sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 24 - Już wiedzą

2 komentarze
   - Nazwisko? - spytał starszy jegomość siedzący za ladą recepcji. Nie był przychylnie nastawiony do nowo przybyłych gości. Sądząc jednak po niechęci jaka z niego wypływała, ciężko było powiedzieć czy cokolwiek wzbudzało jego aprobatę. Czarodziej z haczykowatym nosem i niemiłym grymasem, który dodawał kilka dodatkowych zmarszczek na twarzy. Wokół jego osoby roznosił się nieprzyjemny zapach lawendy, który pochodził z wysłużonej szaty jaką miał na sobie.
   - Tarento - odparł gość uprzejmie - Michael Tarento - Nauczyciel z Hogwartu nie przejął się negatywnym nastawieniem recepcjonisty i z niezwykłym spokojem oczekiwał, aż ten zechce przydzielić im w końcu pokój. Nie był w końcu sam. Towarzyszyły mu dwoje nastolatków, którzy w porównaniu do niego nie byli do końca pewni wyborem miejsca noclegu. Stary, sypiący się budynek, z pewnością pamiętający lepsze czasy, z którego dobiegały dość niepokojące odgłosy. Mały hotel znajdował się raptem przecznicę od Alei Nokturna, a ta nie cieszyła się dobrą sławą. Nic zatem dziwnego, że szanujący się czarodzieje tu nie zaglądali. Dlatego dla recepcjonisty cała trójka zdawała się być kolejnymi osobami, które przybyły tu, by zawrzeć podejrzany układ z innym przedstawicielem spod ciemnej gwiazdy. Mimo to, starszy czarodziej nie powiedział na głos, co o nich myśli, a zmierzając groźnym spojrzeniem wydał klucz do pokoju. Profesor wziął brązowy breloczek i gestem ręki pokazał nastolatkom, że mają za nim podążać. Każde z nich miało zaledwie po jednej małej torbie. Nie planowali zostać tu na długo. Raptem na jedną noc, o ile sprawy się przeciągną.
   Dziewczyna skrzywiła się w duchu, gdy tylko postawiła nogę na pierwszym stopniu drewnianych schodów. Skrzypiały niezwykle głośno i zdawało się, że mogą załamać się pod nią w każdej chwili. Starając się ignorować ten nieprzyjemny dźwięk, ruszyła do góry za bratem i nauczycielem na drugie piętro, gdzie miał znajdować się ich pokój. Pomiędzy kolejnymi skrzypnięciami do jej uszu dobiegały podejrzane szepty. Nie była w stanie określić, czy to mieszkające tu domowe skrzaty, duchy, czy może po prostu ściany budynku były tak cienkie, że dało się podsłuchać wszystko, co działo się w poszczególnych pomieszczeniach. Gdzieniegdzie ze ścian odchodziła wyblakła tapeta, a momentami z sufitu sypał się tynk, gdy tylko ktoś energiczniej przemierzał korytarze. W pewnym momencie nawet dostrzegła, że ktoś zatrzasnął drzwi z łoskotem, gdy tylko zobaczył jak idą w tamtym kierunku. Nie wspominając już o wątłym świetle świec unoszących się wzdłuż ścian. To nie był hotel marzeń i gdyby nie prośba nauczyciela, jej noga z pewnością by nie przestąpiła progu tego miejsca.
   Cichy zgrzyt zamka i w końcu udało im się wejść do wynajętego pomieszczenia. Wyglądało trochę lepiej niż by można się było tego spodziewać. Dwa małe pokoiki, w każdym wstawiono łóżko z metalowymi ramami, szafka nocna, na której znajdował się lichtarz z wysoką świecą oraz na podłodze coś, co z pewnością kiedyś było pięknym dywanem. W każdym z pomieszczeń znajdowało się niewielkie okno, które otwierało się na zewnątrz. Nereza podeszła do jednego z nich wyglądając na zewnątrz. Wychodziło na podwórze. Przez środek trawnika przechodziła przygarbiona czarownica z miotłą w ręku. Złorzeczyła nieprzyjemnie, a każde jej słowo było doskonale słyszalne dla mieszkańców hotelu.
   - To na pewno dobre miejsce do zatrzymania się? - spytała z powątpiewaniem Scoliari. Wiedziała po co tu przyjechała, ale otoczenie niezbyt jej odpowiadało.
   - Jest to jedno z nielicznych miejsc, gdzie nikt nie będzie zadawał pytań odnośnie tego, co dwójka uczniów z Hogwartu robi w Londynie w trakcie roku szkolnego. - Tarento w porównaniu do niej nie miał żadnych wątpliwości odnośnie planu. Najwyraźniej nie pierwszy raz realizował podobnie dziwne przedsięwzięcie. W sumie mając na uwadze pracę w Durmstrangu, nie ma czemu się dziwić.
   - Spotkanie o piętnastej? - upewnił się Dario spoglądając na zegarek. Strzepał z płaszcza resztki popiołu. To nie tak, że byli tu całkiem... Nielegalnie. Dyrekcja dostała informacje, że profesor zabiera z sobą dwójkę uczniów, dzięki czemu mogli spokojnie podróżować dzięki sieci Fiuu. Żadne z nich jednak w pełni nie przedstawiło planu tej wycieczki. Tarento dobrze to zorganizował. Organizował czas tak, aby załatwić kilka rzeczy jednocześnie, dzięki czemu nikt do końca nie był pewien po co w ogóle nauczyciel ruszał się w Hogwartu.
   - Tak, Mufliato - mruknęła dziewczyna rzucając zaklęcie na okna. Przesądności nigdy za wiele. A lepiej, żeby nikt ich nie podsłuchał, gdyby któreś powiedziało słowo za dużo. Poza tym, usłyszała jak w drugim pokoju nauczyciel również rzuca parę ochronnych czarów.
   - Poza szkołą nie powinnaś rzucać zaklęć. Namiar - pouczył ją brat, lecz ta machnęła lekceważąco ręką.
   - Jesteśmy pod opieką nauczyciela. Poza tym, wiedzą, że jesteśmy w Londynie. A że chwilowo zatrzymaliśmy się tutaj... - wzruszyła ramionami. - Jeszcze o niczym nie świadczy.
   - Wiem, że Ministerstwo od dawna nie jest już tak rygorystyczne względem prostych zaklęć poza terenem szkoły, ale wolałbym, abyś tego nie nadużywała.
   - Tak jest, braciszku...
   - Mam nadzieję, że jesteście gotowi - Rozmowę przerwał im profesor. Zdążył się w międzyczasie przebrać. Bardziej teraz przypominał zwykłego mugola niż czarodzieja. Rodzeństwo pokiwało głowami, biorąc do rąk mniej rzucające się w oczy wierzchnie odzienie. Według informacji Tarento, mieli spotkać się z człowiekiem z dala od ciekawskich czarodziejskich uszu. Wybrał on jedną z mugolskich galerii, na co profesor bez oporów przystał. Duże miejsce, pełne ludzi, gdzie łatwo można było wtopić się w tłum. - Obyśmy zdążyli na czas... - Zerknął przez okno, jakby oceniając, która jest godzina.  Dziewczyna zanotowała sobie w pamięci tę uwagę. Odniosła wrażenie, że opiekun zataił przed nimi pewne informacje i to spotkanie, może nie przebiec tak, jakby się tego spodziewali.


