sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 21 - Ze stadionu do Skrzydła Szpitalnego

2 komentarze
   Nim ostatni reprezentant mógł rozpocząć swoje podejście do zadania, organizatorzy zostali zmuszeni do ogłoszenia pół godzinnej przerwy, w trakcie której z areny zniesiono pannę Scoliari, platformy odtworzono, a na brzegach boiska umiejscowiono nowe sadzonki roślin. W tym krótkim czasie działo się tak wiele, że nie było możliwości, aby wszystko śledzić samodzielnie. 
   Przyjaciele i brat skupili się na Nerezie. Dziewczyna zawisła dwa metry nad ziemią, a następnie spokojnie na nią opadła. Wszystko dzięki wyczuciu opiekuna Krukonów. Jako jedyny zareagował odpowiednio szybko i skutecznie. Bez niego uczennica rozbiłaby się i najprawdopodobniej nie przeżyła. Można było zatem uznać, że dobrze sprawiał się w nowej roli i dzięki swym czynom powoli zyskiwał w oczach podopiecznych, którzy pomimo kilku tygodni oswajania wciąż trzymali się na pewien dystans. W tym czasie szef drużyny medycznej zdążył oprzytomnieć i po wydaniu krótkiej komendy posłał swoich ludzi, aby znieśli dziewczynę ze stadionu i przetransportowali ją do szkolnego Skrzydła Szpitalnego.
   - Dario, idź - poleciła Crow chłopakowi, który przez ostatnie kilka minut denerwował się coraz bardziej, a tuż przed spaleniem zielska, był gotów pójść do loży organizatorów i rozszarpać ich na strzępy za dopuszczenie do takiej sytuacji. - Ciebie jako jedynego wpuszczą. Jesteś jej rodziną, my tylko przyjaciółmi - francuzeczka zmarkotniała. Przez cały czas dzielnie dopingowała dziewczynę i już zdążyła ochrypnąć. Nie mówiąc już o tym, że również przy pierwszym występie krzyczała ile sił w płucach i bawiła się w najlepsze. Teraz jednak nie było jej do śmiechu. La Mettrie należała z natury do grupy zaradnych życiowo osób. Właśnie... W tamtej minionej niebezpiecznej chwili, wiedziała jednak, że nie byłaby sobie w stanie poradzić. Ba! Nie była w stanie zrobić nic, aby uratować swojej przyjaciółki i niezwykle źle się z tym czuła. 
   - Biegnij, nim pani Pomfrey wsadzi ją do izolatki - Raven popchnął dygoczącego ze złości kumpla. - My poczekamy tutaj, może powiedzą coś więcej... Jakby co, to zaraz po zakończeniu przyjdziemy pod Skrzydło. Powiesz nam wtedy dokładnie, w jakim jest stanie... - Nie odważył się jednak na głos powiedzieć, że na oko wygląda to niezwykle poważnie. Dario i tak to wiedział. Przechodząc między uczniami i innymi gośćmi przecisnął się w końcu do schodów, a potem dalej pomknął w kierunku szkoły, gdzie niesiono już jego nieprzytomna siostrę.
   - Na pewno z tego wyjdzie - starała się pocieszyć wszystkich Bianca. - W końcu to Nereza, zawsze jakoś sobie radzi.
   - Mam nadzieję, martwię się o nią - La Mettrie utkwiła wzrok w miejscu, gdzie przed chwilą mogła się rozbić przyjaciółka. - Mocno oberwała, nie mówiąc już o wysiłku jaki włożyła, aby przetrwać, aż tyle czasu. Nie jest w końcu sportowcem... Ten Turniej może się dla niej źle skończyć. 
   - Jak dla mnie, to już skończył - przez trybuny przeciskał się Malfoy i miał to szczęście, a może nieszczęście, trafić na gromadkę Krukonów. - Reprezentantka naszej szkoły nie ma żadnych szans, ani umiejętności i wspaniale to zaprezentowała teraz w pierwszym zadaniu. Mam również nadzieję, że jej ostatnim. Nawet nie uwarzyła eliksiru.
   - Tego akurat nie wiemy... - zaczęła Bianca.
   - Cofnij, co powiedziałeś, Velorun! - Crow doskoczyła do chłopaka i złapała go za koszulę. Nie była w nastroju do słownych potyczek. Nic zatem dziwnego, że planowała mu zrobić krzywdę, jeśli zaraz nie przeprosi.
   - Ojej, bo się boje. Wszyscy jesteście siebie warci. Równie beznadziejni i bezmyślni.
   - Jeszcze słowo, a zrobię ci krzywdę. W imieniu siebie, Nerezy i wszystkich tych, których obrażasz.
   - Zrób to, mam wielką chęć zobaczyć jak wyrzucają cię ze szkoły - Do całego towarzystwa doszła jeszcze Shareta. Młoda jak zawsze wyszykowała się jakby szła na nie wiadomo jakie spotkanie towarzyskie. Opinająca krótka skórzana kurteczka, spódniczka mini i wysokie kozaki na obcasie, wykonane z cienkiej skóry.
   - Nie ma problemu, ale... - Crow syknęła w kierunku dziewczynki. W połowie zdania musiała przerwać, bo została złapana za rękę i odciągnięta od rodzeństwa Malfoy.
   - Nie warto - usłyszała. Nim zdążyła zaprotestować, Velorun został obdarowany prawym sierpowym i zatoczył się na drugi koniec piętra trybun. Chłopak złapał się za bolącą szczękę i urażony wstał.
   - Jak śmiesz podnosić na mnie rękę?! Wiesz z kim masz do czynienia?! - Szybkim krokiem doszedł do osobnika, który sprzedał mu ten niezwykle "uprzejmy" gest. 
   - Doskonale zdaję sobie sprawę - odparł niezwykle poważnie. W tym czasie Raven przejął opiekę nad swoją francuską przyjaciółką i nie pozwolił jej na żadne dalsze przepychanki. To naprawdę mogłoby się dla niej źle skończyć. - Co nie zmienia faktu, że nie pozwolę ci kogokolwiek obrażać w swojej obecności, a już na pewno nie panienkę Scoliari oraz jej przyjaciół... Wstydzilibyście się - zganił oboje. Shareta jednak zupełnie zdawała się nie rozumieć powagi sytuacji - Nie dopuszczę też do tego, byście wpakowali ich w kłopoty.
   - Durmstrang broni przeciwników, niby od kiedy? - ślizgonka parsknęła śmiechem. - Żałosny jesteś, Jewelu Stark. Ładny, ale głupi jak but. Gdyby nie to, może bym rozważyła wyrażenie zgody na to, abyś był moim chłopakiem... - przyjrzała mu się oblizując usta - ... przez jakiś czas.
   - Na twoim miejscu, zastanowiłbym się nad swoim zachowaniem, dziecko - podkreślił mocno ostatnie słowo, dając do zrozumienia, że zachowuje się całkowicie nieodpowiednio.
   - Po prostu dobrałeś sobie nieodpowiednich znajomych. Zamiast z Krukonami, należało zadawać się z nami - uśmiechnęła się jadowicie.
   - Obędzie się bez tej "przyjemności". Radziłbym się wam teraz oddalić.
   - Braciszku, popatrz. Próbuje nam rozkazywać. Pozwolisz, aby zachowywał się do nas w ten sposób? W stosunku do słynnych Malfoyów? - zaczęła na pozór niewinnie - Obraża nasze dobre imię.
   - I właśnie dlatego, dopilnuję, aby jego życie zamieniło się w piekło. Słyszałeś, Stark? Radzę ci się pożegnać z dobrobytem - ostrzegł Velorun -  Zadarłeś z nieodpowiednimi ludźmi. Co? Nic nie odpowiesz? Strach cię obleciał czyż nie? Przyznaj, że żałujesz swego zachowania względem nas. - Jewel jednak przezornie milczał nie wdaje się w dalsze pyskówki. Doskonale zdawał sobie sprawę, że mogą trwać w nieskończoność, a do główek rodzeństwa nic sensownego nie wpadnie. Byli zbyt bardzo przekonani o swej nieomylności i świetności.
