wtorek, 29 września 2015

Rozdział 9 - Pośród marzeń

2 komentarze
   - Idioto! - ryknęła Scoliari wściekle. Pergamin wysunął jej się z palców i błyskawicznie spłonął w niebieskim ogniu. Słysząc krzyk, ludzie obejrzeli się w kierunku krukonki. Na moment zamarły wszystkie rozmowy - Zdajesz sobie sprawę z tego, co właśnie uczyniłeś?!
   - Ależ oczywiście - odparł siedząc dalej wygodnie na swoim miejscu i pozwalając, by fanki skakały wokół jego osoby.
   - Mam wątpliwości - korciło ją, aby wsadzić rękę do ognia. Chciała mieć nadzieję, że uda się odzyskać pracę. Albo, że to wszystko to tylko zły sen. Zaraz się ocknie szarpana przez Crow i znów będzie siedziała na ławce, obserwując śmiałków z tych prowizorycznych trybun.
   - Wrzuciłem do czary twoje nazwisko, spalając przy okazji twoją pracę z astronomii - odparł spokojnie, uśmiechając się lisio - A raczej zrobiłem to tak, abyś ty je wrzuciła.
   - Zrobiłeś to specjalnie! - Scoliari nie kryła oburzenia. Wyciągnęła różdżkę. Nie będzie się z nim patyczkować. Miała w głębokim poważaniu w tej chwili punkty i dobro domu - Przez ciebie mogę zostać wybrana do turnieju!
   - I co w tym złego? - wzruszył ramionami - Będzie ciekawie. A na razie nie dokazuj. Jeszcze nie zostałaś wybrana, a pracę z astronomii zdążysz wykonać jeszcze raz.
   - Jesteś bezdusznym egoistą mającym w poważaniu zdanie innych!
   - Przyznaję, jestem temu winien.
   - Zaraz... - jedna z fanek się zorientowała, że coś jest nie tak - Czyli to nie był brzydki rysunek?
   - Nie, Martho.
   - A więc wyszłyśmy na idiotki?
   - Dokładnie - przyznał bez skrępowania. Jego słowa jednak sprawiły, że na twarzach dziewcząt pojawiły się czerwone rumieńce. Przynajmniej u większości, gdy zrozumiały, że pokazały jaką niewiedzą się wykazały. A w końcu należały do Slytherinu. Dumnego domu pełnego wybitnych uczniów pochodzących z bogatych i szanowanych rodzin. Istna elita. Choć jak widać, trafiały się pewne wyjątki. - Prawdę  mówiąc, wątpię abyś została wybrana. Nie nadajesz się do tego. Jednak twoja wściekła mina jest bezcenna.
   - Zabini, twoje komplementy brzmią jak oszczerstwa.
   -  Dziękuję, staram się.
   - Obyś miał rację odnośnie wyboru czary - przełożyła różdżki do szyi ślizgona - albo skończysz marnie - zagroziła mu.
   - Nie sądzę. Chociaż bywasz zła, nie zrobiłabyś mi krzywdy. Dlaczego nie chciałaś być w Slytherinie?
   - Nie twój interes. Czego ty w ogóle ode mnie chcesz? Nie rozumiem twojego zainteresowania moją osobą. Jest zupełnie nieuzasadnione - Dla niej zachowanie młodzieńca było co najmniej dziwne. Skąd niby nagle ona miałaby wpaść w oko? Oczywiście, nie chodzi o to, że mógłby chcieć ją za dziewczynę. Scoliari tej opcji nawet nie wzięła pod uwagę. Była racjonalna.
   - Kaprys - Mogła się spodziewać takiej odpowiedzi - Niełatwo wybrać osobę, która zareaguje w wymyślony przeze mnie sposób.
   - Nie podobają mi się twoje mroczne plany.
   - W przeciwieństwie do ciebie jestem z nich dumny.
   - Nerezo, chodźmy - francuzeczka złapała przyjaciółkę za nadgarstek i odciągnęła jej rękę od szyi ślizgona. On teraz uśmiechał się triumfalnie, a blondynka zła jak osa odwróciła się w końcu napięcie. Przeszła przez kilka ławek schodząc w dół, omal nie potykając się przy okazji o własne rzeczy, które wcześniej rozrzuciła. Z furią złapała torbę, a jeszcze bardziej się zdenerwowała, gdy część zawartości wypadła na podłogę. To zdecydowanie nie był dla niej dobry dzień. Ba, cały semestr tak się zapowiadał.
   - To... - nieśmiało do dziewczyny podeszła mała gryfonka. Nereza spotkała ją kilka dni temu. Teraz drżała jak osika nie będąc pewną, czy starsza koleżanka dobrze ją potraktuje - To twoje... - wyciągnęła w jej stronę zebrane książki.
   - Dzięki, Maya - wysyczała przez zęby. Tylko resztki rozsądku powstrzymały ją przed wyżyciem się na dziewczynce. Wrzuciła wszystko z powrotem do torby.
   - Czemu jesteś zła? - spytała. Nie otrzymała jednak odpowiedzi. Przed nosem przemknął jej tylko materiał czarnej szaty, a zaraz za nim podążył słodkawy owocowy zapach - Nerezo...?
   - Zostaw ją - Crow poczochrała włosy małej - Lepiej jej teraz nie ruszać. Jeszcze komuś krzywdę zrobi...
   - A o co chodzi?
   - Widzisz tego tam? - wskazała na mulata na szczycie trybun - To Marcus Zabini.
   - Ten przystojny, tak?
   - Skoro tak twierdzisz... W każdym razie... Zalazł za skórę Nerezie.
   - To ślizgon... To chyba normalne, że większość z nich irytuje osoby z pozostałych domów?
   - Owszem, ale nie każdy wrzuca nazwisko innego ucznia do czary...
   - Zrobił tak? Ale to przecież zabronione! - zdziwiła się mała - Poza tym, chyba tak się nie da?
   - Nie da - westchnęła La Mettrie - Ale moja przyjaciółka znalazła się zbyt blisko czary i ta uznała, że to ona wrzuca pergamin...  Musiała zapomnieć o tym drobnym fakcie.
   - I co teraz będzie?
  - Mamy po prostu nadzieję, że nie zostanie wybrana do Turnieju. Nikt nie może ingerować w wybór czary.
   - Ale nawet jeśli zostanie wybrana, może odmówić wykonywania zadań.
   - Niby tak, ale to nie honor. Ner może i boi się uczestniczenia w tym wydarzeniu, ale nie podda się tak łatwo. Przynajmniej spróbuje.
   - Na razie jednak jeszcze nie ma wyników.
   - Tak, to prawda... Wracaj do swoich Maya, koniec psot.
  - Ach, tak! Miałam spotkać się z Arielle! Całkiem o tym zapomniałam! - uderzyła się otwartą dłonią w czoło - Będzie zła, że nie przyszłam na czas - potykając się o własne nogi i machając przez ramię do Crow pobiegła w swoją stronę. Choć wyglądało to dość komicznie biorąc pod uwagę jej tusze.  Nie rozumiała jeszcze tych zawiłych relacji między starszymi uczniami. Wciąż dla niej świat był tylko albo biały albo czarny. O wszystkich szarościach miała dopiero się nauczyć...


~*~

   - Kiedy już zostanę wybrana na reprezentanta szkoły, przejdę wszystkie trzy próby bez mrugnięcia okiem! - dziewczyna zakręciła się wokół własnej osi, a następnie opadła lekko na krzesło. Przy stoliku, gdzie się znajdowała, siedziało jeszcze kilka osób w różnym wieku. Wszyscy najwyraźniej byli przyjaciółmi i bardzo dobrze się znali.
   - Ty i udział... To będzie istna komedia. Czuję, że będę musiał naszykować sobie wcześniej sporo popcornu - jeden z chłopaków skrzyżował ręce na piersiach i odchylił się lekko na krześle do tyłu.
   - Żebyś wiedział! - uderzyła dłońmi o blat stołu. Głuchy odgłos rozniósł się po bibliotece. Niektórzy spojrzeli na nich z politowaniem, a inni posłali im ostrzegawcze "cicho". Większość przebywających ludzi wśród regałów przyszła się pouczyć, albo ukryć przed zgiełkiem. Krzycząca z entuzjazmem osóbka tylko im przeszkadzała.
   - Widzisz, Arielle. Inni nie podzielają twojego optymizmu - chłopak ściągnął okulary z nosa.
  - Będą podzielać, jak już dostrzegą jak się bawię pozostałymi, El - złapała go za kitkę długich włosów i przyciągnęła do siebie - Prawda? - uśmiechnęła się słodko.
  - Nie - odparł nieprzekonany - Puszczaj, to boli. Dlaczego ciągle musisz mnie traktować jak młodszego brata, którego można dręczyć?
   - Bo właśnie nim dla mnie jesteś. Nie podobam ci się jako twoja starsza siostra?
   - Jakoś nie zawsze...
  - Głupiś! - uderzyła go otwartą dłonią w tył głowy - powinieneś był powiedzieć, że jestem najlepsza!
   - Mogę ci tylko powiedzieć, że jesteś lepsza od młodej Malfoy.
   - Niewdzięczniku! A kto ci pomaga cały czas?
   - Chyba przeszkadza...
  - Och, dajcie spokój - Gabriela odłożyła książkę z hukiem na stół - zachowujecie się poniżej krytyki.
    - Dla ciebie mój aniołeczku, jestem twoją drogą życia - metamorfomag położyła dłonie na ramionach dziewczyny.
    - Nie sądzę, Ariello. Ale jesteś moja kochaną kuzynką i...
   - Och, Gabi, moja kochana - przytuliła ją do siebie - Widzisz, El? Tak powinieneś się zachowywać. Z szacunkiem do starszych.
    - Ech... I znowu to samo - pokręcił głową z niedowierzaniem. Biedny Puchon jednak niewiele był w stanie zrobić. Zawsze kończyło się tym, że urocza metamorfomag miała nad nim przewagę, choć dzielił ich tylko rok. Dla osób patrzących z boku wyglądało to dość komicznie. Malutka dziewczynka, tupiąca nóżką, gdy coś jej się nie podobało i on, chłopak, który mógłby podnieść ją jedną ręką... Właśnie, mógłby, ale zazwyczaj Lupin na to mu nie pozwalała.
   - Poprawisz mi kokardę? - spytała go uroczo. Nie potrafił odmówić. Odkąd trafił do Hogwartu, wpadł w oko puchonce. Postawiła sobie za cel opiekować się nim... Chociaż przez większość czasu, raczej wyglądało to zupełnie na odwrót. Włosy uczennicy znów zostały zaczesane w koński ogon mieniący się wieloma kolorami i ozdobiony wstążką.
   - Coś przegapiłem? - do ich stolika podszedł ciemnowłosy nastolatek. Ubrany jak większość w szkolną szatę, z godłem Gryffindoru na piersi.
   - Tylko przechwałki Arielle - skwitowała ruda.
   - Odnośnie do...? - gryfon przysiadł się do gromadki zainteresowany.
   - Mojej wygranej w Turnieju Trójmagicznym! - krzyknęła puchonka. Niektórzy ludzie w bibliotece zaśmiali się. Dziewczynie należał się medal za entuzjazm - Prawda, że we mnie wierzysz Matthew? - zwróciła się do nowo przybyłego. Pochyliła w jego kierunku wlepiając swoje czekoladowe ślipka w jego intensywnie zielone. Mięta i czekolada... Mmm... Pyszne połączenie.
   - No... ja...jasne! - odpowiedział po chwili trochę się jąkając.
   - Wygram Turniej... Wygram Turniej... - Lupin radośnie kicała wokół stołu, coraz bardziej irytując osobę siedzącą po drugiej stronie regału. Miała już serdecznie dość tego przechwalania się i słuchania jaka to Arielle jest wspaniała i czego to nie zrobi jako reprezentantka Hogwartu. Poderwała się w końcu gwałtownie z miejsca przewracając przy okazji krzesło.
    - A wygraj sobie ten konkurs! Przynajmniej wybawisz mnie z kłopotu! - krzyknęła, gdy wpadła wprost na puchonkę. Ta zamrugała zaskoczona.
   - Ale o co ci chodzi? - spytała przekręcając główkę - Coś nie tak Nerusiu?
 - Argh! - krukonka w geście rozpaczy podniosła ręce do góry i jak niepyszna opuściła pomieszczenie.
  - Czy tylko ja czegoś nie rozumiem? - rozejrzała się po swoich przyjaciołach. Wszyscy, nawet Gabriela, pokręcili przecząco głowami - A ty Katia? Nie wiesz czegoś? Jesteście z tego samego domu.
   - Nie zwierza mi się, ale karty przepowiadały, że Scoliari teraz będzie przechodziła trudny okres.
   - Czyli miesiączkę?
   - Nie, głuptasku. Los poddaje ją próbie.
  - A... O to ci chodziło. Mów jaśniej, nie lubię jak rzucasz dwuznaczne zdania - naburmuszyła się metamorfomag. Po chwili jednak się rozchmurzyła i ponownie zaczęła kicać wokół stołu świętując już swoją prawdopodobną wygraną w Turnieju.