***

   Choinka w galerii handlowej zdawała się być niemal tak duża, jak te, które co roku szkolny gajowy ustawiał w Wielkiej Sali. Była jednak sztuczna, przez co traciła wiele na wartości w oczach Nerezy. Nawet niezliczone bombki, lampki i łańcuchy nie potrafiły tego wynagrodzić. "Niemagiczna, zupełnie jak większość mugoli" skwitowała w duchu. Żałowała, że ci zwykli śmiertelnicy nie mogli więcej wiedzieć o ich świecie. Wiele tracili, choć byli pomiędzy nimi tacy, którzy potrafili stworzyć bajeczne kreacje i pobudzić wyobraźnie tłumów. Scoliari nie była jednak pewna, czy tyle wystarczało mugolom. Może zasługiwali na coś więcej?
   Czekając na spotkanie, pozwoliła sobie na wejście do księgarni obok. Stąd miała bardzo dobry widok na brata i opiekuna. Dzieliło ich raptem kilka kroków. Nie było zatem obaw, aby przegapiła najważniejszy moment. Tymczasem jej wzrok przykuła jedna z najnowszych książek. Jak można było się tego spodziewać, została napisana w stylu fantasy. Niezbyt gruba, w ciemnej cienkiej okładce, gdzie można było dostrzec długi ogon z pędzelkiem, fragment skrzydła i lwią silną łapę. Na samym dole znajdował się wypukły tytuł. "Kamienny Gryf". W sumie niewiele jej to mówiło, ale postanowiła dać pozycji szansę. Zanim jednak zagłębiła się w opis na tylnej części okładki, spojrzała jeszcze raz w kierunku towarzyszących jej osób. Dario wraz z profesorem o czymś cicho dyskutowali, chodząc wokół fontanny, która była oblegana przez rzesze młodych ludzi.
   - Vartij? Cóż to za dziwne słowo - uśmiechnęła się pod nosem, doceniając, że autorka wymyśliła coś własnego, a nie czerpała ze świata czarodziej, pełnego magów, wilkołaków i innych magicznych stworzeń.
   - Osobiście uważam, że jest dość kiepska - charczący głos sprawił, że poczuła jak ciarki przeszły jej po plecach.
   - Cóż, każdy ma inny gust. Nie da się wszystkim dogodzić...
   - Mądre spostrzeżenie jak na nastolatkę - mężczyzna, a konkretniej łachudra pokiwał głową. Nie wyglądał zbyt dobrze. Jego ubrania z pewnością sporo przeszły, a czerwona twarz wskazywała na stan upojenia, choć Scoliari nie była w stanie wyczuć od niego alkoholu. Być może był po prostu chory, a ona oceniała go zbyt schematycznie. - Tobie powinna się spodobać. Dużo się w niej dzieje, ma wielu bohaterów, każdy z własną historią i problemami.
   - To czemu pan jej nie lubi?
   - Za stary już jestem na taką lekturę. Zbyt wiele przeszedłem, aby docenić i zachwycać się światem jaki tam stworzono - sięgnął po gazetę codzienną, szybko pogrążając się w artykule na pierwszej stronie. Krukonka przesunęła się kawałek dalej wertując książkę, której stronice, jak się okazało, były ozdobione drobnymi szkicami, będącymi wskazówkami do tego, jak sam twórca wyobrażał sobie własny świat. Jednocześnie spoglądała na zegarek. Piętnasta już minęła, a nikt się nie pokazywał. Zastanowiło ją to. Człowiek zrezygnował ze spotkania, czy może po prostu bał się podejść bo nie stali wszyscy razem? Jeżeli to rzeczywiście przez nią...
   - I jak? Zdecydowałaś co z nią zrobić? - zagadnął ją ten sam jegomość.
   - Spróbować nie zaszkodzi... - odpowiedziała ostrożnie. Nie do końca była zachwycona faktem, że ktoś się do niej przykleił i zagadywał. Miała do siebie jednak to szczęście, albo w jej mniemaniu nieszczęście, że ludzie czasem błędnie odbierali ją jako bardzo sympatyczną osobę godną zaufania, czego zupełnie nie pojmowała. Dopiero, gdy reagowała agresją, jak to zazwyczaj w jej przypadku bywało, rozumieli jaki błąd popełnili.
   - Piętnaście, sześćdziesiąt dziewięć - sprzedawczyni podała kwotę, gdy nabiła książkę na kasę. Scoliari wyciągnęła z kieszeni z kieszeni banknot i podała go kobiecie. Zawsze była przygotowana na wszelkie wyjazdy i nosiła ze sobą pewną ilość mugolskiej gotówki. Zupełnie tak jak teraz. We Włoszech, gdzie spędziła swoje dzieciństwo, na co dzień obcowała ze zwykłymi ludźmi, więc noszenie ze sobą więcej niż jednej waluty było dla niej codziennością. - Dziękujemy za zakupy i zapraszamy ponownie - Nereza została obdarzona firmowym uśmiechem i wyuczoną formułką.
   - Lubisz czytać?
   - Przepraszam, ale nie mam... - blondynka starała się pozbyć w miarę uprzejmie natarczywego osobnika.
   - Czasu? - odgadł zakończenie zdania - Tak, teraz wszyscy tak mówią i rzeczywiście zdaje się, że mamy go za mało. Im dłużej jednak człowiek żyje tym bardziej dostrzega, że jest go wystarczająco dużo tylko nie umiemy nim gospodarować - kontynuował niezrażony. - Nawet nasze spotkanie jest ograniczone, ale możemy je dobrze wykorzystać, o ile tylko zechcesz się skupić.
   - Zatem? Czego pan chce? - odwróciła się do niego, trzymając w ramionach książkę. Zrobiła to tylko dlatego, aby w razie czego łatwiej było jej dosięgnąć różdżki, którą miała schowaną w rękawie płaszcza.
   - Rozmowy, przejdziemy się jeszcze po księgarni?
   - To raczej nie jest zbyt dobry pomysł - zwęziła oczy.
   - Gdybyś rzeczywiście była tak negatywnie wobec mnie nastawiona, już dawno dostałbym Avadą od ciebie.
    - Nie jestem tego typu osobą - zapowietrzyła się. W życiu nie potraktowałaby kogokolwiek zaklęciem niewybaczalnym, a już na pewno nie śmiercionośnym. Znała zaklęcia, umiała walczyć, ale nie była zabójcą.
   - Być może, ale o tym jeszcze się przekonamy - zaśmiał się pod nosem. - Ciekawe dzieciaki znalazł sobie Tarento. Chodź, chodź... Nic im się nie stanie, a ja mam ochotę z tobą porozmawiać - zapewniał biorąc dziewczynę pod rękę. W tej chwili Krukonka zrozumiała, że to właśnie na tego mężczyznę czekali i to on miał im przekazać jakieś poufne informacje odnośnie śmierci Sinistry.
    - Ale tylko pięć minut - odparła nieufnie. Nie sądziła, że dziś znajdzie się w takiej sytuacji. To profesor powinien być osobą, która będzie zadawać pytania, nie ona.
   - W zupełności wystarczy - skinął głową - Jakie książki lubisz czytać?
   - Fantasy, przygodowe... Czasem coś strasznego.
   - Tak jak większość nastolatków. Nie odpowiedziałaś mi jednak na wcześniejsze pytanie, lubisz czytać?
   - Bardzo.
   - A twój brat?
   - Również.
   - To bardzo dobrze. Ważne jest, abyście nigdy nie przestali. Aby ciągle w was był niedosyt wiedzy i chęć poznania nowych historii. Bez tego daleko nie zajdziecie... Szczególnie teraz, gdy trzeba wszystkiego dociekać.
    - Proszę mi wybaczyć, ale ta rozmowa nie do końca ma dla mnie sens...
   - Spodziewałem się tego. Jednak nic się nie martw. Z czasem wszystko zrozumiecie. Jeśli zaś chodzi o waszego nauczyciela, to zaraz się z nim spotkam.
   - Jakoś... To nam się rozjechało.
   - Troszeczkę. Nie planowałem spotykać się z wami w taki sposób, ale skoro sama się oddaliłaś, to skorzystałem z okazji... Tarento - niespiesznym krokiem opuścili księgarnię i stanęli przed pozostałą dwójką czarodziei.
    - Znalazłeś moja podopieczną - nauczyciel nie zdradzał żadnych emocji. Zdawał się być niewzruszony.
    - Ucięliśmy sobie krótką pogawędkę odnośnie książek. Z pewnością nie masz nic przeciwko. - Ten w porównaniu do profesora nie był już tak pewny siebie. Rozglądał się niespokojnie, a na twarzy pojawiał się i znikał wymuszony uśmiech. Dziewczyna stanęła obok brata nie chcąc wtrącać się w dalszą wymianę zdań. Po spojrzeniu brata już wiedziała, że nabroiła i to bardzo.
   - Skoro już się zabawiłeś, przejdźmy teraz do konkretów.
   - Tak, tak... Chcesz szczegółów. Już to słyszałem... Chciałem sprawdzić czy na nie zasługujecie.
   - Informacje nie podlegają negocjacji.
   - W takim razie... Każ dzieciakom iść do sklepu spożywczego po drugiej stronie ulicy. Do "Laguny".
   - Nie puszczę ich samych.
   - Zrobisz to, o ile zależy ci na ich życiu i wiadomościach, które chcesz otrzymać. Jeśli będziesz zastanawiał się zbyt długo - wyciągnął z kieszeni zegarek i sprawdził godzinę. - Będzie za późno i z pewnością cię to zaboli.
   - Czego mi nie mówisz?
   - Przekonasz się. Ale dałem ci dobrą radę i lepiej, abyś z niej skorzystał.
   - Nie - odmówił profesor.
   - Dostaniesz swoje informacje. Nawet w większej ilości niż byś się tego spodziewał - zachrypiał. - Czas się kończy... - uśmiechnął się jeszcze nerwowo na pożegnanie i chociaż Tarento starał się złapać informator, to ten deportował się pomimo przebywania w tłumie mugoli. Urzędnicy z pewnością z tego powodu nie będą zachwyceni, choć mugole zdawali się zupełnie nie zwrócić na to uwagi.
   - Wracacie do Hogwartu. Jak najszybciej - postanowił nauczyciel.
   - Ale przybyliśmy tu po informacje - zaoponowała krukonka.
   - Panno Scoliari, to nie czas na dyskusje.
   - Ner, wracajmy nim wpakujemy się w poważne kłopoty - Dario położył rękę na jej ramieniu.
   - A jeśli ten człowiek chciał nas tylko zastraszyć?
   - Jestem pewien, że pan Tarento z pewnością ma w tej kwestii większe doświadczenie i... - Nim chłopak skończył mówić, jasna poświata minęła go i wylądowała pośrodku fontanny przybierając postać człowieka i rozchlapując wodę, czym zwróciła uwagę zebranych mugoli.
   - Padnij - syknął nauczyciel, ciągnąc na posadzkę rodzeństwo, nim przeciwnik wymierzył różdżkę w ich kierunku. Chwilę później nad ich głowami przeleciało zaklęcie, które rozbiło się o jedną z kolumn. Następne było celniejsze, lecz nauczycielowi udało się je odbić za pomocą zaklęcia tarczy.
   - Miał rację...
   - Nerezo, cicho! - warknął brat uciszając w ten sposób swoją siostrę. Zebrało jej się na gadanie w najmniej odpowiednim momencie. Powinna była milczeć tak jak zazwyczaj. Gdzie się podział jej rozsądek krukona? Szczególnie, że mugole po pierwszym ataku paniki teraz... Przestali zupełnie zwracać uwagę na atakującego ich mężczyznę w białym garniturze. Spokojnie spacerowali, wrócili do rozmów i przerwanych zakupów. Zaledwie kilka osób stało zdezorientowanych i przestraszonych atakiem, który przed chwilą nastąpił.
   - Tu jesteś - Za nastolatkami i ich opiekunem zdeportowała się kolejna postać. Wystarczył jeden ruch, aby Torento został odrzucony na kilka metrów i wpadł na szybę wystawy, która rozprysła się w drobny mak.
    - Podnieś się powoli... Udawaj, że nie dostrzegasz tego, co się dzieje... - Dario wyszeptał do ucha dziewczynie.
    - Cze-...? - Przerwała szybko pytanie, powoli zaczynając rozumieć, o co mu chodzi. - Świetnie, fajtłapa z ciebie - powiedziała już głośno i wyraźnie, podnosząc się szybko z miejsca. - Następnym razem przewracaj się beze mnie - uniosła dumnie głowę.
   - To nie moja wina, ktoś na mnie wpadł - Oboje za wszelką cenę starali się nie patrzeć w stronę kolejnych pojawiających się czarodziei. Ten, który znajdował się obok uważnie im się przyglądał. Pozostali działali dalej, posyłając zaklęcia o złocistej barwie w kierunku osób, które ich widziały i starały z nimi walczyć. W tym czasie nauczyciel starał się pozbierać po bolesnym spotkaniu z metalowymi manekinami i wyplątać ze stosu ubrań. Co dziwniejsze, atakujące osoby wcale się nie spieszyły. Nie próbowały zlikwidować od razu mężczyzny, choć miały ku temu najlepszą okazję.
   - Najłatwiej zwalić winę na kogoś innego - szturchnęła go - Lepiej pomóż mi znaleźć mój telefon... Wypadł mi z ręki.
   - Co...? Ach, tak. Komórka - pokiwał głową podejmując grę. Potrzebowali podejść do Tarento nie zwracając uwagi przeciwników. A przynajmniej na tyle długo, by mieli szansę złapać go za ręce. Rodzeństwo Scoliari ufało, że niezależnie od wszystkiego Tarento ich nie wystawi i teleportuje się z nimi w bezpieczne miejsce. Przynajmniej takie były wcześniejsze ustalenia.
   Scoliari bardziej niż szukanie fikcyjnego sprzętu mugoli interesował fakt, co działo się wokół niej. Widziała jak kolejni niewinni czarodzieje zostają w końcu obezwładnieni i padają nieprzytomni na posadzkę. Lecz nawet w tej chwili mugole ich nie dostrzegali. To mogło oznaczać tylko jedno, specjalne zaklęcie kamuflujące. Nereza nie wiedziała, o które chodzi lecz z pewnością nie uczyli go w szkole.
   - Wydaje mi się, że tam ją zauważyłem - chłopak złapał ją za rękę i pociągnął za sobą, gdy zbyt bardzo się wyprostowała. Złote zaklęcie nie zabijało, lecz kto wie jakie były jego następstwa.
   - Doskonale. Teraz wymażcie im pamieć - usłyszeli krukoni. - I zajmijcie się Tarento. Skoro jest taki ciekaw, co ukrywa Ministerstwo, niech się przekona o tym na własnej skórze.
   - Mere - odpowiedziało kilku osobników w białych szatach. Część z nich zabrała się za wykonanie pierwszej części zleconego im zadania. Pozostali zabrali za naprawianie szkód, jakie powstały w wyniku krótkiego starcia. Kafelki i szyby składały się w całość i wracały na swoje miejsce. Rośliny rozkwitały na nowo, a fontanna znów miarowo wypuszczała wodę z tuzina kranów, nie chlapiąc przy tym posadzki wokół. Naruszona choinka wyglądała teraz znacznie lepiej niż wcześniej. Młoda czarownica zupełnie nie mogła tego pojąć. Co tak naprawdę chcieli osiągnąć ci ludzie? To się zupełnie nie trzymało kupy. Nie zabijali, zacierali ślady... Zupełnie inny schemat działania niż przy poplecznikach Czarnego Pana, który dawnymi czasy siał zamęt i zniszczenie.
   - Powinniśmy działać szybciej. Obliviate - Jeden z nieszczęsnych, nieprzytomnych czarodziei odetchnął z ulgą, zapadając w spokojny sen. Nie będzie pamiętał tej jakże dziwnej utarczki, w której brał udział.
   - Spokojnie. Czekaliśmy wystarczająco długo, żeby móc rozpocząć nasze przedsięwzięcie. Nie możemy zmarnować tej szansy.
   - Chcesz mi powiedzieć, że Potter obserwuje nas zza grobu i zmartwychwstanie? Nie rozśmieszaj mnie - Mężczyzna machnął różdżką od niechcenia odbijając atak profesora Hogwartu. - Czekaj grzecznie na swoją kolej! - ryknął na niego. - Teraz kiedy nie żyje, nikt nam już nie przerwie zabawy!
   - Bombarda! - Tym razem człowiek w garniturze stracił na chwilę czujność. Opiekun krukonów posłał delikwenta prosto do fontanny pod nogi osobnika, który zdawał się być jego przełożonym. Ten namierzył sokolim wzrokiem zarówno rodzeństwo Scoliari jak i Tarento. Pojawił się później niż pozostali jego towarzysze.
   - Tak trudno zrozumieć, to co się do was mówi? - warknął nieprzyjemnie w kierunku tego, który starał się właśnie podnieść i zachować resztki godności.
   - Mere - sapnął podwładny. To słowo raz po raz przewijało się przez ich wypowiedzi, co musiało wskazywać na to, że miało jakieś znaczenie.
   - Macie rozprawić się z nim i z tymi dzieciakami!
   - Ale to tylko mugole...
   - Och, doprawdy? - gwałtownie złapał go za podbródek wbijając niespotykanie ostre paznokcie w jego skórę. - Sam popatrz. Czy tak wyglądają niewinne dzieci niemagicznego świata? - Przekręcił głowę podwładnego w kierunku rodzeństwa, które znalazło się właśnie przy profesorze Tarento. Nereza zamarła czując na sobie spojrzenie przeciwnika. Niepewnie spojrzała w jego kierunku. Musiała przyznać przed samą sobą, że... Bała się. I to bardzo. Od dawien dawna nie czuła takiego strachu. Nawet niebezpieczny moment, gdzie omal nie zginęła w trakcie pierwszego zadania zdawał się niczym, przy tym co teraz odczuwała. Jak przez grubą zasłonę słyszała krzyk brata i nauczyciela. Niczym w zwolnionym tempie obok niej przeleciały kolejne złote smugi. Zostali zdemaskowani. Wraz z bratem zawiedli nie tylko swego opiekuna, ale również wiele innych osób. Nawet nie chciała wiedzieć ile bliskich jej osób może zostać teraz narażonych.
    - Ocknij się wreszcie! - Dario pociągnął ją gwałtownie, wciskając jej rękę w dłoń Tarento. Gdy tylko poczuła żelazny uścisk na nadgarstku, świat zawirował. Piękne wnętrze galerii i tłumy ludzi rozmawiających i robiących zakupy zniknęły, tak samo jak niespodziani przeciwnicy w białych garniturach. Trafiła na niekończącą się karuzelę, gdzie bezwiednie pozwoliła się nieść strumieniowi czasu i przestrzeni, aż w końcu gwałtownie stanęła w miejscu, pojawiając się wraz ze swoimi towarzyszami w zaułku jednej z ulic magicznej części miasta. W pierwszej chwili nie mogła złapać oddechu. Zaraz potem jednak żołądek zacisnął się nieprzyjemnie i dziewczyna podbiegła do ściany zwracając zarówno swoje śniadanie jak i obiad. Nienawidziła teleportacji. Tymczasem jej brat trzymał się znacznie lepiej. Wyciągnął różdżkę z rękawa i był gotów w każdej chwili rzucić się do walki, gdyby okazało się, że jakimś cudem byli śledzeni. Pan Micheal podbiegł do ujścia ulicy sprawdzić, czy jest bezpiecznie.
   - Na Merlina! - Okno na trzecim piętrze otworzyło się z łoskotem - A co wy tu robicie, jakby stado sklątek tylnowybuchowych was goniło? - Na zewnątrz wychylił się mężczyzna w podeszłym wieku - Tarento! Dzieciaki!
   - Pan Weasley! - Dario rozpoznał nauczyciela mugoznalstwa. Arthur Weasley. Według wiedzy prefekta, na zwolnieniu w związku z wizytą w świętym Mungu.
    - Panie Arthurze... - opiekun Krukonów również usłyszał starszego kolegę po fachu.
    - Co tak tam stoicie?  Wchodźcie, śmiało. Mieszkanie numer dziewięć. Wyglądacie jak stos nieszczęść - zaprosił ich do siebie bez większego zastanowienia. Rodzeństwo niepewnie spojrzało na nauczyciela zaklęć.
   - Idźcie. Będziecie tam bezpieczni - położył dłonie na ich ramionach.
   - A pan? - spytała dziewczyna. 
   - Muszę wrócić i sprawdzić, co z pozostałymi czarodziejami... Najważniejsze jednak, że jesteście już bezpieczni. Nie narażę was, na więcej niebezpieczeństw - Profesor był wyraźnie strapiony. Mimo wszystko, nie planował wciągnąć ich w taką utarczkę. - Możecie opowiedzieć panu Arthurowi o ludziach w bieli.
    - Mieliśmy milczeć...
    - Pan Weasley należał do Zakonu Feniksa. Gdybym mu nie ufał, nie zostawiłbym was pod jego opieką - zapewnił oboje. Nim Nereza zdążyła powiedzieć jeszcze jakieś "ale", deportował się. 
    - Chodźmy, nic lepszego na razie nie wymyślimy - Dario wziął za rękę siostrę i pociągnął za sobą, do wnętrza starej, ale utrzymanej w bardzo dobrym stanie kamieniczki, która sąsiadowała ze słynnym Dziurawym Kotłem, czego w pierwszej chwili żadne z nich nie zauważyło.