   -  Daj znać jak zmienisz zdanie i porzucisz to nieodpowiednie towarzystwo - Shareta przeszła koło niego przesuwając dłoń po jego torsie. -  Chodźmy, Velorun. Pora wrócić do naszej loży - położyła nacisk na dwa ostatnie słowa - i obejrzeć ostatni występ. Może chociaż tym razem będzie okazja na co popatrzeć.
   - Po prostu lubisz podziwiać przystojnych mężczyzn - Stwierdził Velorun idąc za nią.
   - O nie, mój drogi. To oni kochają podziwiać mnie. Nic nie poradzę, że wszyscy są oczarowani moim urokiem osobistym i zakochują się we mnie bez pamięci... - kontynuując tę rozmowę zniknęli w końcu w tłumie.
   -  Nie wiem, co ona bierze, ale powinni tego zabronić - wymamrotała Crow.
   -  Przynajmniej nie ma kompleksów...- dodała ostrożnie druga krukonka.
  -  Ale zaburzenia w spojrzeniu na świat i wieczną tendencję do błędnego oceniania ludzi to i owszem... Jewel, tak? - zagadnęła chłopaka z drugiej szkoły - Merci - dygnęła - Gdyby nie ty to jeszcze chwila i posłałabym go na boisko by sam użerał się z tymi roślinami. Nereza ryzykował a życiem, tylko po to by dumnie reprezentować naszą szkołę, a on zachowuje się jak ostatnia gnida!
   -  Przyjemność po mojej stronie...
   -  Świetny prawy sierpowy.
   -  Zachowywał się poniżej krytyki. Powinienem był jednak się powstrzymać przed tym czynem.
   -  Jak dla mnie, jako dżentelmen miałeś wręcz obowiązek go uderzyć - wtrącił się Raven.
   -  Wiadomo może, co z Nerezą? - spytał zatroskany Stark.
  -  Na razie jeszcze nie - odpowiedziała mu Crow. - Dario poszedł z medykami do Skrzydła Szpitalnego. Mamy nadzieję, że szybko dojdzie do siebie. Wierzymy w nią...
   -  Wybacz moją ciekawość - weszła im między słowo Bianca -  Wydaje mi się, że dobrze się z Nerezą dogadujesz, czyż nie?
    - Tak sądzę. Wierzę, że wasza przyjaciółka szczerze odwzajemnia moją sympatię.
   -  Mam nadzieję, że nie jest to tylko ze względu na Turniej... - La Mettrie zwęziła oczy - ani z innego powodu, który ma na celu jej wykorzystanie.
   -  Nie! Oczywiście, że nie.  Skąd do głowy przyszedł ci tak niedorzeczny pomysł, panienko? - spytał urażony. Przecież przed chwilą dziękowała mu za pomoc. Nie rozumiał tej nagłej zmiany nastawienia.
   -  To dobrze. Musiałam cię sprawdzić - Momentalnie złagodniała. - Jestem jej przyjaciółką, nie pozwolę by doświadczyła rozczarowania - powiedziała twardo. Zdecydowanie nie żartowała.
   -  Jest bardzo sympatyczną czarownicą. Przez myśl by mi nie przeszło skrzywdzenie jej. - Bronił się. Crow przyjrzała mu się uważnie. Miły, łagodny... Nie wyglądało na to, by miał jakieś niecne plany względem Nerezy. Pochodził jednak z Durmstrangu i na wszelki wypadek wolała go mieć na oku, choć zachowanie Scoliari wskazywało na to, że w pełni mu ufa.
   Tymczasem rozległ się przeciągły gwizd i na arenę wyszedł ostatni z uczestników, a towarzyszyły temu piski pań i dopingujące krzyki pozostałych. Rozejrzał się wokoło dokładniej wszystko analizując. Nie wyglądał na zagubionego. Doskonale wiedział, co należy robić. Machnął różdżką wypowiadając cicho zaklęcie. Ludzie ciekawie zawiśli na barierkach, zastanawiając się, w jaki to sposób zawodnik planuję poradzić sobie z zadaniem.
   -  Dopingujesz hrabiego? - spytała Bianca.
   -  W końcu to mój przyjaciel - uśmiechnął się uprzejmie Jewel. - Jest naprawdę dobry. Choć zarówno Nereza jak i Danielle świetnie sobie poradziły ukańczając eliksir...
   - W przypadku Ner nie jest to jeszcze pewne...- westchnęła francuzeczka opierając się o barierkę. Pozwoliła by kilka kosmyków kręconych włosów opadło wzdłuż jej twarzy.
   -  To Ace pobije wszystkich na głowę...- Ledwo skończył mówić, a na stadion wleciały przywołana przez reprezentanta miotła. Celestial X5. Najnowszy model, istny hit w świecie czarodziejów. Nie dało się go pomylić z czymkolwiek innym ze względu na intensywnie czerwone witki. Uczeń nie wahał się ani chwili. Przełożył nogę przez czarny gładki drążek i odbił się od ziemi. Ludzie na trybunach zaczęli klaskać. Zdecydowanie wykazał się klasą i intelektem. Zamiast szukać skomplikowanych rozwiązań i niepotrzebnie się męczyć, wybrał niezwykle proste, wiecznie kojarzone z Harry'm Potterem, rozwiązanie. Pewnie i lekko manewrował miotłą zdobywając kolejne składniki. Przy zebraniu każdego na trybunach wymagały się okrzyki radości. Nikt tym razem nie zwracał uwagi na złośliwe pnącza, które nie zdążyły się jeszcze rozrosnąć. Nie pokrywały nawet jeszcze skalistego podłoża.
   -  Och, je comprende. -  odezwała się Crow ze skwaszoną i rozczarowaną miną. Właśnie teraz zrozumiała jak wielką przepaść dzieli Nerezę i hrabiego. -  Rzeczywiście jest utalentowany. Z pewnością obejmie prowadzenie po tym zadaniu.
   -  Danielle miała szansę.
  -  Ale wolała się bawić. Chyba - zastanowiła się francuzeczka. Reprezentantka Ignaspherii wykorzystała cały swój czas, ale La Mettrie odnosiła wrażenie, że mogła zakończyć swój pokaż znacznie szybciej...
   " - Witam Państwa na rozpoczęciu Turnieju Trójmagicznego! - Po stadionie, echem rozniósł się głos Ministra. Mężczyzna stał pryz barierce loży dla najważniejszych gości. Obok niego stało przynajmniej trzech aurorów, których zadaniem była ochrona jego osoby. - Dziś, trójka reprezentantów zmierzy się z pierwszym zadaniem! Ich celem stanie się uwarzenie eliksiru, który potrzebny jest w kolejnych zadaniach! - mężczyzna bardzo krótko przedstawił, z czym zetkną się uczniowie. Na stadionie zapanowało poruszenie. Mało kto, wpadł na pomysł, że właśnie tego dotyczy pierwszy etap. Skaliste podłoże, rośliny wijące się w cieniu i unoszące się w powietrzu platformy wcale na to nie wskazywały. Zebrani spodziewali się raczej pościgu bądź walki z jakąś niebezpieczną istotą, ukrytą pod ziemią. - Nie będzie ono ani łatwe ani przyjemne! Będzie sprawdzało zarówno umiejętności jak i wiedzę! Czy dadzą sobie radę? Przekonacie się już za chwilę! - różdżką dotknął praktycznie niewidzialnej bariery otaczającej boisko. Chroniła ona widzów przed nieszczęśliwymi wypadkami.  Tafla zafalowała wzbudzając zachwyt w zebranych. To zdecydowanie było niesamowite zjawisko.
