sobota, 23 kwietnia 2016

Rozdział 28 - Pierwszy Taniec

1 komentarz

Ten rozdział wybitnie nie chciał dobrze się zaprezentować. Począwszy od "O nie, zeżarło mi wszystko, co do tej pory napisałam!" przez "Komu do jasnej anielki wysłałam ostateczną wersję do wstępnego przeczytania przed publikacją?" i kończąc na "Grr, dlaczego internet przestaje chodzić w momencie, kiedy próbuję wstawić poprawkę?". Ale jest. W końcu. Umrzeć można.


_________________________________________


   Tego dnia z nieba prószył śnieg. Duże płatki powoli opadały, tworząc na ziemi świeżą warstwę puchu. Zamieniały świat w zimową krainę. Wydeptane do tej pory ścieżki prowadzące go gajowego, czy szklarni, stopniowo zostały zasypane. Na zewnątrz panowała spokojna, przyjemna atmosfera. Nawet Zakazany Las zdawał się być mniej groźny niż zazwyczaj. Może i mieszkającym tam stworom udzielił się świąteczny nastrój. Nikt tego nie mógł być pewien.
Z zewnątrz zamek zdawał się być wyjęty niczym z bajki. Osoba spoglądająca na niego z zewnątrz, mogła zobaczyć białe dachy, światło w oknach i zarysy postaci poruszających się w środku. Nawet jeżeli nie było słychać dźwięków dochodzących z wewnątrz, to z łatwością dało się wyczuć uroczysty nastrój. Szczególnie gajowy, wraz z dwoma nauczycielami, transportujący ogromne choinki na teren szkoły. Drzewka zostaną ustawione i ozdobione zarówno w Wielkiej Sali jak i w pokoju wspólnym każdego z domów. Mniejsze, z pewnością pojawią się natomiast w gabinetach profesorskich, i jeżeli uczniowie wyrażą taką chęć, to również w dormitoriach.
Wiele rzeczy miało się wydarzyć w przeciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. Niektórzy martwili się, że nie dadzą rady ze wszystkim zdążyć. Dlatego pewna grupa osób, postanowiła wcześniej wrócić do swoich domów na święta, przy pierwszej nadającej się ku temu okazji, bez żalu opuszczając Bal Bożonarodzeniowy. Właśnie dla niego, adepci magii, zostali w murach zamczyska jak najdłużej to tylko było możliwe. Zabawa do rana, tańce, znana kapela, wyjątkowo ozdobiona jadalnia, towarzystwo uczniów z innych szkół... Można by wymieniać jeszcze bardzo dużo powodyówpóźniejszego wyjazdu. Nikt jednak tego nie żałował.
Wzdłuż korytarzy poruszały się duchy, śpiewające kolędy i witały serdecznie mieszkańców ciepłymi słowami. Gdzieniegdzie, dało się napotkać pierwsze ozdoby w postaci bombek czy łańcuchów. Na razie nie one były najważniejsze. Więcej furory zrobią rano, gdy pojawią się prezenty.Wtedy na dobre rozpocznie się przerwa świąteczna i będzie można rzucić w kąt książki oraz niezliczone stosy pracy domowej.

   Dla większości, miał to być wieczór godnym zapamiętania. Taki, który zmieni życie w kolejnych semestrach. Powiedzmy sobie szczerze, wiele uczennic, a także uczniów, marzyło o pierwszej miłości, bądź o zatańczeniu z osobą, do której wzdychali już od dawna. Inni zaś chcieli, by ich podziwiano i zazdroszczono najpiękniejszej i najdroższej kreacji w całym zamku, albo najlepiej ogólnego wyglądu. Niektórym zaś szczęście nie dopisywało. Zgrzytali zębami i starali się zmienić w ostatniej chwili swe plany, aby udać, że wszystko właśnie tak miało być.

   Już od samego rana w damskich łazienkach panował tłok. W ruch poszły trzymane na tę specjalną okazję specyfiki. Z pokrowców wyciągnięto szaty wyjściowe, a z pudełek dopasowane buty. Wszędzie pełno nastawianych kosmetyków i szczotek. Pośród tego wszystkiego zaś na wpół spakowane kufry. Chaos niesamowity, lecz wciąż czuć było atmosferę świąt. Uczniowie zdążyli się już do niego przyzwyczaić. Kiedy co roku przeżywa się podobne wydarzenie, staje się już tradycją. Każdy wie, czego się spodziewać. Nauczeni doświadczeniem, nie zostawili zamawiania potrzebnych rzeczy na ostatnią chwilę. Zima, gwiazdka... Sowia poczta miała spore obłożenie. W tym momencie nie wszystko musiało dojść na czas. A jeśli trafił się opieszały czarodziej, który się zapomniał, to potem był płacz i zgrzytanie zębami, bo nie było pewne, czy ptak zdąży dolecieć z paczką.
   Nie inaczej działo się w salonie krukonów. Może nie aż tak hałaśliwie, jednak przygotowania trwały. Panowie przezornie zaszyli się w swoich dormitoriach. Z doświadczenia wiedzieli, że nie warto wchodzić w drogę płci pięknej, kiedy specjalnie dla nich się szykuje. Poza tym, nie potrzebowali tyle czasu. Wystarczyła godzina, a w wielu wypadkach nawet znacznie mniej, aby reprezentatywnie przedstawić się na balu. W końcu elegancka szata nie wymagała doboru tony dodatków, fryzury i makijażu. To sukienki do tego zobowiązywały... No właśnie... Suknie. Zmora ostatnich dni dosłownie wszystkich w zamku. Nieustanne rozmowy na ten temat, przeglądanie katalogów pod ławką i liczne sowy przynoszące w zawiniątkach kolejne kreacje, potrafiły niejedną osobę wyprowadzić z równowagi. Chociażby nauczycieli, którzy mieli pewien problem z zapanowaniem nad swoimi podopiecznymi. Przez ostatnie dwa dni niektórzy dali już sobie spokój i specjalnie wybierali lżejsze tematy, aby mieć pewność, że uczniowie dużo nie stracą przez nieuwagę.
   - Samantho, non! - La Mettrie uzbrojona w co najmniej tuzin kosmetyków, zamachała rozpaczliwie rękoma, próbując powstrzymać współlokatorkę przed położeniem swoich rzeczy, na krześle, gdzie już zalegała otwarta torba francuzeczki.
   - Dlaczego? - spytała zatrzymując się w ostatniej chwili.
   - Buty- użyła dramatycznego tonu. Rzeczywiście, obok pakunku znajdowały się dwie pary. Szpilki i pantofle.
   - Och, wybacz - Sam cofnęła się i położyła trzymane przedmioty w innej części pokoju, gdzie jeszcze dało się znaleźć wolne miejsce. Dziewczyna na co dzień rzadko bywała w pokoju. Większość czasu spędzała z przyjaciółką ze Slytherinu. Miała otwarty umysł i była bardzo tolerancyjna. Nie zerwała wieloletniej znajomości, tylko dlatego, że jedna z nich trafiła do domu węża. Ciekawa osóbka. Ani Nereza ani Crow nie pamiętały, aby kiedykolwiek się denerwowała. Do wszystkiego podchodziła ze stoickim spokojem. Nawet, gdy udało jej się dostać Trola, to nie przejęła się tym zbytnio. Po prostu poprawiła stopień przy najbliższej okazji.  Scoliari czasem zazdrościła takiego opanowania, a jednocześnie podziwiała Samanthę. W końcu jej własna porywczość pakowała ją czasem w niezłe tarapaty. 
   - Merci - Z zapałem wróciła do przerwanej czynności. Właśnie układała fryzurę Bianci, według instrukcji przysłanej przez starszą siostrę. Wymagała sporo pracy, spinek i gumek, ale z każdym pasmem wyglądała coraz lepiej. Młodsza koleżanka cierpliwie znosiła wszystkie zabiegi, doskonale zdając sobie sprawę, że te tortury warte są swojej ceny. 
   -Wydaje mi się, że jesteś bardziej podekscytowana balem niż w poprzednich latach - zauważyła trzecioklasistka - Zdradzisz nam sekret?
    - Nereza jest w tym roku reprezentantem szkoły - Na twarzy pojawił się błogi uśmiech. - Nie na co dzień przygotowujesz strój dla tak ważnej osoby. Powiedzmy sobie szczerze, jakie są szanse, że zostanie wybrana akurat nasza przyjaciółka?
    - Poczekaj, policzę... - Na czole Toleno pojawiło się kilka zmarszczek, kiedy to próbowała podać poprawną odpowiedź, korzystając z rachunku prawdopodobieństwa.
   - To było tylko pytanie retoryczna - skarciła ją stylistka. Co jakiś czas spoglądała w kierunku Scoliari, która czekała na swoją kolej. Bez wyraźnego rozkazu Crow, nie próbowała nawet się przygotować. Na samym początku planowała sama spiąć włosy, lecz została zbesztana za ten niecny czyn. La Mettrie ciekawość zżerała i z trudem powstrzymywała się, aby zadać dręczące ją pytanie. Musiała jednak poczekać do samego balu. To czekanie ją kiedyś wykończy...
   Nerezę tymczasem bardziej niż rozmowa przyjaciółek, interesowało czy coś się dzieje u uczniów z innych szkół. Na zamarzniętym jeziorze znajdował się statek Durmstrangu. Z tej odległości i przy tej pogodzie, była w stanie dostrzec tylko jego zarys i malutkie światełka, które najprawdopodobniej wychodziły z kajut uczniów.  Znacznie lepiej widoczna była maszyna Ignaspherii. Płynąca magma krążyła niezależnie od pory nocy i dnia czy pogody. Charakterystyczny wzór Ner rozpoznałaby już wszędzie. Miała wielką ochotę kiedyś tam wejść. Niestety, bez znajomego podobnego Jewelowi raczej się na to nie zapowiadało.
   - Co robisz? - spytała niewinnie francuzeczka, kończąc w końcu dzieło na głowie koleżanki.
   - Tak tylko patrzę - Scoliari wzruszyła ramionami, czym trochę zawiodła przyjaciółkę, która spodziewała się żywszej reakcji.  - Robi się jednak już ciemno, więc widać coraz mniej...
   - Racja, ale przynajmniej jest nastrojowo. Mam nadzieję, że nikt w tym roku nie wpadnie na idiotyczny pomysł rozpuszczenia zaklęciami śniegu wokół zamku... Różdżki połamię, za tak głupie zachowanie. Żałuję, że wtedy nie złapałam żartownisiów - rzuciła bojowo. Crow uwielbiała zimę. Nie przeszkadzał jej mróz, zamieć i śliskie podłoże. Nawet, jeśli się przewróciła, to zaraz wstawała i z jeszcze większym zapałem bawiła się w śniegu. Scoliari, jako wielbicielka słońca nie specjalnie podzielała tę pasję. Przynajmniej na początku. Pamiętała, jak po raz pierwszy zobaczyła francuzeczkę bez strachu wjeżdżającą w łyżwach na zamarznięte jezioro. Na sam środek, gdzie inni z obawy na kruchy lód nie zapuszczali się. Jeszcze wtedy nie znały się tak dobrze. Nereza traktowała ją z pewnym dystansem. Tamtego dnia została nauczona miłości do zimy. Wprost nie mogła oderwać oczu od byłej uczennicy Beauxbaton wykonującej coraz bardziej skomplikowane piruety. Nigdy wcześniej nie widziała osoby, która tak wspaniale tańczyłaby na lodzie. Zanim jednak się do tego przyznała, skarciła koleżankę za bezmyślność. Jakby nie było, wykonywała pokaż na najbardziej niebezpiecznej części jeziora. Gdyby wpadła... Nauczyciel mógł nie zdążyć z pomocą.
   - Domyślam się, że maczały w tym palce szkolne diabełki...
    - Nie przyłapałam ich na gorącym uczynku. Bianco, postaraj się nie popsuć fryzury i w żadnym wypadku nie pocieraj twarzy. -  La Mettrie poinstruowała dziewczynę, a następnie wskazała, które pudełko z butami oraz który pokrowiec został jej przeznaczony. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nereza była pewna, że gdyby nie francuzeczka to na przygotowania poświęciłaby zdecydowanie mniej czasu, a ich wynik nie byłby tak oszałamiający. Spójrzmy chociaż na Toleno. Już teraz przypominała małego elfa, a jeszcze nie miała na sobie kreacji. -  Nerezo, twoja kolej. Pora wydobyć z ciebie pięknego łabędzia, o którym zawsze mówi profesor Neville. - Scoliari poczuła jak na ciele pojawiła się gęsi skórka. Przyjaciółka mówiła całkiem poważnie. Czuła, że zrobi dosłownie wszystko, byle tylko spełnić swoją wizję...