***

   - Rzeczywiście, to nie wygląda najlepiej - starszy, siwy pan pokiwał ze zrozumieniem głową, stukając miarowo drewnianą laską o podłogę. - Lecz z tego, co opowiadacie nikomu nie stała się krzywda. Być może jest to tylko próba prowokacji politycznej.
   - Jakoś słowa na temat tego, że śmierć Pottera otworzyła im teraz drogę nie brzmiały zachęcająco - przypomniał Dario. Upił łyk herbaty z porcelanowej filiżanki. Zgodnie z tym, co polecił im profesor Trento, podzielili się historią na temat niecodziennego wydarzenia w mugolskiej galerii handlowej. Chociaż tak naprawdę o wszystkim opowiedział tylko brat. Nereza nie trzymała się najlepiej po teleportacji i z miską u boku, siedziała w łazience, opierając się o chłodną ścianę z kafelków. Słyszała jednak każde słowo i od czasu do czasu coś niemrawo wtrącała. 
     - To zależy od tego jakie wieści przyniesie wasz opiekun. Nerezo, na pewno nie chcesz gorzkiej czekolady? Z pewnością pomoże na mdłości - po raz kolejny zaproponował pan Weasley.
    - Nie, dziękuję. Naprawdę nie trzeba...
    - Przepraszam, że pytam, ale... Czy nie powinien był pan już wrócić do Hogwartu? Pamiętam, że ustalane były zastępstwa tylko do przedwczoraj - zmienił temat Dario. Im dłużej tu siedzieli, tym bardziej go ten fakt intrygował.
    - Prawdę powiedziawszy, tuż przed powrotem do Hogwartu dostałem sowę. Poproszono mnie, aby zatrzymał się tu jeszcze przez kilka dni - odpowiedział jak gdyby nigdy nic. - Nawet nie napisano dlaczego, ale byłem bardzo ciekaw, czy coś się wydarzy. Jak widać, moja cierpliwość opłaciła się. Pojawiliście się wy oraz Tarento  - pan Arthur sprawdził godzinę na zegarku kieszonkowym - Wydaje mi się, że niedługo powinien już wrócić...
    W tym momencie Nereza przestała słuchać tej uprzejmej wymiany zdań. Znowu powróciło uczucie obezwładniającego strachu, gdy tylko starała sobie przypomnieć twarze tych, którzy ich zaatakowali. Pomiędzy nimi wszystkimi najbardziej wryła się w jej pamięć postać przełożonego. I tych intensywnie niebieskich, lodowatych oczu, przez co miała wrażenie, że czytał z niej jak z otwartej księgi... 
    Dotarło do niej, że zmieniła się w ofiarę, a człowiek ten zamienił się w drapieżcę, który za wszelką cenę będzie chciał ją dorwać.



________________

Nie jestem zadowolona z tego rozdziału.
Nie.
Ale i tak wyszedł lepiej niż w rozpisce to przewidziałam.