   - Za chwilę na boisku pojawi się pierwszy z reprezentantów, a tymczasem przypomnijmy sobie jak wyglądają nasi uczestnicy! - pałeczkę przejęła asystentka ministra, dając mu tym samym sposobność, aby odszedł do namiotu startujących w Turnieju uczniów i wszystko im wytłumaczył. - Danielle Morande! - Jako pierwsza na otaczającej tarczy pojawiła się uczennica Ignaspherii. Obróciła się wokół własnej osi i pewnie przeszła dookoła boiska. Iluzja naprawdę wiernie odwzorowywała prawdziwych ludzi. Każdy najmniejszy element przez co zdawało się, że słychać stukot butów i szelest ubrań, a także cichy i niezrozumiały śmiech dziewczyny. - Ace Nobilar! - Danielle zatrzymała się w końcu, a na tafli pojawił się kolejny uczeń. Przemierzył odległość znacznie szybciej z dumnie uniesioną głową. Ostatecznie stanął obok swej przeciwniczki i skrzyżował ręce na piersiach. Nic dziwnego, że z ust fanek wydobył się odgłos zachwytu. Mogły podziwiać hrabiego w całej okazałości. - Oraz Nereza Scoliari!- jako ostatnia pojawiła się krukonka. Dyskretnie rozejrzała się, a potem ruszyła śladami pozostałej dwójki. Nie wzbudzała jednak takich emocji jak pozostali. Chwilę później wizerunek nastolatków zniknął, a zamiast niego zamigotało godło włoskiej szkoły.
   - Jako pierwsza wyzwania podejmie się pani Morande!- zakomunikował drugi z asystentów Ministra, który wrócił właśnie z namiotu reprezentantów. - Reprezentantka zapoznaje się właśnie z ostatnimi wskazówkami  i... - tu obok herbu pojawił się licznik z czasem - gdy minie piętnaście minut, pojawi się tu na stadionie, aby przygotować potrzebny jej eliksir!
    Widzowie z niecierpliwością oczekiwali momentu, gdy zegar w końcu zniknie, a rozpocznie się prawdziwe wyzwanie. Wzmagający się gwar oznaczał, że mają spore oczekiwania wobec tegorocznych reprezentantów. Czarny, czerwony, niebieski. Te kolory dziś dominowały wyraźnie wskazując na to, kto komu kibicuje. Od czasu do czasu można było jednak dostrzec przebłyski srebra, zieleni albo żółci, wśród osób, które nie zdecydowały się na popieranie któregokolwiek z kandydatów, bądź po prostu nie robiły tego w tak widowiskowy sposób jak pozostali. Albo Crow. Tak, transparent tej francuskiej istotki był całkiem dobrze widoczny wraz z ruchomymi zaklętymi napisami. Ze zniecierpliwieniem przestawała z nogi na nogę chcąc zobaczyć jak poradzi sobie przyjaciółka. Nie oznaczało to jednak, że nie będzie podziwiać wyczynów innych. O nie, planowała przyjrzeć się im bardzo dobrze, aby mieć potem o czym opowiadać Nerezie.
    Nagły okrzyk zachwytu jednoznacznie wskazywał na to, że zegar wreszcie wskazał same zera, a rozpoczęcie skandowania nazwiska poprzedziło wejście dziewczyny na boisko. Zrobiła to niezwykle spokojnie. Jak gdyby nigdy nic rozejrzała się wokół siebie i podeszła do wijących się roślinek. Kucnęła obok nich i dotknęła jednego z pnączy, które natychmiast owinęło się wokół jej ręki. Krzyki na moment osłabły, gdy zdezorientowani ludzie nie wiedzieli, co wyczynie włoska reprezentantka. Dotykanie tego mogło oznaczać natychmiastową przegraną. Tymczasem ognisty ptak zaśmiał się szyderczo i podniósł z miejsca niszcząc przy okazji zieloną gałązkę.  Wbrew wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi spacerowała po skalistym podłożu drażniąc się z niebezpieczną rośliną. Ale zebranym się to spodobało. Zachęcali ją do kolejnych, coraz to bardziej widowiskowych podejść, a zręczność Danielle zaskoczyła niejedną osobę. Igrała z niebezpieczeństwem traktując to jak świetną rozrywkę, przy okazji zbierając potrzebne jej składniki. Przemieszczała się pomiędzy lewitującymi fragmentami ziemi, jakby chodziła po schodach. Niektórym z tych którzy nie dowierzali w jej umiejętności, miny zrzedły. Okazało się bowiem, że Morande nie miała najmniejszego problemu z ukończeniem zadania, bez mrugnięcia okiem znosiła ewentualne zranienia i przedłużała zabawę tylko po to, aby zaspokoić rządzę widzów..."
   
- Tak, zdecydowanie się bawiła - doszła do wniosku Crow. Patrzyła jak hrabia szybko tworzy eliksir. Przedmiot zdawał mu się nie sprawiać trudności. Dumny i opanowany. Tylko pozazdrościć tej pewności siebie, która zdawała się być kluczem w tegorocznym Turnieju.
   - Mówiłem, że nie ma z nim równych - rzucił przepraszająco Jewel.
   - Nie jesteś temu winien - odpowiedziała Bianca.- Ba, to w ogóle nie jest nic złego. To dobrze, że jest taki a nie inny. Wyznacza pozostałym, do czego powinni dążyć.- Dziewczyna wzięła lornetkę i przyjrzała się bliżej poczynaniom syna północy. - Och, wygląda na to, że już prawie skończył...
   - Przyznam, że czuję się trochę zawiedziona. Zrobił to tak łatwo, jakby Turniej wcale nie był skomplikowany i ministerstwo pomyliło się w wyborze zadania - przyznała francuzeczka.
   - Minister musi dopasować skalę trudności, do wszystkich reprezentantów.
   - I wyszło na to, że Nereza nic nie potrafi... A to wcale nie jest prawdą!
   - Ależ oczywiście. W końcu wykonała niezwykle trudne zaklęcie z gejzerem wodnym... A potem spalenie tego zielska. Czary godne podziwu tak młodej osoby. Nie spodziewałem się, że panienka Scoliari jest tak zdolna. Chociaż w stanie jakim była... To naprawdę niezwykły wyczyn, że oba jej się udały. Z pewnością organizatorzy wezmą to pod uwagę, a i pozostali wkrótce zrozumieją, że to ona pokazała najwięcej, co potrafi. - Uczeń Durmstrangu zdecydowanie doceniał występ młodej krukonki, choć z góry wiedział, kto zostanie zwycięzcą.  - Trzydzieści pięć minut wraz z czytaniem instrukcji  - Stark spojrzał na zegarek - Całkiem niezły wynik.
   - Najlepszy w dzisiejszych występach. Spójrzcie, - Crow wskazała na dużą fiolkę trzymaną przez chłopaka - udało mu się przygotować eliksir. - Jak na potwierdzenie jej słów, organizatorzy ogłosili koniec rundy. Nobilar po wykonaniu zwycięskiej pętli wokół stadionu, bezpiecznie wylądował na dole i zniknął w tunelu prowadzącym do namiotu uczestników, gdzie już z pewnością czekało kilku medyków i grono dziennikarskich hien z aparatami.
   - Och, szybko się skończyło... Sądziłam, że dłużej zabawimy dziś na stadionie.
   - Jesteśmy tu już  z pół dnia, niedługo zacznie się ściemniać - przypomniała Biance.
   - Panie i panowie! - ponownie na stadionie rozległ się głos ministra. Z łatwością zagłuszył krzyczących uczniów spierających się o to, czy rzeczywiście w tym roku Turniej jest ekscytujący i dlaczego. - Obecnie wyniki prezentują się następująco! Pierwsze miejsce zajmuje Ace Nobilar z Durmstrangu! - Ta wiadomość zdawała się nie być zaskoczeniem. Zerwała się burza braw, a co gorliwsi fani przekrzykiwali się wzajemnie gratulując młodzieńcowi należnego mu miejsca. - Drugie przypada Danielle Morande z Ignaspherii! - loża z ognistymi ptakami zafalowała wyraźnie, co dało się odczytać jako aprobatę i radość z osiągnięć koleżanki.