 

piątek, 25 września 2015

Rozdział 8 - Ślizgońska złośliwość

2 komentarze
   - Na Merlina, Crow! Coś ty uczyniła z moim łóżkiem? - Scoliari szybko podbiegła do swojego posłania, które wyglądało jak po przejściu tornada. Niezliczone ilości próbek materiałów, jakieś wykroje, szkice... Ich pokój wyglądał jakby zamienił się w pracownię krawiecką. Najwięcej jednak rzeczy leżało na łóżku La Mettrie. Prawdę powiedziawszy, nie było go widać spod tego stosu.
   - Ach, to ty Nerezo - powitała ją podnosząc na moment głowę - Po prostu próbuje nowych rzeczy.
   - To mi wygląda obecnie na warsztat. Z tą ilością materiałów mogłabyś sklep otworzyć. Skąd ty w ogóle to wzięłaś? Co najmniej tuzin sów musiało to przynieść.
   - Nie, wcale nie  - francuzeczka zrobiła trochę miejsca, by jej przyjaciółka miała więcej miejsca - Przywiozłam ze sobą na początku roku szkolnego. Wykorzystałam zaklęcie zmniejszające
   - Prawda, nie pomyślałam o tym - przyznała zawstydzona. W końcu to jej domeną były zaklęcia. Powinna była od razu się domyślić - Tak więc? Co konkretnie planujesz z tego stworzyć?
   - Pierwszy zarys naszych kostiumów Halloweenowych.
   - Tylko, że obiecałaś mi, że nie będzie nic słodkiego. Tymczasem widzę mnóstwo różu i innych cukierkowych kolorów...
   - Muszę być przygotowana na różne ewentualności. Poza tym - podniosła palec wskazujący do góry - Jeszcze ze mną nie byłaś na zamknięciu zgłaszania się. Nie myśl, że o tym zapomniałam.
   - Crow! Twój materiał poniewiera się nawet w pokoju wspólnym! - usłyszały krzyk poirytowanej współlokatorki.
   - Powinnaś posprzątać.
   - Och, wielkie mi halo - burknęła La Mettrie - Accio - wyciągnęła różdżkę z misternego koka, który miała na głowie. Wystarczyło jedno machnięcie i już po chwili do pokoju wleciały skrawki najróżniejszych tkanin, a następnie opadały swobodnie na pozostałe stosy rzeczy francuzeczki - Uwielbiam to zaklęcie. To najlepsza rzecz jaką można było wymyślić.
   - A zamiana wody w lemoniadę? Zaklęcie pakowania rzeczy do kufrów? - przypomniała Nereza. Również kochała udogodnienia związane z magią. Czary sprawiały, że życie było znacznie łatwiejsze. Tylko najpierw trzeba było wszystkiego się nauczyć, a to wymagało wiele pracy.
   - To również fantastyczne rzeczy. Nerezo, ma cherie, mogłabyś zasłonić tamtą zasłonkę? Razi mnie po oczach - poprosiła przyjaciółkę. Ta podeszła do jednego z dużych okien, przez które można było obserwować część błoni i niewielki skrawek jeziora. Pociągnęła za lekki materiał i zasłoniła okno. W pokoju nie było teraz ciemno, ale panował przyjemny cień nie utrudniający pracy.
   - Nerezo, Crow - rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili do środka wsunęła się Bianca. Jak zawsze miła i potulna. Z nieskończonymi pokładami cierpliwości - Przy wejściu do domu czeka na was Arielle.
   - Arielle? Ta sama, którą spotkałyśmy ostatnio?
   - Najwyraźniej - La Mettrie odłożyła rzeczy - Jak się już na coś uprze to nie odpuści. Pewnie chce nas podręczyć.
   - A więc miejmy to już za sobą. Lepiej teraz niż za kilka dni, gdzieś pośrodku korytarza.

   - Dziewczyny! - rozłożyła szeroko ręce na powitanie - Jak miło was widzieć! - podbiegła i przyciągnęła je do siebie. Cieszę się, że mam takie dwie przyjaciółki jak wy.
   - Nie jesteśmy twoimi przyjaciółkami - Nereza zwęziła oczy - Nie podoba mi się to, jak się do nas przymilasz.
   - Nie? - dziewczyna wyglądała na zdziwioną - Byłam pewna, że będziecie szczęśliwe słysząc ode mnie te słowa.
   - Przykro mi, ale nie tym razem. Wybierz sobie innych przyjaciół.
   - Ner, nie musisz być, aż tak niemiła - ciemnowłosa krukonka powstrzymała znajomą przed rzuceniem kilku nieprzyjemnych słów.
   - A mam powód, aby zachowywać się inaczej?
   - Wrodzona uprzejmość i savoir-vivre?
   - Jesteś momentami nieznośna...
   - Ekhem, przepraszam! Ja tu jestem!
   - Widzę i słyszę, Arielle Lupin.
   - Zapamiętałaś moje imię. Jak słodko! Słuchajcie, muszę się wam pochwalić. Wrzuciłam w tym roku swoje nazwisko do czary - dziewczyna było rozentuzjazmowana. Jej włosy przybrały ognisty pomarańczowy kolor.
   - To... Fajnie, naprawdę - odpowiedziała po dłuższej chwili Crow. Spojrzały na siebie ze Scoliari. Co tu właściwie się działo? Czemu ona im to mówiła?
   - Nie masz bliższych przyjaciół, którym powinnaś to powiedzieć? - zasugerowała La Mettrie.
   - Niby tak, ale uznałam, że jesteście pierwszymi, które powinny to usłyszeć.
   - Nie zwracajcie na nią uwagi. Jest niespełna rozumu - kpiąca uwaga rzucona z ust młodej ślizgonki.
   - Z pewnością normalniejsza niż ty - odburknęła Puchonka.
   - Ojoj, uraziłam twoje uczucia? Chodzący lizaczku? - podeszła bliżej, do Arielle.
   - Uważaj, abym nie uraziła twoich, młoda.
   - To, że masz siedemnaście lat nie oznacza, że jesteś ważniejsza ode mnie. Nie zapominaj z jakiej rodziny się wywodzę - zwęziła swoje kocie oczy. Pomimo młodego wieku już teraz zaczęła się malować, aby podkreślić swoją urodę i rzadko spotykany kolor tęczówek.
   - Widzę, że się znacie - skwitowała Ner.
   - Owszem. Cóż za nieszczęście, że czasem musimy się spotykać w rodzinnym gronie - ruchem dłoni odgarnęła długie ciemno brązowe włosy na plecy.
   - Shareto Malfoy, odrobina szacunku do starszych, by ci nie zaszkodziła- Arielle zacisnęła pięści i zmusiła się do pouczenia małolaty. Była od niej zdecydowanie młodsza, ale wzrostem były praktycznie rzecz biorąc identyczne. To wyglądało jak spotkanie aniołka z diabełkiem.
   - Na mój szacunek należy zasłużyć. Nie będę się zadawać z byle kim. A tymczasem muszę się użerać z brudną krwią, wilkołakami i Merlin wie, czym jeszcze - na twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas.
   - Nie obrażaj mojej rodziny! - puchonka naburmuszyła się.
   - Będę robiła to, co mi się żywnie podoba. To ja tu jestem najbogatsza i najważniejsza. W końcu jestem z rodu Malfoyów.
   - Patrz Crow, takie małe, a takie wyszczekane... I dopiero na drugim roku jest.
   - Scoliari, z tobą nie rozmawiam. Dopilnuję, aby twój opiekun dowiedział się, że mnie obrażasz!
   - Obyś chciała tylko na mnie donieść - odpowiedziała kręcąc głową - Chodź - zwróciła się do francuzeczki - Nic tu po nas.
   - Sugerujesz coś? - Ślizgonka zastąpiła jej drogę.
   - Zejdź mi z drogi, Shareto. Dobrze wiesz, że nie warto mnie wyprowadzać z równowagi.
   - Nie boję się ciebie! - sięgnęła po różdżkę, lecz nim zdążyła wypowiedzieć jakiekolwiek zaklęcie krukonki minęły ją i zniknęły za drzwiami swojego domu - Argh! Nienawidzę ich! Arielle?! - obejrzała się chcąc dokończyć porachunki z puchonką, lecz i ta zdążyła się w międzyczasie ulotnić. Jak widać, młoda Malfoy była jeszcze zbyt niedoświadczona, aby dobrze rozegrać potyczkę słowną z tyloma osobami na raz.

~*~


   Wbrew pozorom, ostatniego dnia możliwości zgłaszania się do Turnieju, w sali pojawiło się całkiem sporo osób. Rozsiedli się wygodnie na ławkach i spoglądali na każdego, kto tylko zbliżył się do czary. Wielu wrzuciło nazwiska do niebieskiego ognia. Powoli z tej grupy wyłaniali się faworyci jako przyszli uczestnicy tego niezwykłego wydarzenia. Jednak to nie uczniowie decydowali ostatecznie, kto ich będzie reprezentował. Musieli poczekać na decyzję tego niezwykłego przedmiotu. Czara nigdy się nie myliła. Zawsze wybierała odpowiednich kandydatów, którzy byli w stanie podołać wszystkim trzem zadaniom, a jednocześnie przebieg był interesujący, pełen niezliczonych zwrotów akcji.
   Niektórzy wahali się do ostatniej chwili, nie będąc pewnych swoich umiejętności. Krążyli wokół pomieszczenia nie mogąc zdecydować się co począć z zapisanym pergaminem. Obawiali się. Bali tego, co nauczyciele mogli wymyślić w tegorocznych zadaniach. Może to i dobrze, że wstrzymywali się z oddaniem swojej kandydatury. Lepiej nie brać udziału niż potem żałować swojego zgłoszenia.
   Zgodnie z obietnicą, Nereza przyszła ze swoja przyjaciółką. O ile Crow dopingowała ostatnich maruderów, tak blondynka wolała zająć się nauką i bazgraniem czegoś na luźnej kartce, od czasu do czasu tylko kiwając głową i mrucząc coś niezrozumiale. Zajęła się sobą i w tym momencie było jej doprawdy obojętne ile kartek wyląduje jeszcze w pucharze. Zdecydowanie bardziej oczekiwała ostatecznego wyboru, który miał nastąpić trochę później. Była ciekawa jak tym razem wszystko się potoczy. Czasem uczestnicy współpracowali ze sobą, lecz zdarzały się też lata, gdzie dążąc po trupach starali się wyeliminować konkurencję, aby wygrać. Tak często zdarzało się w przypadku meksykańskiej szkoły, czy Durmstrangu, a nawet Hogwartu, gdy został wylosowany mniej ciekawy uczeń. Wtedy nienawiść i napięcie między kandydatami czuć było nawet na trybunach. Mało przyjemne doświadczenie... Ministerstwo wtedy starało się, aby wszystkie trzy zadania przebiegły jak najszybciej. Nikt w końcu nie chciał odpowiadać, nie daj Merlinie, za ewentualne trupy pośrodku stadionu. Ostatnim, który zginął był Cedric Diggory. To były mroczne czasy, kiedy to odrodził się Czarny Pan. Dlatego organizatorzy niechętnie wspominają to wydarzenie.
   -Marcusie, czy wrzuciłeś już swoje nazwisko? - zaszczebiotała jedna z licznych dziewcząt otaczających przystojnego mulata. Młodzieniec chodził do ostatniej klasy, do Slytherinu. Znali go chyba wszyscy w Hogwarcie.  Rodzina Zabini uczyła się tu od pokoleń i każdy jej członek wyróżniał się nieprzeciętnym egzotycznym wyglądem oraz wrodzoną elokwencją. Nawet jeśli nie błyszczeli wiedzą to nie pozostawali niezauważeni. Tak jak teraz Marcus pośród swoich fanek, które śledziły każdy jego krok.
   - Ależ oczywiście. Już pierwszego dnia - zapewnił dziewczynę przeczesując palcami jej włosy. Zachichotała głupio starając się być flirciarska.
   - A jeśli cię wybiorą?  - spytała inna, siedząca mu na kolanach.
   - Wtedy będę godnym reprezentantem Slytherinu i zdobędę puchar.
   -Z pewnością, Marcusie.
   - Nie powinnaś mieć żadnych wątpliwości - zmusił nastolatkę do wstania i pochylił się do przodu. - Od kiedy to Krukoni zajmują się sztuką, nieopierzony kurczaku?
   - Mam imię, Zabini - Nereza zwróciła mu uwagę.
   - Które zupełnie mnie nie interesuje. Tak więc? Co tam bazgrolisz? Chcę zobaczyć te marne esy floresy. Pochwal się.
   - Po moim trupie.
   - Nie sądzę, aby tak drastyczne środki były konieczne - zaśmiał się nieprzyjemnie - Daj rysunek - wyciągnął rękę w jej stronę. Może i chłopak był zły i lubił dręczyć innych, ale... Jakby to określić... Miał w tym trochę klasy. Nigdy nie uciekał się do przekleństw i nie wykorzystywał innych, aby dręczyć swoją ofiarę. Reszta była tylko widownią, a gwiazda mogła być tylko jedna. On, Marcus Zabini.
   - Zapomnij - zamknęła książkę, chowając między jej strony pracę. Odwróciła głowę od Ślizgona ignorując jego dalsze zaczepki. Crow, która odeszła na drugi koniec sali, aby z kimś porozmawiać dostrzegła, że przyjaciółka ma wyraźnie problemy ze starszym chłopakiem i natychmiast ruszyła z odsieczą.
   - Accio, rysunek - Nie lubił, gdy mu się odmawiało. Dlatego wykorzystał proste zaklęcie, aby dopiąć swego. Nereza próbowała przytrzymać obrazek, ale w dłoniach zostały tylko dwa małe kawałki. - Zobaczmy... A cóż to za ohyda? To w ogóle ma jakiś sens? - perfidny uśmiech wykrzywił jego twarz. Zaciekawione fanki zajrzały mu przez ramię.
   - Pośmialiście się, a teraz oddawaj, Zabini - nad chłopakiem stanęła francuzeczka.
   - A jeśli tego nie zrobię, to co?
   - To złamię przynajmniej trzy zasady szkolnego regulaminu, abyś sam zaczął mnie błagać, aby to od ciebie wziąć.
   - Uuu.... mocne słowa jak na tak słabą istotkę jak ty. Doceniam twój hart ducha - kolejny ruch różdżką i kartka złożyła się w ptaszka - Dam ci zatem szansę. Jeśli go złapiesz, jest twój - origami wzbiło się w powietrze. La Mettrie utkwiła wzrok w chłopaku, a potem przeniosła go na papier. Dać się wciągnąć w tą głupią gierkę czy jednak nie?
   - Nie będę robić za twoją zabawkę - odmówiła pościgu.
   - W takim razie pożegnaj się z pracą przyjaciółki - ptaszek pomknął w kierunku czary. Gdyby to był zwykły rysunek, żadna z nich pewnie by nie zareagowała. Jednak jeden drobny fakt sprawił, że Scoliari rzuciła książkę w kąt i nie patrząc na nic pomknęła z pergaminem.
   - Nie...! - odepchnęła kilku uczniów i podskoczyła starając się go złapać nim wpadnie w niebieskie płomienie. Tak niewiele jej brakowało, by go dostać...

poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 7 - Poniekąd łagodna

2 komentarze
   Szkolna magiczna rzeczywistość nie była tak przyjemna jakby się niektórym zdawało. Szczególnie, że po ostatnich zmianach w kadrze nauczycielskiej zostali tak naprawdę tylko zrzędliwi albo wymagający nauczyciele. Nie licząc oczywiście profesora Binnsa, który w trakcie zajęć nie zwracał najmniejszej uwagi na uczniów, a także Hagrida, którego lekcje były przyjemnym sposobem na relaks. Chociaż można było na nich stracić rękę albo nogę jeżeli się dostatecznie nie uważało. Sam gajowy zaś był już starszy,  siwy i przygłuchy więc należało do niego mówić głośno i wyraźnie. Niektórzy zaś zauważyli, że ostatnimi czasy coraz bardziej pogarsza mu się wzrok. Do żadnej wady jednak nie chciał się przyznać. Kochał swoją pracę, Hogwart i jego uczniów oraz zawsze z rozrzewnieniem wspominał stare czasy. Jego opowieści nie miały końca lecz mówił w sposób tak ciekawy, że nie dało się go nie słuchać. Zawsze w zanadrzu miał jakąś anegdotkę. Należało jednak uważać by nie zaczął wspominać Złotego Chłopca. Wtedy się rozklejał i ciężko było go uspokoić. Zupełnie tak jak teraz. Smarkał w chustkę, która wielkością zbliżona była do obrusa i wciąż powtarzał, że nie może uwierzyć w jego śmierć. W tle natomiast smętną muzykę przygrywała zaczarowana harfa, która została ustawiona obok potężnego i naprawdę dużego wybiegu zbudowanego z drewna i metalu. Uczniowie wiedzieli, że lepiej tam się nie zbliżać. W końcu kto wie jakie okrutne zwierzę się tam czai.
   - Cholibka, rozkleiłem się... A chciałem wam dzisiaj przedstawić córeczkę kogoś kogo Harry spotkał kiedyś w tej szkole.
   - Córeczkę? - spytała szeptem Crow.
   - To bydle, nie dziecko - skwitował głośno Malfoy, wyraźnie uprzedzony do zwierzątek profesora. Nic zresztą dziwnego. Większość z nich była nieobliczalna.
   - Myślisz, że ściągnął smoka? - Ner spytała swojej przyjaciółki.
   - Nie zdziwiłoby mnie to. Tylko na co ta harfa? Żaden gad jej chyba nie potrzebował... Ner, jakie wielkie zwierzątka spotkał Potter? Lepiej ode mnie pamiętasz opowieści Hagrida.
   - Niech się zastanowię...
   - Jeśli będzie to hipogryf to zgłoszę to ojcu - wyjedzie przez zęby Velorun.
   - Raczej nie... Nie trzymałby go w takim zamknięciu - blondynka ściągnęła brwi intensywnie myśląc. W tym czasie pół olbrzym podszedł do potężnej zasuwy - O nie... - Scoliari pobladła uświadamiając sobie, co znajduje się w środku. Ręka sięgnęła w kierunku różdżki. W sumie nie ona jedna. Większość osób to zrobiła obawiając się tego co znajdowało się w środku.
   - A więc? Co to jest? - dopytywała La Mettrie.
   - Trójgłowy pies - odpowiedziała Nereza w chwili , gdy drzwi zostały otwarte. Uczniowie patrzyli na ogromnego ogara z niedowierzaniem. Do tych, do których dotarło z czym mają do czynienia cofnęło się o krok albo wydało z siebie zduszony krzyk. Ta bestia mogła się obudzić w każdej chwili i rzucić w ich kierunku. Wszakże gajowy szybko by się nie zorientował, że harfa przestała grać.
   - No? Na co czekacie? Podejdźcie tu bliżej. Owieczka nie zrobi wam krzywdy - Scoliari zdecydowanie pokręciła przecząco głową. Ani jej się śniło. Wraz z pozostałymi cofnęła się do tyłu. Jak rzadko kiedy, Crow, Nereza i Velorun stali zgodni obok siebie. Żadne z nich nie chciało stracić życia - Och, weźcie się w garść. To po prostu trochę większy piesek.
   - Chyba więcej niż trochę... - francuzeczka ukryta się za plecami przyjaciółki - To ma wielkie kły i zęby i może mnie zjeść w całości.
   - Cholibka, przecież was nie zje. Śpi teraz jak zabita - zapewniał gajowy - To kto chce? O, może ty - zmrużył oczy i podszedł do uczniów, aby lepiej ich widzieć - Proszę bardzo, Crow - wylosował dziewczynę z tłumu. Chowanie na nic się zdało.
   - Może lepiej będzie jak kto inny to zrobi? - zasugerowała spanikowana. Może i była żywa, energiczna i miała w nosie wiele rzeczy, ale do śmierci jej się nie spieszyło. Pewność siebie miała swoje granice. - Umrę - pisnęła, gdy pół olbrzym postawił ją obok psa w samym środku zagrody.
   - Widzisz, nie jest tak strasznie - zapewniał.
   - Jest gorzej - przełknęła głośno ślinę. Nauczyciel zastawiał wyjście. Nie było opcji, aby wyszła bez pogłaskania stwora. Drżącą rękę wyciągnęła w kierunku bestii. Chociaż obawiała się o swoje życie, to dotknęła psa. Wbrew pozorom miał przyjemne mechatą sierść. Zaskoczona tym faktem zbliżyła się jeszcze o krok. Pozostałym zaparło dech w piersiach. Nikt nie śmiał się odezwać, aby tylko nie przerwać dobrej passy - Och, jesteś całkiem przyjemna... Przynajmniej kiedy śpisz - na twarzy francuzeczki pojawił się codzienny zadowolony uśmiech.
   - To są kpiny! Co to ma niby być? - warknął złowieszczo. Miał nadzieję, że upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Najwyraźniej mocno zależało mu na tym, aby dziewczynie stała się krzywda. Pozostali Ślizgoni również wydawali się rozczarowani faktem, że nie doszło do żadnego krwawego starcia. Przynajmniej tak to wyglądało. Nikt nie wykluczał, że niektórzy z domu Slytherina po prostu dobrze grali i nie zdradzali tego, co naprawdę sobie myślą o danej sytuacji.
   - Może sam podejdziesz? - zasugerowała jadowicie Scoliari. Malfoy czasem wyprowadzał ją z równowagi, a nie należała do osób, która umiała ukrywać swój gniew i frustrację, gdy już została wyprowadzona z równowagi. Wielu ludzi mówiło, że to wada, lecz blondynka zdawała się nie przejmować zbytnio tym faktem. W między czasie La Mettrie wycofała się do pozostałych uczniów, a Hagrid zamknął zagrodę. Harfa jednak wciąż jeszcze grała melodię. Dzięki temu ulubienica gajowego wciąż spała smacznym snem.
   - Twoja złość nie robi na mnie wrażenia - syknął chłopak - Z każdym dniem robisz się coraz bardziej dziecinna - kilku ślizgonów zaśmiało się niemiło słysząc te słowa.
   - Jakoś tego nie żałuję, jeśli tylko nie zmieniam się w ciebie - odwróciła się w kierunku swojej znajomej - Wszystko w porządku?
   - O dziwo, tak. Owieczka ma swoją milą stronę. Jak tylko będziesz miała okazję, pogłaszcz ją. Naprawdę warto - zapewniała.
   - Dziękuję, ale nie skorzystam.
   - Po prostu nie wiesz, co tracisz.
   - Dobra, cisza tam! - Hagrid w końcu zorientował się, że rozmowy między uczniami stają się coraz głośniejsze i postanowił przejść do dalszej części zajęć, gdzie to dokładniej omawiał gatunek magicznego zwierzęcia, którym się zajmowali. Jego występowanie, sposób żywienia, prawne aspekty... Wszystko, co było ważne do zaliczenia egzaminów końcowo rocznych oraz, jeśli ktoś by tego tylko zapragnął, do posiadania własnego trójgłowego psa. Trzeba było przyznać, że wiedział, co mówi. W końcu interesował się najbardziej niebezpiecznymi zwierzakami i wielokrotnie miał z tego powodu problemy. Na szczęście sporo w ciągu życia się nauczył i teraz nie przemycał ukradkiem na zamek nowego nieznanego cuda, a wszystko zgłaszał dyrektorowi, zanim sprezentował uczniom. Także wiele zmieniło się na lepsze odkąd Potter skończył się uczyć w tej szkole i tamte czasy były wspominane często żartobliwie. W końcu nie wszyscy wierzyli, że niektóre sytuacje mogły mieć miejsce. Takie uroki różnicy między kolejnymi pokoleniami...