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 23 - Noc Duchów

1 komentarz
   Spokojnie siedziała w Pokoju Wspólnym czytając książkę, ukryta w swym ulubionym miejscu za regałem. Od czasu do czasu spoglądała na innych, którzy przygotowywali się do dzisiejszego wieczoru. Po wieży krążyło mnóstwo postaci mniej lub bardziej znanych. Nie miała pojęcia jak sytuacja ma się w innych domach, lecz tu, u krukonów, ludzie podeszli z entuzjazmem do wyboru motywu tegorocznego balu Halloweenowego. Niezwykłą atmosferę dało się już wyczuć kilka dni wcześniej, kiedy to pojawiły się pierwsze wydrążone dynie, wiszące szkielety i inne ozdoby. Nawet na stole w trakcie posiłków można było już spróbować dyniowego ciasta. Lecz wracając do podekscytowanych uczniów...
   Scoliari, mając pewne pojęcie o świeci mugoli, była w stanie rozpoznać niektóre z postaci. Widziała zamaskowanego Zorro, szalonego Hannibala, wampiry i inne strzygi. Nie mówiąc o tych, których nie była w stanie rozpoznać. Można było tu znaleźć praktycznie wszystko. A im bardziej słońce zachodziło i robiło się ciemniej, tym miejsce zmieniało się w niezwykłą bajkę. Nie dla niej był cały popłoch i przekomarzanki, która królewna jest najpiękniejsza. Panny wyciągnęły najbardziej kolorowe i eleganckie stroje. Jedne były cukierkowate, inne jakby z piekła rodem. Biel, czerń, pomarańcz, skrzydła, zbroje... Rozmaitości w bród.
   W pewnym momencie w całej wieży rozległ się nic dobrego nie wróżący psychopatyczny śmiech Crow. Jasnowłosa podniosła głowę. Miała nieodparte wrażenie, że to co zaplanowała francuzeczka dotyczy jej osoby. Pozostali mieszkańcy naprędce kończyli szykowanie i tłumnie ruszyli w kierunku wyjścia. Nawet nie chcieli być świadkami tego, co może się wydarzyć. Wtedy to La Mettrie zbiegła po schodach prowadzących do dormitorium. Bystro wypatrzyła swoją ofiarę. Dziewczyna nawet nie zdążyła zaprotestować, gdy niższa od niej przyjaciółka pociągnęła ją za sobą. Wypuściła książkę z rąk, która cicho wylądowała na podłodze.
   - Stroje dotarły na czas - zatarła ręce ciemnowłosa. Podrzuciła paczkę czarownicy. Pozostali przyjaciele już swoje dostali i teraz przebierali się w swoich pokojach. - Ubieraj się, nie marudź i za kwadrans chcę cię widzieć gotową - wydała rozkaz. Nie warto było się awanturować. Szczerze powiedziawszy była zadowolona, że to Crow zajmowała się przygotowaniami do Halloween. Projektowała stroje, a następnie prosiła siostrę w pomocy uszycia ich. Inaczej Nereza najchętniej pozostałaby w trakcie takich zabaw w wieży i nie wyściubiała z niej nosa. A tak przynajmniej chciała się pochwalić kostiumem. Lecz tym razem, gdy zobaczyła, co ma na siebie włożyć mina jej zrzedła. Co prawda nie było to różowy, ale... W lot rozpoznała bajkę. I nie miała nic przeciwko temu wyborowi. Tylko czemu musiała być akurat tą postacią?!
   Na dół zeszła dopiero wtedy, gdy miała pewność, że nikogo poza swoimi przyjaciółmi już nie spotka. Czuła się bardzo nieswojo w swym obecnym stroju. Przyjrzała się młodzieńcom zazdroszcząc im niezwykle przydzielonych im postaci. Dario został ubrany w finezyjny smoking z cylindrem na głowie, a całość przyozdobiono ciemnoniebieskimi kwiatami. W ręku trzymał fajkę wodną ilustrującą jego bohatera. Uśmiechał się przy tym delikatnie, co wywoływało niesamowity efekt. Elegancik w białej koszuli i myszką pod szyją. Drugi z kolei, Raven, okazał się nosić równie uroczysty strój w podobnych barwach, lecz zamiast cylindra miał na głowie parę turkusowych kocich uczu w paski i długi ogon kręcący się wokół jego nóg. Obaj młodzieńcy byli z siebie niezwykle zadowoleni.
  Stojąca obok Crow spoglądała na wszystkich spod ciemnego kapelusza, który został ozdobiony ciemno niebieską wstążką. W nakryciu zostały zrobione dziurki, przez które wystawały zajęcze słuchy. Sama dziewczyna ubrana była w niebiesko srebrny frak, ciemne spodnie do pół uda, wysokie kozaki i białą koszulę z falbanami. Przy tym wszystkim znajdowała się tona ozdób, któych nie dało się wymienić. Rozpuszcozne włosy dodawały jej odrobinę szaleństwa. Idealnie odzwierciedlała wybraną osobę.
   A Ner...? Cóż... Jej zdaniem pozostało najgorsze... Chociaż zależy, od której strony na to patrzeć. Czerń i odrobina niebieskiego. Wszystkie stroje zostały utrzymane w kolorystyce domu. Długa poszarpana spódnica. Kozaki na niskim obcasie. Satynowa bluzka z długimi rękawami w kolorze głębokiej nocy, połyskująca pojedynczymi gwiazdami wyszytymi na materiale. W pasie przymocowany miała na łańcuszku srebrzysty duży zegarek z klapą. Na wierzchu wygrawerowana została róża. W rękach zaś trzymała kosę. I wszystko było by dobrze, gdyby nie ostatni element stroju. Długie czarne królicze uszy, które zostały wyczarowane przez Crow opadały teraz na lekko złociste włosy Scoliari.
   - Trochę alternatywna wizja słynnej bajki - stwierdziła Nereza.
   - Nasza własna interpretacja - poprawiła ją francuzeczka.
   - A gdzie Bianca?
   - Poszła już na dół. Zresztą, my też powinniśmy już iść. Jestem z nas taka dumna! Wyglądamy wspaniale! - Dziewczyna nie kryła radości. Całą czwórką ruszyli w kierunku sali, gdzie już rozpoczęła się zabawa i trwał pierwszy taniec. Zebrani zrobili im trochę miejsca, by mogli przecisnąć się dalej. Sala jak co roku wyglądała niesamowicie i zapierała dech w piersiach. Unoszące się lampiony z dyń, świeżo utkane pajęczyny w różnych kątach pomieszczenia, duchy wyskakujące z najmniej oczekiwanych miejsc a także pojawiający się znikąd dym, który pełzł po posadzce. Wielką Salę pokrywał półmrok. Mimo to, nadal świetnie było widać poprzebieranych uczniów oraz uginające się pod ciężarem jedzenia ozdobione stoły.
   - Pan Gąsiennica, Cheshire Cat, Marcowy zając oraz... Trochę brutalna wersja Białego Królika. Chociaż powinnam tu raczej powiedzieć Czarny Królik - Arielle bezbłędnie rozpoznała postacie, które reprezentowali. Dość niezwykłe, jeśli weźmie się pod uwagę, że pochodziła z magicznej rodziny i z mugolami nie miała zbyt wiele styczności. Sama dziewczyna zaś założyła poszarpaną i przybrudzona białą sukienkę, oraz czarną perukę, gdyż radosny humor sprawiał, że jej własne włosy cały czas zmieniały kolor na bardzo jasny.
   - Za kogo się przebrałaś? - spytała zaciekawiona Nereza. W tym czasie Crow bawiła się już w najlepsze ciągnąc za sobą turkusowego kota z Cheshire.
   - Za Sadako. Dziewczynkę z telewizora. Taką morderczą istotkę co przychodziła po siedmiu dniach od obejrzenia kasety i cię zabijała - odpowiedziała beztrosko. - A powiem ci, że gdzieś widziałam Alicję - ciągnęła dalej - Jej strój jest w tym samym duchu, co wasze...
   - Och, pewnie chodzi ci o Biancę. Słyszałam, że przyszła tu wcześniej od nas - domyśliła się Scoliari. - Nie miałam wcześniej okazji zobaczyć jak wygląda.
   - Nie? A przecież jesteście przyjaciółmi - zdziwiła się Lupin.
   - Crow w wielkiej tajemnicy szykowała dla nas stroje. Dotarły dopiero dzisiaj - wyjaśniła. - Do końca nie byliśmy pewni, za co nas przebierze.- Dziewczyny odsunęły się na bok, aby nie tarasować przejścia. Krukonka z ciekawością rozejrzała się wokół siebie szukając znajomych twarzy. Najbardziej była jednak zaintrygowana, czy Slytherin zechciał wziąć udział w tegorocznej maskaradzie. Nie zdziwiłaby się, gdyby wcale nie przyszli, a jeśli już to w zupełnie nie pasujących do reszty kostiumów.
   - Maya, chodź do nas! - Arielle wyłapała z tłumu swoją młodszą koleżankę.
   - Nadal się na nią gniewam - burknęła niezadowolona wskazując na Nerezę.  Ta tylko przewróciła oczami nie robiąc sobie wiele ze słów gryfonki przebranej za księżniczkę.  - Nie podoba mi się, że tak mało się przejmuje. W końcu rani mnie swoim zachowaniem.
   - Poważnie? Znajdź jakiś sensowny powód do kłótni... - westchnęła dziewczyna.
   - Och, dzieci, proszę, bawcie się grzecznie. Nie przyszliśmy tu, aby się kłócić - Puchonka starała się je uspokoić. Nim jednak doszły do porozumienia na salę wtargnęła... tak, to chyba najlepsze określenie... Shareta Malfoy. Od razu przykuła uwagę wszystkich zebranych. Robiła wokół siebie tyle zamieszania, że ciężko było ją ignorować. W obstawie kilku ślizgonów, robiła najwyraźniej za wampirzycę, której szczerze powiedziawszy, Scoliari za nic w świecie nie kojarzyła. Czarna sukieneczka z obcisłym gorsetem i dodatkową falbaną ciągnącą się po ziemi. Buty, których nazwy krukonka nie kojarzyła oraz standardowo duża ilość makijażu na twarzy. Biżuteria z diamentami, którą miała na sobie musiała kosztować fortunę. Ale czego tu się dziwić. W końcu to Malfoy, kto bogatemu zabroni? Niezwykle zadowolona z siebie podeszła do Marcusa Zabiniego, robiącego dzisiejszego wieczoru za kapitana Jacka Sparrowa. Z tej odległości i przez głośną muzykę, dziewczyny jednak nie słyszały o czym rozmawia tamta dwójka.
   - Mogę prosić do tańca? - przy uczennicach pojawił się miły chłopaczek w bajkowym stroju bliżej nieokreślonego księcia. Wyciągnął rękę w kierunku Frakwitz, a ta z uśmiechem przyjęła jego zaproszenie i po chwili zniknęli w bawiącym się tłumie.
   - Kto to? - spytała Nereza nie kojarząc zbyt dobrze chłopaka.
   - Matthew Potter, przyjaciel. Z nim Maya jest bezpieczna - odpowiedziała z uśmiechem Arielle - no dobrze, idę postraszyć trochę innych. Baw się dobrze, Ner. A jeśli czegoś będziesz potrzebować to wiesz gdzie mnie szukać. Zawsze chętnie się tobą zajmę - Puchonka poprawiła perukę i z zamiarem dobrej zabawy zniknęła pośród wszystkich dziwnych postaci.
   - Najwyżej kogoś skrócę o głowę - uśmiechnęła się sama do siebie krukonka. Przeszła kawałek i ciężko usiadła na ławie. Musiała zostać tu jakiś czas. Ogólnie nie czuła się najgorzej. Upiorna muzyka była nawet przyjemna, a stół z nieskończoną ilością smakołyków nęcił zachęcająco. Żałowała tylko, że musi mieć te nieszczęsne uszy.
   - Kogo tutaj mamy? - usłyszała podwójny głos. Położyła po sobie słuchy zdradzając tym samym swoją irytację. Zafascynowana dwójka młodych uczniów usiadła obok i każde złapało po jednym uszku. 
   - Popatrz, prawdziwe - Chłopak wydawał się wniebowzięty. On i towarzysząca mu dziewczyna przebrali się za diabły. I słusznie. Pasowało idealnie.
   - Zdradzisz nam formułę? - spytała urocza uczennica.
   - W życiu - wyrwała im swoje uszy. Czuła na nich każdy dotyk. Były dzisiejszego wieczoru częścią jej ciała, aż Crow zakończy zaklęcie. - I po śmierci też nie - Dodała czując zbliżającą się odpowiedź dzieciaków. - Zresztą, to akurat nie jest moje dzieło. Idźcie szukać twórcy gdzie indziej... Kim wy w ogóle jesteście?
   - Noel i Raphael Lupin - przedstawili się chóralnie. Aż ciarki przeszły Scoliari po plecach. Dwa małe szkolne chochliki. Wszędzie ich było pełno, wiecznie coś kombinowali. Jak się na kogoś uparli, nie można się było od nich odpędzić. Uwielbiali psoty i o zgrozo weszli w jakieś podejrzane układy z Irytkiem, szkolnym poltergeistem. Na szczęście Scoliari trzymała się z dala od kłopotów, miała własne życie i do tej pory nie miała okazji się z nimi zapoznać. Z wyglądu zdawali się niewinni, lecz to tylko pozory. Urocze buzie, ciemne falujące włosy, niebieskie oczy i niewysoki wzrost. Kto by pomyślał, że to zło wcielone?
   - Wspaniale...
   - Dzięki - ponownie wspólna odpowiedź. Oboje podnieśli się z miejsca, szukając Marcowego Zająca, który już się przygotowywał do najlepszej części zabawy.
   Czarne słuchy już nie przylegały tak ciasno. Unosiły się lekko, lecz wciąż nie stały pionowo. Ner przyjrzała się paskowi, do którego miała przymocowany zegarek. Dopiero teraz dostrzegła małą maskotkę królika z guzikami zamiast oczu i szerokim uśmiechem godnego najgorszego psychopaty. Złapała kosę. Nie będzie tak tu siedzieć całą noc. Trzymała broń ostrożnie, aby nikomu nie zrobić krzywdy. Nie miała ochoty, by sprawdziło się to, co powiedziała wcześniej o skracaniu o głowę.
   - Zatańczysz? - wyrwało się jakiemuś gryfonowi w stroju upiora w operze.