   - Osobiście uważam, że powinni ją pokarać ujemnymi punktami za niepotrzebne przedłużanie zadania... - naburmuszyła się Crow.
    - Ostatnie zaś, należy się Nerezie Scoliari z Hogwartu! - na stadionie rozległy się grzecznościowe brawa. Chwilowo ludzie darowali sobie nieuprzejme komentarze. A może po prostu docenili, że coś jej wyszło? Ciężko było to teraz ustalić. - Każdemu z zawodników udało się stworzyć eliksir!- dodał jeszcze mężczyzna.
   - Każdemu? - La Mettrie ożywiła się - Merlinie! Udało jej się! - podskoczyła z radości klaszcząc w dłonie - Nerezie się udało! Zaliczyła w pełni pierwsze zadanie! - Z radością uściskała Biancę, Raven'a jak i Jewela i kilka innych osób znajdujących się blisko nich. - Wiedziałam, że sobie poradzi!
   - Dziękuję wszystkim zebranym za obecność i dopingowanie reprezentantów... - Oldsman kontynuował swoje przemówienie, nieubłaganie zbliżając się do zakończenia dzisiejszych atrakcji. Tłum powoli ruszył w kierunku wyjść ze stadionu. Kolorowe transparenty i inne ozdoby zaczynały znikać, choć gdzieniegdzie fruwały jeszcze jakieś szaliki, chusteczki, kartki i inne drobiazgi. Niektóre z nich brutalnie kończyły swój żywot poszarpane przez nieokiełznane resztki roślin na stadionie, których obsługa nie zdążyła jeszcze uprzątnąć.
    - Chodźmy, trzeba dowiedzieć się, co z Nerezą - francuzeczka złapała za nadgarstki swoich znajomych i pociągnęła w kierunku schodów. - Jewel, idziesz z nami?
   - Nie jestem pewien, czy moja obecność w tym momencie, byłaby wskazana - Stark bez problemu przeciskał się przez tłum podążając za Krukonami.
   - Zaprzyjaźniłeś się z nią. Uważam, że zapytanie jej o samopoczucie jest wręcz wskazane - odwróciła głowę w jego kierunku - Chyba, że masz wcześniejsze inne zobowiązania i musisz iść do swojego kolegi.
   - Teoretycznie. Chwilowo jednak, kto inny będzie mu dotrzymywał towarzystwa... - westchnął nieznacznie - Jeśli pozwolicie, będę wam towarzyszył.
    - Nie ma najmniejszego problemu - francuzeczka rozpromieniła się.


   Opuszczenie stadionu było pracą niezwykle mozolną i bolesną. Nie raz i nie dwa można było zostać zdeptanym, popchniętym czy uraczonym uderzeniem łokcia, nogi, albo inną częścią ciała bądź przedmiotem. Raczej nie było osoby, która wyszłaby z tego bez szwanku. Andrenalina i ożywienie jednak były najlepszymi środkami przeciwbólowymi i zazwyczaj ludzie ignorowali wszelkie stłuczki. Byli zbyt bardzo pochłonięci emocjonującymi rozmowami i komentowaniem tego, co dotychczas zobaczyli.
   - ... po prostu wygrał...!
   - ...wie, co kręci publikę. Potrafiła nas zabawić...
   - ...mógł nie być taki sztywny...
   - ...jest słaba...
   -...niezrównoważona... - zewsząd dobiegały różne komentarze. Czasem były ze sobą bardzo sprzeczne, czasem zaś przedstawione tak, że nie do końca wiadomo o kogo chodziło. Mimo to, czarodzieje zdawali się być ogólnie zadowoleni. Przynajmniej mieli o czym dyskutować i czym żyć przez najbliższe dni. Następne zadanie miało mieć miejsce dopiero po nowym roku, a więc reprezentanci mieli mnóstwo czasu na przygotowanie się.
   Przez błonia spokojnym krokiem maszerowali uczniowie, kierujący się do zamku. Dopiero teraz zaczynali odczuwać jak bardzo zmarzli przez te kilka godzin. Tylko nieliczni zdecydowali się pozostać przy na miocie, z nadzieją, że dane będzie im porozmawiać z Danielle albo Ace. Ta dwójka zdecydowanie im imponowała.
   Zaraz po wejściu w progi szkoły tłum zaczął się rozładowywać. Część osób ruszyła do Wielkiej Sali, reszta zaś zaczęła rozchodzić się do swoich domów. Dotychczasowa cisza przerwana została zatem rozmowami i niezliczonymi odgłosami kroków.
   - Przepraszam, excuse-moi... - La Mettrie z grupką szła pod prąd próbując dostać się do skrzydła szpitalnego. Nie było to jednak takim łatwym wyczynem w obecnej sytuacji. Dopiero, gdy Jewel zdecydował się pomóc i ruszył pierwszy, przeprawa stała się zdecydowanie łatwiejsza. Dzięki swojej budowie, a także faktu bycia z Durmstrangu, ludzie chętniej schodzili na bok, aby ich przepuścić.
   - Dario...? - Bianca jako pierwsza zajrzała na salę. Wsunęła głowę przez lekko uchylone drzwi, mając nadzieję, że dostrzeże brata dziewczyny. W końcu udało jej się go wypatrzeć. Stał z nachmurzoną miną przy łóżku na końcu sali. Crow przecisnęła się i syknęła znacząco w jego kierunku, starając się jednocześnie nie sprowokować pracującej tu pielęgniarki i kilku medyków. Ręką pokazała mu, aby do nich podszedł. Chłopak powiedział coś jeszcze do osoby, której nie było widać z za parawanu i podszedł do grupki przyjaciół. Dziewczyny cofnęły się, aby mógł opuścić pomieszczenie i zamknąć drzwi.
   - Jak się czuje Ner? - spytała francuzeczka.
   - Wyjdzie z tego... - zawiesił na chwilę głos zauważając Starka. Bianca jednak kiwnęła głową dając mu do zrozumienia, że uczeń może tu przebywać. - Jest jednak wycieńczona. Pani Rosa powiedziała, że powinna dużo wypoczywać. W tej chwili moja siostra powinna dostać eliksir słodkiego snu i spać spokojnie do rana.
   - Miałam nadzieję, że uda nam się z nią zamienić ze dwa słowa.
   - Najwcześniej juro po południu.
   - A jej rany? - spytał Jewel.
   - Nie są, aż tak groźne na jakie wyglądają. Kilka mikstur, parę zaklęć i za kilka dni dojdzie do siebie.
   - To dobrze, martwiłem się, że to coś poważniejszego...
   - Dario Scoliari - chłopak wyciągnął rękę w kierunku syna północy. Jeszcze nie mieli okazji się sobie przedstawić.
   - Jewel Stark - odwzajemnił uścisk. - Obiecałem twojej siostrze, że po zadaniu zwrócę jej coś, co dała mi na przechowanie... - dostrzegł jak jedna brew prefekta idzie do góry - To nic takiego. Zwykły drobiazg. Nie mogła go ze sobą zabrać na boisko - wytłumaczył szybko, aby rozwiać wszelkie niejasności.
   - Rozumiem.
   - Słuchaj, Dario. Zostań z siostrą. - Raven widział, że jego przyjaciel najchętniej wróciłby na salę. - My zaś pójdziemy do Wielkiej Sali. Przynieść ci coś może? Coś do jedzenia, picia? Z pewnością nie miałeś okazji nic sobie wziąć.