***

   - Mon Merlin - Crow westchnęła z zachwytu. Im bliżej balu tym bardziej niecierpliwiła się. Musiała bardzo uważać. Gdyby pracowała szybciej, mogła zniszczyć dotychczasowe dzieło. A jednak się udało. Wytrzymała. Dzięki swym umiejętnością sprawiła, że zarówno ona jak i przyjaciółki były gotowe na niezwykłe wieczorne wydarzenie jak nigdy przedtem. Dumna i pewna siebie kroczyła u boku Raven'a. W błękitnej sukience sięgającej ledwo do kolan. Z odkrytymi ramionami, zdobioną górą oraz dołem składającym się z niezliczonych warstw tiulu oraz jedwabiu. Dzięki czarnym szpilkom wydawała się też wyższa niż zazwyczaj. Wyróżniała się. Zdecydowana większość uczennic preferowana dłuższe kreacje. Jak na przykład Sophie, kręcąca się przy drzwiach do Wielkiej Sali, w swej szmaragdowej dopasowanej sukience. Wyglądała wyjątkowo kobieco, lecz nadal wzbudzała postrach w innych uczniach nie przestając ich musztrować.
   -  Crow! -  Do dziewczyny podbiegła uśmiechnięta od ucha do ucha puchonka. - Jak się cieszę, że Cię znalazłam. Jak ma się sytuacja? Udało się? - pytała z podekscytowaniem. Za rękę trzymała swojego kolegę Eltiego,  który z cierpiętniczą miną dawał się ciągnąć wszędzie, gdzie tylko partnerka tego zapragnęła.
   -  Wygląda na to, że tak. Wprost nie mogę się doczekać, aż wejdą na salę... Będą najwspanialszą parą tego wieczoru! - Arielle z trudem powstrzymała się, aby nie zacząć piszczeć z zachwytu.
    -  Waszą pomysłowość potrafi być przerażająca. Ale nie cieszcie się jeszcze. Nie ma Dario. Zawsze może się okazać, że to z nim zatańczy - wytknął im Perez. Może i szata wyjściowa dodawała mu nieco szyku, to nie dało się całkiem ukryć szczurzej budowy.
    -  Już dawno by nam powiedzieli, jeśli to z nim miałaby zatańczyć pierwszy taniec.
   - Albo po prostu jej wstyd, że nikt nie chciał zaprosić ją na bal. - Jadowity ton Sharety wdarł się w słodkie wyobrażenia dwóch swatek.
    - Nikt cię nie pytał o zdanie. -  Lupin spochmurniała, a włosy przybrały popielaty barwę zupełnie nie pasującą do złotego materiału sukni. -  Lecz gdzie się podział twój partner, z którym występujesz na każdej szkolnej uroczystości? Czyżby Zabini tym razem cię wystawił? -  Piorunujące spojrzenie i krwistoczerwone usta zaciśnięte w linijkę zdradziły, że trafiła w sedno.
   - Tak się składa, że to ja postanowiłam iść z kimś innym. - Uniosła dumnie głowę. - Dziwne, że nie słyszałaś. Przecież jesteście tak bliskimi przyjaciółmi - zaśmiał się szyderczo. Arielle w pierwszej chwili nie wiedziała o kim mowa. Dowiedziała się dopiero chwilę później, gdy mała Malfoy kręcąc bioderkami, podeszła do samego Matthew Pottera i uwiesiła się jego ramienia. W dodatku chłopak nie odskoczył, a był wręcz zadowolony z obrotu spraw. Dziewczyna posłała zwycięskie spojrzenie w kierunku metamorfomag.
  -  Łał, tego to się nie spodziewałam - przyznała Crow.
   - Albo go zastraszyła albo spoiła amortencją. - Zacisnęła dłonie tak mocno, że paznokcie niemal przebiły skórę. - Wiem, że ma pewną słabość do Sharety, ale na Merlina, przecież nie byłby tak szalony by iść z nią na bal z własnej woli!
   - Miłość bywa ślepa.
   - Ale aż tak?! - Obie skarciły krukona. Były oburzone obrotem spraw. Gdyby to z Acruxem poszedł ktoś wywodzący się z rodziny Potterów, nikt nie miałby nic przeciwko. Obecna para wzbudzała  jednak niemało kontrowersji.
    - Najwyraźniej dzisiaj jest chora - podsumował rozbawiony opiekun domu Ravenclaw. - Jak nastroje? - Również i on założył coś bardziej odświętnego na dzisiejszy wieczór. Powiedzmy sobie jednak szczerze, należał do tej grupy ludzi, która wyglądała dobrze we wszystkim.
    - Nigdy nie były lepsze. Proszę nam powiedzieć, kto z kim...
    - Nic z tego, Crow. Nie mogę popsuć ci niespodzianki. - Mężczyzna z pewnością coś wiedział. Na tyle, aby rozpalić ciekawość dziewczyn jeszcze bardziej. Spojrzały po sobie wzrokiem godnym diabełków Lupin. Żądne wiedzy wręcz nie mogły się doczekać wejścia na Salę.
   Z każdą chwilą przybywało uczniów. Elegancko ubrani, z uśmiechami na twarzach i wizją zabawy do białego rana. Nie mówiąc już o tym, że każdy chciał zobaczyć jak tym razem wygląda wnętrze pomieszczenia. Zazwyczaj organizatorzy utrzymywali wszystko w typowych zimowych odcieniach - bieli, błękitu i srebra. Zdarzały się jednak lata, kiedy wykazywali się większą kreatywnością. Wtedy studenci mogli poczuć się jak w fabryce świętego Mikołaja, lub we wnętrzu złotego dzwoneczka. Niektórzy nauczyciele wspominali też jemiołowy wysyp, kiedy któryś z ministrów wpadł na genialny pomysł przyozdobienia całego pomieszczenia tą roślinką. Podobno w ramach żartu. Jakoś jednak nie przyjęło się i uważano tamten bal za najgorszy w historii całego Turnieju Trójmagicznego.
   - Arielle, a gdzie twoi kuzyni? - Raven przerwał dziewczynom wymianę zdań. Blondynka uśmiechnęła się szeroko, na chwilę pozostawiając temat artystów mających dzisiaj wystąpić.
     - Siedzą w domu- odpowiedziała dumnie.
     - Ach, czyli dopiero przyjdą... Świąteczne żarty z ich strony nas nie ominą.
    - Nie, nie, nie... - zaprzeczyła szybko. - Siedzą w domu. Hen daleko, daleko od szkoły.
    - Jak to? Przecież nie planowali wracać na gwiazdkę przed balem... Byłem pewien, że mają plany na dzisiejszy wieczór.
    - Cóż, popsułam im trochę szyki.
    - A może tylko przekupiłaś? - zasugerowała Crow.
    - Cena była zbyt wysoka. Nie poświęcę trzyletniego kieszonkowego, dla tak niepewnej inwestycji. Pozbyłam się problemów w inny sposób.
    - To znaczy? - Całą grupą podeszli bliżej drzwi. Po drugiej stronie słychać było ruch, a to oznaczało, że lada moment zostaną wpuszczeni do środka.
    -  Upiła ich eliksirem słodkiego snu, wpakowała do pociągu i poczekała, aż odjadą - przewrócił oczami Elti. - Dopilnowała, aby dojechali do domu i nie wrócili na bal.
   - Okrutne, a niby jesteś tą najmilszą z rodzinki Lupin. - Takiego wyznania Perez się nie spodziewał. No dobrze. Podejrzewał, że coś podobnego mogło mieć miejsce. Jak nafaszerowaniem eliksirem i zamknięcie w schowku na miotły. Ale odesłanie do domu, to już cios poniżej pasa. Mimo to, nie był przekonany, że bliźnięta tak łatwo odpuściły.
   W tym momencie drewniane wrota zaczęły się otwierać, a szepty zebranych na moment ucichły. Wszyscy odwrócili głowy w jednym kierunku. Z zapartym tchem oczekiwali tej chwili. Łagodne światło wylało się z wnętrza, oświetlając zebranych. Do ich nozdrzy dotarł zapach świeżej choinki, dopiero co przyniesionej z lasu. Zaraz za nim zaczął przebijać się aromat ustawionych na okrągłych stołach potraw. Pierwsze osoby uroczyście weszły do środka, rozglądając się wokoło. W oczach pojawił się wyraz zafascynowania. Tego wieczoru to nie biel miała dominować. Zewsząd dało się słyszeć odgłosy zachwytu, gdy obok nich przemknęło kilka złocistych reniferów ciągnących sanie. Nie były prawdziwe. To tylko zaklęcie tworzące iluzję, jednak tak prawdziwą i fascynującą, że nikt nie mógł się jej oprzeć. W powietrzu unosiły się duże tafle szkła w misternych ramach. Wystrój zupełnie odmienny od tego, do którego przyzwyczajeni byli uczniowie.  Prawie żadnego śniegu, srebra... W tym roku postawiono na brąz i złoto. Na wspaniałe zaklęcia iluzji, dzięki którym odnosiło się wrażenie, że znajdują się w ogromnej latarni, wywieszonej na słupku w środku ciemnej zimowej nocy. Półcień był wspaniałą odmianą od wiecznego jasności.
   - Chodźcie szybciej, musimy zająć dobre miejsce przy parkiecie - Francuzeczka złapała przyjaciół za ręce i pociągnęła za sobą. - Przepraszam, przepraszam... - Przeciskała się pomiędzy innymi uczniami, robiąc to  z niezwykłą elegancją. Szybka i wiedziała czego chce. Nic dziwnego, że udało jej się jako pierwszej stanąć między miejscem, gdzie mieli tańczyć reprezentanci, a sceną, gdzie rozstawiono już wszystkie instrumenty.
   - Będę musiała później porozmawiać z Matthew... Nie mogę na to patrzeć! - syknęła Lupin. Naburmuszona z trudem trawiła przyjaciela z klejącą się do niego Malfoy w pawiej sukience.
    - Wyluzuj, pora się zabawić - Clears wydawał się być najmniej przejęty tym faktem. Wyglądało na to, że był najbardziej tolerancyjny z całej gromadki w kwestii dobierania sobie przyjaciół. W końcu sam trzymał z Acruxem, który również należał do rodziny Malfoyów.
    - Odprężę się... Jak będę miała pewność, że go nie wykończy.
   - To Potter, ich nie da się łatwo pokonać - poczochrał ją po głowie. - Chcesz dać sobie popsuć wieczór? Wiesz, że Shareta będzie wniebowzięta widząc cały czas twoją kwaśną minę.
   - Po prostu mam zamiar ją udusić... - urwała, gdy przed jej nosem zatrzymał się złocisty jeleń i szturchnął ją. Zdezorientowana machnęła ręką odganiając od siebie skrzący się pył. Zaraz jednak stworzenie odbiegło pozostawiając po sobie przez chwilę kolorową smugę. - Są naprawdę urocze. Jestem pewna, że to dzieło profesora Snakeskina.
    - Lepszego iluzjonisty nie miałam okazji poznać - przyznała francuzeczka. Stanęła na palcach starając się wypatrzeć ponad tłumem, czy może w głównych drzwiach nie ustawiają się już reprezentanci. Przy okazji, pośród zgromadzonych, miała okazję zobaczyć wiele znajomych twarzy. Poczynając od prefektów, przez osoby z domu jak Katię i Lucasa, a także po tych, których znała tylko przelotnie z jakiś zajęć dodatkowych. Standardowo panowie z Durmstrangu wyróżniali się w swych odświętnych czerwonych mundurach, a w ich stronę skierowane były oczy niejednej panny. Niezależnie jednak od poziomu ich atrakcyjności, każdy przybył tego wieczoru z partnerką. Dzięki swym manierom i nazwie szkoły, nie mieli z tym najmniejszego problemu. Inna sprawa miała się z uczniami z Ignaspherii, którzy wspaniale wtopili się w resztę tłumu. Osoba nie znająca dobrze podopiecznych Hogwartu, z pewnością nie mogłaby jednoznacznie określić kto nim jest, a kto przybył z Włoch.


   Przez główne drzwi wpadł powiew ciepłego powietrza. Przemykał pomiędzy nogami i czule tulił twarze uczestników. Wraz z nim przybyły magiczne drobinki, które ułożyły się w linie wzdłuż drogi prowadzącej na parkiet, oraz wokół niego. Zupełnie jak świetliki nieśmiało wyglądające spośród źdźbeł trawy. W pomieszczeniu rozbrzmiały ciche takty muzyki, jeszcze nie walca, lecz spokojnej i niezwykle uroczystej. Pierwsze stuknięcie. Drugie. Z dumnie uniesioną głową do Sali wkroczyła Danielle trzymająca pod rękę Olafa. Odgłos pantofelków jakie na sobie miała rozbrzmiewał wokoło. Nie brakowało jej pewności siebie. Nie rozglądała się na boki. Nie szukała pomocy. Wiedziała, co miała zrobić i nie potrzebowała wsparcia. Jedyna osoba, której potrzebowała była z nią. Chłopak miał nierówno pod sufitem, a teraz elegancko ubrany jak wszyscy zebrani, zdawał się śmiertelnie niebezpieczny. Wypisz, wymaluj, psychopata wypuszczony po dwudziestu latach z Azkabanu. Pomiędzy zebranymi przeszedł cichy szmer. Nie było tu zaskoczenia. Każdy się spodziewał, że ta dwójka przyjdzie razem. Ognisty ptak w swej czerwonej sukience nie wzbudził, aż takiego zainteresowania.
    Parę kroków za nimi weszła kolejna para. Gość z drugiej szkoły wraz ze swoją uroczą partnerką. Jak zawsze roztaczał wokół siebie aurę władcy całego wszechświata. Dla towarzyszki zaś był obrońcą i podporą w trudnych chwilach. Gdyby nie jego charakter, z pewnością niejedna chciałaby się znaleźć na jej miejscu. Ta dwójka przemieszczała się znacznie ciszej. Zupełnie jakby unosili się w powietrzu lub podłoga wykonana była z materiału pochłaniającego cały dźwięk. Tylko niektórzy byli w stanie dostrzec na twarzy hrabiego pewną nutę niezadowolenia, kiedy to zerknął za siebie i prychnął cicho z widoczną dezaprobatą. Nic jednak nie powiedział i wraz z dziewczyną udał się na parkiet zajmując wyznaczone miejsce.
    Ostatnia para wzbudziła mieszane uczucia. Niektórzy zaczęli się cicho śmiać, inni z trudem ukrywali zaskoczenie, a jeszcze innym było to całkiem obojętne. Przyjaciele Nerezy należeli do tej drugiej grupy. La Mettrie ze zdziwienia przetarła oczy, a gdy to nie pomogło, poprosiła, aby Raven ją uszczypnął, nim jeszcze druga para ich minęła.
    - Oszalała... - dziewczynie opadły ręce i nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów, które odzwierciedlałyby to, co właśnie czuła.
    - Myślałam, że nic mnie już dzisiaj nie zaskoczy, ale się myliłam - przyznała młoda Lupin. - Wiem jednak, kto nie jest zadowolony z tego faktu - zatarła ręce z uciechy. Miała rację. Pośród uczniów, znalazła się pewna grupa, którym obecne zestawienie reprezentantów zupełnie nie odpowiadało.
    - Ale jestem bardziej sfrustrowana niż ty po zobaczeniu Sharety z Matthew! - oburzyła się Crow. - I to dla niego szyłam tę sukienkę? Dla niego?! - Z pretensją wskazała na osobnika towarzyszącego Nerezie. Ta zdawała się ignorować zamieszanie, które wzbudziła swoją decyzją. - Nie po to wraz z siostrą dziubdziałam się w kruczych piórach... - Nim skończyła mówić, Perez zasłonił jej usta. Sam również nie był zachwycony, lecz był ciekaw, co kierowało ich przyjaciółką, skoro wybrała takiego, a nie innego partnera. Tymczasem cała szóstka przyjęła pozycje wyjściowe, a wynajęta orkiestra zaczęła grać walca. Wyuczeni, niczym pod linijkę rozpoczęli taniec. Ten wspaniały pokaz, gdzie bezbronny łabędź szuka wolności, a dzielny drapieżnik, go chroni i pomaga w spełnieniu marzenia. Przynajmniej tak to mniej więcej opisywano potem w artykułach, dodając jeszcze więcej poetyckich upiększeń, których nie każdy rozumiał. Panowie pewnie prowadzili swoje partnerki, a suknie dam wirowały w powietrzu, oczarowując zebranych kolorami i krojem. Tego wieczoru każda z pań zdawała się być znacznie piękniejsza i nie było najmniejszych wątpliwości odnośnie, kto tu jest gościem specjalnym.
Crow wstrzymała oddech, kiedy tancerze zbliżali się do tej części układu, który sprawiał Scoliari najwięcej problemów i zawsze się przy nim myliła. Z ust wydobył się odgłos zachwytu, kiedy bezbłędnie postawiła kolejne kroki i pozwoliła się podnieść. Zazwyczaj po tej figurze do tańczących dołączali dyrektorzy, opiekunowie oraz uczniowie, lecz tym razem nauczyciele wstrzymali chętnych. Nikt z uczniów nie rozumiał dlaczego. Co tym razem zaplanowali organizatorzy?
Hrabia zakręcił swoją partnerką. Gabrielle Weasley nie zdawała się być teraz zwykłą kujonką o pokroju szarej myszki. Tym razem to dama w szykownej sukni w odcieniach brązu idealnie pasujące do wystroju. Z profesjonalnym makijażem i misternym kokiem wyglądała na starszą. Na szczęście nie odbierało to jej łagodności i niewinności. Wraz z Ace tworzyła wspaniały duet.
W tym wszystkim najdziwniejszym zestawieniem okazała się krukonka wraz z Marcusem Zabinim. Te dwie osoby praktycznie nigdy ze sobą nie rozmawiały, nie darzyły jakąkolwiek sympatią i w normalnych okolicznościach albo by się rozeszli, albo wzajemnie wykończyli. Uśmiech widniejący na twarzy ślizgona wyrażał triumf. Jak zawsze znajdował się w centrum uwagi. Udało mu się ponownie zostać gwiazdą wieczoru. Partnerka była mu całkiem obojętna. Zresztą on jej też. Dla dobra jednak całego wydarzenia każde starało się najlepiej jak umiało. Nie można było im zarzucić nieodpowiedniego ubioru czy braku umiejętności tanecznych. Brakowało zaś między nimi nici porozumienia. Choć ich wspólny występ wzbudzał zaskoczenie, to nie dało się ukryć, że to tylko gra i nic więcej za sobą nie niesie.
Pary zbliżyły się do siebie na środku parkietu. Uczestnicy balu spoglądali na to z zaciekawieniem. Nikt nie kojarzył, aby coś podobnego było ćwiczone na zajęciach tanecznych. Z ust zebranych wydobyło się pełne zrozumienia "och", kiedy partnerki znajdujące się w środku, zawirowały i tym razem trafiły do rąk innych panów. Drobne, niby nic nie znaczące posunięcie, a już wzbudziło wiele kontrowersji, a w główkach poniektórych zaczęły kiełkować niestworzone historie.
Tancerze odsunęli się od siebie, zaczynając układ od początku, lecz tym razem w zupełnie nowym zestawieniu. Oczami wyobraźni uczniowie widzieli jak Danielle walczy w tańcu z Ace. Każde z nich chciało dominować. Coś zgrzytało między nimi i nie wyglądało na to, żeby uległo to zmianie.  Tymczasem Gabriela straciła swoją opokę i zdawała się niknąć w ramionach Zabiniego. Osobowość czarodzieja całkowicie ją pochłaniała. Trzecia para zdawała się przy nich być całkiem niewidoczna.  Byli niczym cienie przemykające po parkiecie.
Kolejne zbliżenie. Nastąpiła ponowna zmiana. Dzisiejsi goście wciągnęli się w ten niecodzienny dodatek do pierwszego tańca. Do tej pory nic takiego nie miało miejsca. Przynajmniej w Hogwarcie, a i tak to dziwne biorąc pod uwagę od ilu lat organizowany jest Turniej. Wygląda na to, że organizatorzy zbyt bardzo pracowali nad skomplikowanymi rzeczami, aby wpadli na taką drobnostkę. Zresztą z każdą chwilą coraz ciekawszą. Pary wyglądały na idealnie dobrane już na wejściu, lecz teraz po szaradach, wyszły znacznie lepiej. Nikt by nie przewidział, że mała Weasley nie spanikuje i jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, zaufa Olafowi. Albo, że Morande w ciągu kilku chwil zmyje mulatowi uśmiech z twarzy. Nie mówiąc już o hrabim i Scoliari. To była pierwsza okazja dla zebranych, aby zobaczyć jak dobrze się ze sobą dogadują. Wyjątkowo nie rzucali w siebie złośliwym uwagami.
Następna zmiana nie nastąpiła, choć wszyscy wyczekiwali jej z zapartym tchem. Do tańczących wreszcie dołączyli dyrektorzy, nauczyciele a następnie pozostali uczniowie. Prawie wszyscy chcieli wziąć udział w tej wyjątkowej chwili. Wirujące pary wypełniły pomieszczenie zajmując każdą wolną przestrzeń, kiedy okazało się, że parkiet  nie jest ich w stanie wszystkich pomieścić. Muzycy wciąż grali znajomą melodię, powtarzając ją tyle razy ile to tylko było potrzebne, aż do momentu, gdy otrzymali w końcu znak, aby zakończyć uroczyste rozpoczęcie balu. Tancerze zatrzymali się. Zewsząd zerwały się oklaski. Tak wspaniałego początku już dawno nie było...
   - Słuchajcie... czuję się zdezorientowana - La Mettrie choć bawiła się wyśmienicie to nie mogła zrozumieć jednej rzeczy. -  Teoretycznie reprezentanci wchodzą na salę i rozpoczynają taniec wraz ze swoim partnerem, który został zaproszony... Ale dzisiaj to już nie wiem kto jest z kim - Zagubiona wskazała na swoją przyjaciółkę, którą do stoliku z ponczem odprowadzał nie tak jakby się każdy spodziewał, Marcus, a Nobilar i oboje zdawali się wymieniać uprzejmościami, co z pewnością nie było niczym normalnym.
   - Widzę kilka rozwiązań - pospieszył z odpowiedzią Perez. - Mogą świetnie grać, coś wzięli, albo po prostu coś nas ominęło i mamy parę w Turnieju...
     - Nigdy! - przerwała mu szybko. Taka możliwość nawet nie wchodziła w grę. Przecież to niemożliwe, czyż nie?
   - A jeśli to Jewel? - spytała z nadzieją Arielle. - Wiecie... Wziął eliksir wielosokowy. Sam hrabia w końcu nie przepada za występami...
   - Ale przyszedł z Gabrielą...
   - Zszedł z parkietu z Nerezą. Gabriela była tylko dla odciągnięcia uwagi, bo każdy się spodziewał, że tak przyjdą.
    - Nie pojmuje twojego toku myślenia - skwitowała naburmuszona Maya. Starsza koleżanka trzymała ją za rękę i za nic nie chciała puścić. - Jest zupełnie bez sensu. W końcu Jewel mógł sam zaprosić ją na bal...
   - Och, już ci wszystko tłumaczę - rozpromieniła się puchonka. - Posłuchajcie, to całkiem ciekawe. Ace nie chciał przyjść, więc Jewel się w niego zmienił. Potem jednak wyszło, że wypadałoby zaprosić Weasley, więc zamienił się w Olafa, a ten w Marcusa - zakończyła dumnie. Spoglądała na znajomych oczekując aprobaty i braw za wysnucie niezwykle pokręconej teorii.
    - Koszmarnie naciągane. Nawet ja tego nie łyknę, ma cherie.
    - Ja chcę po prostu wierzyć, że nasza przyjaciółka nie popełniła takiego błędu, a Jewel dostał nasz list. Przecież on ją kocha - załamała ręce.
   - Albo naprawdę są tylko przyjaciółmi. Przykro mi, tym razem swatanie wam się nie udało. Potem ją podręczycie. Wydaje mi się, że wystarczająco ją już życie pokarało - Elti objął dziewczyny i pomimo ich protestów pociągnął je za sobą. To miał być bal pełen tańców i zabawy, a nie kółkiem dyskusyjnym złamanych serc.