   - Nie - szybko odmówiła, nie patrząc w jego stronę. Krótki jęk zawodu. Najwyraźniej większa grupka osób chciała zaprosić do zabawy Scoliari. W końcu teraz była rozpoznawalna. Bycie reprezentantem szkoły swoje robi. Tymczasem dziewczyna rzadko kiedy tańczyła. Jeśli już to z bratem bądź jego przyjacielem. Nie przepadała za tym i szczerze powiedziawszy, w ogóle nie miała jakiegokolwiek talentu w tym kierunku. Chyba, że akurat miała dobry dzień... Wtedy jeden taniec wyglądał jako tako w jej wykonaniu.
   - Witaj, kurczaczku - Niechętnie, kątem oka spojrzała w kierunku delikwenta. Miała cichą nadzieję nie zamienić tego wieczoru z nim ani jednego słowa. - Widzę, że dorobiłaś sobie uszy.
   - I kosę, którą mogę z łatwością pozbawić cię głowy - odparła ponuro.
   - Nieładnie tak mi grozić. Przyszedłem w pokojowych zamiarach.
   - Zabini, ty nigdy nie przychodzisz bezinteresownie - wytknęła mu Scoliari. - Czego tym razem chcesz? Masz zamiar odebrać swój "dług", który teoretycznie mam wobec ciebie?
   - Nie, jeszcze nie. Na to przyjdzie pora, ale cieszę się, że pamiętasz - uśmiechnął się podstępnie - Jestem po prostu ciekawy jak się bawisz.
   - Byłoby lepiej, gdybym cię nie musiała dziś oglądać.
   - Obawiam się, że to niemożliwe. Jestem zbyt przystojny, aby pozostać niezauważonym - odparł pewny siebie. 
   - Na twoje nieszczęście na sali jest co najmniej tuzin innych panów, którzy bardziej przyciągają moją uwagę - Nereza nie szczędziła jadu.
   - Och, widzę, że twoje starania spełzły na niczym - Z cienia wyłowiła się Shareta, która wsunęła dłoń pod rękę pirata. - Ale nie martw się, kochana. Musisz spojrzeć prawdzie w oczy. Na tym balu może błyszczeć tylko jedna osoba.
   - Niech zgadnę, i jesteś nią ty? - spytała retorycznie Nereza, zupełnie nie przejmując się złośliwościami, które wypływały z ust młodej Ślizgonki. 
   - Widzę, że w końcu to zauważyłaś. Cóż, czego mogłam się spodziewać po reprezentancie naszej szkoły skoro to ja jestem gwiazdą? - westchnęła teatralnie - Oczywiście nie mówię o tobie, mój kochany Marcusie. Jesteś jedynym, który idealnie pasuje do mnie i mego stroju wampirzycy.
   - Szkoda tylko, że nie podzielił twojej fascynacji i nie dopasował się kostiumem - rzuciła niby od niechcenia krukonka. 
   - Nie musi być ubrany w smoking, aby mi dorównywać - rzuciła lekko zezłoszczona dziewczynka.
   - Uważaj, bo ci się zmarszczki zrobią - mruknęła Scoliari. Nie miała zamiaru dalej ciągnąć tej bezowocnej rozmowy. Naprawdę kiepska zapowiedź dalszego wieczoru. Przez cały czas rozglądała się w poszukiwaniu uczniów Durmstrangu oraz Ignaspherii, lecz ci bardzo dobrze wmieszali się w tłum. Trochę żałowała, bo miała chęć odnaleźć Jewela i porozmawiać z nim. Być może dzięki temu czas płynąłby przyjemniej i szybciej.
   - Nie wolno ci wnosić broni na salę.
   - Spokojnie, nie jest naostrzona - dziewczyna odpowiedziała na pouczenie Sophie Hope. 
   - Jest metalowa, możesz tym komuś zrobić krzywdę - ciągnęła dalej rudowłosa. 
   - Gdybym chciała, już dawno ktoś by ucierpiał. Czy coś jeszcze, pani prefekt?
   - Radzę ci ją schować, albo będę zmuszona zarekwirować tę zabawkę. - Scoliari niezadowolona syknęła coś pod nosem. Mimo to wyciągnęła różdżkę i wypowiedziała zaklęcie zmniejszające. Z przykrością pożegnała się z ulubioną ozdobą swojego stroju, chowając ją w kieszonce spódnicy. - Tak zdecydowanie lepiej. Miłej zabawy.
   - Wzajemnie... - ciężko westchnęła. Ruda potrafiła być naprawdę upierdliwa. A teraz jeszcze jak na złość, przechodząc wzdłuż stołu zaczepiła o dynię, która omal nie spadła na podłogę. Omal, bo udało jej się ją złapać, przewracając przy tym kilka półmisków i kieliszków. Ostatecznie jednak nic poza jedzeniem nie uległo zniszczeniu. Jakby jednak nie było, szkolne skrzaty za chwilę wszystkim się zajmą. Nereza postąpiła jeden krok, drugi... I z niezadowoleniem stwierdziła, że nie jest w stanie odejść od miejsca katastrofy. Niefortunnie brzeg spódnicy zaplątał się w drucianą pajęczynę, którą stół był ozdobiony.  Starając się nie dać staranować, przez wciąż przechodzący tłum, próbowała odplątać materiał. 
   - Tak? - spytała poirytowana zdając sobie sprawę, że ktoś od dłuższej chwili jej się przygląda. Odwróciła się w kierunku tej osoby, chcąc zobaczyć z kim ma do czynienia, ale... Strój jakoś nie pomagał w rozpoznaniu. Wykonany z lejącego się, rozciągliwego materiału w formie kombinezonu. Na piersi jakieś guziczki. Wysoki kołnierz, na głowie hełm... Słowem, zakryty od stóp od głów. Taki to urok kostiumu Lorda Vathera. 
   - Zatańczysz? - Usłyszała zniekształcony głos. Najwyraźniej to przez maskę, jaką osobnik miał założoną na sobie. Przyjrzała mu się krytycznie strzygąc uszami. Nie miała zielonego pojęcia z kim ma do czynienia. "A może to Jewel?" przemknęło jej przez myśl. Nie przypominała sobie jednak, aby Stark wykazywał jakiekolwiek zamiłowanie do tej postaci... Chociaż... Nie wiedziała o nim, aż tak dużo, aby była w stanie to jednoznacznie ocenić.
   - Obawiam się, że złośliwość rzeczy martwych nie specjalnie mi na to pozwala - odpowiedziała ostrożnie. Jeżeli to był jej przyjaciel z Durmstrangu, a do tej pory na sali jeszcze go nie widziała, byłoby niegrzeczne z jej strony odmówić. Jeżeli jednak to był kolejny obcy uczeń to tylko niepotrzebnie mu robiła nadzieję. Mroczna muzyka zmieniła swój rytm. Osoby, które do tej pory tańczyły, mogły wreszcie odpocząć i odejść czegoś się napić. Dla innych to była okazja, aby zatańczyć coś spokojniejszego bez ciągłego skakania i bezcelowego wymachiwania rękoma.
   - Zaraz coś na to zaradzimy - ukucnął przy obrusie. Chociaż na dłonie zaciągnięte miał skórzane rękawice, to nie przeszkodziło, aby kilkoma sprawnymi ruchami uwolnić dziewczynę z pułapki. - Już - stanął wyprostowany - Teraz nie masz wymówki.
   - Zawsze mogę wyrazić obawę, że jako Lord Vader przerobisz mnie na potrawkę z królika - podniosła wyżej jedną brew, nadal nie będąc przekonana, co zrobić.
    - Wolałbym pachnącą pieczeń. Zdecydowanie smaczniejsza - odparł ciągnąc grę ze Scoliari.
    - Dziękuję za odplątanie, ale... - Nie zdążyła skończyć odmawiać, gdyż osobnik skrywający swą twarz pod maską ujął jej dłoń i pewnie pociągnął za sobą na parkiet. Gdy tylko Nereza zorientowała się w sytuacji, natychmiast zaparła się, a jej królicze uszy położyły na włosach wyrażając tym samym głębokie niezadowolenie.
    - Nie zgodziłam się - fuknęła ze zmrużonymi oczami i wypiekami na policzkach.
    - Przemawia przez ciebie strach przed nieznanym.
   - Nie, po prostu nie lubię tańczyć - odpowiedziała zgodnie z prawdą - I nie życzę sobie byś... - Tym razem delikwent również nie usłuchał i zręcznym ruchem zakręcił ją i przyciągnął do siebie, tak, że plecami oparła się o jego tors. - Co za szczyt chamstwa! - warknęła. Niektóre panny pewnie rozpływałyby się z zachwytu znajdując się w tak intymnej chwili, lecz nie Scoliari. Miała wręcz ochotę rozszarpać Lorda na strzępy i dziwiła się sobie, że jeszcze tego nie zrobiła.
   - Wybacz mi - usłyszała przy uchu - Proszę, poświęć mi tylko jeden taniec. Obiecuję, że niczego więcej nie będę od ciebie chciał.
   - Skąd mogę mieć taką pewność? - Królik spytał nieprzekonany.
   - Zaufaj mi - Jedno krótkie zdanie sprawiło, że przerwała atak na stopę przebierańca. Czujniej nadstawiła uszu. Brzmiało inaczej. Tak szczerze.
    - Ale tylko jeden taniec - obróciła się przodem do niego. - A jeśli będziesz coś kombinował, to użyję nieprzyjemnych zaklęć - zastrzegła. Korzystając z tego, że zwolnił uścisk, cofnęła się o krok.
   - W porządku. Pasuje mi taki układ - nie dał jej więcej czasu do namysłu. Chociaż jej chwilowy partner naprawdę się starał i tańczył z nią w dość staromodnym stylu, prowadząc dzielnie pomiędzy innymi parami, to i tak czasem zdarzyło się jej pomylić krok i stanąć wyższemu od siebie osobnikowi na stopie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jej buty nie należały do najlżejszych, ale Lord Vader zdawał się to dobrze znosić i nie pisnął nawet słowem na ten temat. Uśmiechnęła się pod nosem. To była naprawdę wytrwała istota. Należały mu się gratulacje. Większość rezygnowała już przy groźnym spojrzeniu dziewczyny po pytaniu czy zechciałaby z nim zatańczyć. Scoliari zawirowała na parkiecie w pełni odkrywając piękno swojego niezwykłego kostiumu czarnego królika. Przez tą jedną krótką chwilę mogła dorównać drogim przebraniom osób z bogatych rodzin.
    Ostatecznie jednak utwór się skończył, a Lord zgodnie z obietnicą, ujmując dłoń dziewczyny, odprowadził ją z powrotem do stołu.
   - Dziękuję za ten zaszczyt  - skłonił się przed nią. - Życzę ci miłego wieczoru.
   - Ja również... - nim skończyła mówić, partner odwrócił się i zniknął gdzieś pomiędzy rycerzem, a gromadką księżniczek. - Haj, poczekaj! - krzyknęła jeszcze wyciągając rękę w jego stronę, lecz ten ją zignorował. - Co za dziwny człowiek... - przekręciła głowę. Chciała mu tylko podziękować. Nie było tak źle jak się spodziewała, a wykazał się sporą wyrozumiałością w stosunku do jej osoby. No cóż, nie będzie go na siłę szukać. Nie zależało jej na nim, aż tak bardzo.  Wzruszyła ramionami odchodząc w przeciwnym kierunku. Miała nadzieję odnaleźć swoich przyjaciół. I przetrwać spotkania z tymi, którzy starali jej się przypodobać przez wzgląd na bycie reprezentantką szkoły.


***

   Na przemian śniło jej się pole marchewek i moment, gdy wirowała pośród innych, a w tym tłumie znajdował się i Lord Vader. To pierwsze z pewnością było efektem ubocznym zaklęciem. Gdy się jednak w końcu obudziła, po króliczych uszach nie było śladu. Skostniała, z trudnością się poruszała. Miała sporo problemów, aby wysunąć się spod kołdry i usiąść na łóżku. Ziewnęła. Wróciła wcześniej od innych, lecz i tak spała niemal do południa. Teraz zaś mogła zobaczyć chaos, jaki panował w ich sypialni. Wszędzie porozrzucane części kostiumów, w kąt rzucone buty, a na podłodze pałętały się kosmetyki. Scoliari nawet nie próbowała tego pojąć. Wiedziała tylko tyle, że wkrótce wszystko zostanie posprzątane.
    - Bycie królikiem było co najmniej dziwne...  - oparła zrezygnowana czoło o kolana. Przykryła się kocem. Jak dla niej było zbyt chłodno. Najchętniej przespałaby jeszcze z pół dnia, ale w porównaniu do niektórych potrzebowała się choć trochę pouczyć w ten weekend.
   - Panienko, oto zdjęcia z ubiegłej nocy - Przed Scoliari aportował się skrzat usługujący na zamku. Na plecy miał zarzucony ciężki worek, a w ręku trzymał grubą kopertę z nazwiskiem dziewczyny. Odebrała przesyłkę, a skrzat rozłożył jeszcze cztery podobne na komodach jej współlokatorek, po czym deportował się, aby dostarczyć pozostałe innym mieszkańcom wieży. Wszyscy takie dostawali po każdym większym wydarzeniu w szkole. Tradycja ta weszła dopiero kilka lat temu i Nereza bardzo ją sobie chwaliła. W kopercie bowiem znajdowały się zdjęcia. Każdy mógł przebrać otrzymane fotografie i wybrać te które mu się podobały. Pozostałe kładło się do koperty i po dwóch dniach przybywał skrzat, aby zabrać je z  powrotem. Ner zostawiała sobie wszystkie na pamiątkę. Nie znała wielu ludzi uwiecznionych na zdjęciach, lecz dzięki temu mogła mieć pełniejszy obraz tego, co działo się po drugiej stronie sali, bądź w chwili, gdy sama wróciła już do wieży. Wyciągnęła cały plik z koperty.
   Zaciekawiona oglądała wszystkie fotografie. Nie były jak te mugolskie, nieruchome. Te żyły nieustanie, jakby wieczór trwał nadal. Na osobną kupkę odkładała te, co przedstawiały ją oraz przyjaciół. Było nawet ich zdjęcie grupowe. Nawet kilka. Szalony Marcowy Zając stał z przodu, a zaraz za nim Kot z Cheshire, który się o niego opierał. Obok nich Alicja z niepewną miną. Po prawej stronie Pan Gąsiennica, ze swym przyjemnym i niegroźnym uśmiechem, obejmujący główną bohaterkę w pasie. Z lewego krańca stała zaś ona sama jako Biały... Czarny Królik z kosą. Upiorna wersja uroczej bajki dla dzieci. Następna fotografia. Ona sama, która przecina groźnie powietrze przed sobą, jakby stał tam przeciwnik. Stalowy, morderczy wzrok. Powoli opadające rozpuszczone włosy. Podobało jej się. Pokazywało bardziej agresywną naturę. Następne kilkanaście papierków przeszło bez większego echa. Arielle strasząca pierwszaki, a następnie ganiająca swego kolegę Eltiego oraz śmiejącego się z nich Acruxa. Noel i Raphael stojący przy misie z ponczem, a pod sufitem unosił się Irytek. Scoliari nie pamiętała tego. Sądząc po minach dzieci za pewne coś kombinowały. Musiała zapytać się Crow o co chodziło.  Następnie Shareta z Marcusem w jakimś szalonym tańcu z milionem efektów specjalnych. Jednemu nie można było zaprzeczyć. Ślizgonka umiała tańczyć. Szkoda tylko, że często była wredną żmiją. W tym momencie ta jedna zaleta nie ratowała dziewczynki.
   A potem na jednej fotografii dostrzegła fragment czarnej peleryny. Następnie mogła zobaczyć Lorda w tłumie. Miała wielką nadzieję, że podczas balu choć na moment zdjął maskę. Przerzuciła wszystkie zdjęcia jeszcze raz uważnie im się przyglądając. Co prawda osobnik mało ją interesował, ale skoro była okazja to czemu miała z niej nie skorzystać? Była ciekawa, kim on był.
   -Ugh... - wypuściła powietrze zła. Obcy bardzo się pilnował. Nie udało się go chwycić bez hełmu. Przemknęło wzrokiem po fotografiach nim złożyła je na jedną kupkę. Jeszcze raz potrząsnęła kopertą sprawdzając czy na pewno wszystko wyjęła. Pojedyncza fotografia spokojnie opadła na jej kolana. Serce mocniej zabiło. A może jednak jej się poszczęściło? Z lekkim zniecierpliwieniem podniosła kartkę do góry, odwracając ruchomym obrazem w kierunku twarzy. Mina jednak jej zrzedła.I to wcale nie dlatego, że partnerem do tańca okazał się ktoś nieprzyjemny. - Uduszę fotografa... - wymamrotała. Osoba robiąca zdjęcie uchwyciła ją w chwili, gdy to Vader przyciągnął ją do siebie. Aż ją przeszły dreszcze na wspomnienie tej chwili. Tylko, że tutaj, na papierze nie wyglądała na tak niezadowoloną jak była w rzeczywistości. Ba, niektórzy mogliby uznać, że to dość uroczy obrazek. Pospiesznie zebrała wszystkie fotografie i zamknęła je w szkatułce. Zmieniła zdanie. Nie chciała się dowiedzieć, kim był Lord.
   - Dzień dobry... - Na jej łóżko wpełzła Crow. Ziewała raz po raz. Przyjaciółka przykryła ją kołdrą. - Widzę, że obejrzałaś już zdjęcia - stwierdziła zaspanym głosem. - Jeszcze ich nie otworzyłam... - Po raz kolejny zasłoniła usta dłonią - Zrobię to później.
   - Kiedy wróciliście?
   - O poranku, nie patrzyłam na zegarek - Na twarzy wciąż miała makijaż z ubiegłego wieczoru. Teraz w świetle dnia Ner mogła dostrzec malutkie znaczki pik upstrzone wokół jej powiek - A ty jak zawsze wymknęłaś się za wcześnie. Ominęła cię najlepsza część.
   - Jakoś przeżyję. Ważne, że wy się dobrze bawiliście.
   - Mhm... Daj mi jeszcze chwilę na rozbudzenie się - poprosiła wykończona francuzka. Ciemnowłosa przymknęła oczy zasypiając, wbrew swojemu postanowieniu. Scoliari uśmiechnęła sie pobłażliwie. Nie spodziewała się, aby La Mettrie tak szybko wstała. Korzystając jednak z okazji, że na zamku panował spokój, a większość uczniów jak i nauczycieli jeszcze spała, postanowiła wybrać się do lasu. Być może dla niej noc zakończyła się przedwcześnie, ale w zamian za to miała szansę spotkać się z przyjacielem.