   - Chętnie... Przepraszam was, muszę wracać - Kolejne odgłosy dobiegające z pomieszczenia sprawiły, że krukon pospiesznie wrócił do środka martwiąc się o swoje rodzeństwo. Chciał być pewien, że wszystkiego dopilnuje, a Nerezie nic złego nie grozi.
   - Cóż... w takim razie pora na kolację...  - rozłożyła ręce Crow. Mimo to wciąż wpatrywała się w białe drzwi z nadzieją, że za chwile okaże się, że jej przyjaciółka jest cała i może już wyjść. - Jakoś nie mam apetytu.
   - Słyszałaś, co powiedział Dario. Za kilka dni będzie mogła wyjść. A jutro przyjdziemy i ją odwiedzimy - Bianca uśmiechnęła się pokrzepiająco.
   - Po prostu mam wyrzuty sumienia...
   - A Ner kazałaby ci je zignorować. Chodźmy, nic nie zagraża jej życiu. Pomartwimy się nad ciepłą herbatą. Żyć nam nie da, jeśli któreś z nas się teraz rozchoruje.
   - Masz rację, Bianca. Dajmy jej się przespać. Kierunek, Wielka Sala! - La Mettrie postarała się, aby jej uśmiech wyglądał na jak najbardziej szczery. Grupka znajomych niechętnie ruszyła się spod Skrzydła Szpitalnego. Choć wzajemnie się pocieszali starali zachować pogodę ducha, to każde z nich martwiło się o dziewczynę leżącą na sali. Całe wydarzenie wyglądało niezwykle groźnie i nawet zapewnienia lekarzy nie potrafiły do końca uspokoić ich nerwów. Nikt nawet nie chciał myśleć, co by było gdyby opiekunowi Krukonów nie udało się w porę zareagować... Nikt.

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 20 - Łut szczęścia

2 komentarze
   Parę razy zacisnęła dłonie w pięść. Bez słowa odebrała od mężczyzny zwinięty rulonik. Nad nimi unosiło się kilka świetlistych kulek, mających rozproszyć ciemność panującą w tunelu. Odgłosy dochodzące ze stadionu zdawały się być w tym miejscu mocno przytłumione. Najwyraźniej zastosowano jedno z zaklęć, aby reprezentanci w spokoju i skupieniu mieli okazję zapoznać się z zawartością pergaminu.
   - Gotowa? Wszystko jasne? - Scoliori pokiwała głową. - W takim razie możesz zerwać pieczęć. Pamiętaj, piętnaście minut. Nie mniej, nie więcej. Powodzenia - odsunął się, a dziewczyna natychmiast oderwała zastygły wosk wraz ze wstążką. Odrzuciła te rzeczy na bok. Pospiesznie rozwinęła papier. Wzięła jeszcze jeden głęboki wdech nim spojrzała na tekst. Jej oczom ukazało się eleganckie i staranne pismo układające się w kolejne słowa, zdania i cyfry. Nie było opcji, aby reprezentant nie był w stanie czegoś rozczytać, jednak ze stresu Scoliari miała problem ze skupieniem uwagi. Bezwiednie przemykała wzrokiem od początku do końca formuły nie będąc w stanie niczego zapamiętać. Bardzo obawiała się zadania związanego z eliksirami, a teraz ten koszmar się spełniał. Musiała uwarzyć coś sama, pod presją. Zamknęła oczy i zmusiła się do skupienia uwagi. Spojrzała na całość jeszcze raz, tym razem zmuszając się do przeczytania kolejno każdej linijki. Czas uciekał, nie powinna dłużej się wahać. Każda sekunda mogła ją wiele kosztować. Może się okazać, że przez to nie zdąży skończyć przygotowywać specyfiku. Zgłębiając przepis nie była w stanie rozgryźć, do czego ma ta substancja służyć. Bez tego znacznie trudniej zapamiętywało się ciąg, niemal bezsensownego, tekstu. Im dłużej mu się jednak przyglądała, tym bardziej rzucały się w oczy drogie składniki.
   - Dziesięć gram sproszkowanego rogu jednorożca, trzy skrawki kory z drzewa winngenowego, zielone jagody marmontii... - mamrotała pod nosem, starając się, aby w jej pamięci utkwiło jak najwięcej. Gdy wybiegnie na stadion, nie może pozwolić sobie na jakiekolwiek rozproszenie. Nie będzie to łatwe, biorąc pod uwagę szalejący tłum. Z pewnością utrudni to jasne myślenie. W dodatku nie wiedziała jak ma zdobyć poszczególne składniki. Nie sądziła, aby stały tak po prostu w szafce. Tu musiał być jakiś haczyk. Może znajdował się w samej liście? Przyjrzała się jej jeszcze raz. Nie, to raczej niemożliwe. Kojarzyła praktycznie wszystko, co zostało na niej wymienione. Miała co prawda pewne wątpliwości, czy rozpozna kocankę, ale... Nie, nie mogła myśleć w ten sposób. Musiała być pewna swoich czynów. To pierwszy krok do sukcesu. Tylko dzięki niezłomności będzie w stanie przetrwać Turniej. Obiecała, nie mogła zawieść swych przyjaciół. Ani innych ludzi ze szkoły... O ile ktoś spośród nich wierzył w sukces Krukonki. Zdawała sobie sprawę, że pozostała dwójka kandydatów była faworytami. Liczyła na to, że nie została całkiem przekreślona na wstępie. Choć nie chciała brać udziału w Turnieju... Choć się bała... Choć zdawała sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji... Wraz z upływającym czasem czuła, że wewnątrz niej rozwijał się bojowy duch, który poprowadzi ją w odpowiednią stronę. Po prostu to wiedziała. Być może później nawet zacznie czerpać radość z całego wydarzenia, lecz póki co, lepiej było to chwilowo przemilczeć.
   Ciemne litery tekstu u górze pergaminu powoli zaczęły blaknąć. Pierwszy kwadrans minął. Zwinęła przepis w rulonik i schowała pod kurteczką kombinezonu, który miała na sobie. Na znak stojącego u ujścia tunelu pracownika, ruszyła z miejsca. Do tej pory stłumione dźwięki nagle ogłuszyły ją z całą mocą, gdy tylko opuściła bezpieczną strefę ciszy. Jaskrawe słońce oślepiło ją. Warstwa chmur wcale nie przeszkadzała mu w dezorientowaniu ludzi. Podniosła rękę do oczu, aby cokolwiek zobaczyć. Nie była pewna czego powinna się spodziewać. Z kaskady odgłosów z łatwością wyłapała niechętne buczenie i gwizdy. Najwyraźniej ludzie nie byli zachwyceni wyborem, jakiego dokonała czara. Wcześniej jednak tego nie okazywali. Najwyraźniej występ Danielle dał im do myślenia i pomógł ocenić możliwości Scoliari.
   - To nie ważne, że we mnie nie wierzą... Mogą tylko krzyczeć... Nie ma ich tu na dole... - mówiła cicho do siebie ignorując wielobarwny tłum na stadionie. Tylko katem oka widziała skaczących ludzi i unoszące się transparenty. Nawet nie starała się odnaleźć pośród tych wszystkich uczniów Crow, brata i pozostałych znajomych jej twarzy. Bardziej swą uwagę skupiła na arenie, która w ciągu ostatnich dni zmieniła się nie do poznania. Wcześniej była tu tylko zielona murawa i gdzieniegdzie rosnące chwasty oraz kwiatki. Teraz widziała skaliste podłoże i pnącza czające się na brzegach boiska w cieniu. Rozejrzała się uważnie. Czyżby miała pośród tego wyszukać składników? Wyglądało na to, że nie ma innej możliwości... Jednak dobrze pamiętała, że wiele z potrzebnych jej rzeczy było zbyt bardzo rzucających się w oczy, aby tak po prostu położyć je między kamieniami. Nie mogła jednak stać w miejscu. Musiała działać. Szczególnie, że roślinka, która do tej pory rosła sobie w spokoju z boku, zaczęła się do niej zbliżać w niepokojąco szybkim tempie.