***


   - Jak myślisz, czy Owieczkę Hagrid też rozmnoży?
  - Obawiam się, że tak Crow... Jeszcze chyba nie przepuścił okazji, by to zrobić... - odparła po zastanowieniu Scoliari. Po zakończonych zajęciach kierowały się w kierunku Wielkiej Sali, aby zjeść wreszcie coś porządnego. W kamiennych pochodniach wzdłuż korytarza tlił się niewielki ogień. Przepędzał on ciemność kryjącą się w kątach.
   - El, wracaj! Natychmiast do mnie! - rozmowę przerwał im krzyk dziewczyny. Obie obejrzały się za siebie, aby zorientować się, co się dzieje. W tym momencie pomiędzy nimi przebiegł chłopak z ich szkoły. Patrząc na kolor jego krawata, który mignął im w oczach, zdecydowanie należał do Puchonów. Skąd tyle życia w tym uczniu? - El! Jeśli nie wrócisz, zamienię twoje życie w piekło! - Scoliari spojrzała w kierunku wrzeszczącej słodkim głosikiem osóbki. Ciężko dysząc stała na końcu korytarza. Była zła, że nie złapała chłopaka. Włosy zaczesane w elegancki kucyk rozpadał się teraz, a na twarzy pojawiły się wypieki - Dlaczego go nie zatrzymałyście? - rzuciła w kierunku krukonek.
   - Złapanie go to twój problem, a nie nasz - Nereza niosła jedną brew w geście irytacji.
  - Uciekł zanim odpowiedział na moje pytanie - Puchonka stukając obcasikami pantofelków podeszła do nich. Uważniej przyjrzała się jednej i drugiej - Wydaje mi się, że ciebie znam - utkwiła w Nerezie swoje piwne oczęta. Na oko obca była uroczą osóbką o wyglądzie laleczki. I ta wstążka w czerwonych włoskach... Jednak jak widać pozory mylą i poza ślicznym wyglądem miała charakterek małego diabełka. 
   - Mój brat jest prefektem naczelnym.
   - Ach, no tak! - pstryknęła palcami - Mała Scoliari - podeszła do okna i westchnęła ciężko - Już go teraz nie złapię, szkoda. Skoro jednak wy mi weszłyście w drogę... - jej włosy z ognistego czerwonego przybrały teraz delikatnie różowy odcień - To odpowiecie mi na kilka pytań.
   - Arielle! - milcząca Crow przypomniała sobie w końcu imię Puchonki.
   - Pięć punktów dla tej pani! - klasnęła w dłonie - Arielle Lupin, miło mi was poznać. Powiedzcie, jaki jest pan Micheal jako opiekun? Żaden krukon nie chce się dzielić doświadczeniem. Wiem tylko tyle, że jesteście tak samo dręczeni na zajęciach jak pozostali.
   - Zżera ciekawość, czyż nie? - La Mettrie uśmiechnęła się podstępnie unosząc głowę - Ale nie zdradzimy ci więcej szczegółów. Cierp z niewiedzy.
   - A-ale jak to? Ja chcę zaspokoić swoją wiedzę! - naburmuszyła policzki.
   - Nie tym razem - Nereza pociągnęła za sobą francuzeczkę, niechętna na dalsze rozmowy z pokręconą Puchonką. Ta tupnęła jeszcze nogą z niezadowoleniem. Zupełnie jak małe dziecko. - Skąd ją znasz? - spytała przyjaciółki.
   - Kiedyś przychodziła na Klub Pojedynków, ale jej się znudziło. Zawsze taka była... Jest metamorfomagiem. Stąd zmiany koloru włosów.
   - Och, to wiele wyjaśnia - Nereza pokiwała głową. Jakoś nigdy nie miała okazji trafić na Arielle, a jeśli tak się stało, to Krukonka nie zwracała po prostu na nią uwagi zajęta własnymi sprawami - Ile to jeszcze dni do zakończenia zgłaszania się do Turnieju? - spytała, gdy przechodziły obok sali, gdzie znajdowała się czara. W środku siedziało kilku uczniów. Zarówno z Hogwartu jak i innych szkół. 
   - Trzy. Potem kolejne dwa zanim czara zadecyduje, kto będzie nas reprezentował... - w tym momencie od białej linii na podłodze, narysowanej wokół czary odbił się uczeń - Jeszcze się nie nauczyli? - pokręciła głową - Niezależnie od tego, co zrobią, nie przekroczą linii wieku - rozłożyła ręce.
   - Niestety, nie przemówisz im do rozsądku... A i tak Ministerstwo poszło na ustępstwo i od prawie dziesięciu lat mogą zgłaszać się już osoby będące w piątej klasie. Chociaż uważam, że to akurat jest nieporozumienie... 
   - A ty nie chciałabyś wziąć udziału w Turnieju? - spytała zaciekawiona Crow.
   - Nie. Lubię walczyć w Klubie Pojedynków, ale to i Turniej to zupełnie dwie różne rzeczy. Nie mam ochoty brać udziału w czymś, aż tak niebezpiecznym.
   - Hej, mam pomysł.
   - Hmm? - Nereza jakoś nie wykazała  nadzwyczajnego zapału.
   - Chodźmy ostatniego dnia popatrzeć kto jeszcze wrzuci swoje nazwisko do czary.
   - To nic ciekawego.
   - Och, zgódź się. Weźmiemy książki i pouczymy się przy okazji.
   - Nie - Scoliari była nieugięta - Naprawdę nie widzę takiej potrzeby.
   - Obiecuję, że w tym roku nie będzie słodkich strojów na Halloween.
   - Obiecujesz? - blondynka spojrzała na nią kątem oka.
   - Obiecuję, ale tylko i wyłącznie jeśli ze mną tu przyjdziesz i posiedzisz do ostatniej minuty.
   - Niech będzie. Trzymam cię za słowo, ale jak zobaczę różowe wstążki na kostiumie to nie ręczę za siebie.
   - Jestem pewna, że ci się spodoba - wyrwała Scoliari trzymany przez nią podręcznik - Złap mnie!
   - Crow! Nie biegaj po korytarzu!
   - Zjem twoje ulubione ciastka!
   - Nosz, na Merlina - przerzuciła oczami, a następnie ruszyła za przyjaciółką. Francuzeczka była niereformowalna...

czwartek, 17 września 2015

Rozdział 6 - Uczniowska rada

2 komentarze
   Zakazany Las tylko z daleka wydawał się być przyjemnym miejscem, gdzie można było się udać na spacer, albo piknik. Wystarczyło jednak podejść odrobinę bliżej, aby zrozumieć swój błąd. Stare, poskręcane drzewa skutecznie utrudniały wejście. Gęste korony nie przepuszczały światła. Już po kilku krokach w głąb można było dostrzec jak bardzo różni się to miejsce od pozostałych szkolnych terenów. Ciemno, radosne śmiechy i rozmowy tu nie dochodziły. To samo działo się w drugą stronę. Odgłosów lasu nie było słychać na zewnątrz. Koszmarne miejsce, gdzie łatwo było się zgubić, a jeszcze łatwiej trafić na niebezpieczną istotę, która chciała cię zabić. Jednak to właśnie tutaj tak pewnie dążyła Scoliari. Oczywiście, nie przez środek błoni. Bokiem, niedaleko chatki gajowego, poza zasięgiem ciekawskich oczu. Ukradkiem obejrzała się za siebie przez ramię. Musiała być pewna, że nikt nie chce za nią podążyć. Raz już dostała za to szlaban i nie chciała więcej problemów. Wbrew pozorom nie jest łatwo wymyślić wymówkę, która pozwoli ci na zbliżenie się do lasu. To bardziej skomplikowane od wykombinowania dlaczego praca domowa nie została odrobiona. Dotknęła pierwszego drzewa. W ciemności czegoś intensywnie szukała, a nieprzyjazne wycie powstrzymywało ją przed wskoczeniem od razu w gęstwinę.
   - Wolałbym usłyszeć, że nie planowałaś tam wejść - chłodny, krytyczny głos sprawił, że dziewczyna się cofnęła, ukrywając swoje niezadowolenie. Naprawdę zależało jej na wejściu do lasu. Tymczasem znowu napatoczył się opiekun Krukonów.
   - Ależ oczywiście, że nie, panie profesorze - skłamała gładko odwracając się w jego stronę - Po prostu uważniej się przyglądałam tej roślinie, która rośnie obok tego drzewa - Nie była pewna czy uwierzył, ale trzeba było zorganizować sobie alibi.
   - Przyjrzałaś się?
   - Tak, miałam nadzieję na coś innego, ale to tylko raptuśnik - podała nazwę niewielkiego drzewka, które już zdążyło w tym roku stracić liście.
   - Co chciałaś zatem znaleźć?
   - Rzadszą roślinę. Niestety, w naszym klimacie nie występująca. Nadzieję jednak zawsze można mieć, czyż nie?
   - Tak, tej nie warto nigdy tracić - odparł nie spuszczając z blondynki wzroku. Tak jakby się spodziewał, że gdy tylko się odwróci ta od razu wbrew zapewnieniom wejdzie w las. A więc wiedział, że chciała go oszukać. Wymiana zdań była tylko formalnością, którą należało odbyć. Widząc, że niczego nie uda jej się zdziałać powoli ruszyła w kierunku zamku. Nie było innego powodu, dla którego chciała być na zewnątrz. Uszła dobre kilka metrów zanim usłyszała szelest kroków.
   -Ech... - skrzyżowała ręce na piersiach. Długa szkolna szata delikatnie powiewała na jesiennym wietrze. Słońce zbliżało się już ku zachodowi. Lada moment zapadnie zmrok i zrobi się chłodniej. Scoliari nie przepadała za tą porą roku, choć to właśnie wtedy się urodziła.
   - Czy będziesz miała coś przeciwko jak razem wrócimy do zamku? - spytał nauczyciel zrównując z nią krok. Teraz był uprzejmy. Dziewczyna się go posłuchała i nie miała chwilowo szans na przeciwstawienie się jego woli.
   - Nie - odpowiedziała powoli, trochę nieufnie. Aurora Sinistra nigdy nie spoufalała się z uczniami w ten sposób. Większość Krukonów nie była przyzwyczajona do tego, aby opiekun z własnej woli chciał spędzić czas ze swymi podopiecznymi - Czy pan nie miał przypadkiem spotkać się z prefektami? - przypomniało jej się.
   - Tak, ale już zakończyłem spotkanie.  Omówiliśmy najważniejsze kwestie. Na luźniejszą rozmowę umówię się z nimi innym razem - odpowiedział, choć tak naprawdę nie musiał się tłumaczyć krukonce. Nie mówiąc już o tym, że nie powinna zadawać mu tego pytania. - Nerezo, czego spodziewasz się po moich zajęciach? - Spojrzała na niego lekko zaskoczona. Profesor Tantero pytał jej się o opinię?
   -To pan najlepiej wie, jak poprowadzić lekcje... - udzieliła mu ostrożnej odpowiedzi, aby w żadnym wypadku nie podpaść w tej kwestii.
   - Wolałbym poznać oczekiwania uczniów.
   - Poprzedni nauczyciel powinien wszystko przekazać, a jak nie on to prefekci domu.
   - Tak, zdążyłem się już zapoznać z tym, co przerabialiście przez ostatnie trzy lata i wcale mnie to nie satysfakcjonuje - w jego głosie dało się wyczuć nutę zniecierpliwienia - Wyczarowanie fruwających serduszek, zmiana koloru kwiatów ani tworzenie puchatych kapci z pewnością nie należą do zaklęć, które przydadzą się wam w życiu.
   - Chyba, że ktoś jest wielbicielem walentynek... - wtrąciła nieśmiało Scoliari.
   - Właśnie. Macie spore braki, ale i spory potencjał. Mam zatem nadzieję wszystko z wami nadrobić, a może pokazać coś  jeszcze.
   - Wiele osób, które planuje kontynuować naukę zaklęć, a następnie podchodzić do OWUTEM-ów uczy się na własną rękę. Poprzedniej nauczycielce było to obojętne, o ile nauczyliśmy się wszystkiego, co ona chciała. Nie mówiąc o Klubie Pojedynków...
   - Nie każdy jest jednak do niego zapisany.
   - Tak naprawdę nie stoimy tak źle z wiedzą. Jednak zdobywamy ją nie do końca tam gdzie trzeba... Przepraszam, chyba nie powinnam tak mówić - Nereza w ostatniej chwili ugryzła się w język zanim powiedziała coś jeszcze.
   - Zaklęcia stały się bezproduktywnymi lekcjami, gdzie tylko traciliście czas - odgadł, co chciała dodać. Niechętnie pokiwała głową - Teraz to się zmieni - zatrzymał się, gdy weszli do głównego holu szkoły - Nerezo - splótł dłonie za plecami - nie szukaj więcej rzadkich roślin - pouczył ją jeszcze. Scoliari skinęła głową i odeszła. Nie była pewna, co o tym powinna myśleć. Co prawda dopiero drugi dzień był ich opiekunem, ale jego zachowanie było momentami sprzeczne. Potrzebowała zdecydowanie więcej czasu, aby zrozumieć czego tak naprawdę chce od swoich uczniów.