***

    - Udana noc - stwierdził centaur na powitanie. Wiedział, że odbywał się bal z okacji święta duchów. Sam mógł obserwować tylko pokaz fajerwerków, który nastąpił grubo po północy. Choć Nereza nie powiedziała tego na głos, widziała go z okna krukońskiej wieży. Słabo bo słabo, ale jego postaci nie dało się pomylić z kimkolwiek innym.
   - Powiedzmy - Niespecjalnie chciała dzielić się wszystkimi szczegółami. Parę rzeczy wolała przemilczeć, choć...
   - Nie zostałaś do końca. Żałujesz? - Centaur zawsze jakoś wszystko wiedział. Z pewnością zdawał sobie sprawę za kogo się poprzebierali, co robili, z kim tańczyła...
   - Wiesz, jakoś niespecjalnie... Jak to jest wiedzieć o wszystkich dobrych i złych aspektach przyszłości?  - spytała spoglądając przed siebie. Raz na jakiś czas padało ono w rozmowie pomiędzy tą dwójką i zawsze słyszała tą samą odpowiedź.
   - Nie zwracam na to uwagi. Pogodziłem się z tym, że mają nastąpić i choć niektóre bolą bardziej niż inne to nie wolno im zapobiec - odparł. W jego głosie można było wyczuć melancholię. Scoliari domyślała się, że ciążąca wiedza mocno się na nim odbijała. Ten brak niewiadomych z pewnością doprowadziłby ją samą do szaleństwa. Wolała nie wiedzieć do końca kiedy coś się wydarzy. W szczególności z tych złych rzeczy. Przerażająca wizja, żyć ze świadomością kiedy twoim bliskim przydarzy się wypadek, albo gdy będzie musiał odejść z tego świata... Nie mając szans, aby im pomóc. Bezsilność ją przerażała. Nereza pokręciła energicznie głową próbując wyrzucić nieprzyjemne myśli.
   - Chcę żyć w nieświadomości. Wszechwiedza byłaby dla mnie torturą - Przesunęła dłonią po pniu drzewa obok którego przechodzili. Szorstkie, chropowate, pokryte cienką warstwą suchego mchu. - Popadłam w rutynę, Azynie - przyznała ze smutkiem w głosie. - Nauka, nauka i jeszcze raz nauka... Chociaż jestem uczestniczką Turnieju, nie odczuwam teraz jakby zmieniło to moje życie.
    - Jednak miało na nie wpływ.
    - Oczywiście - zapewniła - Poznałam nowych ludzi. Nauczyłam się wielu zaklęć i informacji, z którymi prawdopodobnie w normalnych warunkach nie miałabym styczności.
   - Nudzi cię więc zatem samo życie. Myślałaś nad tym, aby podziękować osobie, która pomogła ci w trakcie pierwszego zadania?
   - Mówisz o upadku? - spytała, w pierwszej chwili nie domyślając się o czym mówi jej przyjaciel. - Och, masz na myśli zaklęcie... - nerwowo przygryzła końcówkę kciuka lewej ręki. Tak jak mogła się tego spodziewać, centaur wiedział o wszystkim. Także o tym, że wyczarowane płomienie nie były jej. - Nie wiem kim jest ta osoba. Nie mam też pojęcia czemu to zrobiła i czemu nadal milczy... Przecież to wystarczyło, abym została już zdyskwalifikowana... - Przeniosła wzrok na towarzysza - To nie tak, że chcę oszukiwać. Zdecydowanie bardziej wolę grać uczciwie. Wiem, że to nie w porządku, że nie przyznałam się do swojej porażki...
   - Ciężko to nazwać porażką.
   - Gdyby nie ingerencja osób trzecich już dawno byłoby po mnie.
   - Kto zatem mógłby ci pomóc?
   - Ktoś kto chce mnie skompromitować w najmniej oczekiwanym momencie - zaczęła wymieniać - albo ktoś, kto chce abym była mu coś winna... - Nim skończyła mówić, skrzywiła się niezadowolona - Wolałabym, żeby to nie był Zabini. Wystarczy, że za wybranie mnie do Turnieju chce abym mu się zrewanżowała.
    - I jeszcze...?
    - Ktoś kto... - oświeciło ją - Mógłby zostać zdyskwalifikowany tak samo jak ja za przyznanie się. Czyli może być to zarówno Danielle i Ace. Ale nie widzę sensu, dla którego mieliby to zrobić. Poza tym byli pilnowani. Nie mieli szans, aby złamać zasady turnieju... To niemożliwe - pokręciła głową.
   - Dręczą cię wyrzuty sumienia. Co zrobisz?
   - I tak dobrze wiesz... W tym momencie uważam, że nie zasługuję na wygrana.
   - A czy inni są równie uczciwi, co i ty?
   - Na pewno.
   - Nawet Danielle?
   - Nawet, choć wydaje się dość dziwna...
   - Nerezo... - centaur westchnął ciężko - Co z twoim poczuciem własnej wartości?
   - Szwankuje odkąd pamiętam - uśmiechnęła się krzywo.
   - Przydałby się ktoś, kto by je naprostował.
   - Może się taka osoba trafi. Muszę wracać, niedługo kolacja. Zorientują się, że mnie nie ma.
   - Rozumiem - skinął głową. - Postaraj się nie wpakować w tarapaty.
   - Nic mi nie będzie - obiecała krukonka. Odwróciła się w kierunku, gdzie powinien być zamek. Znała to miejsce. Była blisko wyjścia z lasu. Odprowadzana przez wzrok czujnego centaura zagłębiła się w ostatnie rzędy drzew, aby w końcu opuścić to magiczne miejsce i powrócić do swojej rzeczywistości.

***


   - Przestanę liczyć ile razy na siebie wpadliśmy od początku roku szkolnego... - Nereza z głuchym stuknięciem wylądowała na kamiennej posadzce. Miała to niebywałe szczęście, że po raz enty udało jej się wpaść na reprezentanta Durmstrangu. Nie była tym faktem zachwycona. On zresztą też nie. Wyraźnie to po sobie pokazywał.
   - Doprawdy, przy twoim poruszaniu się jak słoń w składzie porcelany, jestem zdumiony, że udało ci się zaliczyć pierwsze zadanie - prychnął poirytowany.
   - Ciebie również miło widzieć... - burknęła, podnosząc się z podłogi i otrzepując z paprochów. - Nie robię tego specjalnie.
    - Mam inne zdanie na ten temat.
    - Dzisiaj jednak wyjątkowo chciałabym cię o coś zapytać... - zignorowała fakt, że uczniowi drugiej szkoły towarzyszy Gabriela. Ruda uśmiechała się nieśmiało i nie przerywała im wymiany zdań, jakby się bojąc, że pożrą ją żywcem w trakcie tych "uprzejmości".
   - Nie jestem punktem informacji.
   - Widziałeś może Jewela? - spytała pomimo jego negatywnego nastawienia. Nie widziała nowego przyjaciela od kilku dni. Nie udało jej się także go spotkać na balu. Sumienie ją ruszyło i miała nadzieję otrzymać jakiekolwiek wiadomości od jego najbliższego znajomego.
   - Nie powinno cię to interesować - odparł chłodno, tak jak się spodziewała.
   - Udany wieczór? Dobrze się bawiliście? - zmieniła temat starając się być uprzejmą, choć zdawała sobie sprawę, że dla drugiej strony jest pewnie wyjątkowo nieznośna ze swoją dociekliwością i usilnym przedłużaniem rozmowy.
   - Nie brałem udziału w maskaradzie. W Halloween bawią się jedynie małe dzieci - mruknął spoglądając na dziewczynę - Takie jak ty.
   - Przynajmniej miałeś ciszę i spokój, skoro wszyscy inni byli na sali...
   - Słuchaj, króliczku... Czego ode mnie chcesz? - uśmiechnął się ironicznie.
   - Dowiedzieć się, gdzie jest Jewel... - zawiesiła głos - Oglądałeś zdjęcia - skwitowała. - Już wolałam jak do mnie mówiłeś "nieopierzony kruczku".
   - A kim to był niebezpieczny Lord Vader, który pastwiła się nad biednym, malutkim, niewinnym zwierzątkiem? Jakiś dobry znajomy?
   - Nie powinno cię to interesować - odpowiedziała używając jego słów i unosząc wyżej głowę.
   - Hej, nie powinniście się kłócić... - cichy głos panny Weasley wydawał się zupełnie nie na miejscu. Zupełnie nie pasowała do tej całej sytuacji.
   - A co gdybym  powiedział, że to Jewel?
   - Wybiłabym mu takie pomysły z głowy... Gabrielo, zaręczam, że do kłótni jeszcze daleka droga. Tylko dyskutuję z twoim przyjacielem - zapewniła spokojnie krukonka.
   - Hmm... A jakbym powiedział, że to ja? - szelmowski uśmiech nie schodził mu z twarzy.
   - To poprosiłabym pannę Weasley, żeby odprowadziła cię do Skrzydła Szpitalnego, bo zacząłeś bredzić - Nie wzięła jego słów na poważnie. Potraktowała je jak głupi żart, trzymając się tego, co wcześniej jej powiedział. Nie było go na zamku w trakcie Nocy Duchów. I najprawdopodobniej ta wersja wydarzeń była prawdziwa. Nie było powodu, aby kłopotał się na bal... Chyba, że dla Gabrieli, ale Nereza na zdjęciach widziała ją w towarzystwie reszty kuzynostwa i przyjaciół, więc nawet dla rudej nie pofatygował tutaj swojego wielkiego ego.
   - Czasami jesteś aż nazbyt pewna siebie.
   - I kto to niby mówi... - odparła z przekąsem wymijając hrabiego. Żałowała, że nie dowiedziała się o Starku. Cóż, będzie musiała poszukać innego informatora. Chwilowo jednak potrzebowała wracać do wieży. Pokój w całości sam nie doprowadzi się do porządku, a wypracowania same nie napiszą. Już nie mówiąc o tym, że miała do przeczytania jakieś niezliczone rozdziały i...
    - Jewel musiał wrócić do Durmstrangu. Nie wiadomo, kiedy ponownie przyjedzie do Hogwartu - usłyszała, gdy była już w połowie korytarza. Odwróciła się. Ace jeszcze przez chwilę wpatrywał się w jej osobę, lecz po chwili pozwolił, aby Gabriela złapała go pod rękę i poprowadziła gdzieś wgłąb zamku.
   Nereza nie poruszyła się. Niepokój w jej sercu ukradkiem zaczął rozwijać swoje gałęzie. Wcale jej się to nie podobało.
   - Wyjechał...? - spytała cicho, lecz w odpowiedzi usłyszała tylko cichy świst wiatru na pustym korytarzu. Nie tego się spodziewała.

sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 22 - Ustalając okoliczności