***

   Kiedy pierwsze zachwyty minęły, uczniowie rozeszli się po całej sali, zwiedzając każdy kąt i  bliska przyglądając się niecodziennym ozdobom. Zainteresowanie reprezentantami robiło się coraz mniejsze, dzięki czemu w spokoju mogli poruszać się wśród tłumu, choć od czasu do czasu pojawił się ktoś, kto chciał z nimi zatańczyć bądź uprzejmie zapraszał na przekąskę.
   - Dziękuję - Nereza zwróciła się do hrabiego. Nie była skora składać mu podziękowań, ale jakoś przemogła w sobie niechęć. Z kieliszkiem ponczu w dłoniach szła obok panicza, z daleka obserwując osoby bawiące się przy scenie. Klasyczne utwory poszły w zapomnienie i zastąpiły je nowoczesne ostre brzmienia.
   - Mówiłem, że beze mnie sobie nie poradzisz, nieopierzony kruczku.
   - Próbuję być miła - skrzywiła się. - Nie psuj nastroju.
   - Musisz starać się bardziej, o ile nie chcesz wrócić w szpony Zabiniego- wytknął jej niby mimochodem. Kątem oka widział jak spochmurniała i zacisnęła zęby. Miał rację. Ślizgon robił wszystko, aby znaleźć się w centrum uwagi, a ona była do tego idealną przepustką. To nie tak, że nie wiedziała o tym od samego początku, gdy została zaproszona przez niego na bal. Mulat miał rację. To była najbardziej sensowna propozycja jaką mógł jej złożyć. Biorąc pod uwagę jego nikczemne podejście do życia, była to najprawdopodobniej jedyna "przysługa", na którą mogła się zgodzić. Nie była jednak z tego powodu szczęśliwa i nie spieszyła się przez to z poinformowaniem najbliższych o zaistniałej sytuacji. Prawdę powiedziawszy to i Zabini jakoś się nie chwalił wcześniej przyszła partnerką. Najwyraźniej chciał wywrzeć piorunujące wrażenie na zebranych. W każdym razie udało mu się. A ona, jako głupiutka istotka, miała na tyle szczęścia, że organizatorzy postanowili urozmaicić pierwszy taniec. I na tyle pecha, że hrabia znów będzie przekonany o tym, że jest mu coś winna. Naprawdę już miała dość długów.
   - Widzę, że w końcu zgrzeczniałaś.
   - Niedoczekanie twoje, ty podły sadysto - odpowiedziała mu prychając.- Co z Gabrielą? Z tego co się orientuję twoje dobre wychowanie nie powinno pozwolić ci na pozostawienie jej samej... Nawet, jeśli teraz rozmawia ze znajomymi.
   - Nie twój interes, nieopierzony kruczku.
   - Macie ciche dni?
   - Jeszcze jedno słowo, a stracę cierpliwość. Uważaj, co robisz - posłał jej mordercze spojrzenie. Najwyraźniej uderzyła w czuły punkt.
   - Tylko pytałam - wzruszyła ramionami. Weszło jej w krew drażnienie go, ale nagłe napady złości zawsze ją zaskakiwały. Nigdy nie miała pojęcia jak daleko może posunąć się w złośliwościach. Był naprawdę nieobliczalny. Ale przynajmniej sprawiedliwy. O ile tak to można określić.  - Jestem ciekawa kiedy podadzą jakieś dokładniejsze informacje odnośnie drugiej rundy - zmieniła temat, powracając do zdecydowanie bardziej przyziemnych spraw. Nudnych. Zupełnie nieodpowiednich na czarujący bal.
   - Nie sądzę, aby to nastąpiło  w tej chwili. Pomijając już fakt, że nigdy nie lubili zdradzać szczegółów. Chyba nie sądziłaś, że podzielę się z tobą wiedzą. Jesteśmy rywalami.
    - Próbuję prowadzić kulturalną rozmowę na sensowny temat - wytknęła mu.
    - Tylko czy druga strona chce ją prowadzić?
    - Raczej dziwnie to będzie wyglądało, jeśli będziemy snuć się razem w milczeniu jak cienie przez tę część wieczoru, na której musimy bezwzględnie być.
    - Ciasteczko? - spytał nieoczekiwanie. Nereza przekrzywiła niezrozumiale głowę, gdy smakołyk nagle pojawił się przed jej twarzą. - Liczę na to, że nie będziesz prowadzić konwersacji z pełnymi ustami.
    - Doprawdy, jesteś niezwykle uroczy - pokręciła głową i wyminęła hrabiego. Babeczka wylądowała z powrotem na tacy, jako że blondynka nie wyraziła chęci zjedzenia jej.
     - Dziękuję, staram się - uśmiechnął się nieznacznie w ten swój wyjątkowy ironiczny sposób. Scoliari musiała przyznać, że im dłużej znała hrabiego tym większy miało to swój urok. Był nieznośny. Czasem nawet bardzo. Jakimś sposobem jednak udało im się nawiązać nić porozumienia. - Dlaczego Zabini? - W końcu padło to pytanie, na które dziewczyna nie była chętna odpowiadać. Miała więcej szczęścia niż rozumu, gdy padła propozycja urozmaicenia pierwszego tańca. Prawdę powiedziawszy była winna Nobilarowi pewne wyjaśnienia, bo to za jego sprawą zakończyli pląsy w takiej a nie innej konfiguracji. Zupełnie jakby się przejął jej niezadowoloną miną, gdy pojawiła się na jednej z ostatnich prób przed balem. Co oczywiście nie jest możliwe, bo nie żywili do siebie, aż tak ciepłych uczuć. Mimo to i tak było to miłe z jego strony.
    - Układ - skwitowała krótko - On był przekonany, że jestem mu coś winna. Biorąc pod uwagę jego pozycję, nie do końca mogłam odmówić. Propozycja, którą mi złożył nie była najgorsza. Poza tym i tak lepiej było się zgodzić po dobroci, niż potem na siłę być wciągniętą w jakąś dziwną sytuację.
    - I co ty byś beze mnie zrobiła, nieopierzony kruczku? Znowu cię ratuję.
    - Tak... Przed złym, niedobrym, czarnym rycerzem - parsknęła śmiechem.
    - W takim razie...
    - O nie! Podziękowałam. Już nie jestem ci nic winna - podniosła ręce w geście obronnym. Już wystarczy tych wszystkich długów wobec ucznia z Durmstrangu.
    - Nie to chciałem powiedzieć. Uznajmy, że chwilowo jesteśmy kwita.
    -  Niby jak to wychodzi z twoich rachunków? - spytała nieufnie. Hrabia z pewnością by jej łatwo nie odpuścił. Coś innego musiało zaprzątać jego myśli. Chociaż... Czy rzeczywiście była aż tak ważna? Skarciła się w myślach przywołując do porządku. Nie była i nie będzie. Łączył ich Turniej i garstka scysji podczas nieoczekiwanych spotkań na korytarzach Hogwartu. Nie otrzymała jednak odpowiedzi na żadne ze swych pytań. W momencie, gdy hrabia otwierał usta, przemknęły między nimi świetliste renifery. Zanim zniknęły, chłopak zdążył rozmyślić się z podzielenia się swoimi tłumaczeniami z krukonką.
    - Wybacz - skłonił się przed nią, a po chwili oddalił się, kierują w stronę Gabrieli, która to uroczo śmiała się z żartów osób, które jej towarzyszyły. Scoliari przez chwilę przyglądała się bezwiednie Gryfonce. Zaraz jednak przywołała się do porządku. Odgarnęła kilka niesfornych kosmyków z twarzy i pewna siebie ruszyła na poszukiwanie swoich przyjaciół, którzy krążyli gdzieś w tłumie. I chyba nawet wiedziała gdzie, bo Ariel zaczęła złorzeczyć właśnie na swoich kuzynów, którzy mimo wszystko zdążyli przygotować kilka pułapek dla uczestników balu. W tym i barwiący poncz, który zmieniał kolor skóry czarodzieja w zależności od jego nastroju. Nereza była pewna, że Puchonka obecnie przybrała śliczny czerwony odcień. Musiała zatem to zobaczyć. Z fantazyjnymi włosami metamorfomag z pewnością doskonale się to komponowało. I tak porwana przez kolejne wydarzenia balu, szybko przestała się przejmować zarówno Zabinim jak i Ace, a także karcącymi ich nauczycielami, którzy próbowali zaprowadzić jako taki porządek w tym uroczystym dniu.


***


   - Crow, jest siódma rano. Święta. Jesteś spakowana, a pociąg dopiero za trzy godziny. Zechcesz mi powiedzieć, czemu jak szalona skaczesz po swoim łóżku i śpiewasz coś, co zupełnie nie przypomina świątecznych kolęd? - spytała Scoliari siedząc przy swoim kufrze. Dopychała do niego ostatnie potrzebne rzeczy


____

Im dłużej piszę opowiadanie, tym dłuższe rozdziały chciałabym zamieszczać. Niestety, już dwa wpisy temu dotarłam do momentu, gdzie ilość tekstu jest tak duża, że mam problemy z formatowaniem. Blogspot odmawia współpracy i skleja mi akapity bądź wstawia niepotrzebne przerwy. Odtąd, jeśli trafi się dłuższy rozdział, będę go dzielić na części. Przy czym opublikowane zostaną jednego dnia.

____

Z ciekawostek: Zaczęłam pisać słuchając Yule Ball. Potem wpadła sesja, przerwałam tworzenie rozdziału, a po powrocie jakoś nie mogłam się wczuć w utwór. I tu niespodzianie pojawił się "Try Everything" z nowego filmu "Zwierzogród". Już dawno tak dobrze nie pisało mi się przy piosence!

środa, 16 marca 2016

INFORMACJA

Brak komentarzy

Dlaczego rozdziałów nie ma?
Pochorowałam się na dzień po trefnej publikacji niepełnej publikacji rozdziału 28. Do tej pory się nie doleczyłam. Na chwilę obecną staram się wyleczyć z zapalenia oskrzeli plus straciłam głos.
Kocham was moje owieczki!

sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 28 - Pierwszy taniec

3 komentarze


Tu miał być rozdział 28. Ale opublikowała się wersja niepełna. Idę zrobić z tym porządek :)

sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 27 - Z Gryfem u boku

5 komentarzy

   "Śnieg prószył, okrywając świat puszystą kołderką. Pomimo późnej pory, na ulicy nadal można było spotkać wielu ludzi. Rodziny z dziećmi, młode małżeństwa, staruszków... Wystawiali ręce przed siebie, by złapać zimne płatki. Potem śmiali się i rozcierali dłonie. Zadowoleni z życia szli dalej przed siebie.  Dziewczynka złapała swojego brata za rękę i pociągnęła za sobą. Oboje, śmiejąc się, biegali wokół rodziców udając ptaki. Jedno ze skrzydlatych stworzeń siedziało na ramieniu ich matki i wtulało się w futrzany kaptur. Vartij był jeszcze bardzo młody i wciąż niepewnie spoglądał na otaczający go świat. Miało minąć wiele czasu nim dorośnie. Tymczasem dzieci zziajane zatrzymały się w końcu. Chłopak uśmiechnął się podstępnie i ulepił śnieżkę, którą rzucił w kierunku siostry. Ta pisnęła zaskoczona, ale zaraz zrewanżowała się tym samym. Znów rozpoczęli biegi dookoła swoich rodzicieli. Nie wszystkie kulki trafiały w swój cel. Część lądowała na nogach dorosłych, a inne trafiały w betonowe ściany budynków. Dzisiaj nikt nie prawił tej dwójce kazań na temat bezpiecznej zabawy. Był pierwszy dzień świąt. 
  - Mamo, chodźmy zobaczyć choinkę na skwerku! - Chłopak zatrzymał się gwałtownie, przez co ścigająca go mała, wpadła na jego plecy. Naburmuszona roztarła swój noc i dopiero wtedy na powrót uśmiechnęła. Oboje czekali na odpowiedź złotookiej kobiety. Jej miłą twarz spowijały delikatne loki jasnych włosów. Przez chwilę zastanawiała się, marszcząc przy tym cienkie brwi. W końcu pokiwała głową. Nie potrafiła odmówić swoim pociechom. Wzięła je za ręce i przeprowadziła na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się park. Nad drzewami tam rosnącymi, górowała choinka ozdobiona złotą gwiazdą na szczycie. Ustawiona na obrotowym podeście kręciła się wkoło. Oświetlała najbliższą okolicę różnokolorowymi lampkami, zawieszonymi na jej gałęziach. Pośród zielonych igieł można było znaleźć także wiele innych ozdób. Teraz nikogo poza czteroosobową rodziną tu nie było. Dziewczynka w czerwonym płaszczyku puściła dłoń matki i pobiegła do przodu, by z bliska przyjrzeć się świątecznemu drzewku. Z jej punktu widzenia było ono niezwykle duże. Musiała dobrze zadrzeć głowę by zobaczyć jego szczyt i jaśniejącą gwiazdę. Z zachwytem oglądała wiszące bombki o misternych wzorach i drewniane oraz słomiane laleczki. Najbardziej zachwyciły ją aniołki, które miały skrzydła wykonane z prawdziwych piór. Wydawać by się mogło, że postacie te zerwą się zaraz do lotu i odlecą w stronę nieba. To, teraz lekko zachmurzone, wcale nie wywoływało podłego nastroju u ludzi. Czasem, gdy chmury były rzadsze, można było dostrzec gwieździste niebo.        - Czy to aniołki sprawiają, że pada śnieg? - zapytała z dziecięcą niewinnością. Brat uśmiechnął się słysząc teorię małej
.   - Tak, kochanie - kobieta podeszła do swojej córki i wskazała palcem w kierunku nieba. - Mają ze sobą woreczki z magicznym pyłem. Gdy sypną go na chmury, ten zamienia się w śnieg i spada na ziemię, by cieszyć ludzi. Aniołki są szczęśliwe, gdy udaje im się wywołać uśmiechy na naszych twarzach.
   - A co, jeśli ktoś nie lubi zimy? - spytała zaniepokojona. Odwróciła wzrok od nieba i przeniosła go na wszechwiedzącą rodzicielkę. Matka znała odpowiedź na każde jej pytanie. - Smucą się?
   - Nie, maleńka. Wiedzą, że każdy jest inny i starają się go rozweselić w inny sposób.
   - Na przykład makowcem? - oczy dziecka zabłysły wesoło.