~*~


   Lekcja toczyła się już od dobrych piętnastu minut, a nastolatkowie wyglądali, jakby ćwiczyli intensywnie już dobre dwie godziny. Trening, jaki im zorganizował nauczyciel był niezwykle wyczerpujący i wymagał zarówno refleksu ciała jak i ducha. Wszyscy rzucali zaklęcia pod linijkę. Niektórym przypominało to wojsko, jednak osoba, której się to wymsknęło zarobiła pięć ujemnych punktów i już nikt więcej nie odważył się komentować sposobu prowadzenia zajęć przez mężczyznę. Tak absorbujących zajęć z zaklęć jeszcze nigdy nie mieli. Nawet na obronie przed czarną magią czy w klubie pojedynków nie wymagano od nich, aż takiej precyzji. Na zajęciach dodatkowych, w starciach między uczniami, czary były rzucane znacznie bardziej chaotycznie. Liczyło się to kto wygra i nikt tak naprawdę nie uczył ich celności i wzmacniania siły magii. Natomiast pani Rakhena, choć wymagająca, skupiała się na opanowaniu materiału. To było dla nich całkiem nowe doświadczenie.
   - Raz! - uczniowie podnieśli różdżki i stanęli w rzędzie - Dwa! - wykonali odpowiedni ruch - Trzy! - w tym momencie po sali rozniosły się głosy nastolatków wypowiadających na głos zaklęcie. Szybciej albo wolniej, ciszej i głośniej... Każdy inaczej i w swoim tempie. - Jeszcze raz! - zarządził Micheal. Dążył do tego, aby to ćwiczenie było wykonywane równo. Czemu? Prawdę powiedziawszy nikt nie był w stanie dojść do tego jaki jest ukryty cel profesora. W każdym razie zaczęli wreszcie ćwiczyć to co powinni, a nie różowe walentynkowe bzdety. - Velorun, Nereza, na środek! - machnął ręką przywołując dwójkę uczniów. Malfoy jak zawsze dumny i pewny siebie, Scoliari usilnie natomiast go ignorowała. - Pokażcie innym jak ma to wyglądać. Raz! Dwa! Trzy!
   - Aquamenti! - wypowiedzieli jednocześnie głośno i wyraźnie. Pokaźny strumień wody trafił w ustawiony cel.  Był jednak zbyt słaby, aby go zniszczyć, ale wystarczająco silny, aby do niego dolecieć. Z różdżek niektórych wypływał zaledwie słaby kapiący strumyk. Wyglądało to niezwykle marnie.
   - Do tego dążymy! Nie wszyscy są asami z zaklęć, ale są aspekty, które można wyćwiczyć i to właśnie z wami robię! Zmuszam was do pracy - zagrzmiał - Nie będzie więcej użalania się nad sobą i uznawania, że pierwsza lepsza zaliczająca ocena wam wystarczy! - nie każdy był zachwycony jego podejściem. Wiele osób w ogóle nie łączyło czarów z wysiłkiem fizycznym. W końcu co tu takiego trudnego? Machnąć różdżką i poprawnie wypowiedzieć zaklęcie... Tymczasem okazało się to ciężką i mozolną pracą całego ciała - Crow, wyżej różdżka! Masz celować w manekin, a nie we wzorki na podłodze! - Komuś nawet wystarczyło sił, aby zaśmiać się z tej uwagi. Mimo, że zajęcia były męczące i frustrujące, wszyscy starali się, aby dobrnąć do ich końca. Wspólnymi siłami jakoś to się udało. W między czasie jednak wszyscy porzucili swoje ciepłe szaty i inne zbyteczne ubrania. Zapamiętali też sobie, aby na przyszłość założyć coś bardziej luźnego i sportowego, a następnie zarezerwować sobie kilka minut na orzeźwiający prysznic.

   La Mettrie była wyraźnie zła i sfrustrowana po lekcji zaklęć. Nie była tak dobra jak jej przyjaciółka Scoliari. Ta wydawała się zadowolona i nareszcie szczęśliwa. Uwielbiała rzucanie czarów. Miała bardzo dobre stopnie z zaklęć i obrony przed czarną magią, a także uczestniczyła w klubie pojedynków. I na tym tak naprawdę idealność blondynki się kończyła. Z pozostałych przedmiotów była przeciętna, choć opieka nad magicznymi stworzeniami nie szła jej tak źle. Dlatego to z Crow wzajemnie dobrze się uzupełniały. Wzajemnie sobie pomagały i tłumaczyły niezrozumiałe dla siebie tematy.
   - C'est horrible... Wykończy nas. Nie dał nam nawet chwili na odpoczynek.
   - Nie, ale... - zastanowiła się przyjaciółka - Intensywny trening pozwolił mi się wyciszyć - przyznała - Skupiłam się tylko na ćwiczeniach, a nie na kombinowaniu, co jest nie tak z tym człowiekiem i wymyślaniu powodów, przez które za nim nie przepadam.
   - Przynajmniej jeden plus - westchnęła - A ja wyglądam koszmarnie. Koszmarnie. Moja nowa bluzka nadaje się tylko do prania. Będę musiała coś specjalnie zaprojektować na te tortury... - ciągnęła nie zauważając, że młoda Scoliari została z tyłu, gdyż jej uwagę przykuło coś zupełnie innego.
   - W porządku? - Ner podeszła do zapłakanej dziewczynki. Na pewno chodziła do jednej z młodszych klas.
   - Ja... ja... nie daję sobie rady. Nie pasuję tutaj - zaszlochała. Rękawem długiej szaty ocierała łzy. Sądząc po jej stanie siedziała tu już dłuższy czas.
   - Co ty opowiadasz? Po prostu nie ze wszystkiego można być najlepszym - wzruszyła ramionami.
   - Ale ty jesteś krukonką, nie rozumiesz tego - dziewczynka znów wybuchnęła płaczem - A ja... tylko gryfonem. Nie jesteśmy tak mądrzy jak wy.
   - To tak nie działa - westchnęła Ner kładąc dłoń na jej głowie - To, że jestem w Ravenclaw wcale nie oznacza, że mam same najwyższe stopnie. Dobra jestem tylko z kilku przedmiotów. Tak jak każdy mam swoją piętę Achillesową.
   - To nieprawda...
   - Prawda. Musisz tylko uważniej się przyjrzeć osobom w twojej grupie. Jak ci na imię?
   - Maya... - odparła cicho. Gryfonka była dość pulchna, więc blisko jej było do porównania do aniołka. Brakowało tylko burzy blond kręconych włosków. W zamian za to miała dłuższe jasnobrązowe splecione w dwa warkoczyki. Ciemne oczy, blada karnacja. Ubrana w trochę za dużą szatę. Obok niej leżała wysłużona torba na ramię.
   - Jestem Nereza - przedstawiła się - Nie płacz, naprawdę nie warto. Każdy ma swoje lepsze i gorsze chwile - sięgnęła do kieszeni po chusteczki i podała je dziewczynce - A teraz proszę, uśmiechnij się, przestań płakać i idź na obiad, dobrze? Wszystko się ułoży tylko nie panikuj od razu.
   - Na pewno? - pociągnęła nosem.
   - Na pewno.
   - Ner! Gdzie mi się zgubiłaś?!
   - Przepraszam, muszę iść. Przyjaciółka mnie woła - blondynka zostawiła uspokojoną już trochę małą, a potem pospiesznie odbiegła w kierunku skąd dobiegał głos Crow.
   - Od kiedy jesteś dobra w kontaktach z dziećmi? - spytała zaciekawiona.
   - Jakoś tak wyszło... Póki co, potrzebuję się odświeżyć... To, że dobrze mi szło na zajęciach nie oznacza, że nie jestem człowiekiem. Też się zmęczyłam.
   - A już myślałam, że jesteś jakimś niezwykłym stworzeniem - zaśmiała się La Mettrie.

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 5 - Ignorując rozsądek

1 komentarz
   - Możecie mi wyjaśnić, co to właśnie było? - profesor spoglądał to na jedną to na drugą wyczekująco.
   - Wpadliśmy na siebie - odpowiedziała Scoliari zgodnie z prawdą - Ale wygląda na to, że nie będę lubiła się zbytnio z tamtym uczniem z Durmstrangu.
   - Co nie oznacza, że masz się zachowywać w tak godny pożałowania sposób - skarcił ją.
   - Do tego mi jeszcze wiele brakowało - obruszyła się niesłusznym oskarżeniem mężczyzny.
   - Jesteś siostrą prefekta naczelnego. A także uczennicą Ravenclaw'u. Powinnaś dawać innym dobry przykład.
   - I daję. Ale są chwile, kiedy dobre zachowanie musi odejść na bok.
   - Ta taką nie była.
   - To może już pójdę? - zasugerowała Crow, wyczuwając, że wymiana zdań mogła się zdecydowanie wydłużyć. Spojrzenie nauczyciela wybiło jej jednak ten pomysł z głowy.
   - Nerezo... - ton nie znoszący sprzeciwu. Blondynka zacisnęła zęby. W końcu to nauczyciel i opiekun domu. Nie powinna się zachowywać wobec niego tak ordynarnie.
   - Przepraszam - wymusiła w końcu z siebie.
   - I...?
   - Więcej nie będę.
   - Dobrze. Cieszę się, że udało nam się dojść do porozumienia - nauczyciel złagodniał trochę, lecz wciąż miał oko na dziewczynę. Scoliari może i była grzeczna, ale od czasu do czasu potrafiła dać się we znaki. Wyglądało na to, że potrzebowała jasno określonych reguł, aby trzymać ją w ryzach.
   - Przepraszam - wykorzystała sytuację La Mettrie, widząc jak przyjaciółka odwraca w końcu wzrok i czeka tylko, aż nauczyciel pozwoli jej odejść - Czy chodził pan do Durmstrangu?
   -Nie jako uczeń - odparł - Wykładałem tam przez dwa lata w ramach praktyk.
   - Ach, rozumiem... Dziękuję za odpowiedź, panie profesorze.
   - Przyjemność po mojej stronie - skinął głową - możecie wracać na zajęcia, nie będę was dłużej zatrzymywał. Tym razem obejdzie się bez kar i ujemnych punktów.
   - Za taki...? - Ner zaczęła, ale urwała widząc, że nadal jest krótko trzymana samym spojrzeniem opiekuna - Nieważne - pokręciła głową - Do widzenia - złapała Crow za rękę i obie pospiesznie się oddaliły. Ich następna lekcja to zielarstwo. Miały sporo do przejścia zanim tam dotrą. Profesor Neville był wyrozumiały, ale spóźnienia to było coś czego wybitnie nie cierpiał.
   - Trochę to było dziwne - zastanowiła się ciemnowłosa - Z jednej strony wyglądało to tak, jakby chciał nas wybawić z kłopotu, z drugiej zaś strofował cię jak małe dziecko za poważny wybryk. Co on właściwie chciał osiągnąć?
   - Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Póki co mam dość naszego opiekuna i nie widzi mi się zbyt szybkie spotkanie z nim.
   - Niestety, jutro mamy zaklęcia jako ostatnie. Dwie godziny.
   - Zaczynam żałować, że wybrałam ten przedmiot w przyszłości do kontynuowania.
   - Jeszcze go nie przekreślaj. Nie widziałaś jak prowadzi zajęcia - minęły róg szkoły i weszły do części, gdzie wybudowane zostały szklarnie. Weszły do tej, która nad wejściem miała powieszony numer pięć. W nozdrza od razu wdarł się intensywny i ostry zapach rosnących tutaj roślin. Nie były one zbyt przyjemne dla człowieka i w większym stężeniu prowadziły do mdłości i zatrucia. Dlatego to każdy z uczniów musiał bezwzględnie nosić maskę.
   - Dzień dobry, profesorze Longbottom - przywitały prowadzącego zielarstwo. Miły, starszy już człowiek. Kiedyś przyjaźnił się z Potterem i jego śmierć mocno go przyłamała. Przez jakiś czas miał problem z pozbieraniem się. Wziął wtedy krótki urlop, aby dojść do siebie. Wrócił z jeszcze większym zapałem do nauki i większą pewnością siebie. To wydarzenie go tylko wzmocniło. Nikt nie miał wątpliwości, że właśnie ten człowiek poprowadzi w końcu Hogwart i zrobi to perfekcyjnie.
   - Witajcie, zajmijcie swoje miejsca. Za chwilę zaczynamy, nie mamy ani chwili do stracenia. Dziś czeka nas naprawdę dużo pracy. Proszę bardzo, kto mi powie co to za roślina? - wskazał na doniczkę na swoim biurku. Niebieskie drobne listeczki na niemal suchych gałązkach. Wyglądało to niewinnie, ale z pewnością tak nie było. Jedna z uczennic natychmiast podniosła rękę do góry. Nikt się nie dziwił zachowaniu Gryfonki. Praktycznie wszyscy potomkowie Hermiony Granger pochłaniali wiedzę jak gąbka i byli w stanie o każdej porze dnia i nocy przywołać odpowiedni akapit książki, którą przeczytali. Tak było i w tym przypadku. Gabriela Weasley. Inteligencję odziedziczyła po Hermionie, natomiast wygląd po Ronaldzie Weasley. Ruda, piegowata, blada, drobna, ale o dobrym sercu. Nie była taka zła, jak to się o osobach z takim kolorem włosach mówiło.
    - Proszę?
    - Cupido Mortale, popularnie zwany Łamaczem Serc, choć z miłością ma niewiele wspólnego. Roślina sama w sobie nie jest niebezpieczna, ale przygotowany z niej wywar prowadzi do ataku serca, a w ostateczności do śmierci. Jego naturalne miejsce występowania to trudno dostępne, skaliste półki w Himalajach. Dobrze znosi niskie temperatury, a niebieskie liście utrzymuje przez cały rok. Potrafi osiągnąć metr wysokości. Jest to roślina niekwitnąca.
   - Bardzo dobrze. Dziękuję, Gabrielo. Pięć punktów dla Gryffindoru - nauczyciel nagrodził poprawną odpowiedź uczennicy - Proszę niech każdy weźmie nożyczki do cięcia roślin i po doniczce z sadzonką tej rośliny. Zajmiemy się dziś tym jak należy dbać o Łamacza Serc, a także które części są potrzebne do przygotowania niebezpiecznego eliksiru...