2 komentarze
   Wskazówki zegara niespiesznie przesuwamy się po tarczy, leniwie odliczać kolejne godziny. Dla każdego upływający czas miał zupełnie inne znaczenie. Jednym się spieszyło, zaś innym płynął on aż za szybko i szukali sposobu na zatrzymanie świata, aby zdobyć dodatkowe szanse na spełnienie swych celów. Były jednak też osoby, do których docierało, że czas nie ma dla nich większego znaczenia. Jedną z nich była Nereza. Od kilku dni leżała w Skrzydle Szpitalnym, otoczona opieką pielęgniarki oraz odwiedzających ją przyjaciół. Nawet teraz przy jej boki znajdował się jeden z krukonów, który od niechcenia przeglądał Proroka Codziennego. Nie zwracała na niego większej uwagi, tępo wpatrując się w wiszący na ścianie nad wejściem do gabinetu pielęgniarki zegar. Liczenie fiolek w gablotkach okazało się w ostatnim czasie nudne ponad wszelką miarę i odpuściła to sobie poprzedniego wieczoru.
   -  Wzdychanie w niczym ci nie pomoże. Nie wypuszczą cię wcześniej - skwitował spoglądając na nią.
   - Nudzę się. Marnuje swój czas. Zabronili mi się teraz uczyć...
   -  A to akurat zalecenie od naszego opiekuna, z którym wyjątkowo się zgadzam. Bardzo się starałaś przed pierwszym zadaniem, ale na koniec byłaś już wyczerpana i niewyspana.
   -  Pouczasz mnie? - spytała sceptycznie przenosząc wzrok na kamienny sufit.
   - Owszem. Nie jestem zwolennikiem pracoholizmu. Mimo to i tak wiem, że zaraz po wyjściu zrobisz dokładnie to samo.
   -  Nieprawda - zaprzeczyła.
   -  Och, czyżby? - szczurowaty chłopak z zainteresowaniem odłożył gazetę i uważniej przyjrzał się przyjaciółce.
   -  Potrzebuję treningu fizycznego. Czuję, że w kolejnych zadaniach to od mojej kondycji będzie zależało czy uda mi się je zaliczyć - przyznała niechętnie. Na samo wspomnienie latających platform przechodziły ją dreszcze. W życiu by nie przypuszczała, że w jej ciele znajduje się tyle mięśni, z których na co dzień nie korzystała. Po pierwszym zadaniu była wykończona ponad wszelką miarę i każdy ruch wywoływał ból. Na szczęście, dzięki kilku eliksirom wszelkie zakwasy i nadwyrężenia odeszły w niepamięć.
   - Nigdy nie byłaś wielbicieli nadmiernego wysiłku, chyba że ćwiczyłaś pojedynki na zaklęcia - przypomniał jej.
    - Tylko osioł nie zmienia zdania. Potrzebuję przy tym pomocy...
   - Możesz zapytać się kapitana drużyny domu czy nie mogłabyś dołączyć. Poza tym, o ile dobrze pamiętam, miałaś sobie zrobić powtórkę z latania na miotle. Ciekaw jestem, czy poprawiły się twoje umiejętności od pierwszej klasy.
   - Nie przypominaj mi... Jestem beznadziejnym przypadkiem. Dziw, że nikt nie ucierpiał w trakcie tamtych zajęć.
   - Przesadzasz. Aż tak źle ci nie szło.
   - Nie, skądże - przedrzeźniła go. - Nawet nasz nauczyciel załamał ręce. Mam przypomnieć ci czemu mi zaliczył w końcu przedmiot?
    - Uwielbiam tę część. Dawaj - zachęcił przyjaciółkę.
    - Wręczył mi najgorszą, najbardziej przedpotopową miotłę, która ledwo odrywała się od ziemi... Tylko na niej byłam w stanie przejść egzamin nikogo przy tym nie zabijając. Ani nie robiąc sobie krzywdy.
   - Wyglądałaś uroczo.
   - Nawet trzylatek ma lepszą miotłę ode mnie! - oburzyła się.
   - Ale i lepiej się nią posługuje. Najwyraźniej dar do zaklęć ma swoją cenę - skwitował. - I tak przyjdę na twój trening, by cię asekurować. Twój brat mi nie daruje, jeśli coś ci się stanie.
   - Tylko nie przynoś mi tej starej miotły, bo cię uduszę... - ostrzegła. - Chociaż mam nadzieję, że przez ostatnie kilka lat zdążyła się już rozpaść.
   - Nie, nie sądzę - roześmiał się - skoro przeżyła twój lot, to nic jej nie ruszy.
   - Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne.
   - Twoje ślimacze tempo na tej maleńkiej miotełce, jak najbardziej.
   - Tym razem potrzebuję jednak czegoś normalnego. Nie przetrwam zadania z tym starociem - nachmurzyła się, intensywnie nad czymś się zastanawiając.
   - Nawet nie masz stuprocentowej pewności, że rzeczywiście ta umiejętność będzie ci potrzebna. Nie przejmuj się tak bardzo.
   - Nie potrafię inaczej...
   - Raven? Nerezo? - Bez pukania, do sali wpadła francuzeczka. Pomimo karcącego spojrzenia pielęgniarki, szybko przebiegła przez całe pomieszczenie i ciężko oddychając opadła na wolne krzesło. Rozwichrzony włos i wypieki na twarzy wskazywały na to, że w pośpiechu pokonała drogę do Skrzydła Szpitalnego. W ręku trzymała zaś pognieciony już egzemplarz Proroka Codziennego. - Widzieliście to? - zamachała gazetą z niedowierzaniem.
   - Niby co takiego? - Scoliari podciągnęła się na przedramionach. - Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło.
   - Ależ owszem, wydarzyło! Czytaliście wy w ogóle gazetę? - spytała oburzona.
   - Czytałem... Ale nic dziwnego w niej nie znalazłem. Zechcesz się podzielić swoim odkryciem Crow? - spytał zaintrygowany chłopak.
   - Muszę, przecież inaczej sami w życiu na to nie wpadniecie - Z dumą rozłożyła Proroka. Przeleciała wzrokiem po stronie szukając czegoś konkretnego. - Och, jest! - wskazała palcem na niewielki artykuł. W pierwszej chwili nie rzucał się w oczy. Nie był nawet ozdobiony jakimkolwiek zdjęciem. Zlewał się z innym dłuższym wywiadem. Dziewczyna konspiracyjnie pochyliła się w ich stronę - Słuchajcie. Dziś ukazał się artykuł na temat plejady Nix i...
   - Będziesz nas dręczyć astronomią?
   - Raven, nie przerywaj mi! - fuknęła. - Jeszcze nie skończyłam. Trafiłam na to: "... teoria ta wcześniej już była przytaczana przez znaną i szanowaną panią Profesor Aurorę Sinistrę, która przez wiele lat nauczała w Szkole Magii i Czarodziejstwa, Hogwarcie..."
   - To normalne, że słowa naszej byłej opiekunki są przytaczane w wielu pracach związanych z astronomią.
   - Perez, mon Merlin! Jakiś ty niecierpliwy!
   - Panienko La Mettrie, proszę o ciszę! - skarciła ją pielęgniarka - Pacjenci potrzebują ciszy i spokoju! Jeśli za chwilę się nie uspokoisz, będę zmuszona cię wyprosić.
   - Przepraszam, to się już nie powtórzy... - mruknęła niechętnie w ramach przeprosin, a gdy tylko kobieta się odwróciła, dziewczyna wróciła z powrotem do czytania artykułu. - "... lecz nie miała okazji doczekać się oficjalnego jej zaakceptowania. Zmarła na kilka dni przed tym wydarzeniem." - zakończyła z dumą.
   - Zaraz... - Scoliari z wrażenia, aż usiadła normalnie na łóżku - Możesz przeczytać jeszcze raz? - Ciemnowłosa skinęła głową i jeszcze raz przebrnęła przez cały artykuł, kładąc szczególny nacisk na interesujące ich informacje.
    - Pani Sinistra nie żyje? - spytał półszeptem chłopak. - Jak to możliwe, że nic na ten temat nie wiemy?
   - Teoretycznie nie jest już naszą nauczycielką, ale... Przecież ostatnio słyszałam, że ma się całkiem dobrze - Nereza przygryzła nerwowo kciuk.  Brat przecież by nie skłamał. Tarento również by nie żartował w tej kwestii. - Jest podane kiedy dokładnie odeszła?
   - Nie - La Mettrie pokręciła głową. - To pierwsza wzmianka o naszej opiekunce. Wcześniej nie było żadnych informacji w gazetach, ani radiu. To dziwne, czyż nie? W końcu... niby czemu śmierć wybitnego nauczyciela miała być owiana tajemnicą?
   - Może jakieś niespotykane powikłania po wypadku? Albo po prostu starość - zaryzykował krukon.
   - To nie byłoby powodem zatajenia jej śmierci - machnęła ręką Scoliari.
   - A jeśli sama nie chciała, aby informować o tym media? Poza tym, wydaje mi się, że nie miała rodziny.
   - Z tego co się orientuję, cały czas przebywała w szpitalu. Nikomu by nie umknął uwadze, że mają nowego denata na sali - wytknęła Crow zwijając gazetę w rulonik. - Jak dla mnie, coś za tym się kryje. Na pewno to zagrywka, która ma zatuszować jakąś nieprzyjemną sprawę.
   - To jest dziwne, ale czy musimy doszukiwać się spisku? - Nereza kątem oka obserwowała pielęgniarkę, która nucąc pod nosem sprzątała po jednym z pacjentów, który dopiero co opuścił Skrzydło Szpitalne z nowym bandażem na ręku. - Niedługo będą wybory, pewnie to zagrywka opozycji.
   - Może - zgodziła się francuzeczka - Ale do tego jeszcze pół roku. Czuję, że coś w tym jest... Napiszę do rodziny - podniosła się z miejsca - Zapytam czy może wiedzą coś na ten temat. Może mają więcej informacji.
   - Nie przypominam sobie, żeby twoja rodzina wybitnie interesowała się astronomią - zauważył Raven.
   - Nie, ale potrafimy wyciągnąć wiadomości z odpowiednich ludzi tak jak Malfoyowie.
   - Czasem zastanawiam się, czy nie powinienem się ciebie bardziej bać...
   - Mon ami, nie masz czego. Przyjaciele zawsze są bezpieczni.
   - Chyba, że chodzi o modę...- wtrąciła Nereza.
   - Och, właśnie! - Crow klasnęła w ręce i przyjaciołom od razu zrzedła mina. Scoliari nie powinna była zaczynać tego tematu. W tej jednej chwili nadszedl ich koniec. Widzieli to w oczach francuzeczki. Ten niebezpieczny błysk, ten szalony na pozór niewinny uśmiech... - Słyszeliście już, jaki jest motyw przewodni tegorocznej zabawy Halloweenowej?
   - Niby tak, ale... - Perez został uciszony machnięciem ręki.
   - Popularne bajki i filmy ze świata mugoli - westchnęła z uwielbieniem La Mettrie.
   - Slytherin chyba nie jest zbyt szczęśliwy, czyż nie? - zastanowiła się Krukonka. - W końcu nie przepadają za osobami nie magicznymi.
   - Poniekąd, ale tym razem dyrektor uległ namowom prefektów. Zdajecie sobie sprawę jakie to nam daje możliwości? - piała z zachwytu - Mon Merlin, c'est manifique!
   - Znając życie, pewnie już coś dla nas wymyśliłaś...
   - A jak myślisz? - Crow pochyliła się nad swoją przyjaciółką.
   - Chyba sobie przedłużę pobyt w Skrzydle Szpitalnym...
   - Nerezo, przede mną nie uciekniesz. I tak wykonam na tobie pomiary i wymuszę przymiarkę przynajmniej dziesięciu...
   - Raczej kilkudziesięciu... - mruknął szczurowaty Krukon.
   - Żadna różnica. W każdym razie każde z was przymierzy tyle strojów ile uznam za stosowne, zanim w końcu zdecyduję się, które będą dla nas najlepsze - postanowiła - Nerezo, musisz dojść do siebie jak najszybciej. Moje prace nie mogą stać w miejscu - uniosła dumnie głowę. - Idę napisać do rodziny, zobaczymy się później - pomachała im na do widzenia i podskakując opuściła Skrzydło Szpitalne. Przyjaciele odetchnęli z ulgą dopiero po dłuższej chwili, gdy stukanie pantofelków dziewczyny umilkło w oddali. Po chwili spojrzeli na siebie i wybuchnęli szczerym śmiechem. Crow naprawdę potrafiła być straszna w kwestii przygotowań do wszelakich szkolnych uroczystości....