   - Tak, na przykład ciastem z naszej cukierenki - zaśmiała się wesoło, słuchając teorii swojej córki. Była taka niewinna.

   - Mamusiu, a czy każdy może zostać Aniołkiem? - znów spojrzała w niebo. Płatki śniegu wirowały na wietrze i mijało sporo czasu nim opadały na ziemię.

   - Tylko Ci, którzy będą chcieli pomagać innym. Musisz umieć wywołać uśmiech na twarzy zupełnie obcych ci ludzi. Dopiero wtedy będziesz gotowa by wzbić się w górę. Dostaniesz wtedy swoje skrzydła i wraz z innymi będziesz tworzyć śnieg.
   - To ja się będę bardzo starać - Z zacięciem na twarzy mała kiwnęła głową. Odbiegła w stronę ojca i brata, pozostawiając za sobą kucającą matkę. -Słyszałeś, tato? Będę mogła zostać Aniołkiem!
   - Będziesz na pewno najpiękniejszym z nich wszystkich! - mężczyzna złapał dziecko i wziął je na ręce. Złotooka córka wtuliła się w niego i przymknęła powieki zmęczona. Długi spacer dawał o sobie znać. Oddech uspokoił się i powoli odpływała w objęcia Morfeusza.
    - Wracamy? - z boku dało się słyszeć szept blondynka. Wskazał przy tym na zasypiającą siostrę. Rodzice popatrzyli po sobie i zgodnie pokiwali głowami. Kobieta podniosła się i otrzepała ze śniegu. Po raz ostatni obejrzała się na choinkę i dołączyła do swojej rodziny.
   To były ostatnie wspólne święta.
   Nikomu nie mówiła o swojej chorobie, by nikogo nie martwić. Dopiero, gdy syn znalazł ją nieprzytomną na podłodze w kuchni wszystko się zmieniło. Wbrew jej woli została zawieziona do szpitala i poddana bolesnemu leczeniu. Było jednak na nie zbyt późno. Mąż wielokrotnie zadręczał się pytaniem, czemu nie powiedziała im wcześniej. Zawsze przy tym złotooka uśmiechała się delikatnie i kręciła przy tym głową. Twierdziła, że w ten sposób spędziła najpiękniejsze chwile ze swoją rodziną. Nie martwiła się o to, co będzie potem, a żyła chwilą. Chciała uniknąć pobytu w szpitalu. Wolała, by najbliżsi nie zapamiętali jej ostatnich miesięcy życia w postaci nieustannych badań i ciągłego pobytu na oddziale onkologicznym.
   Przecież lekarstwo przedłużyłoby jej życie tylko o rok. Cały rok spędzony w łóżku, gdzie byłaby podłączona bez przerwy do aparatury, mierzącej jej czynności życiowe. Nie chciała takiego życia. Wolała odejść szybciej, ale spędzić pozostały jej czas najlepiej jak tylko potrafiła dając szczęście innym.
   Dwa tygodnie odeszła w obecności swojej rodziny. Choroba rozwijała się coraz bardziej i złotooka nie była już w stanie prawie mówić, ale wyczuła zbliżającą się śmierć i poprosiła ich, by przyszli ją pożegnać. Powoli zamknęła swoje wiecznie radosne oczy. Z uśmiechem na twarzy zasnęła już na zawsze.
   W ręku trzymała aniołka zrobionego przez jej córkę.
   - To ty będziesz najpiękniejszym Aniołkiem na niebie - Mała wyszeptała z trudem te kilka słów. Nieustannie płynące łzy, zamazywały obraz otaczającego ją świata. Starała się uśmiechać, tak samo jaj jej matka, ale nie była tak silna. Upadła na kolana kryjąc twarz w swoich malutkich dłoniach. Tak bardzo chciała wierzyć w to, co teraz powiedziała. Nie w to, ze jest to tylko zły sen i zaraz się obudzi, a przy niej będzie matka z jej ukochanym miśkiem w ręku. Wiedziała jaka jest kolej rzeczy. Czuła się jednak porzucona. Nie było nikogo, kto byłby w stanie ją teraz pocieszyć. Ojciec starał się zachować kamienną twarz i poszedł z lekarzem do pokoju obok, by podpisać dokumenty. Tak bardzo potrzebowała wsparcia drugiej osoby...
   Blondynek otarł piąstkami oczy i klęknął obok siostry by ją przytulić. Musiał być silny. W końcu ktoś musiał się zająć Nicole. Opowiadać jej o Aniołkach i Wróżkach ze stawu z lasku. Snuć historie o przygodach odważnego tygryska. Nie mógł płakać. Jednak smutek był silniejszy i łzy znów popłynęły po jego policzkach..."


    - Witaj, czarny króliku - usłyszała obok siebie zgodny chórek. - Czy jesteś bardzo zajęta?
   - Czytam - odpowiedziała zdawkowo, nie odrywając wzroku od tekstu. Wczuła się w czytaną książkę, przyniesioną ostatnio z mugolskiego świata, a rodzeństwo Lupin wyrwało ją z zadumy w jednym, jak dotychczas, najbardziej przygnębiających fragmentów. Nie była z tego zachwycona. Wczuła się w postać i teraz w duszy czuła zagubienie, gwałtownym sprowadzeniem do rzeczywistości. Ukradkiem otarła czającą się łzę. 
    - Chcemy, żebyś nam pomogła.
    - Mowy nie ma - Scoliari włożyła przekładkę i zamknęła tomik. Pochyliła się w ich stronę. Aż ją ciarki przeszły. Wyglądali całkiem niewinnie. Dodatkowo na pozór miłe zachowanie i urocze gesty, obcym osobom nie pozwalało uwierzyć w ciemną naturę dzieci. - Jesteście koszmarnymi, małymi diabłami, które dogadały się z Irytkiem, co jest naprawdę niezwykłym osiągnięciem.
   - Dziękujemy, to przyjemność słyszeć takie komplementy - rozpromienieli się. Ewidentnie byli dumni ze swoich poczynań. Z każdego psikusa i żartu. Nigdy nie wiadomo było co kryje się w tych małych główkach. Niezbyt odległy śmiech poltergeista upewniał ją tylko w przekonaniu, że bliźniakom za żadne skarby świata nie wolno ufać. Na pewno coś knuli i wyczekiwali teraz tylko ofiary. Z pewnością nie chciała nią zostać, ani przyczynić się do podłożenia kogokolwiek.
   - Chcieliśmy tylko żebyś nam coś sprawdziła...
   - Widzieliśmy, że masz wstęp do działu ksiąg zakazanych...
   - Od profesora Tarento...
   - I nie wyglądało na to, żebyś uczyła się z tamtych książek do Turnieju - Na twarzach trzecioklasistów malował się lisi uśmieszek. Te małe gnomy śledziły ją i brata. Pół biedy, że wiedzieli o zezwoleniu. Pewna grupa uczniów takie posiadała. Intrygowało ją jednak skąd się dowiedzieli, co konkretnie oglądała i w jakim celu. Sprawdzenie tych informacji nie powinno być zbyt proste. Bibliotekarka w końcu nie notuje jakie książki przegląda się w bibliotece. Jedynie co zostało z niej wyniesione lub zwrócone.
   - Nie od razu wszystko da się znaleźć - Na wszelki wypadek trzymała się oficjalnej wersji. Może rzeczywiście wiedzieli coś więcej a może tylko pogrywali.
   - Tak, oczywiście.
   - Naprawdę brzmi przekonywująco - zawtórowała mu Noel. - Ale chyba wolisz nam pomóc i dalej w spokoju szukać informacji o zaklęciu o złotej barwie niż...
    - Po prostu zastanawiałam się czy coś takiego istnieje.
    - I poświęcasz temu swój cały wolny czas?
    - Nie dam się zastraszyć - Nereza dumnie uniosła głowę. -  To za mało bym wam uległa. Nawet jeśli rozpowiecie innym, to wciąż nie będzie brzmiało to podejrzanie.
     - Dobra jesteś - przyznał młody Lupin. Podrapał się za uchem szukając nowej taktyki.
    - Jest wiele innych osób, które możecie podręczyć. Nie mówiąc o tym, że sami z pewnością jesteście w stanie załatwić sobie pozwolenie - westchnęła Scoliari i spróbowała wrócić do lektury.
    - Po ostatnim wybryku... Nie sądzę. Bibliotekarza chciała nas zjeść żywcem.
    -  Wyglądała wspaniałe!  Taka czerwona jak piwo nią na twarzy...
   - Poruszała się jak błyskawica. W życiu nie miała tyle ruchu... To jak, pomożesz nam? -  Chłopak ponownie pytanie.
   - Nie. Mowy nie ma - Krukonka była niewzruszona.
   - Nawet nie zapytałaś czego chcemy - zauważyła Puchonka.
    - Znając życie czegoś strasznego lub obrzydliwego. Najlepiej jedno i drugie. Do tego nie muszę być jasnowidzem. Sio, czytam.
   -  Szykujemy wielką niespodziankę na bal - zdradzili jej. Najwyraźniej bardzo chcieli się z nią podzielić swoim sekretem.
   - Ha! Wiedziałam! - zza rogu wychyliła się znajoma postać ślizgonki. Jej twarz wykrzywiał nieprzyjemny uśmiech.
    - Wpadliście - mruknęła blondynka.
   -  Wiedziałam, że musicie mieć jeszcze kogoś z kim współpracujecie. Jak opiekunowie się o tym dowiedzą... A dyrektor... -  rozmarzyła się Malfoy. - Z pewnością zdyskwalifikują cię z turnieju.
     - Co? -  Scoliari odwróciła się zaskoczona w jej kierunku - Co ty bredzisz? Tylko z nimi rozmawiałam i wręcz odmówiłam jakiejkolwiek współpracy.
    - Teraz to się kryjesz - Dziewczynka odrzuciła do tyłu włosy. Wysoko zadarła głowę. - Jestem pewien, że twój brat będzie rozczarowany. A mój dom dostanie dodatkowe punkty za zdemaskowqnie cię. Domyślałam się, że kryjesz jakiś sekret.
   - Shareto...! - zanim jednak skończyła reprymendę, przerwały jej bliźnięta.
   -  Zostaw to nam - uśmiechnęli się podstępnie. - Już my dopilnujemy by nie rozpowiadała takich głupot. Złapali się za ręce i spokojnie ruszyli w kierunku ślizgonki. Ta czuła się niezwykłe pewnie. Jednak tylko do czasu. A tak konkretnie do momentu, gdy chichoczący złośliwie Irytek przytargał ze sobą wiadro pełne lodowatej wody i bezceremornialnie wylał ją na paplającą uczennicę z domu węża. Wrzask i pisk jaki temu towarzyszyły były nie do opisania. Nereza aż zatkała uszy by nie ogłuchnąć. Nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu na widok przemoczonej do suchej nitki Sharety.
  - Irytku,  a co powiesz na kisiel? -  zaproponowała niewinnie Noel, a poltergeist natychmiast to podłapał i zniknął gdzieś z wiadrem.
    - Jesteście bezczelni! - oburzyła się mała - Zrobiliście mi krzywdę! Na pewno teraz będę chora!
    - Och, nie histeryzuj - Noel przewróciła oczami.
    - Nie będzie wam do śmiechu jak traficie do kozy!
    - Bu~! - Raphael stanął nią twarzą w twarz, a ta się zachwiała na wysokich szpilkach. Nie mając jednak świadków, którzy poświadczyliby wszystkie wydarzenia na jej korzyść, złorzecząc okrutnie, pozostawiając za sobą mokry szlak, oddaliła się. Powiedzmy sobie szczerze, nauczyciele nie mieli większego wpływu na duchy. Każdy był w stanie uwierzyć, że Irytek robił głupie żarty. Jeżeli Scoliari tak by przedstawiła przebieg wydarzeń... Tak, prawdopodobnie Shareta nie mogłaby z tym zbyt wiele zrobić.
    - Do usług - Lupin skłonili się w kierunku Krukonki - Mamy nadzieję, że dasz się jeszcze przekonać przed balem...
     - Dziękuję, dobry sposób na przepędzenie ślizgonki - pokręciła głową, nie dowierzając, że taka mała istotka może tak bardzo napsuć komuś krwi. - Co nie zmienia faktu, że nadal wam odmawiam.
    - Och, no trudno. Będziemy jednak próbować - pomachali jej zgodnie i po chwili ruszyli w przeciwnym kierunku niż Malfoy, gwiżdżąc podejrzanie radośnie.