***


   Pierwszy dzień nauki dla uczniów jak zawsze był jeszcze czymś niesamowitym. Taki sen na jawie, gdzie każdy miał nadzieję, że się z niego wybudzi i wciąż będą wakacje. Lecz rzeczywistość była bezwzględna. Widmo ciężkiej pracy zawisło nad adeptami szkoły magii i czarodziejstwa. Niektórzy już dostali skomplikowane eseje do napisania, inni zostali zmuszeni do zajrzenia w grube księgi, aby nauczyć się wielu skomplikowanych nazw i definicji. Część wolała mieć to od razu za sobą, inni postanowili odłożyć naukę na później, na ostatnią chwilę. Ci leniwi, spędzali czas na błoniach przy szkole, mocząc nogi w chłodnej wodzie jeziora bądź organizując małe pikniki z przyjaciółmi. Dla każdego znalazło się tu miejsce.
   Scoliari obserwowała ruch na zewnątrz z okna wieży swojego domu. Lubiła to miejsce. W kącie salonu, ukryte za zasłonką i regałem na książki. Z wygodną poduszką, na której mogła usiąść i odpowiednio szerokim parapetem, gdzie mogła postawić kubek z napojem bądź niewielką salaterkę z przekąskami. Rzadko się zdarzało, aby ktoś ją tu zaczepiał. Zazwyczaj to były pierwszaki, które jeszcze nie przyzwyczaiły się do tego, że przesiaduje w ty kącie przez większość czasu.
   Choć usilnie się starała, nie potrafiła zignorować statku na jeziorze. Obecnie miał zwinięte żagle, a po pokładzie przechadzało się kilku uczniów z Durmstrangu. Z tej odległości widziała ich tylko jako małe czerwone punkciki. Nie mówiąc już o tym, że dziewczyna nie miała zbyt dobrego wzroku i często podczas zajęć zakładała okulary, aby widzieć nauczyciela, czy to co jest napisane na tablicy. Przyzwyczaiła się jednak do tej wady i nie starała się znaleźć eliksiru, który by pomógł.
   Oparła głowę o szybę. W tym roku czekały ją SUM-y. Ten czas płynął zdecydowanie zbyt szybko. Dopiero co rozpoczynała edukację w Hogwarcie i z trudem godziła się z faktem, że nie trafiła do włoskiej szkoły. Teraz jednak bliżej jej było do zakończenia edukacji niż dalej. Musiała przemyśleć, co chce dalej w życiu robić. Skupić się na dochodowej pracy? A może poświęcić się czemuś co lubiła i traktowała jak hobby? Ciężki wybór. Wiedziała jednak, że ponad wszystko nie zajmie się czymś, co byłoby dla niej niezrozumiałe i choć w najmniejszym stopniu nie sprawiało przyjemności. Nie była masochistką i nie planowała się w życiu katować. Szkoda nerwów.
   - Ma cherie~! - w tej przyjemnej ostoi spokoju została jednak odnaleziona przez wiecznie energiczna i żywą Crow - Cóż porabiasz? Smucisz się?
   - Nie - pokręciła głową - Zastanawiam się nad przyszłością. Nie mam jeszcze pomysłu kim konkretnie chcę zostać, a niedługo powinnam skupić się na przedmiotach, które na pewno mam zamiar kontynuować.
   - Mon dieu... Mówisz to tak żałosnym tonem, że każdego potrafiłabyś dobić. Zostaw to na razie w spokoju, dobrze ci radzę. Et maintemaint - zatarła ręce - Przygotujmy się do mojego ulubionego aspektu w tej szkole.
    - Bale i inne wydarzenia towarzyskie - cmoknęła z niezadowoleniem Nereza. Znała La Mettrie wystarczająco długo. Zawsze, gdy w mowie przyjaciółki pojawiały się francuskie wstawki mogło to oznaczać tylko jedno. Długie i żmudne pogawędki nawiązujące do tego, kto i w czym ma się pojawić na szkolnych uroczystościach. Przy czym dotyczyło to tylko ich grupki przyjaciół. Należałoby zatem w tym momencie wspomnieć, że francuzeczka szalała za modą i kochała projektować. Szyciem natomiast zajmowała się jej starsza siostra Violette, a młodsza Nicole miała smykałkę do interesów. Scoliari była przekonana, że prędzej czy później rodzeństwo La Mettrie otworzy wspólny biznes i będzie bardzo dobrze prosperować.
   - Och, i jeszcze jedno. Bianca miała dzisiaj zajęcia z profesorem Erycjuszem von Ulbrechtashtitzem - z pewnym trudem wypowiedziała nazwisko nauczyciela -  Każe się do siebie zwracać pełnym imieniem i nazwiskiem. Uczniowie łamią sobie na nim język. Podobno z zachowania przypomina Lukrecję, ale w porównaniu do niej uwielbia się czaić, chować po kątach a potem niespodzianie zaatakować ucznia pytaniem - krótkie streszczenie sprawiło, że blondynka zaśmiała się. Musiało to wyglądać naprawdę komicznie.
   - Ciach, ciach! - Crow zaatakowała przyjaciółkę niewidzialną szpadą.
   - Och, wystarczy - odgoniła ją gestem ręki. Kątem oka zauważyła coś interesującego w oknie - Przepraszam, muszę na chwilę wyjść. Niedługo wracam.
   - Mais... Nerezo, dokąd to?
   - Będę w ciągu godziny.
   - Nie wierzę w twoją godzinę! - fuknęła znajoma - Pamiętaj żeby wrócić przed ciszą nocną!
   - Wrócę, obiecuję - Scoliari poderwała się z miejsca i czym prędzej ruszyła do wyjścia. Zachowywała się tajemniczo, ale widać było, że wie co robi. W dodatku najwyraźniej sprawiało jej to pewną przyjemność. Można było mieć zatem nadzieję, że to nie jest nic głupiego i nikt nie będzie musiał potem ratować z opresji...

środa, 9 września 2015

Rozdział 4 - Zataczając koło

2 komentarze
   - Jestem nowym opiekunem waszego domu, profesor  Michael Tantero - przedstawił się i rozejrzał po zebranych. Ner wlepiła w niego nieufne spojrzenie. Ładna buzia do niej nie przemawiała. Wręcz przeciwnie, wzmagała czujność. Chociaż prawdę powiedziawszy jako introwertyczka, była z początku uprzedzona do wszystkich i z trudem nawiązywała nowe znajomości. Mężczyzna widząc niepewność malującą się na twarzy uśmiechnął się ciepło w jej kierunku. Ta tylko zmarszczyła nos.
   - Miło mi was wszystkich poznać. Co prawda widzimy się po raz pierwszy, ale jestem przekonany, że współpraca między nami będzie dobrze się układać. Zarówno mnie jak i wam zależy na dobru tego domu.
   - Dlaczego dyrekcja pozwoliła, aby zupełnie nowa osoba, nie znająca jeszcze uczniów i Hogwartu dostała tak ważną posadę? - Lucas zadał dręczące wszystkich zainteresowanych pytanie. Wstał z miejsca, kiedy zwrócił się do profesora. Może i rudzielec większość czasu żył w świecie reguł i przekomarzanek z kuzynką, ale potrafił wystąpić w imieniu większej grupy, gdy zachodziła taka potrzeba.
   - Chcecie prawdy czy jednak wolicie żyć w nieświadomości? - spytał poważnie po dłuższej chwili milczenia.
   - Prawdy - odparł chłopak, po porozumiewawczej wymianie spojrzeń z uczniami ze starszych roczników. Drugo-, trzecioklasiści jeszcze nie do końca rozumieli co się dzieje. Pierwszakom natomiast było to zupełnie obojętne. Jednak osobom z wyższych roczników zależało zarówno na dobru domu jak i jego wszystkich podopiecznych. Co prawda prefekci z pewnością wcześniej zostali poinformowani o szczegółach, a ci z pewnością nie daliby doprowadzić do nieprzyjaznej sytuacji. Chwilowo jednak milczeli, z pewnością ze względu na odgórne zarządzenie grona pedagogicznego.
   - Dyrekcja Hogwartu nie miała wyboru.
   - Jakoś w to nie wierzę - Crow skrzyżowała ręce.
   - O tym, że poprzedni nauczyciel zaklęć odchodzi było wiadomo już jakiś czas. Flitwick zaproponował mi tą posadę pod koniec zeszłego roku, a ja z chęcią ją przyjąłem. Niestety, nikt nie przewidział, że Sinistra zostanie zmuszona do odejścia tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Wtedy okazało się, że tylko dwóch nauczycieli mogłoby przejąć ewentualnie rolę opiekuna Krukonów. Ja i profesor Binns.
   - Jednak w szkole jest więcej nauczycieli - drążył temat Lucas.
   - To decyzja dyrektora. Rozumiem, że nie jesteście zadowoleni z obecnej sytuacji, ale musimy sobie z nią jakoś poradzić. Wspólnie.
   - Rozumiem - odpuścił chwilowo rudzielec. Wyglądało na to, że usilna próba zmiany nauczyciela nie wchodziła w grę. W końcu Krukoni nie mieli żadnej alternatywy. Albo on, albo mniej ogarnięci w sprawach formalnych nauczyciele, którzy może i są dobrzy, ale zdecydowanie nie nadają się do roli opiekunów. Cóż, muszą spróbować dać szansę panu Tarento. Nauczyciel przeszedł przez salon i stanął przy kominku.
   - Jutro po zajęciach zapraszam do swojego gabinetu prefektów tego domu. Chciałbym z wami porozmawiać o waszych dotychczasowych działaniach i ustalić nowe priorytety. Drużynie Quidditcha zaś zapowiadam, że pojawię się na waszym pierwszym piątkowym treningu. Natomiast, jeśli chodzi o moje dyżury w gabinecie, informacje zostaną wywieszone na tablicy ogłoszeń w tym pokoju. Jakieś pytania? - dał uczniom chwilę na zastanowienie - Jeśli coś wam przyjdzie do głowy, wiecie gdzie mnie szukać. Życzę wszystkim dobrej nocy - pożegnał się uprzejmie. Krukoni odczekali, aż nauczyciel opuści wieżę. Do tego czasu wstrzymali się ze wszystkimi komentarzami.
   - Sądzicie, że nam się podlizuje, czy naprawdę mu zależy na dobrej współpracy i osiągnięciach? - spytała Nereza.
   - Nie jestem pewien... Wydaje się być w porządku. Raczej nie da sobą manipulować - zaryzykował stwierdzenie Raven - Dario, a ty co możesz powiedzieć na jego temat?
   - Chwilowo niewiele. Ściągnęli go z Nowej Zelandii. Jako nauczyciel zaklęć powinien spełnić oczekiwania każdego, jeśli zaś chodzi o pozycję opiekuna... Nie mam pojęcia. Wymieniłem z nim raptem dwa krótkie formalne listy dotyczące dotychczasowego podejścia pani Sinistry do nas i egzaminów. Ze sposobu jego odpowiedzi wynikało, że będzie surowy względem edukacji i zrobi wszystko, aby uczniowie zaliczyli przedmioty jak najlepiej. Nie ukrywam, że to dobrze.
   - A mnie się podoba - wtrąciła się Katia. Jako potomkini Luny Lovegood cechowała się długimi bardzo jasnymi włosami i nieobecnym spojrzeniem przez większość czasu. Była dość niska, ale ciężko było jej nie zauważyć - Jego aura jest czysta, a gwiazdy wróżą nam z nim dobrą przyszłość.
   - Oby twoje astronomiczne przepowiednie tym razem się nie myliły. Chcę dać mu szansę. Tylko jeszcze mnie do siebie nie przekonał. A teraz przepraszam, idę spać - młoda Scoliari wstała z miejsca - Z rana mamy eliksiry.
   - Ślizgoni?
   - Niestety. Po ostatnim zdewastowaniu lochów w trakcie zajęć Ślizgonów z Gryfonami, dyrektor uznał, że lepiej będzie jak na tym przedmiocie te dwa domy będą rozdzielone. Więc nam przypadło w udziale użeranie się z nimi.
   - Och, to na pewno będzie miało też swoje dobre strony. Nerezo, gwiazdy nie kłamią. Musisz im tylko zaufać.
   - Chwilowo to muszę zaufać naszemu opiekunowi - przerwała Katii. - Dobranoc
   - Wasza przyjaciółka jest wybitnie nie w sosie - zauważyła Lovegood.
   - Nie lubi takich niespodzianek - cmoknęła Crow - Może nie była wielbicielką Sinistry, ale znalazła sposób na to, aby przetrwać przy niej do końca szkoły
   - Przynajmniej nie dali nam szalonego nietoperza, ściągniętego z emerytury jako opiekuna.
   - Nietoperza? Ściągnięty z emerytury? - francuzeczka zainteresowała się tym, co mówiła starsza znajoma.
   - To przez to jak wygląda. Kojarzy się z wyliniałym wampirem, a te zmieniają się w nietoperze. Sądząc po wieku i okolicznościach, z pewnością ściągnęli go z przyjemnej emerytury. Pewnie będzie tu tylko w tym roku, dopóki dyrektor na spokojnie kogoś nie znajdzie.
   - Chyba masz rację - przyznał Perez - Nie obraziłbym się, gdyby dali nam centaura.
   - Możesz zapomnieć. Firenzo był wyjątkiem. Żaden inny nie uwłaczy tak swojej godności. To dla nich hańba, przecież wiesz - przypomniała Crow.
   - Ale pomarzyć zawsze można - wzruszył ramionami - To co? Partyjka szachów?
   - Z chęcią - grupka znajomych przystała na tę propozycję. To prawdopodobnie ostatnia okazja na taką chwilę relaksu przed rozpoczęciem  zajęć. Potem pochłonie ich pisanie esejów, wkuwanie definicji i ćwiczenie zaklęć. Dlatego teraz, choć robiło się już późno, wielu uczniów jeszcze siedziało w salonie i korzystało z ostatnich podrygów wakacji.