***

   - Sprawdzian z eliksirów, dwa wypracowania z historii magii... - mamrotała Nereza spoglądając na listę wypisaną na pergaminie. Miała sporo zaległości. Przyjaciele byli jednak na tyle mili, że wszystko zdążyli jej wypisać i udostępnić notatki z zajęć, które ominęła przez swój pobyt w Skrzydle Szpitalnym. - Nie mam pojęcia, kiedy wszystko obrobię...- potarła palcami skronie. - W niektórych przypadkach będę musiała iść na łatwiznę, jeśli chcę wszystko zaliczyć.
   - Twoje stopnie na tym ucierpią.
   - Tak, ale wolę zaliczyć od razu niż z pół roku potem się męczyć z poprawkami... Mam nadzieję, że pozostałe zadania nie sprawią, że ponownie trafię na leczenie. Mam egzaminy w tym roku... Nawet nie zabrałam się za powtarzanie do nich.
   - Ale zbierasz wiedzę do Turnieju. To jedno i to samo.
   - Ha, ha... A co z historią magii?
   - Nie jesteś osłem z tego przedmiotu. Poradzisz sobie - skwitował prefekt krukonów.
   - Akurat co do tego przedmiotu nie byłabym taka pewna... - spojrzała w kierunku drzwi - Wiesz może po co nas ściągnął profesor Tarento? - spytała po dłuższej chwili ciszy. Dwa dni po tym jak została wypisana przez szkolną pielęgniarkę, rodzeństwo dostało informację, że mają bezzwłocznie  pojawić się w jego pokoju.
   - Domyślam się - Dario westchnął cicho - Ty zapewne też - Dziewczyna skinęła głową. Aurora Sinistra. To jedyny powód dla którego oboje mogli tu trafić. W pewnej chwili usłyszeli jak w środku ktoś się porusza. Szuranie krzesła, stukanie przestawianych przedmiotów, kilka szybkich kroków i... Drzwi stanęły otworem.
   - Zapraszam do środka - zachęcił nauczyciel. Pierwsza próg przekroczyła Nereza, a zaraz za nią jej brat. Dziewczyna była już na tyle częstym bywalcem, że pozwoliła sobie bez czekania na pozwolenie zająć jeden ze skórzanych foteli. - Z pewnością zdążyliście się już zorientować, że wasza opiekunka odeszła z tego świata - rozpoczął bez skrępowania. Nim doszedł do biurka, wyciągnął różdżkę i wymamrotał kilka zaklęć, aby być pewnym, że nikt nieproszony nie będzie im przeszkadzał, ani nie podsłucha o tym, o czym będą rozmawiać.
   - Według moich wyliczeń zmarła w ciągu maksymalnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni - zauważyła Nereza. Informacja o śmierci pojawiła się kilka dni temu, natomiast był u niej niedługo przed pierwszym zadaniem, a to znacznie zawężało wyznaczenie konkretnej daty. - Dlaczego pan nie poinformuje o tym wszystkich krukonów? - spytała wprost. - To dotyczy się także również ich.
   - Dyrektor nie zachęca do przesadnego nagłaśniania tej informacji - odpowiedział wprost nauczyciel zaklęć. Dziś zdawał się wyglądać dość niechlujnie, jakby ubierał się w pośpiechu i ciężko pracował przez ostatnie kilka dni. Nawet po głosie można było się zorientować, że nie czuje się najlepiej. Oczywiście, jeśli tylko wcześniej miało okazję się poznać pana Tarento. - Mimo to i tak postanowiłem wieczorem przyjść do wieży.
   - To co my tu robimy?
   - Wiem, że twój brat z pewnością ci opowiedział o naszej wcześniejszej wyprawie do Londynu.
   - Nieprawda, on...
   - Nerezo Scoliari, proszę abyś mnie nie okłamywała - zwrócił się do niej zmęczonym głosem. - Obserwowałem was wystarczająco długo, by zrozumieć jak zażyłe więzi was łączą. Nie ma zatem sensu, bym zapraszał do siebie tylko ciebie Dario, skoro i tak za chwilę o wszystkim dowie się twoja siostra.
   - Przepraszam panie profesorze. Wiem, że nie powinienem był nikomu mówić o wyjeździe. Zawiodłem pana zaufanie - przyznał się chłopak. Wiedział, że źle zrobił. Teraz rodzeństwo mogło mieć przez to poważne problemy. W końcu wiedzieli zbyt dużo, a skoro młodzieniec poinformował o wszystkim siostrę, to równie dobrze mógł zdradzić sekret i innym osobom. Z pewnością z takiego obrotu sprawy nauczyciel nie byłby zachwycony.
   - Nie, w porządku - Pomimo napiętej atmosfery, Tarento zdawał się nie być na nich zły. Rodzeństwo spojrzało po sobie. Nie do końca rozumieli jego podejście do całej sprawy.- Jesteście odpowiedzialni i widzę, że żadna z powierzonych wam tajemnic nie wyjdzie poza waszą dwójkę. To bardzo dobrze.
   - Trochę się zgubiłam... - przyznała Nereza. Starała się pojąć czemu to nauczyciel zwrócił uwagę na nich. Poniekąd podał już powody, dla których to im ufał, lecz nie była do końca przekonana.
   - To dlatego, że drążyłem temat Aurory Sinistry, prawda? Gdyby zostawił w spokoju temat wypadku naszej opiekunki, nigdy by się pan do nas nie zwrócił i być może nawet nie zainteresował się tym, co jej się przytrafiło.
   - Masz rację, choć nie do końca. Jej wypadek sam w sobie był niezwykle intrygujący - mężczyzna splótł dłonie i oparł się wygodniej o oparcie fotela - Ministerstwo do tej pory nie jest w stanie określić kto i z jakiego powodu ją zaatakował.
   - Być może zadarła z nieodpowiednimi ludźmi - zasugerowała dziewczyna, a brat poparł jej teorię skinieniem głowy - Może nie świadomie, ale przez przypadek w trakcie swych astronomicznych prac mogła zajść komuś za skórę. Jeśli to byli ludzie pokroju Malfoyów, ciężko będzie znaleźć winnego pośród łapówek i gróźb.
   - Też tak sądzę, lecz ilość niewiadomych nie pozwala mi przestać myśleć o tym przypadku.
   - Pan z pewnością wie więcej niż nam mówi - zaryzykowała stwierdzenie. - Może już nawet zna pan odpowiedź - utkwiła w nim stalowe tęczówki oczu śledząc każdy najmniejszy ruch. Uśmiechnął się przebiegle. Zamknął na chwile oczy, a następnie palcami przeczesał półdługie włosy.
   - Chciałbym, żeby tak było. Niestety, nie jestem wszechwiedzący. Nie znam rozwiązań wszystkich zagadek tego świata - Odpowiedź trochę rozczarowała Nerezę. Spodziewała się usłyszeć coś zupełnie innego. Po namyśle doszła jednak do wniosku, że mężczyzna może nie być z nią do końca szczery.  Zdusiła jednak w sobie póki co te podejrzenia, nie mogąc znaleźć powodu, dla którego miałby to uczynić.
   - Chce pan rozwikłać z nami tą zagadkę, bo jesteśmy godni zaufania.
   - Otóż to, Dario. Do niczego was jednak nie nakłaniam. Jeśli tylko chcecie, możecie odejść i zapomnieć o całej sprawie. Jeśli zaś zostaniecie, poznacie prawdę - przedstawił im możliwości jak mogą postąpić.
   - A co gdy już wszystko wyjaśnimy? Nie mówiąc o tym, co może wydarzyć się w trakcie prowadzenia tego... śledztwa?
    - Gwarantuję, że przez cały czas będziecie bezpieczni i nie narażę was na żadne niebezpieczeństwa - odpowiedział na pytania chłopaka całkiem poważnie i z wyczuwalną powagą w głosie.
   - Chcę wiedzieć, czemu nasza nauczycielka tak bardzo zmieniła się po tym ataku. Chwilami zdawała się przypominać mugola.
   - Skoro mój brat się zdecydował... Nie zostawię go. Poza tym, chodzi o naszą byłą opiekunkę... Wciąż nie mogę uwierzyć, że tak po prostu umarła.
   - To prawda, była tu od niepamiętnych czasów. Uczyła w szkole jeszcze zanim pojawił się słynny Harry Potter - zgodził się nauczyciel. - Dziękuję, że chcecie wziąć w tym udział. Nie każdy uczeń przystałby na ten potencjalnie niebezpieczny i szalony pomysł.
   - Przyznaję, że nie do końca mi się on podoba, ale i ja mam wątpliwości jeśli chodzi o okoliczności śmierci pani Sinistry...
   - Przekonamy się o tym niedługo. Mam umówione spotkanie. Być może rzuci ono trochę światła na sprawę. Poinformuję was, gdy tylko czegoś się dowiem.
   - Byłbym wdzięczny, panie profesorze - poprosił Dario. Młoda Scoliari musiała zgodzić się ze swoimi wcześniejszymi obawami. Jej brat został całkowicie pochłonięty przez to zajście. Szanował ich nauczycielkę i choć nie okazywał wylewnie swoich uczuć, to nie mógł się pogodzić z jej utratą i szukał satysfakcjonującego dla niego rozwiązania. Póki co bezskutecznie. Teraz pojawił się ze swoją propozycją Micheal Tarento. Jak dotąd nauczyciel zdawał się być prawdomówny i godny zaufania. Miała zatem nadzieję, że pod jego opieką Dario nie wplącze się w żadną nieciekawą sytuację. Być może profesor nie pozwoli mu na bezpośrednie szukanie odpowiedzi, a jedynie będzie mu przekazywał zdobyte informacje. Przynajmniej na to liczyła. Co z tego wyjdzie, nie miała pojęcia.
   - Cieszę się, że wróciłaś już do zdrowia po zadaniu - mężczyzna zmienił temat.
   - Powinnam panu podziękować - zreflektowała się dziewczyna. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wcześniej nie miała okazji w spokoju porozmawiać z opiekunem. - Słyszałam, że to tylko dzięki panu nie rozbiłam się na stadionie. Uratował mi pan życie. Dziękuję - Słowa Scoliari były szczere. O niezwykłym wyczynie profesora dowiedziała się najpierw od Bianci. To ona była przy niej, kiedy w końcu się obudziła. Potem słyszała o całym wydarzeniu jeszcze od jednego z organizatorów i przeczytała krótką wzmiankę na ten temat w gazecie. Nie miała zatem wątpliwości, dzięki komu jeszcze żyła.
   - Nie mógłbym pozwolić, żeby którykolwiek z uczniów ucierpiał - skinął głową - Najważniejsze, że jesteś cała, panno Scoliari. Chciałbym też powiedzieć, że jestem z ciebie dumny.
   - Ze mnie...? Zajmuję ostatnie miejsce. Wydaje mi się, że miałam więcej szczęścia niż rozumu w tym zadaniu - pokręciła z dezaprobatą głową.
   - Byle kto nie dałby rady dotrwać do końca próby. Użyłaś niezwykłych zaklęć podczas swojego podejścia. Jako nauczyciel zaklęć nie mógłbym być bardziej zadowolony z osiągnięć ucznia.
   - Miło mi to słyszeć... - odparła trochę niewyraźnie, ewidentnie speszona nadmiarem pochwał. Była dobra jeśli chodzi o czary, tego nie dało się ukryć. Tym razem jednak zdawała się nie być w pełni szczęśliwa z tego powodu.
   - Zdaje się, że powinniście wracać już do siebie. Z pewnością macie jeszcze sporo pracy - nauczyciel spojrzał na zegarek. Rozmowa dobiegła końca.  Wszystkie ważne szczegóły zostały omówione.
   - Tak... Jeszcze raz dziękuję, za pomoc w trakcie Turnieju - rodzeństwo podniosło się ze swoich miejsc. - I...
   - Dziękujemy za zaufanie jakim nas pan obdarzył. Postaramy się być pomocni jak to tylko możliwe - zapewnił brat. Oboje pożegnali się z nauczycielem i opuścili ten przytulny, pełen niezwykłych broni, gablot i magicznych przedmiotów gabinet. Drzwi zamknęły się w końcu za nimi z cichym skrzypnięciem. Zmęczony opiekun pozostał sam. Niedługo miał poinformować wszystkich krukonów o śmierci ich poprzedniej nauczycielki. Z pewnością chciał sobie jeszcze przemyśleć na spokojnie niektóre kwestie, zanim z nimi porozmawia.
   - Dziwnie się zachowywałaś - prefekt domu zwrócił się do swojej siostry, gdy w milczeniu przechodzili przez jeden z bocznych korytarzy. - Obawiasz się czegoś?
   - Co masz na myśli? - spytała wpatrując się w kamienną podłogę i swoje stopy, licząc każdy kolejny krok. Zapalone pochodnie miękko oświetlały korytarz, a ogień cichutko trzaskał wprowadzając tym samym melancholię do otoczenia.
   - Byłaś jakaś niewyraźna, gdy pan Tarento zaczął cię chwalić.
   - To nic takiego - zapewniła - Wciąż tylko przypominają mi się ostatnie chwile zadania. Byłam przekonana, że już po mnie.
   - Na pewno? Zazwyczaj jesteś dumna ze swoich osiągnięć na polu zaklęć - chłopak drążył temat. Intuicyjnie wyczuwał, że nie wszystko jest w porządku. Jego siostra skrywała obawy, którymi nie chciała podzielić się z innymi. - Szczególnie wodny gejzer i to ostatnie wzbudziło niemały podziw. Nawet Velorun nie był w stanie zaprzeczyć, że był to widowiskowy popis.
    - Tak, jestem z nich dumna... - odparła mechanicznie.  - Oba wyszły wspaniale. Martwiłam się, że pomimo ćwiczeń nie dam rady ich zastosować w tak nagłej sytuacji. Ale udało się - uśmiechnęła się słabo i odwróciła wzrok w kierunku obrazów, na których pasły się krowy, a w oddali przechadzali ludzie z miasteczka. "Szkoda tylko, że to ostatnie nie  było moim dziełem..." dodała w myślach, z wyrzutami sumienia podążając z bratem do krukońskiej wieży.