***

   "Otumanieni fani opieszale odwracali się, widząc duży cień, którego tu nie powinno być. Aura, którą roztaczała ta postać sprawiała, że ludzie dostawali gęsiej skórki. Olbrzymi ptak sfrunął z nieba. Nikt go wcześniej nie dostrzegł, nie wychwyciła żadna kamera. Kto by się spodziewał ataku tego typu? Ochroniarze zareagowali najszybciej i czym prędzej ściągnęli gwiazdora ze sceny. Zaraz za nim ruszyła Rosjanka, a pomiędzy materiałem kurtyny dało się dostrzec grube futro bestii o czarno białych paskach. Pierwszy atak był nieskuteczny. Zwierzę, które pojawiło się na stadionie, wzniosło się wyżej. To otrzeźwiło ludzi. Pierwsze krzyki rozniosły się echem po obiekcie. Gryf rozejrzał się zaniepokojony. Nie miała pojęcia jak ptak jest związany z misją. A może nie był w to zamieszany wcale i miało tu miejsce coś o czym nie miała pojęcia. Fani zaczęli się wycofywać. Do tej pory szczęście i odrobina zadumy została zastąpiona przez przerażenie. Ptak zdecydowanie wyszukiwał kogoś w tłumie i najwyraźniej jego celem nie był występujący dziś człowiek. Blondynka zamarła widząc jego jedno oko pokryte bielem, kiedy odwrócił swą głowę.
   - Leno! - usłyszała krzyk swego znajomego. Próbował się do niej przedostać pomiędzy gwałtownie cofającymi się ludźmi. Przyciągnęła ręce do siebie skrzyżowała na piersiach, aby odnieść jak najmniejszą ilość obrażeń. Lada moment powinna dostać informacje od swego przełożonego, która miałaby jej pozwolić na walkę. To było duże wydarzenie. Niezależnie od wszystkiego, wszystkie Gryfy i Rekruci byli zobowiązani do chronienia cywili. Czas wydłużał się, dziewczyna spodziewała się, że to przez to, że nieznany jej Vartij jeszcze nikogo nie zaatakował.
   - Leno, chodź tutaj!  - ponaglający krzyk pośród wszystkich innych. Odwróciła się. Wyciągnęła rękę w kierunku młodzieńca. To był odruch bezwarunkowy. Zarówno ona jak i on starali się oprzeć sile tłumu i dotrzeć do siebie. Na marne. Blade został pociągnięty w stronę wyjścia, a młoda dziewczyna musiała pochylić się i lawirować pomiędzy ludźmi, aby nie zostać zadeptaną. Nie może zostać tu na dole. Oparła się o ramiona dwóch następnych nadbiegających osób i odbiła się do góry. Złapała duży haust powietrza i podciągnęła wyżej. Nikt nie okazał oburzenia, kiedy przebiegała im po barkach, aby tylko dostać się do wciąż stojących barierek. Złapała się ich pewniej. Nadal nie otrzymała informacji z góry. Co się działo z  Seth? Przygryzła wargę. Szef nigdy ich jej nie zawiódł.
   - Nicole, gdzie biegniesz?! - obok siebie usłyszała krzyk. Spojrzała w tamtym kierunku. Dostrzegła ciemnowłosą dziewczynę ubraną w niezwykle skąpy strój wykonany z czarnej lateksowej skóry. Nie trzymała się zbyt pewnie w kozaczkach na obcasie, które miała właśnie na sobie. - Nicole, wracaj! - Jej wysoki głos sprawił, że Gryf przekręciła głowę. Wwiercał się głęboko w uszy i ogłuszał. - Co jej znowu strzeliło do głowy? Tatiana mnie zabije, jeśli coś jej się stanie... - Kociooka przeskoczyła przez barierki i pobiegła dalej pchając się pomiędzy ludźmi, odprowadzana przez wzrok Leny. Imię, które wypowiedziała fanka dało jej do myślenia. Szybko skojarzyła fakty. Najwyraźniej obie dziewczyny były Rekrutkami Akademii.
   - Mamo...! - obok barierek schowała się dziewczynka. Za rękę trzymała chłopczyka, prawdopodobnie młodszego brata. Podobieństwo jakie ich łączyło nie pozostawiało żadnych złudzeń, że są krewnymi. Ptak ponownie wzniósł się w górę i zanurkował, tym razem lądując pomiędzy lożą dla honorowych gości, a sektorem, który zazwyczaj zapełniali najbogatsi fani. Kilkanaście osób zostało poturbowanych, kiedy usiadł na ziemi. Blondynka wzięła głębszy wdech. Tym razem zmuszona jest działać bez rozkazu.
   - Pomogę wam - ukucnęła obok dzieci - Złapcie się mnie mocno - poleciła. Choć była im całkiem obca, wolały jej zaufać niż zostać tutaj pośród przerażonego tłumu, który z łatwością mógł je skrzywdzić. Pozwoliła im objąć się nogami w pasie. Dzięki temu wyciągnięcie ich z całego zamieszania i odstawienie na puste obecnie miejsca na trybunach, nie było zbyt skomplikowane. - Traficie do wyjścia? - wskazała im przejście, którędy już dawno uciekli stąd widzowie. Starsza dziewczynka skinęła głową. Gryf mógł wracać do pracy. Musiał obezwładnić bądź przepędzić nieznanego Vartija. Wysłała sygnał do swojego Strażnika. Powinien pojawić się w każdej chwili. Zgarnęła włosy i spięła je w ciasny kucyk. Nie mogły jej teraz rozpraszać. Wskoczyła na przelatującą platformę, akurat w chwili, gdy zauważyła jak osoba znacznie bliżej sceny aktywuje swoją broń. Ciężko było nie dostrzec z daleka płomiennej chusty. Użytkownik zmierzał w kierunku potężnego ptaka. Kto z Rekrutów był na tyle szalony, aby to zrobić?! Nie miał żadnych szans w tym starciu. Pierwszy atak wzniósł sporo pyłu w górę. Szybko jednak rozwiany przez startującego Vartija. Teraz Lena dostrzegła, czemu uczeń zaatakował. W szponach zwierzęcia znajdował się człowiek, który bezskutecznie starał się wyrwać z tego morderczego uścisku.
   Dziewczyna o zielonych oczach, którą widziała wcześniej, również aktywowała swoją broń. Miała teraz w rękach dwa pistolety. Ukucnęła i jedną rękę zgięła w przedramieniu, aby służyła drugiej za podpórkę. Lekko zmrużyła jedno oko i oddała kolejno kilka strzałów. Kule ginęły w grubej warstwie piór. Wyglądało na to, że nawet nie zraniły Vartija. Tymczasem różowo włosa, najprawdopodobniej Nicole, jak zrozumiała blondynka, zacięcie atakowała ptaka i wykrzykiwała coś raz po raz. Wyglądała na słodką dziewczynkę, lecz tak naprawdę była całkiem niezłym wojownikiem o oślim uporze. Szkoda tylko, że brakowało jej lat doświadczenia. Bez tego raczej nic nie wskóra.
   Lena podleciała najbliżej jak to tylko możliwe. Bez wahania zeskoczyła z platformy. Wyciągnęła ręce na bok i wtedy została przywołana jej broń, z której rzadko korzystała. Na głowie pojawił się metaliczny hełm, wykonany z mniej znanego, lecz niezwykle wytrzymałego tworzywa. Chował on włosy i zakrywał górną część twarzy. Na ramionach znajdowały się teraz części zbroi ochraniające barki i ręce aż do ramion. Nie zabrakło również części osłaniającej brzuch, która asymetrycznie szła w górę, skrywając pod sobą dostęp do serca użytkownika. W rękach dzierżyła długi i dość szeroki miecz. W tej chwili zdawało się, że wojowniczka nic nie widzi, choć było to dość mylne stwierdzenie. Wzbudzało jednak niepewność w przeciwniku, czego Gryf nigdy nie omieszkał nie nie wykorzystać.
   - Z drogi - rzuciła chłodno, lądując obok starszej Rekrutki.
   - Nie będziesz mi rozkazywać!
   - Milcz - krótkie, ostre słowo, zamknęło chwilowo usta dziewczynie. Przestała ona strzelać i dała wolną drogę Gryfowi, którego nie chciała słuchać i sprzeciwiała się jego rozkazom. Przebiegła kilkanaście metrów po ziemi, by potem wyskoczyć. Z pomocą aktywowanej broni była w stanie wznieść się znacznie wyżej niż przeciętny człowiek. Poruszała się też szybciej. Minęła różową i zadała pewny cios w kierunku łap potwora. Wpierw musiała uwolnić cywila.
   - Uważaj! - usłyszała ostrzeżenie. W jej stronę zmierzało właśnie jedno z niezwykle długich piór, z ogona Strażnika. Wykonała salto w powietrzy i wylądowała kawałek dalej. Ptak zaledwie zadrżał pod wpływem ataku i praktycznie nic sobie z tego nie robił. Gryf musiał przyznać, że był rzeczywiście silny. - Jesteś pełnoprawnym członkiem? - Nicole wylądowała obok, z trudem trzymając się na nogach. Spróbowała się otrzepać z pyłu, lecz skończyło się tylko na tym, że bardziej rozmazała go na swojej skórze i ubraniach.
   - Znasz tego Vartija? - Lena zignorowała jej pytanie.
   - Tak, zaatakował jakiś czas temu w centrum miasta. Trafiłam do szpitala. Choć tak naprawdę to został on wtedy sprowokowany do walki.
   - Sprowokowany? W jaki sposób?
   - Zaatakował go chłopiec, sądząc, że da sobie z nim radę.
   - A ja znasz? - wskazała na cywila.
   - Nie - padła krótka odpowiedź. Uzbrojona dziewczyna nie ciągnęła dalej przesłuchania. Potem będzie na to czas.
   - Ze'ev! - wykrzyknęła, jakby wyczuwając, że jej Strażnik jest tuż obok. Rzeczywiście, z tunelu wyskoczył Opiekun. Warknął krótko, nawet nie oglądając się na dziewczynę. Ta dobiegła do niego w kilku susach i znalazła na jego grzbiecie. Szczęśliwie dla nich, ptak był na tyle duży, że nie mógł wzbić się szybko w powietrze. Ta dłuższa chwila wystarczyła, aby wilkowate stworzenie przeskoczyło na jego plecy. Kolejna pozwoliła ocenić, że nie było z Vartijem nikogo, kto by nim rozkazywał, a jeszcze następna umożliwiła Gryfowi zsunięcie się po łapach ptaka, aż do trzymanej dziewczyny.
   - Znam cię - usłyszała - Widziałam cię w Akademii - Dziewczę o fiołkowych oczach i krótkich ciemnych włosach utkwiło wzrok w osobie, która znalazła się obok niej. Nie wyglądało na to, że ma wątpliwości odnośnie tego, z kim ma do czynienia.
   - Zamknij oczy, postaram się ciebie uwolnić - Gryf był opanowany. Wiedział, że unoszą się coraz wyżej. Nie miała jednak latającego Vartija. Powrót na ziemię z pewnością nie będzie należał do najłatwiejszych, jeśli szybko się z tym nie upora. - Ze'ev, wracaj na stadion - rzuciła krótką komendę do swojej bestii. Wilk wahał się tylko przez moment. Dla niego to była ostatnia szansa. Inaczej lądowanie byłoby zbyt twarde. Nawet teraz z trudem wylądował na dachu obiektu, ślizgając się po nim przez chwilę, nim udało mu się w końcu złapać równowagę.
   - Jak wrócimy na dół? - spytała zaniepokojona porwana dziewczyna. Nigdy nie miała lęku wysokości. Bez cienia strachu latała na swym Vartiju. Lecz teraz go nie było. Zamknęła oczy. Nie była pewna, co planuje Gryf. Tymczasem Lena wystukała krótki kod na mieczu, który zmienił teraz swój kształt. Dwa łańcuchy oplotły się wokół szponów ptaka.
   - Detonacja bomby - wydała rozkaz, wzbudzając tym samym niepewność uwięzionej. Chwilę później rozległo się dość głośne pufnięcie i niewidzialna siła rozchyliła łapy Strażnika, który wypuścił teraz swą ofiarę.
   - Nie...! - krzyknęła krótko ciemnowłosa. Nim jednak spadła, została złapana za wyciągniętą rękę, przez obcą sobie dziewczynę. Wisiała w powietrzu i niespokojnie bujała. Przełknęła ślinę. Nie była w stanie nic powiedzieć. Czuła, że kończyny marzną jej ze strachu. Bardzo się bała i z trudem zachowywała zimną krew. Szczególnie teraz, gdy obcy Opiekun zorientował się, że utracił ofiarę i wściekły przekręcił łeb. Zaskrzeczał donośnie ogłuszając zarówno ją jak i Gryfa. Nie została jednak wypuszczona. Zwierze przekręciło się gwałtownie w powietrzu próbując zrzucić z siebie nadprogramowego pasażera i złapać wypatrzoną ofiarę. Przy kolejnym manewrze, została wciągnięta z powrotem na łapę. Kurczowo trzymała się dłoni obcej.
   - To będzie nieprzyjemne, ale zaufaj mi.
   - Zaufać...? Właśnie atakuje nas rozdrażniony Vartij. Nawet, jeśli skoczymy, on podąży za nami. Jak mamy go przepędzić?
   - Ty na pewno nie dasz rady tego zrobić.
   - Jestem Rekrutem!
   - Więc gdzie twoja broń, Rekrucie?! - porwana została ostro skarcona. To jedno pytanie sprawiło, że poczuła się jak mała szara myszka. Gryf miał rację, nie była w stanie mu teraz pomóc.
    - Mam latającego Vartija...
    - Gdzie on jest?
    - W hotelu, nie wzięłam go na koncert - przygryzła wargę.
    - Jak ci na imię?
   - Violette.
   - Dobrze... Czeka nas szybki i gwałtowny lot na dół. W jego trakcie postaram się odstraszyć tego Opiekuna. Jeśli mi się nie uda, masz natychmiast biec do podziemi stadionu i czekać na mnie, bądź innego Gryfa. Rozumiemy się?
   - Jasne jak słońce... - ledwo skończyła mówić, a została objęta w pasie i pociągnięta w kierunku ziemi. Zarówno ona jak i wojowniczka spadały z zawrotną prędkością. Violette widziała zbliżającą się coraz szybciej ziemię. Nigdy wcześniej nie obawiała się takiego pikowania. Nie była pewna, czy jest bezpieczna. Obejrzała się. Widziała jak Vartij zawraca i podąża za nimi. Wyciągał w ich stronę swe ostre i zabójcze szpony. Już prawie je miał. Czuła na sobie niebezpieczne spojrzenie stworzenia wpatrzone tylko w nią. Lenie również to nie umknęło. Wciąż go widziała kątem oka. Gdy uznała, że nadszedł odpowiedni moment, odwróciła się w powietrzu i wypuściła kilka kulek, które po chwili zostały zdetonowane. Wybuch każdej kolejnej, wzmacniał działanie poprzedniej. Ptak w pierwszej chwili został spowolniony, a potem otoczony przez coś nienamacalnego. Młócił powietrze skrzydłami i wyciągał głowę w kierunku dziewcząt. Szczęśliwie jednak dla nich w końcu zrezygnował z pościgu. Ostatnia bomba ogłuszyła niemal wszystko, co znajdowało się w zasięgu kilkudziesięciu metrów. Na twarzy Gryfa pojawił się nieprzyjemny grymas. Nie lubił z tego korzystać.
   - Violette...? - spojrzała na trzymaną Rekrutkę, lecz ta była nieprzytomna. Znacznie gorzej zniosła uderzenie fali dźwiękowej. Lena mocniej przyciągnęła ją do siebie. To utrudniało lądowanie. Zostały jej ułamki sekund. - Poziom trzeci, poziom siódmy, poziom szósty...! - wydawała kolejne polecenia, a zbroja co chwilę się zmieniała wraz z bronią. Wszystko po to, by postarać się wytracić jak najwięcej prędkości, żeby nie skończyć jako naleśnik po uderzeniu w ziemię - Ze'ev! - krzyknęła w końcu, będąc na wysokości dachu.
Bu bum.
Bu bum.
Bu..."


   - Nic dziwnego, że ustawiają się do niego takie kolejki! - Crow pokiwała ze zrozumieniem głową. Usiadła na parapecie przy Nerezie. Młoda Krukonka, po spotkaniu z bliźniakami postanowiła przenieść się w spokojniejsze miejsce, bez ryzyka próby wciągnięcia w podejrzane figle i Sharety, chcącej ponad wszystko zdyskwalifikować ją z Turnieju. Scoliari podejrzewała, że próba była ta związana z zazdrością, która trawiła ślizgonkę. Zawsze lubiła być gwiazdą, a tymczasem to nie ona znajdowała się w centrum plotek. W dodatku, posiadając wybitne taneczne zdolności, chciała wejść jako pierwsza na bal i rozpocząć walca. Wtedy wszyscy musieliby na nią patrzeć. Rozpuszczone dziecko i tyle.
   - Jest ideałem nie tylko dla pań. Nawet my, faceci, go podziwiamy - przyznał Raven. Nereza chcąc nie chcąc, nadstawiła uszy. Była ciekawa o kim rozmawiają. Nieczęsto pojawiała się osoba, która robiła aż taką furorę.
    - Nie spodziewałabym się innej odpowiedzi. Interesuje mnie z kim przyjdzie. Dziś znowu odmówił co najmniej tuzinowi uczennic. Nawet bogatym snobom ze Slytehrinu odmawia! - ucieszyła się La Mettrie.
    - Pewnie to on chce zaprosić, a nie samemu być zapraszanym.
   - To taki typ człowieka, że nie zdziwiłabym się, gdyby kazał partnerce paść na kolana i błagać o ten zaszczyt - zaśmiała się złosliwie. - Jak myślisz, Nerezo?
   - A o kim mowa? - spytała uprzejmie dziewczyna.
   - Oczywiście, że o twoim ulubieńcu! - klasnęła w dłonie, odwracając się do przyjaciółki.
   - Ulubieńcu?
   - Jestem naj, naj, naj, zadufany w sobie... Pan zejdź-mi-z-drogi-marny-robaku - wyjaśniła barwnie francuzeczka. Poprawiła kapryśne loki i wygodniej usadowiła się na parapecie.
   - Och, hrabia Bufon. Ace - pojęła Scoliari. Wszystko, co do tej pory przyjaciele o nim powiedzieli było prawdą.  - Pewnie pójdzie z Gabrielą - uchyliła rąbka tajemnicy.
   - To miałoby sens! Widzisz? Mówiłem ci Crow. Nawet Ner się ze mną zgadza.
   - Ktoś mnie wtajemniczy w tę skomplikowaną rozmowę? - zasugerowała reprezentantka Hogwartu. Przyjaciele i ich ożywiona rozmowa coraz bardziej ją intrygowały. Nie dość, że rozmawiali o uczniu Durmstrangu, który ostatnio udzielił jej lekcji tańca, do czego swoją drogą nikomu się nie przyznała, to najwyraźniej zaczęli argumentować swoje racje wiadomościami, które ją ominęły. Cóż takiego mogło sprawić, że Ace znalazł się w jeszcze większym centrum zainteresowania niż zazwyczaj?
   - Wszyscy robią zakłady o to, z kim pojawią się reprezentanci na balu... - zaczął chłopak.
   - Ja od razu mogę powiedzieć. Sama. Tylko do pierwszego tańca muszę poprosić ciebie bądź Dario...
   - Słuchaj dalej - skarciła ją La Mettrie. - Nobilar wzbudza najwięcej zainteresowania nie tylko ze względu na to, że pochodzi z Durmstrangu, jest przystojny, utalentowany, reprezentuje swoją szkołę w Turnieju i bestia jest inteligentna, ale także dlatego, że to potomek słynnego szukającego! Prawie każdy z nas już o tym zapomniał, a on sam się nie chwalił. Artykuł w gazecie wszystkim przypomniał, że to nie byle jaka partia.
   - A skoro Gabriela Weasley jest prawnuczką Hermiony Granger to jest to wysoce prawdopodobne, że pojawią się razem na balu - zakończył zadowolony Perez. Wywód był dość imponujący i teoretycznie rozwiewał wszelkie wątpliwości. Chyba, że ktoś miał w nosie koneksje słynnych osób.
   - Świetnie, ale brakuje mi jednej zmiennej... O którego słynnego szukającego chodzi? - spytała z rozbrajającą niewiedzą Nereza. Crow załamana wzniosła modły do wszystkich najważniejszych osobistości w świecie magii. Kolega zaś tylko uśmiechnął się pobłażliwie, przyzwyczajony do tego, że blondynka w większości wypadków, nie miała zielonego pojęcia, o kim mówią. Historia była dla niej ciekawa, lecz nie dostatecznie pasjonująca, aby śledzić każdy jej szczegół.
   - Wiktora Kruma - rozwiał w końcu wszelkie wątpliwości - Przyjaciela Hermiony Granger.
   - O... - powoli zaczęła docierać do niej ta niezwykła informacja. - A...! A więc to dlatego! - oświecona pokiwała głową. - Nie miałam pojęcia. W życiu bym na to nie wpadła. Tak więc są znajomymi od dłuższego czasu - zaczęła mamrotać pod nosem - Dlatego ją toleruje. Dlatego zaprosi ją na bal. Dlatego mają się ku sobie... Hermiona i Krum też mieli... - zakończyła niemal bezgłośnie, wpatrując się w swoje kolana. Crow wybuchnęła szczerym śmiechem. Uwielbiała, gdy jej przyjaciółka przeprowadzała sama ze sobą "poważne" rozmowy. W takich chwilach wyglądała naprawdę uroczo, a pokręcony tok rozumowania był naprawdę urzekający.
   Scoliari uspokoiła się. Miała rację. Coś pomiędzy nimi było i za nic nie powinna wtrącać się w tę niecodzienną parę. Była jednak ciekawa, jak będą prezentować się podczas uroczystości. Z pewnością lepiej niż ona sama. Przynajmniej tak jej się wydawało...