***


   -Trzydzieści par muszych skrzydełek, następnie dodaj sproszkowane wodorosty... - mruczała cicho Nereza mieszając zawartość kociołka. Obok niej siedziała Crow, która zajmowała się przygotowaniem ohydnych składników. Eliksiry nigdy nie należały do najprzyjemniejszych przedmiotów. W wielu uczniach wzbudzały obrzydzenie i mało kto chciał kontynuować ich naukę dla przyjemności.
   - Proszę - La Mettrie podała blondynce dwa spodeczki. Ta wpierw wrzuciła zawartość jednego, zamieszała jedenaście razy miksturę, a dopiero potem dorzuciła drugi składnik zmniejszając przy tym płomień pod metalowym pojemnikiem. Pomiędzy ławkami przechadzała się nauczycielka i raz po raz zaglądała uczniom przez ramiona, co było niezwykle stresujące. Kobieta była w starszym wieku. Niska, korpulentna, ale zawsze, niezależnie od sytuacji nienagannie wyszykowana. Tak jakby w każdej chwili miał ją ktoś zaprosić na bal. Przeważnie w szmaragdowych bądź srebrzystych barwach zgodnie z godłem domu, którego opiekunem była. Wścibska, często jędzowata, nie znosząca sprzeciwów. Ślizgoni jednak na nią nie narzekali, gdyż podzielała ich tok myślenia. W innym wypadku już dawno doszłoby do nieprzyjemnej konfrontacji.
   - Zostało piętnaście minut do końca lekcji. Liczę na to, że komuś uda się uwarzyć eliksir.
   - Jak nie będzie nam ciągle zaglądać przez ramię...- powiedziała bezgłośnie Nereza.
   - Coś ktoś mówił? - pani Lukrecja rozejrzała się bacznie po sali. Miała wybitny słuch. Ściąganie nie wchodziło u niej w grę. Wyłapała każdy najmniejszy szelest. - Zobaczmy zatem jak wam idzie... Hmm... dobrze, dobrze... Jest pewna nadzieja na to, że zdacie końcowy egzamin. Co prawda byle się przemknąć, ale niech wam już będzie - skwitowała niezadowolona. Naprawdę ciężko było jej dogodzić. Czepiała się tak nic nie znaczących szczegółów, że niektórzy mieli ochotę wylać paniusi na głowę mało przyjemny eliksir.
   - Osiemnaście, dziewiętnaście... - Scoliari liczyła kolejne obroty łyżki.
   - Koniec zajęć! - pani profesor klasnęła w dłonie - Przelejcie swoje eliksiry do probówek i wstawcie podpisane do szafki. Potem posprzątajcie swoje miejsca pracy. Wyniki poznacie  na naszej następnej lekcji. Nie spodziewałabym się jednak oszałamiających wyników. To tyle na dzisiaj.
   - Dziękujemy pani profesor - grupa odpowiedziała chórkiem, a później czym prędzej zaczęła ewakuować się z sali. Nikt nie chciał tu zostać dłużej niż to potrzebne. Jeszcze by został zagoniony do ciężkich robót bez żadnego powodu.
   - Jak nam poszło?
   - Nie tak źle, Crow. Brakowało nam trzech ostatnich kroków. Tak więc eliksir nie powinien już być zabójczy, ale z pewnością nie będzie w pełni działał tak jak powinien.
   - Widzę, że Krukoni z roku na rok coraz głupsi - usłyszały za plecami niemiłą uwagę.
   - Malfoy - syknęła Nereza - nie przypominam sobie, abyś był orłem z eliksirów.
   - Jednak to wy powinniście być najmądrzejsi w szkole. Tymczasem okazuje się, że wszystkie zalety i atrybuty posiadają jedynie uczniowie domu Slytherina. Hogwart schodzi na psy.
   - Velorun, powtarzasz tę śpiewkę odkąd pamiętam - La Mettrie przerzuciła oczami z dezaprobatą. Przyjdź do nas jak wymyślisz coś nowego.
    - Ty... Ciebie z jednej szkoły już wyrzucono. Uważaj, abyś i z tej nie wyleciała.
    - Och, o to bym się nie martwiła. Cóż ja bym wtedy poczęła bez oglądania każdego dnia twojej skrzywionej buźki? - uśmiechnęła się niewinnie. Dziewczyna nie bała się go. Pochodziła z równie czystej rodziny co on sam względem krwi, lecz jej przodkowie nigdy nie wstąpili w szeregi śmierciożerców. Ciężko mu było zatem znaleźć odpowiednie obraźliwe słowa, które skrzywdziłyby ciemnowłosą.
    - To się jeszcze okaże - rzucił groźnie oddalając się.
    - Pierwsze starcie z Malfoyem w ciągu roku, zaliczone - francuzeczka wymalowała palcem wskazującym ptaszka w powietrzu - teraz jeszcze powinnyśmy się nawinąć na jego młodszą siostrę i wtedy będzie już komplet.
    - Za dużo tych Malfoyów w szkole - przyjaciółka pokręciła głową - Na szczęście nie wszyscy równie zrzędliwi... - nim skończyła mówić odbiła się od kogoś i omal nie przewróciła się. Uratowało ją to, że wpadła na Crow.
    - Patrz jak chodzisz - chłopak o złocistych oczach warknął w jej kierunku.
    - Nie zaszkodziłoby powiedzieć "przepraszam"
    - Przeprosiny przyjęte - uśmiechnął się złośliwie unosząc dumnie głowę.  Scoliari przypomniała sobie skąd go zna. Omal jej wczoraj nie przypalił podczas uroczystej kolacji poprzedniego dnia. Należał do Durmstrangu.  Tym razem mogła mu się przyjrzeć lepiej. Wygląd zdradzał orientalne korzenie. Do tego miał długie ciemne włosy spięte w kucyk. Wysoki, dość dobrze zbudowany... Ubrany w standardowy ciemnoczerwony szkolny mundur z ozdobami wykonanymi z futra. Była pewna, że będzie chciał wystartować w Turnieju Trójmagicznym.
    - Uduszę cię - postąpiła krok w jego kierunku.
    - Scoliari! La Mettrie! - dobiegł ich niespodzianie głos nauczyciela -  Proszę do mnie - nie wyglądało na to, że ich opiekun im odpuści.
    - Następnym razem ci się odpłacę.
    - Zobaczymy, nieopierzony kruczku - zignorował groźby bez pokrycia i dalej ruszył ze swoimi towarzyszami.