   - NEREZA! NEREZA! - rozlegało się gdzieniegdzie, zachęcając dziewczynę do podjęcia wyzwania. Wpaść w sidła pnączy? To byłoby zbyt banalne. Aż tak beznadziejnie zadania nie zakończy. Ruszyła truchtem przed siebie przyglądając się uważniej podłożu. Musiało tu coś być. Skoro Morande to rozgryzła, to ona również. W końcu trafiła do najmądrzejszego domu w Hogwarcie. Poruszając się, wyłapała pewien bardzo ważny szczegół. Nigdzie nie widziała miejsca, gdzie mogłaby przyrządzić eliksir. Zaniepokoiło ją to. Skąd niby mieli wziąć kociołek i odpowiednie narzędzia...? Zaraz jednak się skarciła.
   - Głupia ja... - przeklęła się. Od czego jest transmutacja? Całą trzecią klasę poświęcili na zmienianie martwych rzeczy w naczynia, a w czwartej udało jej się nawet zmienić gałąź w ostry nóż. Co prawda tutaj drzew nie widziała, lecz fragment skradającej się rośliny powinien w zupełności wystarczyć. Im więcej czasu spędzała na arenie, tym dokładniej układała sobie w głowie plan działania.
   W pewnej chwili dostrzegła nietypowy błysk. Natychmiast ruszyła w tamtą stronę, przeskakując nad jednym z żywych odnóży, które zaczęło wyrastać na środku areny. Nie kojarzyła tego organizmu. Nie przerabiała go na zajęciach, ani nie natrafiła na nie w książkach do zielarstwa. Musiało to być coś rzadkiego i zjadliwego. W innym wypadku nie mogło pojawić się na Turnieju. Nie ulegało wątpliwości, że jednorożców, pufków i innych słodkich rzeczy tutaj nie znajdzie. Wtedy całe wydarzenie straciłoby swój sens. Jednak to nie to miało zaprzątać jej umysł. W ostatniej chwili dostrzegła jak zdradziecka roślina próbuje ją wyprzedzić i pierwsza złapać szklany słoik, ukryty pomiędzy skałami. Potykając się o własnej nogi, co wzbudziło śmiech i kpiny na widowni, dopadła go w ostatniej chwili. Liście już zaczynały owijać się wokół pojemnika, ale Nereza wyrwała go im i odskoczyła kawałek dalej. Na razie nie było tak strasznie. Czy pozostałe składniki również się tu znajdowały? Może pojawiają się i znikają, a ona po prostu musi uważnie się rozglądać i złapać je w odpowiedniej chwili? Spojrzała na swą zdobycz. Trzynaście rogatych ślimaków. Pierwszy z jedenastu składników. Coś tu nie do końca jej grało... Odwróciła się i ze zgrozą dostrzegła, że pnącza nie próżnowały. Rozwijały się w zastraszającym tempie. Skupiona na poszukiwaniach i omijaniu odnóży znajdujących się najbliżej, nie dostrzegła tej ruchomej i złowieszczej góry zielska, która falowała, co chwila zmieniając swój kształt. Teraz to nie było tak wesołe.
  - Myśl, Nerezo, myśl... - skarciła się, wyciągając różdżkę z rękawa niebiesko srebrnej kurteczki. Powoli cofała się. Jedenaście składników, przyrządy do ważenia... Dodatkowo doszła jeszcze walka z tym czymś... - Reducto! - rzuciła zaklęcie w pnącze, które agresywnie zacisnęło się na kostce jej nogi. Góra zafalowała niebezpiecznie, jakby sycząc ze złości. To była tylko cisza przed burzą, a Scoliari miała ostatnią szansę na zrobienie wszystkiego, co musiała. Jak ma się bronić, zbierając i trzymając te wszystkie rzeczy? Sam słój ze ślimakami był duży. Nie da rady, a nie chciała ryzykować używając zaklęcia zmniejszającego. Mogła wtedy coś zgubić. Znalezienie potem tego mogłoby się okazać niemożliwe. Nie mówiąc już o tym, że zdążyłaby zapomnieć receptury, która wciąż znikała z pergaminu. Kolejne odnóże zdeptała. W jej stronę zaś podążało ich coraz więcej i szybciej. Ponownie rzuciła zaklęcie niszczące, lecz to tylko zirytowało roślinę, której pnącza zaczęły odrywać się od ziemi i szeleszcząc rzuciły w jej stronę.
   - Murmure! - wykorzystała jedno z kilku zaklęć tarczy odbijając ten niewielki atak. Z widowni wyrwał się jęk zawodu. Najwyraźniej spodziewali się, że już teraz się podda. Nie doczekanie ich. Rozpięła pospiesznie kurtkę i związała w kilku miejscach. W tym samym czasie wciąż musiała się poruszać, z każdą chwilą coraz szybciej, aby nie zostać przekąską dla tego... Czegoś. Powinna mu wymyślić jakąś nazwę. Wiedziała, że diabelskimi sidłami to nie jest. Zachowywało się zupełnie inaczej. Co prawda wolało cień, lecz słońce nie sprawiało mu większych problemów. Zaklęcie Lumos w takim razie na nie nie podziała. To tak jakby zapalać dodatkową żarówkę w oświetlonym pomieszczeniu. Nad dziewczyną przemknął cień. Jeden, drugi...Jednak w pierwszej chwili zignorowała to zakładając prowizoryczną torbę przez ramię. Wrzuciła do tej niby sakiewki słój wraz z przepisem. Teraz zdecydowanie łatwiej mogła się poruszać.
   - Cholera...! - wyrwało się jej, gdy wściekłe pnącza natarły na nią z całą siłą. Ogromna góra, która do tej pory pięła się ku górze, runęła w dół, ewidentnie za cel obierając sobie uczennicę. Scoliari nie czekała, biegiem ruszyła w przeciwległy kraniec rozległej areny, ścigana przez kotłującą się roślinę, która wzbijała w powietrze odłamki skał i tony kurzu. Teraz żałowała, że przygotowania do Turnieju w dużej mierze spędziła na czytaniu książek i rozwiązywaniu zadań. Powinna była przełamać swoje lenistwo i zacząć sumiennie ćwiczyć. Pół godziny biegania czy innego rodzaju ruchu z pewnością wzmocniłoby jej kondycję. Ale nie. Panna Nereza oczywiście wiedziała lepiej. Stłumiła głos rozsądku i krzyczącą w wniebogłosy intuicję, chowając się w zakamarkach Pokoju Wspólnego. Nic dziwnego, że już po krótkim biegu zaczęły łapać ją duszności. Duch może i chciałby więcej, czując zew wolności, lecz płuca nie wyrabiały z niespodziewaną zmianą trybu życia. Do tego akurat nie była przystosowana. To sprawiało, że coraz mniej osób skandowało jej imię, a szydziło z marnych poczynań.
   - Accio! - wskazała na różdżkę na gromadkę małych kamieni, które za pomocą zaklęcia szybko znalazły się w jej dłoniach. To były przyszłe przyrządy. Nie miała jednak zielonego pojęcia jak w spokoju uda jej się przygotować eliksir. O to jednak pomartwi się za chwilę, gdy znajdzie wszystkie składniki. - Nosz... Ah! - krzyknęła, gdy gałąź grubości jej ciała z całym impetem uderzyła tuż obok niej i zwaliła ją z nóg, posyłając kawałek dalej. Boleśnie upadła na kamieniste podłoże. Mając na górze tylko jasną bokserkę, szybko zdobyła cała kolekcję zadrapań i siniaków. Nie dane było jej użalać się nad sobą. Odepchnęła się od podłoża zdobywając kilka rozcięć, ale uniknęła w ten sposób zmiażdżenia. Zatoczyła się niebezpiecznie. Ukradkiem sprawdziła, czy słój wciąż jest cały. Nie chciała stracić zdobytych rzeczy. Wyglądało na to, że nie miała szans na zapas. Wszystko zostało dokładnie odmierzone. Nie było zatem miejsca na jakiekolwiek pomyłki.