***

   "... bum.
   Otworzyła oczy w chwili, gdy znajdowały się już praktycznie na ziemi zamienione w dwie krwawe plamy. W ostatniej jednak chwili, poczuła gwałtowne szarpnięcie. Coś zmieniło tor ich lotu. Gryf objął ją i osłonił głowę. Chwile później uderzenie w ziemię pozbawiło jej tchu. Odbiły się od cementowej posadzki i wzbiły ze dwa metry w górę. Ruchem paraboli, z niezwykła szybkością, pokonały następne kilkanaście metrów. Im były niżej, tym mocniej zaczepiały o barierki, które nieznacznie wytracały ich prędkość. W końcu sunąć już tylko po ziemi, niebezpiecznie kierowały się w kierunku metalowego rusztowania sceny. Violette złapała głębszy wdech. Wcisnęła głowę głębiej w ramiona osoby, która ją ratowała. Jeżeli przeżyją, to... Krótki jęk bólu, który nie padł z jej ust, pozwolił zauważyć, że zwalniają coraz bardziej. Coś starało się je ciągnąć w przeciwnym kierunku. Młoda panienka niepewnie spojrzała między rękami, obawiając się czy to nie jest przypadkiem ptak, który ją zaatakował. Nie miała pojęcia, czego od niej chciał. Bała się go jednak tak samo jak za pierwszym razem, gdy niespodziewanie pojawił się obok jej ścigacza. Nie dostrzegła tym razem małej postaci, która była jego właścicielem. Słowa, które jej wtedy napisała teraz zmieniły się w groźbę i młoda Rekrutka zaczęła mieć wątpliwości, czy próba ścigania wtedy tego ptaka była dobrym pomysłem. W końcu zatrzymały się. Ciężko dyszała. Nigdy więcej nie chciałaby tego powtórzyć. Ręce jej drżały i nie była w stanie wydobyć z siebie choćby słowa. Tak bardzo bała się, że zginie. Nie chciała umierać. A jednak żyła. Wszystko to zawdzięczała poświęceniu zupełnie obcej sobie osobie. Ostrożnie wysunęła się z jej ramion. Nie wyszła z tego bez szwanku. Pomimo starań Gryfa, była poobijana, a jej ciało pokryte zadrapaniami i drobnymi ranami. Z pewnością jednak wyglądała lepiej niż jakby sama skoczyła z takiej wysokości.
   - W porządku...? - obca wycharczała i zaniosła się długim kaszlem, starając wypluć krew i złapać powietrze jednocześnie. Jej obrażenia wyglądały na znacznie bardziej poważnie. Panienka jednak nie dostrzegła, by obca miała złamaną którąkolwiek kończynę. Kręgosłup też najwyraźniej był w porządku, bo nieznajoma usiadła, choć z nieukrywanym trudem.
   - Ta...ak - Rekrutka pokiwała niepewnie głową. Obejrzała się. Zobaczyła jak Vartij dziewczyny puszcza jej nogi. Ciepła krew spłynęła strumieniami na posadzkę. Strażnik, aby ratować Gryfa, musiał go mocno złapać za ciało, wgryzając się w nie. Gdyby w pysku znajdował się tylko materiał, zostałby on przedarty po kilku metrach i nic by to nie dało. - Jesteś ranna - otrząsnęła się. Widok krwi zmotywował ją do działania. - Potrzebujesz pomocy..."

   - Czytasz mugolskie książeczki, kruczku? - Ktoś bezczelnie wyrwał jej z rąk tomik, aby przeczytać tytuł na grzbiecie oraz urywki z miejsca, gdzie właśnie czytała.
   - Naprawdę wszyscy mi muszą dzisiaj przeszkadzać? - spytała poirytowana - Chciałam skończyć.
   - Nie ma sensu, abyś marnotrawiła swój czas, na tak niszową twórczość. W dodatku nieczarodziejskie. Przecież to ci do niczego w życiu nie będzie potrzebne.
   - Nawet jeśli nie, to sprawia mi to przyjemność. I nic ci do tego. Mógłbyś oddać mi książkę?
   - Mógłbym, ale to za chwilę - osobnik spoglądał z góry na siedzącą przy oknie dziewczynę. Zaszyła się w pomieszczeniu za zegarem, mając cichą nadzieję, że tutaj nikt nie będzie jej szukał. W końcu wszyscy byli coraz bardziej pochłonięci egzaminami i przygotowaniami do balu. Ostatnimi czasy coraz częściej była świadkiem kolejnych tworzących się par, rozmów na temat sukien i grupek osób powtarzających układ walca. Jej samej w końcu udało się dość do jako takiej perfekcji. Była z siebie niezwykle dumna. Była pewna, że da sobie radę podczas pierwszego tańca. I chociaż była reprezentantem i nie przepadała za publicznymi wystąpieniami, to im bliżej balu, tym mniej się nim przejmowała.
   - Liczę, że ta chwila nie będzie ciągnęła się w nieskończoność.
   - Mam do ciebie interes - młodzieniec uśmiechnął się przebiegle. - A ty jesteś mi coś winna. Jest to zatem propozycja nie do odrzucenia.
   - Nic nie jestem - zaperzyła się - To tylko twój wymysł.
   - Zaręczam, że to niewiele w porównaniu do tego, co jesteś i bardzo ci się spodoba.
   - Śmiem wątpić - mruknęła niechętnie.
   - Wierz mi, to najlepsza z propozycji i wszystko, co zaproponuję potem nie będzie ci się podobało - oddał dziewczynie książkę. Przyjął postawę władcy świata. Scoliari czuła, że bardzo dobrze wszystko przemyślał. Ba, z pewnością zaplanował to znacznie wcześniej, a ona odgrywała teraz rolę kukiełki. Sądząc zaś po tym, co mówił, nie kłamał. Jeśli odmówi, to potem będzie pluć sobie w brodę, że nie przystała na propozycję. Nie była jednak głupia.
   - Najpierw powiedz co takiego wymyśliłeś - spoglądała na niego czujnie. Podniosła się z miejsca, czując się mało komfortowo. Nie przepadała za tym, jak ktoś przesadnie nad nią górował. W oczach chłopaka dostrzegła niebezpieczny błysk. Sama nie wiedziała, czy ma się bać czy płakać. Pięknie, ledwo wywinęła się z problemów z bliźniakami, a znalazła sobie kolejne...
   - Chce być twoim partnerem na balu - przedstawił dobitnie swoją propozycję. 

_____

Wszystkie fragmenty "książki" pochodzą z opowiadania Kamienny Gryf, które swego czasu pisałam (rok 2011). Pierwszy załapał się na publikację. Kolejne dwa, niestety już nie.
W żadnym razie nie zostały one wybrane losowo w ramach reklamy. Zaręczam, że dopasowanie odpowiednich zajęło mi trochę czasu i są w pewien sposób wskazówkami odnośnie dalszych wydarzeń.

sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 26 - Jesteś mi coś winna

3 komentarze
   - Odnoszę wrażenie, że to nie był najlepszy pomysł - Siedząca na trybunach Bianca z niepokojem spoglądała na Scoliari. Po drugiej stronie boiska ćwiczyła drużyna krukonów i właśnie dlatego Nereza wybrała ten dzień na powtórkę z umiejętności latania na miotle. Wokół było wystarczająco dużo osób, aby w razie czego udzielić jej pomocy.
    - Na pewno da sobie radę - zapewniła Crow, opierająca się o barierki i co jakiś czas krzycząca słowa otuchy w kierunku przyjaciółki.
    - Ale z tego, co słyszałam, to nigdy dobrze się nie kończyło... A dziś dostała zdecydowanie lepszą miotłę w porównaniu do tej, z której ostatnio korzystała.
    - To było dawno temu. Na pewno tym razem pójdzie jej lepiej. W końcu fantastycznie poradziła sobie z lewitującymi platformami.
    - Ale to nie były miotły...
    - Dobrze radzi sobie również z testralami - kontynuowała francuzeczka.
    - To nadal nie są miotły - Toleno była nadal nie przekonana. Nigdy nie miała okazji widzieć Nerezy w akcji, lecz z tego, co słyszała, to blondynka i miotła były koszmarnym połączeniem. Biorąc pod uwagę też to, że zazwyczaj wokół dziewczyny nie krążyły zmyślone historie, można było mieć pewność, że historia nie mijała się z prawdą.
   - Mamy całą drużynę quidditcha , Dario i Ravena pod ręką. Z pewnością ten lot będzie znacznie mniej niebezpieczny niż pierwsze zadanie. Uśmiechnij się, Bianco - francuzeczka cała rozpromieniona, z zaróżowionymi policzkami z zimna i ubrana w ciepłą kurtkę, nie miała zamiaru tracić wiary. W tym samym czasie, kapitan grupy przeprowadził rozgrzewkę i dał sygnał do wzbicia się w powietrze, by przećwiczyć kilka manewrów. Cała siódemka zajęła odpowiednie pozycję i wtedy z ziemi został do nich wysłany kafel.
   - Na to właśnie liczę - odetchnęła młodsza koleżanka, obserwując jak Scoliari wyciąga rękę ponad miotłę i stara się ją do siebie przywołać prostą komendą, którą poznał każdy na pierwszych zajęciach latania. "Do mnie". Blondynka uparcia powtarzała te dwa słowa, a magiczny przedmiot opornie unosił się w powietrze, by potem w najmniej spodziewanym momencie z powrotem opaść na murawę. - Czuję, że szykuje się długi dzień.
    - Och, nie. Nie może być taki długi. Wieczorem mamy jeszcze lekcje tańca - przypomniała Crow, z szerokim uśmiechem na twarzy. Zakręciła się wokół własnej osi i wskoczyła z gracją na ławkę. Ukłoniła się i wyciągnęła rękę w kierunku Bianci - Mogę prosić panią do tańca?
    - Z przyjemnością, tajemniczy nieznajomy - Śmiech trzecioklasistki dotarł do uszu reprezentantki Hogwartu. Bardziej jednak od pląsających po ławkach przyjaciółek interesowało ją względne opanowanie tej nieznośnej kupy złomu. Zachowywała się gorzej niż poprzednia miotła, na której w końcu udało się jej zaliczyć zajęcia. Póki co, wyglądało na to, że poniesie porażkę.
    - Accio, miotła - rzuciła w końcu poirytowana zaklęcie. Jakby nie było, każdy sposób był dobry, aby osiągnąć sukces. Nie mówiąc już o tym, że nie miała wystarczająco dużo czasu, by swoją powtórkę zatrzymać na stałe na etapie przywoływania. Powinna znaleźć się tam, na górze, i doskonalić swoje umiejętności latania. A chociaż upierała się za odświeżeniem tego przedmiotu, to w głębi ducha ciemno widziała swoje poczynania.

   - Scoliari? Zapraszam, twoja kolej - Nauczyciel prowadzący zajęcia zaprosił pierwszoroczną na środek. Była jedną z ostatnich, które w trakcie tej lekcji miała zaliczyć swój pierwszy lot. Widziała jak robią to inne dzieci i była pewna, że jej również się powiedzie. Zgodnie ze wcześniejszymi instrukcjami, wyciągnęła rękę przed siebie.
  - Do mnie - wypowiedziała wyraźnie, lecz cicho, swym dziecięcym głosem. W tamtych czasach wyglądała jeszcze dość uroczo i niewinnie. Trochę przyduża szata, a spod spodu widać było kołnierzyk białej koszuli, na dole zaś czubki czarnych lakierek. Blond włoski, równo przystrzyżone, nie sięgające wtedy nawet do ramion, okiełznała ciemnogranatową opaską. Taka szara, dobrze ubrana, kujonowata myszka. - Do mnie - powtórzyła nieco głośniej. Nie rozumiała. Wszystko robiła poprawnie, a miotła ani drgnęła. Zupełnie jakby jej nie słyszała. Dziewczynka zmieszała się. Była krukonką. Miała obowiązek wszystko wykonywać dobrze. Przecież każdy z jej domu posiadał rozległą wiedzę i szczycił się niemałymi umiejętnościami. Nie mogła im przynieść wstydu.
    - Spróbuj głośniej  - zachęcał nauczyciel. W ręku trzymał pióro i pergamin, na którym notował wyniki podopiecznych. Niecierpliwi ślizgoni spoglądali na nią z pogardą. Nic dziwnego, praktycznie wszystkim udało się zaliczyć śpiewająco. Nawet klasowe półgłówki miały szczęście i dały radę. Chwilowo znajdowała się w mniejszości, z której jak najszybciej pragnęła wybrnąć. Co powie opiekunka domu? A jej brat? I matka? Bardzo przeżywała całe zajście. To był jeden z pierwszych tygodni w szkole. Jesień ogarnęła szkolne błonia, a po trawie przemykały gnane chłodnym wiatrem, złociste liście.
  - Do mnie - Nie dało się ukryć lekko drżącego tonu. Poczerwieniała po same końcówki uszu. Chciała być jak najlepsza. Złośliwość rzeczy martwych ją jednak przerastała. - Proszę? - dodała jeszcze z nadzieją, lecz i teraz miotła była nieugięta.  - Ech... - opuściła smętnie głowę, nie potrafiąc spojrzeć nauczycielowi w oczy. Skuliła się nieznacznie i zaczęła przestępować z nogi na nogę, nie wiedząc, co dalej z nią będzie. Podejrzewała, ze dostanie Trola i poprawienie tej oceny nie będzie proste. Ba, wręcz niemożliwe. Oczami wyobraźni widziała same najgorsze scenariusze.
  - Może samo latanie pójdzie ci lepiej - zasugerował pan Gabriel, pokazując, aby podniosła miotłę z ziemi. Przełożyła nogę ponad drążkiem. Jakoś nie spodziewała się cudów. - Delikatnie odbij się od ziemi - instruował dalej mężczyzna. Uczniowie go uwielbiali. Był byłym pałkarzem w drużynie narodowej. Najlepszy na świecie. Kochał to, co robił i z przyjemnością przekazywał wiedzę uczniom. Pierwsze roczniki nie wiedziały jednak jeszcze, że jeśli chodzi o same rozgrywki, to nie znał litości. Ale nie o tym teraz.
   Nereza wykonała polecenie Wingtona, zamykając przy tym oczy. Spodziewała się nie ruszyć, albo bardzo delikatnie unieść i spaść zaraz na ziemię. Tymczasem to, co się wydarzyło przeszło najśmielsze oczekiwania zarówno profesora jak i zebranych. Miotła, niczym rozjuszony byk wystartowała do przodu, taranując przy tym grupkę uczniów. Wywijąc esy floresy, rzucając się do przodu i tyłu z piszczącą dziewczynką na sobie, która kurczowo przytrzymywała się uchwytu, gnała przed siebie, starając się zrzucić z siebie krukonkę. Scoliari nie miała zielonego pojęcia, co powinna zrobić. Liczyła na to, że nauczyciel za chwilę ściągnie ją z tej karuzeli. Nim jednak pan Gabriel otrząsnął się z szoku, niepozorna miotła Zefir 5, postanowiła się wybrać na dalszą wycieczkę, wysoko w przestworza, po drodze odwiedzając jeszcze zamek i zaglądając do okien sal lekcyjnych. Aż w końcu blondyneczka uderzyła głową o jeden z rzygaczy i poczuła jak zamroczona traci czucie, a ręce powoli wypuszczają przedmiot z rąk. Czuła się jednocześnie przerażona i upokorzona.
   Więcej z tego lotu nie pamiętała. Gdy już otworzyła oczy, znajdowała się na dole, oparta o mury zamku, otoczona przez pielęgniarkę, opiekunkę domu oraz nauczyciela latania na miotle i kilku ciekawskich uczniów. Szczęśliwie nic jej się nie stało, lecz ze względu na bolącą głowę nie zapamiętała zbyt dobrze, co się do niej mówiło. Od tego czasu na kolejnych lekcjach uzbrojona została w najstarszą i jednocześnie najsłabszą miotłę, jaką tylko można było znaleźć. Nic dziwnego. Nikt nie chciał ryzykować powtórki z rozrywki...