sobota, 5 września 2015

Rozdział 3 - Opiekun

6 komentarzy
   Wielka Sala jak zawsze w dniu rozpoczęcia roku szkolnego tętniła życiem. Niezliczone ilości podekscytowanych uczniów, stoły uginające się pod pełnymi talerzami przepysznego jedzenia, które nęciło nie tylko swym wyglądem, ale i zapachem. Uczniowie Hogwartu, po długiej podróży byli bardzo głodni i wręcz nie mogli doczekać się rozpoczęcia uroczystej kolacji. Ceremonia przydziału dopiero, co się zakończyła i przy stołach, gdzie miejsca do tej pory były wolne, siedziały pierwszaki. W większości przypadków czujący się jeszcze nie pewnie, ciekawie rozglądających się dookoła i spoglądający na swoich starszych kolegów to z zawstydzeniem, to z pewnym strachem i podziwem.
   Duchy zaszczyciły żywych swoją obecnością wyfruwając niespodzianie z różnych miejsc sali. Z sufitu, z podłogi... Czasem nawet i ze środka tortu obryzgując przy tym siedzących obok nastolatków. Ci, jako jedyni nie zmieniali się przez wieki. Cicha Szara Dama dygająca w kierunku Krukonów, Krwawy Baron siejący spustoszenie przy stole Ślizgonów, wesoły Gruby Mnich zawsze skory do żartów i śmiesznych historyjek na poprawę humoru i rozluźnienie atmosfery, a także Sir Nicolas zwany także Prawie Bezgłowym Nickiem, który jak co roku starał się o przydział do grupy bezgłowych i jak co roku odchodził z kwitkiem, przez co pierwsze kilka dni był wybitnie niezadowolony.
   - Moi drodzy - Na podest wszedł niski osobnik. Starszy już pan, siwy, z dłuższą brodą, zdecydowanie posiadający goblińskie korzenie - Witam was wszystkich w nowym roku szkolnym! Cieszę się widząc was tu wszystkich i gratuluję nowym uczniom naszej szkoły przydziału do domów - jego lekko skrzekliwy głos rozszedł się po Wielkiej Sali. Zebrani zareagowali na słowa uprzejmymi brawami. Nie potrafił porwać ich tak jak kiedyś profesor Dumbledor czy Minerwa McGonagall. Był po prostu zapychaczem na to stanowisko. Ogarniający, jak powinno to wyglądać, aby szkoła nie podupadła do wyboru nowego dyrektora. - Tak jak pewnie podejrzewacie i w tym roku czeka nas niemało atrakcji - odkąd Ministerstwo zakończyło sprawę Lorda Voldemorta, a śmierciożercy zostali wyłapani i osadzeni w nowym Azkabanie, szkoły mogły sobie pozwolić na znacznie więcej. Czasami mogłoby się zdawać, że aż na nazbyt dużo i nie dało się wszystkiego dobrze śledzić. Czarodzieje jednak czerpali z życia garściami jakby podświadomie obawiając się, że w każdej chwili mogą powrócić złe czasy.
   - Mecze Quidditcha - zatarła ręce Crow.
   - Wymiany uczniowskie - wyszeptała z zafascynowaniem Bianca.
   - Turniej Trójmagiczny - rozmarzyła się Nereza. Każda z przyjaciółek miała coś, co uwielbiała i nie mogła się doczekać kolejnej edycji swoich ulubionych zajęć.
   - Nie zapominajcie o Klubie Pojedynków - przypomniał im Dario.
   - Prawda, to też dobra rzecz. Pani Rakhena prowadzi je fenomenalnie - zgodziła się z nim młoda Scoliari.
   - Cicho... Chcę usłyszeć, co mówi Flitwick - skarciła ich Crow.
   - Kapitanowie drużyn quiditcha w naszej szkole otrzymali już informacje dotyczące tego, kiedy odbędą się mecze. Pozostali będą mogli się z nimi zapoznać na tablicy ogłoszeń na drugim piętrze. Jeśli chodzi zaś o nabór do grup, każdy z kapitanów wyznacza je indywidualnie, dlatego proszę o uważne śledzenie informacji.
   - Kogoś w tym roku nam brakuje? - spytała szeptem Bianca.
   - Nie - La Mettrie pokręciła głową - Mamy komplet na najbliższe dwa lata. Za to Puchoni mają problem... została ich tylko dwójka. Nie wiem jak dadzą sobie radę.
   - Pan Neville z pewnością coś wymyśli.
   - Oby, inaczej przegrają z kretesem.
   - Zanim jednak przejdziemy do kwestii Turnieju Trójmagicznego - głos dyrektora zagłuszył dziewczyny - Pragnąłbym przypomnieć, że uczniom z pierwszego i drugiego roku wstęp do Zakazanego Lasu jest wzbroniony. Piątoklasiści... - w tej chwili część przestała go słuchać. Informacje te powtarzały się co roku i nie było sensu ich słuchać.
   - Bianca, co robisz? - spytała zaintrygowana Nereza.
   - Liczę nauczycieli. Nie zauważyliście, że kogoś brakuje? - spytała ruda. - Wszyscy Krukoni już o tym plotkują...
   - W takim razie przyjdzie ktoś nowy i dyrektor zaraz to ogłosi - wzruszyła ramionami ciemnowłosa francuzeczka.
   - Tak, ale zobaczcie kogo brakuje - upierała się Bianca.
   - Hmm... - Scoliari odchyliła się, aby bliżej przyjrzeć się gronu pedagogicznemu - Wygląda na to, że nauczycielka od zaklęć w końcu odpuściła. Nareszcie, już nie mogłam się uczyć tych słodziutkich zaklęć. Jeszcze jedna osoba... - zmrużyła oczy licząc osoby - Katia - odwróciła się w drugą stronę i zaczepiła inną krukonkę siedzącą przy ich stole - Masz może ze sobą ten magiczny zeszyt od astronomii?
   - Tak, proszę - dziewczyna odchyliła poły płaszcza i podała jej mały notesik.
   - Czego szukasz? - spytał Raven widząc, jak blondynka kartkuje mocno zużyty notes. Podczas, gdy przy innych stołach panowała niemal idealna cisza, to przy stole domu Ravenclawu wszyscy zdawali się być poruszeni.
   - Nie ma - oddała zeszycik właścicielce, czyli osóbce z roku wyżej.
   - Czyli?
   - Wytłumaczenia. Zjazdu, nietypowego układu gwiazd... Czegokolwiek związanego z astronomią, co wyjaśniałoby nieobecność naszej opiekunki domu na dzisiejszej uroczystości.
   - Nie ma Sinistry? - Raven, aż lekko podniósł się z miejsca - Ale to niemożliwe. Zawsze była obecna. Może po prostu jest chora? Albo utknęła gdzieś w trasie? W końcu też jest tylko człowiekiem - chłopak starał się znaleźć rozsądne wyjaśnienie. Podczas, gdy dyskutował wraz z dziewczynami, Dario zdawał się milczeć jak zaklęty i nie wyglądał na zdziwionego faktem, że nauczycielka astronomii była nieobecna.
   - Ner, twój brat coś wie? - spytała Katia.
   - Nie wiem, ale... - zmrużyła oczy starając się ułożyć pewne fakty. Pochyliła się w jego stronę - Ten list, który dostałeś po obchodach rocznicy śmierci Pottera dotyczył Aurory Sinistry, czyż nie? - spytała go szeptem. To pytanie było tylko formalnością. Wiedziała, że Dario odpowie na nie twierdząco. - Kto teraz będzie naszym opiekunem? Rakhena? - nie podobało jej się w jaki sposób ich nauczycielka astronomii odeszła. To było do niej zupełnie niepodobne. W dodatku był obecnie problem ze znalezieniem kogoś na jej miejsce. Opiekunami domów byli zazwyczaj nauczyciele przedmiotów obowiązkowych w pierwszych latach nauki.
   - Zaraz się dowiesz - odpowiedział Dario.
   - Chyba nie Binns - syknęła niezadowolona. Nie wyobrażała sobie tego. Jedno, że profesor był duchem, drugie, że zdawał się nie zauważać niczego innego poza swoimi zajęciami. Nie było szans, aby poradził sobie z obowiązkami opiekuna domu. Innych Nereza nawet nie brała pod uwagę. Septima od numerologii również szykowała się w najbliższych latach na emeryturę, wiecznie obecny pół olbrzym Hagrid również nie pasował jej na to miejsce. To dopiero była zagwozdka dla krukonów.
   - W tym roku również w gronie pedagogicznym zaszły pewne zmiany - uczniowie czujniej nadstawili uszu słysząc zmianę tematu u dyrektora - Ze swojej posady w ostatniej chwili ze względu na problemy zdrowotne musiała zrezygnować profesor Sinistra Aurora, dotychczasowa nauczycielka astronomii oraz opiekunka domu Rawenclaw - uczniowie pozostałych domów spojrzeli w kierunku niebieskiego stołu. Wcale im nie zazdrościli. Takie zmiany w ostatniej chwili... Zazwyczaj odejście opiekuna było ogłaszane zdecydowanie wcześniej i jeszcze przed wakacjami było wiadomo, kto przejmie tę funkcję. - Zamiast niej w tym roku będzie nauczał profesor Erycjusz von Ulbrechtashtitz - boczne drzwi otworzyły się i do sali, przy stole nauczycielskim wszedł starszy jegomość. Po jego wyrazie twarzy można było uznać, że jest z lekka niespełna rozumu. Mimo to bystro rozejrzał się po uczniach, powitał dyrektora oraz zebranych a następnie zajął swoje miejsce. Do tego szata w stylu Draculi, czarna z wierzchu, czerwona pod spodem i z wysokim kołnierzem. Przerzedzone włosy białe jak śnieg i niezliczona ilość zmarszczek. Przygarbiony, ale wbrew pozorom nadal żwawy.
   - To ja już wolę astronomię z naszą dotychczasową opiekunką. Cofam wszystko, co wcześniej złego na jej temat powiedziałam - Nerezę, aż odrzuciło. Coś jej podpowiadało, że zaliczenie tego przedmiotu będzie jeszcze trudniejsze a porozumienie z nauczycielem niemal niemożliwe.
   - Poczekaj, jest pewien plus. Flitwick nie powiedział jeszcze, że on zajmie się Krukonami.
   - Crow, nie kracz... - blondynka potarła skronie - Jeszcze tego by brakowało...
   - Natomiast zaklęć i uroków uczyć będzie profesor Micheal Tarento.
   - Jeśli to będzie kolejny stary, zakręcony... - zaczęła poddenerwowana już Nereza, lecz litania została przerwana przez Biancę i ogólny zachwyt płci żeńskiej, w chwili, gdy na środku obok dyrektora stanął nowy nauczyciel - Okej, nie jest stary - przyznała dziewczyna. Niechętnie, ale musiała przyznać, że czarodziej zrobił na niej pewne wrażenie. Na pewno zdecydowanie młodszy od Erycjusza czy Zygfryda. Na oko był w podobnym wieku, co obecny opiekun  Gryffindoru, który nauczał transmutacji, Gregor Snakeskin. A więc nie więcej niż czterdzieści lat. Ciemne włosy zaczesane do tyłu sięgające do ramion, brązowe oczy, które mądrze patrzyły na świat, dumna postawa, elegancko ubrany w ciężkie skórzane szaty... Nic dziwnego, że wzbudził żywe zainteresowanie uczennic. Pokłonił się lekko w stronę stołów.
   - Zadowolona? - spytał Raven.
   - To się dopiero okaże na zajęciach jak będzie je prowadził.
   - Ale póki co zrobił na tobie dobre wrażenie - wyszczerzył się przyjaciel.
   - Jest przystojny, co się dziwisz? - prychnęła Crow.
   - Czytałam, że kiedyś obronę przed czarną magią prowadził Gilderoy Lockhart - wtrąciła się Bianca. Dziewczyna robiła za chodzącą encyklopedię - Też był przystojny, a uczennice urzekał samym uśmiechem, ale szybko się okazało, że był niedorajdą...
   - Oby historia nie zatoczyła koła - mruknęła blondynka - A teraz chcę wiedzieć, kto będzie naszym opiekunem.
   - Dowiemy się po kolacji w salonie - Katia przekazała jej informację.
   - Dopiero? Czy Flitwick wie, że nie przepadam za żartami w tak poważnych sprawach? - Scoliari skrzyżowała ręce na piersiach.
   - Nie jesteś jedynym Krukonem w tym domu.
   - Wiem... - westchnęła słysząc uwagę starszej koleżanki.
   - Przechodząc do Turnieju Trójmagicznego! W tym roku mamy niezwykły zaszczyt gościć uczniów, z większości wam już znanych dwóch szkół! Powitajmy ich zatem gromkimi oklaskami! - główne drzwi do sali otworzyły się powoli. Ogniste płomienie zasyczały złowieszczo wślizgując się do środka - Oto ogniste ptaki z Ignaspherii! - przodem ruszyła jedna z uczennic z tamtejszej szkoły ubrana w długi czarny płaszcz, który od połowy w dół został postrzępiony, przez co wyglądał jak ptasi ogon. Dodatkowo dół powoli przechodził w czerwony kolor i mienił się niespotykanie. Zaraz za nią do sali weszli kolejni uczniowie w identycznych strojach. Dumni, pewni siebie i z dystansem w stosunku do obcych. Wyglądali niezwykle elegancko. Na pozór delikatni, lecz ci, którzy mieli okazję ich zobaczyć w akcji zdawali sobie sprawę z tego jak trudnymi byli przeciwnikami.Na koniec za nimi szedł ich dyrektor, Vincent Devoir.
   - I pomyśleć, że mogliście chodzić do tamtej szkoły... - westchnęła Crow widząc esy i floresy stworzone z czarnego ognia.
   - Ty chodziłaś do Beauxbaton, ale cię wylali... - wytknął jej Raven.
   - Szczegóły - francuzeczka machnęła na to ręką. Wcale nie czuła się z tego powodu gorsza, a przyjaciele znając przeszłość traktowali ją zupełnie normalnie i nie robili żadnych wyrzutów z powodu wydalenia.
   - A także dumnych synów z Durmstrangu!
   - Durmstrang? - rodzeństwo Scoliari popatrzyło się na siebie. Zapowiadała się zacięta walka w której Hogwart nie miał najmniejszych szans. Mieli okazje oglądać występy jednej i drugiej szkoły, lecz do tej pory nie spotkały się one w Turnieju Trójmagicznym. Przynajmniej nie za ich życia.
   - Przecież oni się pozabijają na arenie. Czy Ministerstwo ma świadomość co zrobiło? - spytała retorycznie La Mettrie.
   - Nie - odpowiedzieli chórkiem przyjaciele. Obok Nerezy przefrunęło jedno z ognistych zaklęć. Czując na sobie jego ciepło odwróciła się z różdżką w jego kierunku i wymamrotała kilka słów zmuszając, by groźnie wyglądające płomienie zmieniły odrobinę tor ruchu. Autorowi pierwotnego zaklęcia się to jednak nie podobało i posłał dziewczynie mordercze spojrzenie.
   - Ner, spokojnie - Bianca położyła dłoń na jej ramieniu. Uznała, że należy zignorować zachowanie młodego czarodzieja, który koniecznie chciał je ukatrupić spojrzeniem złocistych tęczówek.
   - Mam większe problemy od tego bufona - wzięła głębszy wdech i powoli wypuściła powietrze.
   - ... kartki ze swoimi imionami i nazwiskami można wrzucać do czary do czternastego września - zakończył swoje przemówienie Flitwick. - Smacznego!


***

    - Mandragora - Bianca odpowiedziała na zagadkę drzwi. Po sytej kolacji wraz z przyjaciółmi powróciła do wieży, gdzie mieścił się ich dom. Okrągły salon z dużymi oknami. Niebieskie lekkie zasłony, owcze skóry na podłodze, wygodne sofy i fotele. Duży kominek, w którym tańczył ogień, a po jednej i drugiej jego stronie znajdowały się wejścia do dormitoriów. Nikt jeszcze jednak nie spał. Prefekci tego domu sprowadzili wszystkich mieszkających tu uczniów i pilnowali, aby nikt nie zasnął póki nie pojawi się ich nowy opiekun.
    - Binns? - spytała Katia siedzącego obok niej chłopaka. Mieli podobne rysy twarzy, ale nie wyglądali na rodzeństwo.
    - Wolałbym Rakhenę.
    - A może bliźniaczki Patil? - rozmarzyła się dziewczyna.
    - Chciałabyś. Przecież trzy czwarte uczniów naszego domu by wtedy złożyła zażalenie do dyrektora.
    - Lucas, psujesz mi moje marzenia.
    - Ktoś musi cię sprowadzić na ziemię. Jesteś taka sama jak prababka Luna...
    - A ty jak pradziadek Percy.
    - O, kuzyni Lovegood znowu się kłócą - skwitowała Bianca.
    - Uroczo... - Nereza zajęła jeden z wolnych jeszcze foteli. - Zasnę, jak zaraz nie przyjdzie...
    - W takim razie zlituje się nad wami i nie będę więcej trzymać w niepewności - dziewczyna usłyszała niespodzianie przy swoim uchu obcy głos. Wszyscy zebrani odwrócili się w kierunku jego źródła. Nikt nie słyszał, aby ktoś tu wchodził, zatem nauczyciel musiał być tu przed nimi. - Jestem...