   - Ner! Za tobą! - dobiegło ja gdzieś z boku. Dałaby sobie rękę uciąć, że to był głos Crow, który jakimś cudem przebił się przez krzyki reszty tłumu. Nie musiała oglądać się za siebie. Omal nie skręcając nogi, ruszyła biegiem do przodu. Pnącza były coraz bardziej agresywniejsze, a Scoliari nie była w stanie obserwować ich wszystkich jednocześnie. Tylko dzięki intuicji i dużej dawce szczęścia, mogła je omijać i przeskakiwać nad nimi. W tym zamieszaniu z pewnością nie znajdzie pozostałych rzeczy, chyba że... Kolejny cień przemknął nad nią. Wcześniej przekonana była o tym, że są to balony lub spadające transparenty. Dlatego nie zwracała na nie uwagi. Szukając jednak rozwiązania, biegnąc uniosła głowę do góry. Szybko pojęła czemu wcześniej tłum ją wyśmiewał i skazywał na porażkę. Dotarło również do niej czemu zniknęła elegancka murawa i gdzie należy szukać kolejnych przedmiotów. Zmuszając się do nieludzkiego wysiłku skierowała się w kierunku środka areny, gdzie leżał sporej wielkości głaz, wyglądający jak kieł wystający z ziemi. Jeśli tylko wystarczy jej sił i uda się umknąć sidłom... Jeszcze raz przyspieszyła, tracąc niemal całkowicie zdolność oddychania. Z rozpędu wbiegła na skałę wyciągając przed siebie rękę z różdżką.
   - Ascendio! - wychrypiała. Powiedziała to tak niewyraźnie, że magiczny przedmiot mógł jej nie usłuchać. Tyle że różdżka Krukonki była niezwykle wierna i podatna na wyjątkowe umiejętności dziewczyny. Tak więc i tym razem usłuchała, ciągnąc niewidzialną siłą Scoliari w powietrze, w kierunku... Jednej z licznych platform, które zostały stworzone z fragmentów boiska. Mniejsze i większe, poruszające się w różnym tempie i pnące się wysoko niemal ponad granice stadionu. To tam Scoliari powinna teraz zmierzać. Jak najszybciej, aby nie dać szansy pnączom na dorwanie jej. Póki co znajdowała się zbyt nisko, a platformy poruszały się bez żadnego konkretnego schematu. Jeśli trafi na zły układ i pozostałe będą za daleko, utknie. Rozejrzała się po tej, na której stała w poszukiwaniu pozostałych dziesięciu przedmiotów. Tym razem nic nie zauważyła, a unoszących się w powietrzu fragmentów ziemi było znacznie więcej.
   -  Zostaw mnie, ty uparta roślino! - warknęła  zła, gryząc pnącze, które ośmieliło się złapać ją za nadgarstek. Ku własnemu zaskoczeniu, dostrzegła, że i ta metoda była skuteczna, choć roślinka do najsmaczniejszych nie należała. Z obrzydzeniem wypluła kilka kropli soku, które dostały jej się do ust. Złapała chwilę oddechu. Trwało to zaledwie moment, lecz zdobyła dzięki temu siły bu zmusić się do dalszego ruchu. Ponownie wyskoczyła w powietrze za pomocą zaklęcia. Niestety, tym razem dość niefortunnie spadła na platformę i niemal całkiem się z niej zsunęła, trzymając się brzegu zaledwie rękoma. Zacisnęła zęby. Nie planowała spadać. Tłum na chwilę przestał krzyczeć oczekując rozwoju wydarzeń. Dół boiska już niemal w całości był pokryty przez zielone żywe morze. Puszczenie się, niemal w stu procentach oznaczało przegraną.
   - Argh...! - z ciężkim sapnięciem podciągnęła się i trochę niegramotnie wturlała się na platformę. - Biorę urlop jak tylko skończę tę rozrywkę... Och... -  zauważyła metalowe pudełeczko. Zajrzały do środka. Nie było to jednak nic czego potrzebowała. Rzuciła je więc na dół, aby przypadkiem go nie wzięła. Podniosła się rozglądając za kolejnym stopniem. Od teraz szło jej już całkiem nieźle. Kurczowo trzymając różdżkę, przeskakiwała z jednego na drugi kawałek ziemi. Przestała jęczeć przy każdym upadku, czy uderzenia od rośliny. Jeszcze będzie miała okazję płakać i narzekać na swój stan, a jej osobą zajmie się szkolna pielęgniarka, która sprawi, że wszystkie kontuzje znikną  z pomocą kilku mikstur i tabletek.
   Dzięki swojej determinacji zdobywała kolejne składniki, które umieszczała w prowizorycznej torbie. Łuska chimery w skórzanym woreczku, bukiet kwiatów kocanki, fioleczka z drogocennym sproszkowanym rogiem jednorożca... W międzyczasie udało jej się nawet zmienić jeden z kamieni w chochlę oraz wyczarować szklany pojemnik, w którym zamknie przyrządzony eliksir. Wytwarzanie kociołku przerwały jej pnącza uderzające o spód platformy. Wściekle rozrywały ziemię i Scoliari nie mogła pozwolić sobie na dłuższe pozostanie na niej. Co gorsze, kończyła jej się droga ucieczki. Jeszcze kilka stopni i nie będzie miała, gdzie dalej skakać. Nie była wystarczająco szybka, aby przed nimi się ukryć i zdobyć wystarczająco dużo czasu by przygotować wywar z trapidry, który miał być bazą eliksiru. Wielka, czerwona jagoda, pokryta ciemnymi plamami wciąż spoczywała w kurteczce, a Nereza wychodziła z siebie, aby jej nie zmiażdżyć. Musiała ją wycisnąć do kociołka i gotować około pięć minut. Następnie zamieszać chochlą trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i zacząć dodawać kolejne rzeczy, manewrując jednocześnie przy ogniu i mieszając w odpowiednim kierunku. Z pewnością było to niemożliwe w obecnych warunkach.
   - Hmm... Jakby się dostać na najwyższą platformę? - spytała sama siebie. Była znacznie wyżej niż pozostałe. Dotychczasowe zaklęcie nie wystarczy. Aż takiej odległości nie pokona. Zmęczenie dawało się we znaki i czary nie były już tak silne jak na samym początku. Mogłaby co prawda pobawić się w Pottera i przywołać miotłę, lecz... To na pewno nie skończyłoby się dobrze. Złamałaby sobie kark jak nic. - Ciszej tam! - fuknęła poirytowana w kierunku tłumu, który domagał się, aby w końcu na coś zdecydowała. Najwyraźniej dotychczasowe działania już go znudziły. Zauważyła jednak, że nieliczna grupa osób wciąż ją dopinguje. Najwyraźniej nie wszyscy przekreślili szanse Scoliari na wygraną.  - A co, jeśli...? - obejrzała miejsce, w którym stała i spojrzała na najwyżej położone miejsce. - Jeśli nie schrzanię zaklęcia i będzie odpowiednio silne, to powinno się udać - oceniła krytycznie odległość. - Gorzej jak nie wyjdzie... - uchyliła się przed uderzeniem złośliwej rośliny, tak, że aż strzyknęło jej coś w kręgosłupie. Z trudem się wyprostowała. Jak tak dalej pójdzie to nie będzie czego  z niej zbierać. Raz kozie śmierć... Magiczna roślina nie dała jej więcej czasu do namysłu. Z cała mocą ruszała mając zamiar ją zmiażdżyć. Dziewczyna stanęła pośrodku platformy i skierowała różdżkę pod siebie. Jeśli się uda, to pan Tarento powinien jej postawić wybitny na koniec roku. Planowała bowiem użyć ponadprogramowego zaklęcia, które znalazła w jednej z ksiąg, kiedy się przygotowywała do tego zadania. Zdecydowanie wykraczało poza zakres ich umiejętności. Parę razy go przećwiczyła, lecz z marnym skutkiem. Będzie  miała dużo szczęścia, jeśli tym razem będzie inaczej.