   Nie trudno się zatem dziwić, że dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty na powrót do latania. Gdyby nie Turniej, za nic w świecie nie tknęłaby miotły. Za każdym razem, gdy przypominała sobie tamten nieszczęśliwy zbieg okoliczności, czuła palący wstyd. Co prawda od tamtej chwili bardzo się zmieniła. Nie uważała już, że Krukoni są nieomylni. Pojęła, że nie ma istot idealnych i nie każdy musi wszystko umieć. Stała się również odważniejsza i bardziej pewna siebie, co nie było łatwym procesem. Podchodziła do tego z wielką niechęcią, lecz dzięki wytrwałości brata i przyjaciół, udało jej się dokonać kroku w odpowiednią stronę. Z perspektywy czasu wcale tego nie żałowała. W innym wypadku przypominałaby pewnie nieszczęsną Mayę albo i gorzej.
   - Dasz sobie radę. Wierzę w ciebie - zapewnił brat, stojący w bezpiecznej odległości.W dłoni trzymał miotłę, aby w razie czego ruszyć dziewczynie z pomocą. Nie wybaczyłby sobie, gdyby stała się jej krzywda. W końcu byli rodziną i zawsze o siebie dbali. - Pamiętaj, powoli i delikatnie..
   - Wiem, wiem... - skupiła się. Powoli wypuściła powietrze. Spokojnie, nie nerwowo. Przez cały czas starała się uspokoić przyspieszone bicie serca. Jedna noga, druga... Najwolniej jak tylko potrafiła odbiła stopy od podłoża. Wyprostowała się i starała trzymać w bezruchu. Magiczny przedmiot dość opornie uniósł ją do góry. Niezbyt wysoko, co najwyżej pół metra. Biorąc pod uwagę jednak pierwszy w życiu lot, to ten zapowiadał się znacznie lepiej.
   - Świetnie ci idzie! - krzyknął Raven. - Tylko tak dalej, a na pewno wszystko będzie w porządku! - Z pewnością łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Ostrożnie przechyliła się do przodu. Teoretycznie powinna zacząć przesuwać się do przodu. Póki co, to założenie się sprawdzało. Przemieszczała się w iście żółwim tempie, ale chociaż bezwypadkowo.
   - Dobrze, to teraz zakręcimy - powiedziała sama do siebie. Ten manewr wbrew pozorom nie był taki prosty. Wymagał od krukonki skupienia i dobrej koordynacji ruchów. Przesunęła ciężar ciała spodziewając się, że miotła będzie współpracować tak samo jak dotychczas. Niestety, zawiodła się. W przedmiot jakby sklątka tylnowybuchowa wstąpiła. Bez większego powodu runęła w dół. Scoliari syknęła z bólu i złości. Dziękowała tylko za to, że wysokość nie była zbyt duża i na paru siniakach powinno się skończyć. Podniosła się i powtórnie dosiadła miotły. Jako Nereza Scoliari nie podda się tak łatwo. Byle przedmiot nie będzie nią pomiatał. Już ona dopilnuje by im się dobrze współpracowało... Albo i nie. Tym razem po ostrożnym odbiciu od ziemi, miotła wystartowała z głuchym hukiem, wzbijając w górę leżący śnieg, prosto w kierunku chmur.
   - To są kpiny! - krzyknęła. Przecież zrobiła wszystko wedle instrukcji, a i tak Zefir X postanowił się zabawić według własnych zasad. Kurczowo trzymała się drążka, przechylając się tak, by zmusić miotłę do powrotu na ziemię. Bezskutecznie. A dodatkowo jak na złość zaczęła się zsuwać. - O nie... nie powinnam była tego robić... - skarciła się po tym, gdy spojrzała w dół, by sprawdzić jak jest wysoko. Jedno spojrzenie wystarczyło by ocenić, że znajdowała się zdecydowanie zbyt daleko od ziemi i jeśli spadnie to pogruchocze wszystkie kości. Martwiąc się, by się nie puścić, nie próbowała nawet sięgnąć po różdżkę. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że paraliżował ją dokładnie ten sam strach, co za pierwszym razem.
   - Nerezo, trzymaj się! - usłyszała za sobą. W sercu zatliła się iskierka nadziei. Dario kierował się ku niej na pomoc. Oby tylko zdążył, bo miotła leciała niemal pionowo do góry, a dziewczyna ześlizgnęła się o kolejne kilka centymetrów.
   - Próbuję! Długo tak nie wytrzymam! - W tym momencie użycie różdżki zdecydowanie odpadało.
   - Ufasz mi?
   - Bezgranicznie - pisnęła, kiedy miotła wykonała kilka obrotów wokół własnej osi, a sama zsunęła się niemal na wysokość witek.
   - Gdy doliczę do trzech, puścisz się.
   - Co? Nie, nie ma mowy! - spanikowała Nereza.
   - Postaram się ciebie złapać.
   - Postarasz? - nie kryła oburzenia - A jak spudłujesz?
   - To przejmie cię Raven.
   - A jak on nie da rady?
   - To mamy jeszcze siedem osób na miotłach.
   - Och, i mam liczyć na odrobinę szczęścia? - wizja rozbicia się, jakoś do niej nie przemawiała. Ufała bratu, lecz nie zmieniało to faktu, że znalazła się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Przydałyby jej się teraz skrzydła. Chyba powinna na poważnie rozpatrzyć pozostanie animagiem. Gdyby już teraz posiadała te umiejętności, z pewnością by się tak nie bała.
   - Trzy! - wyrwało ją ze spirali paniki. Zawsze mu posłuszna, teraz również automatycznie wykonała polecenie, choć serce i rozum krzyczało, aby się nie puszczała.
   - A gdzie jeden i dwa? - rozniósł się jej przerażony krzyk, kiedy to runęła w dół. Intuicyjnie zakryła rękoma twarz, choć z pewnością wiele to nie pomoże, gdy zostanie z niej już tylko naleśnik. - Ugh... - zakrztusiła się, kiedy poczuła mocne uderzenie w brzuch.
   - Mam cię - W głosie prefekta dało się słyszeć niewyobrażalną ulgę.
   - Jak się cieszę, że mnie złapałeś - odpowiedziała. Poczuła jak chłopak mocno ją przytrzymuje i oboje powoli zaczęli opadać na dół.
    - Obiecałem.
    - Dziękuję.
    - Chyba zgodzisz się ze mną, że dalsza powtórka z nauki latania jest niewskazana?
    - Do końca życia nie wsiądę na miotłę - zapewniła brata. - W ogóle nie powinnam była rozpatrywać pomysłu, aby spróbować ponownie lekcji latania... - skrzywiła się i zamilkła. Potulnie czekała, aż zostanie odstawiona na ziemię, gdzie już z niecierpliwością oczekiwały na nią koleżanki, które również zdawały się być porządnie wystraszone. Dla nich także musiało być to traumatyczne przeżycie, gdy zobaczyły jak miotła zaczęła żyć własnym życiem.
   - Mon Merlin! Nigdy więcej mnie tak nie strasz! - francuzeczka złapała ją za ramiona i potrząsnęła. - Jamais!
   - Je te promets - odpowiedziała Nereza posługując się ojczystym językiem wystraszonej przyjaciółki. Dopiero szczera obietnica wypowiedziana po francusku ukoiła zszargane nerwy dziewczyny. 
   - Mam taką nadzieję... Jesteś cała? Wszystko w porządku? - obeszła ją dookoła, sprawdzając, czy nie widać jakichś widocznych obrażeń.
   - Na szczęście nic mi nie dolega. W tym roku ziemia kocha mnie ponad wszystko i koniecznie chce zrobić ze mnie naleśnika - zaśmiała się niemrawo, lecz nawet to przypomniało o tym, jak boleśnie wylądowała na miotle brata. Z cichym jęknięciem złapała się za brzuch. - Błagam, niech kolejne zadania nie będą związane z lataniem na miotle, obawiam się, że w końcu tego nie przeżyję.
   - Uważaj, bo wykraczesz - Bianca zdawała się być znacznie spokojniejsza niż druga Krukonka. 
   - Nawet tak nie mów - Natychmiast została zbesztana przez starszą koleżankę. - Teraz mogą już być tylko zadania, które będą pestką dla Nerezy.
   - Byłoby miło, ale jakoś nie jestem tego tak pewna... - Scoliari obejrzała się za bratem, który w międzyczasie poszedł oddać cały sprzęt. Nieposłuszny Zefir, po tym jak zrzucił z siebie dziewczynę, opadł na zaśnieżone boisko i znów wydawał się być całkiem niewinną miotłą. Zupełnie nie przejawiał morderczych zapędów, kiedy był odnoszony do składzika.  - I to by było na tyle.
   - Nie martw się. Nadal jest wiele innych rzeczy, w których możesz się podszkolić. Z pewnością masz co najmniej tuzin podręczników z zaklęciami, a także musisz znaleźć czas na ćwiczenia fizyczne...
    - Ugh... Nie chcę, ale muszę... - Scoliari uniosła głowę spoglądając na drużynę Quidditcha. Zazdrościła im. Miotły ich się słuchały, a niebo zdawało się być ich drugim domem. Byli jak ptaki, z łatwością manewrujące i grające piłkami. Niestety, jej nie było dane posiadać choć odrobiny tych umiejętności. Trochę rozczarowana oderwała od nich wzrok. Znowu musiała być ratowana. Czuła się z tym niezbyt komfortowo. Przysparzała tylko problemów swoim najbliższym. Tak nie powinno być.
   Schowała ręce do kieszeni. Przynajmniej zwierzęta ją lubiły i mogła latać na testralach. Chociaż w ten sposób starała się pocieszyć. Z ulgą przyjęła objęcie ramieniem przez brata. Trochę podniesiona na duchu, nie słuchając zbytnio tego, co się do niej mówi, ruszyła z pozostałymi na zamek, aby ochłonąć po całym wydarzeniu. Dopiero wtedy zabierze się za robienie czegoś, co jej wychodzi.


***

   W pokoju wspólnym krukonów jak zawsze było bardzo spokojnie. Uczniowie uczyli się, bądź cicho ze sobą rozmawiali, jakby byli w bibliotece. Nikt nikomu nie przeszkadzał. Czasem ktoś sporadycznie przeszedł przez pomieszczenie, kierując się do wyjścia bądź w drugą stronę do dormitorium. Przy tak przyjemnej atmosferze, stojących gdzieniegdzie kubkach z ciepłymi napojami, rozłożonymi ciepłymi kocami i wesoło trzaskającym ogniem w kominku, zupełnie nie odczuwało się zimy.
   - Nie! - rozpaczliwy krzyk dobiegający z jednej z sypialni, zburzył dotychczasowy spokój. Ludzie zaintrygowani, a poniektórzy obruszeni takim zakłócaniem przyjemnego popołudnia, odwrócili głowy w kierunku schodów prowadzących do dziewczęcego dormitorium. Spodziewali się, co najmniej katastrofy na skalę kraju. Bo jaki to błahy powód mógł sprawić, że krukon darł się wniebogłosy? Jedynie nauka mogła doprowadzić do takiej rozpaczy. Przynajmniej tak im się wydawało. Tymczasem w pokoju piątego rocznika, La Mettrie zasłaniała właśnie dłonią usta Nerezy i starała uspokoić, nim znowu zacznie się załamywać.
   - Zapomniałam! Na śmierć zapomniałam! - Scoliari w końcu udało się wyrwać z uścisku przyjaciółki i padła na łóżko chowając twarz w poduszce. - Dzisiaj jest koszmarnie zły dzień. Nie powinnam była nawet wstawać z łóżka.
   - To przecież nic strasznego. Co roku obserwujesz innych i widzisz jakie to proste. Z pewnością sobie poradzisz. Całość może trwa co najwyżej pięć minut.
   - A w trakcie dochodzą kolejne osoby. W pewnym momencie już nikt nie będzie zwracał na ciebie uwagi - zapewniała Bianca, która była niewzruszona wybuchem paniki koleżanki i wciąż czytała podręcznik do zielarstwa, przygotowując się tym samym na kolejne zajęcia.
    - Łatwo wam mówić... Crow, ty miałaś zajęcia w Beaxbaton przez cały rok, uczęszczałaś na nasze zajęcia przed każdym turniejem i jeszcze miałaś w dzieciństwie lekcje, które zorganizowali ci rodzice w ramach dobrego wychowania młodej damy. Natomiast ty Bianco, co wakacje uczęszczasz na kurs...
    - Już dawno byś się nauczyła, gdybyś tylko zechciała uczestniczyć w trakcie zajęć. Wolałaś siedzieć pod ścianą - wytknęła jej francuzeczka. - Sama sobie zgotowałaś ten los.
    - Masz rację, to trochę moja wina... Co nie zmienia faktu, że jest to dla mnie zmorą i zrobię dosłownie wszystko, aby tego uniknąć.
    - Przestań! Taniec to nie koniec świata, a ty jako reprezentantka masz obowiązek wystąpić! Poza tym, mam już dla ciebie gotową piękną suknię na ten dzień. Projektowałam ją od dnia, gdy dowiedziałam się, że zostałaś wybrana. Merd... - Crow ugryzła się w język - Za dużo powiedziałam. To miała być niespodzianka.
    - A może uda mi się znaleźć kogoś, kto zechce wypić eliksir wielosokowy i zamienić się we mnie na godzinę? - spytała z nadzieją Scoliari.
    - Twój plan ma dwie luki... - przypomniała młodsza koleżanka. - Po pierwsze, masz za mało czasu na uwarzenie eliksiru. Po drugie, Crow nie pozwoli obcej osobie wystąpić w specjalnie dla ciebie przygotowanej kreacji i spodziewam się, że będzie śmiertelnie obrażona, jeśli się nie pojawisz. Och, i trzeci powód: to twój obowiązek jako reprezentanta.
    - Może uda się zamówić? Jestem skłonna wydać całe kieszonkowe...
    - Nerezo! - skarciły ją jednocześnie.
    - Kocham was - odetchnęła blondynka. - I waszą bezwzględność...
    - Wiemy - Crow usiadła obok niej - Pójdziesz dzisiaj na zajęcia, nauczysz się tych kilku prostych kroków, a potem po prostu zatańczysz na sali w trakcie balu. To tylko brzmi strasznie, ale zanim się obejrzysz będzie już po wszystkim.
    - A skąd wytrzasnę partnera? Zaraz, chwila... Mogę iść z bratem.
    - Nie wypada ci - odpowiedziała. W jej głowie zaś zaświtała szaleńcza myśl, którą koniecznie przy pierwszej okazji musiała skonsultować z Arielle.
    - To poproszę Ravena, na pewno się zgodzi. W końcu potrzebuję go tylko do jednego tańca.
    - Najważniejsze, abyś była obecna na tej uroczystości.  Zbieraj się. Pan Neville z pewnością chce cię zobaczyć - poklepała ją po ramieniu, a następnie wyciągnęła rękę, by pomóc wstać. Scoliari przyjęła jej pomoc i już po chwili przebierała się w coś luźniejszego, by nic nie krępowało jej ruchów w trakcie ćwiczeń.


    Bal. Całkiem wyleciało jej to z pamięci. Ciągle skupiała się jedynie na zadaniach i wszelkie inne wydarzenia z tym związane jej umknęły. Do tej pory co roku chodziła na ćwiczenia jedynie po to, by popatrzeć jak idzie innym i aby dotrzymać towarzystwa bratu i przyjaciołom. Lekcje nie były obowiązkowe. Mimo to cieszyły się sporą popularnością i przychodzili na nie niemal wszyscy, którzy chcieli brać udział w uroczystości. Dwutygodniowy trening podzielono na sześć zajęć. Niektórzy zjawiali się tylko raz, dla przypomnienia. To młodsze roczniki głównie dominowały swoją obecnością.  Z podekscytowaniem oczekiwali rozpoczęcia lekcji, przez co w dużej sali zapanował niemały harmider.  Pod jedną ze ścian stał dobrze większości osób znany drewniany stolik, a na nim stary jak świat gramofon. Jego czasy świetności dawno minęły, lecz Longboton, był do niego zbyt przywiązany, aby zmienić sprzęt na coś bardziej nowoczesnego.
   - Witam wszystkich! - W końcu próg przekroczył nauczyciel, niosąc pod ręką wysłużoną winylową płytę. Uśmiechał się, gdy przechodził koło uczniów, a ci odwzajemniali jego entuzjazm i nie czekając na wytyczne, podzielili szybko się na dziewczęta i chłopców. Każda z grup zajęła jedną stronę sali. Panie, jak zawsze pod ścianą, zaś panowie obok okien. Sam środek dużego pomieszczenia, z łukowatym sklepieniem, pozostał pusty, jako miejsce do przyszłych ćwiczeń.
    - Nerezo, zapomniałam, załóż - szepnęła Crow, wciskając w ręce przyjaciółki parę butów. I to nie byle jakich.
    - Przecież, ja w tym chodzić nie będę mogła...
    - Będziesz w tym również skakać i biegać. Musisz się nauczyć w nich tańczyć.
    - Czemu? Wiesz, że nie lubię...
    - Obcasów. Tak, ale zaplanowałam takie do twojej kreacji, więc nie marudź. I na Merlina, pospiesz się. - Francuzeczka syknęła ponaglająco. Widziała, jak profesor z namaszczeniem umieszcza płytę, a iglica została chwilowo przytrzymana przez jednego z uczniów.
    - Cieszę się, że tak licznie przybyliście na te ważne zajęcia - rozpoczął swoje krótkie przemówienie. Niektórzy twierdzili, że jest niezwykle podobne do tego, które wygłaszała pani profesor McGonagall. - Bal bożonarodzeniowy należy to tradycji turnieju Trójmagicznego od samego początku. W ten wieczór wigilijny wraz z naszymi gośćmi, spotkamy się w Wielkiej Sali, aby razem bawić się i tańczyć do rana - przeszedł się wzdłuż sali, obserwując podekscytowanych podopiecznych. Część panów udawała, że nie wie o co chodzi, a panie jak zawsze poprawiały swój wygląd, aby wyglądać jak najbardziej korzystnie. - Wszyscy reprezentujemy szkołę, więc od każdego z was będę oczekiwać przykładnego prowadzenia się. I to dosłownie, ponieważ każdy bal to są przede wszystkim tańce - Słowa te wzbudziły jak zawsze zarówno zachwyt jak i niepewność. Niektórzy wciąż mieli nadzieję, że jednak tradycja się zmieni. Na próżno. - W tańcu pozwólcie ciału oddychać. W każdej pannie drzemie piękny łabędź pragnący wyrwać się na wolność i polecieć - mężczyzna wskazał ręką na uczennice. Wszystkim zawsze podobało się to określenie i z przyjemnością słuchali przemówienia. - A w każdym młodzieńcu mężny lew prężący się do skoku. Nerezo, zapraszam do mnie - Profesor gestem zaprosił młodą krukonkę do siebie. Scoliari nie była przekonana czy jest to dobry pomysł. Dopiero co założyła nowe buty i nie czuła się w nich zbyt pewnie. Była szczęśliwa, że chociaż umiała w nich ustać w miejscu. Nie miała jednak wyboru. Z miną skazańca ruszyła ku nauczycielowi zielarstwa i ujęła jego dłoń. Pierwsze kroku stawiała dość sztywno, jakby miała kołki zamiast nóg. Jednak, gdy przytrzymała się prowadzącego, poczuła się pewniej i zaczęła poruszać się swobodniej, choć jej ruchy pozostawiały wiele do życzenia.
   - Też pomysł by to reprezentant pierwszy pokazywał jak się tańczy - Z boku dało się słyszeć obruszony głos Sharety, która stała z założonymi rękoma na piersiach i w butach z obcasem wyższym niż u Nerezy. - Powinien wybrać najlepszą osobę. Mnie - podkreśliła stanowczo. Nawet nie wiedziała, że krukonka z chęcią by się zamieniła z nią miejscami. Albo z kimkolwiek innym, aby tylko oszczędzić sobie tych tortur. - Ręka na moje ramię - poinstruował ją życzliwie, ustawiając w pozycji wyjściowej. Drugą ujął i wyciągnął w bok. - Proszę się rozluźnić. W tańcu musimy zaufać partnerowi. Jeśli będziemy oporni, nieufni, wtedy nic z tego nie wyjdzie. A teraz... Proszę o puszczenie muzyki - Uczeń czekający przy gramofonie z namaszczeniem opuścił iglicę i w ścianach sali rozbrzmiała przyjemna i radosna muzyka szkolnego walca. Praktycznie nie było osoby, która by jej nie znała. - Raz, dwa, trzy... - zaczął naliczać, aby ułatwić krukonce skupienie się. Powoli pokazywał którą nogę gdzie i kiedy ma postawić. Szybko zorientował się, że dziewczyna nie ma zielonego pojęcia o czym mówi i pomimo wysiłków raz po raz się gubiła i stawała mu na nogę, co wzbudzało chichoty pozostałych uczestników.
   - Może jednak powinien pan wziąć kogoś innego? - spytała cicho Nereza, kiedy ponownie udało jej się krzywo stanąć i niemal skręcić nogę.
   - Właśnie dlatego tym bardziej musisz ćwiczyć. Jakby nie było, reprezentujesz nas i  jesteś w tym momencie najważniejszą osobą, która powinna umieć ten taniec. Jeszcze raz? - zaproponował. Skinęła głową. - Proszę, teraz panowie proszą panie - Stopniowo na sali zaczęły tworzyć się kolejne pary, które obserwowały poczynania profesora, aby zapamiętać wszystkie ruchy. W tym roku było to utrudnione przez wzgląd na nieudolną partnerkę. Mimo to, po kilku powtórzeniach były już osoby, które swobodnie wirowały w tańcu wzbudzając ogólny zachwyt. Mobilizowało to pozostałych do pracy i nieustannych powtórzeń.
   Niemało tego dnia było podeptanych nóg, obitych boków i skręconych kostek. Taniec wymagał poświęceń, a pielęgniarka ze Skrzydła Szpitalnego już zdążyła się przygotować i na jej stoliku spoczywał cały zestaw bandaży i mikstur pozwalających na szybkie i bezbolesne przeprowadzanie kuracji. W szkolnych korytarzach zaś nawet po zakończeniu lekcji rozlegała się melodia walca nucona przez uczniów. Bal zbliżał się dużymi krokami i w szkole na dobre zagościła uroczysta atmosfera oczekiwania.


***

   Miarowe tykanie zegara zdawało się być kojącą muzyką dla uszu blondynki, która zaszyła się w pomieszczeniu z jego mechanizmem. Od pierwszych zajęć tańca minęło kilka dni i nadal nie poczyniła żadnych postępów. Wciąż deptała nogi partnerowi niezależnie od tego czy był to profesor, czy Raven czy nawet jej brat. Uwielbiała muzykę walca. Znała ją na pamięć. Oczami wyobraźni również widziała poruszające się postacie. Mimo to, nie potrafiła tego odzwierciedlić w rzeczywistości. Pod tym względem była ciężkim przypadkiem i spodziewała się koszmarnego występu ze swojej strony. Z pewnością ludzie jej tego nie darują. Dlatego w jej umyśle nadal odzywał się cichutki głosik sugerujący aby jeszcze raz rozpatrzyła opcję z eliksirem wielosokowym. Wciąż do balu pozostawało sporo czasu i wystarczyłoby go na zamówienie mikstury i nakłonienie kogoś do podmiany.
   Mając na nogach buty od francuzeczki weszła na środek platformy, pod którą skrywał się mechanizm zegara. Wbrew wcześniejszym uprzedzeniom, udało jej się nauczyć poruszać w tym obuwiu. Nie było to zbyt komfortowe, dlatego starała się przebywać w nich jak najkrócej. Musiała jednak przyznać, że dodawały jej paru centymetrów, a także zmuszały do utrzymania prostej postawy. W innym wypadku spotkanie z podłożem było nieuniknione.
    - La, la la la la... - cicho zanuciła wyrytą w pamięci muzykę. Ułożyła dłonie w pozycji wyjściowej udając, że przed nią stoi partner. Zaczęła powoli, nie spiesząc się, spoglądając w dół na swoje stopy, sprawdzając cały czas czy dobrze je stawia. Cóż, nie szło jej zbyt dobrze. Były momenty, gdy zdawało się, że wreszcie wszystko będzie dobrze, a tymczasem popełniała błędy w najmniej oczekiwanym momencie, prowadząc do tego, że złorzeczyła na siebie i od czasu do czasu zaliczała twarde lądowanie, od czego bolały ją już cztery litery.
    - Wiesz, nauka bez partnera w walcu to kiepski pomysł - Rozbawiony ton głosu sprawił, że posłała nienawistne spojrzenie w kierunku osoby, która wypowiedziała te słowa. Nereza nie miała pojęcia, że jest obserwowana i tym bardziej jak długo. Sadząc jednak po nastawieniu podglądacza, wystarczająco, aby ocenić jak beznadziejnie idzie jej taniec.
    - Skoro się pośmiałeś to możesz już iść - podniosła się i otrzepała. Nie miała zamiaru stąd uciekać tylko dlatego, że ktoś przyłapał ją na tym jak próbuje się nauczyć choreografii przed balem.
    - Tak, ale moje odejście nie sprawi, że zacznie ci iść lepiej.
    - Sugerujesz zatem, że twoja obecność ma na mnie dobroczynny wpływ? - podniosła wyżej jedną brew. Ustawiła się w pozycji wyjściowej gotowa do kolejnego podejścia - Jak do tej pory, nie zauważyłam tego.
    - Nie, ale możemy to zmienić.
    - Niby jak? - spytała podejrzliwie.
    - Chcesz się dowiedzieć?
   - Gorzej na pewno już nie będzie... Mów - zgodziła się zrezygnowana, spodziewając się jadowitych uwag ze strony ucznia. Jednak ku swojemu najszczerszemu zaskoczeniu dostrzegła, że opuścił on miejsce przy ścianie i pewnym krokiem do niej podszedł. Świetnie, to mogło zapowiadać tylko kłopoty...
    - Rozluźnij się - Objął młodszą od siebie krukonkę w pasie i ujął jej drugą dłoń.
    - Co robisz? - spytała nieufnie, obserwując jego poczynania.
    - Uczę cię tańca - odparł całkiem poważnie. Mogłaby przysiąc, że jest nawet z tego powodu niezwykle dumny. Dlaczego? Nie miała zielonego pojęcia. - Moje komentarze zdadzą się na nic, jeśli cię nie przypilnuję.
    - Przepraszam, gwiazdka przyszła wcześniej?
    - Nie dyskutuj. Staram ci się pomóc - Tym razem przyjął już bardziej szorstką postawę.
    -Och, tak lepiej. Już myślałam, że coś z tobą nie tak...
   - Ekhm - chrząknął znacząco przywołując ją do porządku. - Rozluźnij się i na Merlina przestań patrzeć na swoje stopy. Masz patrzeć na mnie - polecił jej. Scoliari wzięła głębszy wdech. Sama się o to prosiła. Dodając do tego, że młodzieniec wykazywał się dobrą wolą, co w jego wypadku było niezwykłe,nie wypadało jej teraz odmówić. Uniosła dumnie głowę, spoglądając prosto w jego oczy. Po uśmiechu, który przemknął przez twarz, poznała, że przyjął to nieme wyzwanie. Jeden krok. Drugi. Trzeci... I szpilka boleśnie wbiła się w stopę chłopaka. Nawet nie mrugnął. Udał, że sytuacja nie miała miejsca i kontynuował ten koślawy pląs. Nie odpowiedział na ciche "przepraszam" dziewczyny. Dzielnie znosił wszelkie deptanie, podcinanie i inne formy fizycznych obrażeń. Ba, nawet w odpowiednich momentach ujmował ją w pasie i unosił w górę pozwalając by, jak to mówił profesor Longboton, rozłożyła skrzydła.
    - Jesteś masochistą? - Scoliari nie kryła ciekawości, kiedy jej but znowu wybrał się na krótki flirt ze stopą młodzieńca.
    - Nie. Wszystko ze mną w porządku. Ale ty jak widzę masz zapędy sadystyczne - wytknął jej uszczypliwie. Tym razem jednak Nereza przyjęła uwagę z rozbawieniem.
     - Chciałbyś. Niestety, sporo mi brakuje, aby otrzymać to miano - płynnie przeszli do kolejnego powtórzenia. Taniec naprawdę nie był długi, ale wymagał praktyki i spokoju. Oraz kogoś, kto potrafił daną osobę dobrze nakierować. Zaufanie do partnera to w końcu podstawa. Niezależnie od tego czy dotyczyło to życia codziennego, pracy czy chociażby tańca. - Przepraszam... - rzuciła szybko, kiedy pomyliła kroki i omal go nie podcięła.
    - Zapomnij o tym- skarcił ją - Patrz się na mnie. Przestań skupiać się na bezsensownym kopiowaniu ruchów. Wszystko ma swój sens, tylko musisz zauważyć co to łączy.
    - Profesor ciągle mówi o łabędziach i lwach, ale niespecjalnie to do mnie przemawia - pozwoliła by nią zakręcił. Tym razem bez żadnej skuchy. - Coś o wolności i... Hmm, umknęło mi - przyznała zamyślona.
   - A gdybyś tańczyła z bratem?
   - Wyglądałoby to równie rozpaczliwie...
   - Jesteś doprawdy ciężkim przypadkiem.
   - Dziękuję.
   - Głupia jak but, uparta jak osioł.
   - Zrzędliwy jak stara kwoka - odgryzła się natychmiast.
   - Zabolało? - uśmiechnął się podstępnie.- Pogódź się z prawdą.
   - Mam wielką ochotę zrobić ci krzywdę i jako szanująca się dziewczyna powinnam to zrobić - zrobiła zamach, aby wyciągnąć różdżkę i potraktować partnera do tańca mało przyjemnym zaklęciem.
    - Ładnie to tak? Nie powinnaś traktować wybawcy w ten sposób - udaremnił jej zamach poprzez zmuszenie, aby dalej z nim tańczyła. - Jakby nie było, jesteś mi coś winna.
    - Nie przypominam sobie - zwęziła podejrzliwie oczy. - Nie lubię jak się mnie okłamuje.
    - Wcale tego nie robię. Co mówiłem?
    - Rozluźnij się - odparła czując, że tym razem spogląda na nią wzrokiem karcącego nauczyciela. To nie było takie proste, gdy samą rozmową podnosił jej ciśnienie. Im dłużej jednak ze sobą przebywali i im dłużej zmuszał ją do tego, aby powtarzała układ, szło jej coraz lepiej. Scoliari pochłonięta odgryzaniem się i próbowaniem odgadnięcia co kryje się w jego główce wcale tego nie zauważała. Tak naprawdę umiała tańczyć, lecz w chwili, gdy starała się zbyt bardzo, ta umiejętność całkowicie znikała. Na twarzy tymczasowego korepetytora malował się triumf. Udało mu się doprowadzić do tego, że krukonka mu zaufała i nieustannie pląsała po platformie w jego ramionach. W pewnej chwili wróciła nawet do nucenia melodii, co wcześniej ukróciła, gdy tylko dowiedziała się o tym, że jest obserwowana. Nie miało znaczenia, że są rywalami i na co dzień za sobą nie przepadają. Tym razem udało im się dojść do porozumienia, co sprawiło, że nie zwracali uwagi na płynący czas.
    - Przepraszam? Och, tutaj jesteś... - Te niezwykłe chwile przerwała niepozorna ruda dziewczyna ubrana w ciepłą kurtkę i zimowe buty. - Bardzo przepraszam, że wam przeszkadzam... - zdawała się być niezwykle zawstydzona faktem samego pojawienia się w tym pomieszczeniu. Odezwała się w chwili, gdy krukonka znajdowała się w powietrzu. Jedno słowo gryfonki sprawiło jednak, że szybko znalazła się na dole. Nikt nie musiał mówić tego na głos. Wiedziała, że lekcja dobiegła w tym momencie końca. - Obiecałeś, że pójdziemy razem do Hogsmeade, pamiętasz?
   - Tak, jak najbardziej. Która godzina?
   - Nie pojawiłeś się punktualnie, więc zaczęłam cię szukać... Martwiłam się, że coś ci się stało, Ace.
   - Przepraszam, nie będę wam przeszkadzać - wymamrotała Nereza, która pospiesznie zebrała swoje rzeczy. W takim układzie czuła się jak piąte koło u wozu. W końcu między hrabią, a Gabrielą coś ewidentnie było, natomiast Nereza miała jedynie rolę rywalki w Turnieju. - Dziękuję za wskazówki... I pomoc w opanowaniu tańca... Hrabio Bufonie - dodała na koniec, tak jak to miała w zwyczaju.
    - Zatańcz tak dobrze na balu, nieopierzony kruczku.
    - Postaram się to zrobić znacznie lepiej - zaśmiała się, podejmując narzucone jej wyzwanie. Opuściła wieżę zegarową we względnie dobrym humorze, choć w głębi serca miała mieszane uczucia. Złośliwy hrabia z Durmstrangu jej pomógł. Tak po prostu. Spędził z nią szmat czasu, aby tylko pojęła jaki jest jej problem. Musiała przyznać, że potrafił zaskoczyć człowieka. Chociaż z toku jego wypowiedzi zrozumiała, że za to i inne uprzejmości w jej kierunku będzie musiała się kiedyś odwdzięczyć. Miała tylko nadzieję, że nie będzie chciał niczego nadzwyczajnego. Czuła się jednak niepewnie? Speszona? Rozczarowana. Tak, to chyba będzie odpowiednie słowo. Rozczarowana faktem, że ta niecodzienna lekcja musiała dobiec końca i przerwała ją właśnie Gabriela. Scoliari potrząsnęła głową wyrzucając wszystkie dziwne nieprzyjemne myśli. To urocza młoda Weasley. Nie powinna ingerować w jej szczęście.
    - Nerezo! Przestań się już zadręczać i chodź z nami! Jedziemy na piwo kremowe, chodź, rozerwiesz się! -w tłumie wychodzących ze szkoły uczniów wypatrzyła ją jak zwykle optymistycznie i niewinnie wyglądająca Arielle. Machała energicznie ręką do Krukonki, zachęcając jak tylko mogła do tego, by z nimi się zabrała.
    - Ja... - zawahała się - Za chwilę przyjdę! Pójdę tylko po kurtkę i buty! - krzyknęła w końcu w odpowiedzi. To, że tamta dwójka również tam jedzie, nie oznaczało, że sama nie mogła delektować się smakołykami ze wsi. Miała zamiar dobrze się bawić w towarzystwie znajomych. I nikt ani nic jej tego nie zepsuje.