   - Aqua Agmena! - krzyknęła zaklęcie głośno i wyraźnie. Przez chwilę nic się nie działo. Nereza z niepokojem patrzyła na miejsce, do którego chciała dotrzeć. Albo czar nie wyszedł, albo wyjdzie słabo, albo opóźniony i wtedy uderzy z impetem o spód kolejnego stopnia, który zaczął przepływać nad nią. Nagle ziemia zadrżała. Ta na dole, na stadionie. Ludzie z niepokojem rozejrzeli się szukając źródła trzęsienia. Czy to roślina, która zaczęła przedzierać się przez zaklęcia osłonne? Nie, to było coś zupełnie innego. Zielone pnącza rozstąpiły się w jednym miejscu, robiąc sporej wielkości koło. - Szybciej! - ponagliła Nereza wciąż trzymając różdżkę w jednej pozycji. Jeśli ją poruszy, czar się rozproszy. Patowa sytuacja, bo miała dosłownie kilka sekund, zanim wielka gałąź ją zmiecie z platformy.
    Krzyknęła krótko z zaskoczenia, gdy od dołu nastąpiło uderzenia i stopień bardzo szybko zaczął piąć się w górę. Pnącze minęło ją dosłownie o włos. No... Prawie. Na ramieniu pojawiła się długa rana, która zaczęła obficie krwawić.
   - Trzy... Dwa... Jeden... - odliczała cicho. Kątem oka widziała zbliżające się miejsce przeznaczenia. Nie będzie przyjemnie, oj nie... Obie platformy zderzyły się ze sobą, sprawiając, że Nereza upadła na kolana, a zaklęcie przerwało się. Blondynka była jednak na tyle przytomna, żeby ruszyć się z miejsca i przeskoczyć na drugi kawałek ziemi. Natomiast ten, na którym dotychczas się znajdowała zaczął kruszyć się i spadać w kierunku boiska. Dopiero teraz mogła zobaczyć jak gejzer wody, który wyczarowała szybko opadał i znikał w dziurze pośrodku areny.
   - Jestem genialna - pochwaliła siebie z zaskoczeniem. Spodziewała się raczej spotkania z zielskiem na dole i połamania co najmniej połowy swoich kosteczek. Kolejny świst oprzytomnił ją. Nie miała wiele czasu zanim pnącza osiągną odpowiednią długość by ją tu dosięgnąć. Wyciągnęła większy kamień. Zmieniła go w niewielki kociołek. - Fiamma - zapaliła pod nim ogień. Wszystko musiała robić niezwykle szybko i precyzyjnie, a najlepiej kilka rzeczy na raz. Wycisnęła jagodę. Z niecierpliwością oczekiwała momentu, gdy sok zacznie bulgotać. Powoli zaczynała mieć tego dość. Była obolała, obita, zmęczona... Rzeczy, które ze sobą dźwigała były wbrew pozorom ciężkie. Nie łatwo było z nimi się poruszać przez cały ten czas. Sukces, że wytrwała, aż do tego momentu. Ba, nawet publiczność dała jej odczuć swoje uznanie za ostatni wyczyn. Będzie miała czasu na słuchanie pochwał i oszczerstw jeszcze sporo. Teraz jednak najważniejszy był eliksir. Ponownie zamieszała chochlą, spychając jednocześnie nogą jedno z pnączy. Dodała listki, korę, zmiażdżone ślimaki... Nożem przyszpiliła pnącze, które chciało ukraść jeden ze składników. Zdecydowanie nie było szczęśliwe, bo wydało z siebie paskudny piszczący odgłos. Krukonka co do jednego była pewna, tego w swoim ogródku nie będzie hodować.
   Zmniejszyć ogień, powiększyć ogień... Czytała ostatnie linijki z pergaminu, które jeszcze nie zniknęły. W kilku miejscach miała wątpliwości, czy dobrze zapamiętała recepturę. Sądząc jednak po tym, że kociołek jeszcze nie wybuchł, musiała robić miksturę prawidłowo. Tylko to się liczyło. Jeszcze tylko minuta i wszystko będzie gotowe.
   - Reducto! Reducto...! - likwidowała kolejne wijące się zielone gałęzie. Uważała, by nie przewrócić gorącego pojemnika. - Szybko, ostatni przedmiot... - złapała flakonik ze sproszkowanym rogiem jednorożca. Skupiła się na tym na tyle, że nie zauważyła pewnego niepokojącego faktu.
   Bardzo niepokojącego.
   Niebo zasnuł nadzwyczajny cień. Mroczny i ponury. Falujący. Z rządzą zemsty za wszystkie krzywdy. Krukonka skupiona na zadaniu nie zwróciła na niego uwagi, ani na to, że roślinność w końcu zdawało by się, że dała jej spokój. Na trybunach zapadła cisza. Zjawisko robiło imponujące wrażenie i wzbudzało grozę praktycznie w każdym. Nawet najbardziej zaciekli kibice umilkli. Poniektórzy cofnęli się, bądź schowali za barierkami. Zupełnie jakby miało ich to uratować... Raczej marny pomysł.
   - Jest! Gotowe! - klasnęła w dłonie Nereza widząc, jak płyn zmienia swą barwę na turkusową. Przelała pospiesznie go do przygotowanej wcześniej fiolki. Gdy schowała ją w kieszeni spodni, dotarło do niej, że coś jest mocno nie tak. Przełknęła ślinę widząc ścianę roślinności wokół siebie. Niepewnie podniosła głowę do góry. Teraz była tylko ona, pnącza i jedna jedyna platforma na której stała.
   - Kurwa - wymknęło jej się. Znajdowała się w wielkiej żywej kopule. Nikt z zewnątrz nie miał szans zobaczyć, co dzieje się w środku. Nic zatem dziwnego, że Scoliari zignorowała dobre wychowanie i przeklęła soczyście.
   W tym momencie pnącza zaczęły się zwijać tworząc u góry olbrzymi kolec, którym ewidentnie miała zostać przebita.
    Wszystko runęło na dziewczynę.
    Nawet nie zauważyła, kiedy uniosła rękę z różdżką.
    Miała marne szanse na przetrwanie.
    Dosłownie chwile dzieliły ją od zmiażdżenia, rozerwania i Merlin wie czego jeszcze.
    Tłum zamarł nie wiedząc, co się dzieje.
   Nauczyciele i organizatorzy jak we śnie podnieśli się z miejsc, nie dowierzając temu, co widzą. Ospale starali się pomóc reprezentantce, nie wiedząc jednak od czego zacząć.
    Opiekun Krukonów bliżej podbiegł barierki wyciągając swoją różdżkę i otwierając usta, by wypowiedzieć zaklęcie.
    Bu bum.
    Bu bum.
    Bu bum...
    Serca zebranych zastygły spodziewając się krwawego końca.
    W tej właśnie chwili cała kula zapłonęła niczym żywa pochodnia. Z piersi kibiców wyrwało się krótkie "Och!", a następnie cofnęli się odepchnięci przez żar. Ogień zniknął równie szybko jak się pojawił. Ciemne, spalone na węgiel pnącza rozsypały się przy pierwszym podmuchu wiatru.
    Nereza Scoliari, osmalona, mocno zraniona i z wciąż uniesioną różdżką do góry, straciła przytomność i runęła do tyłu, spadając tym samym z ostatniej platformy i mknąc nieuniknienie w kierunku ziemi.
    - Mobilicorpus...! - przez krzyki ludzi przebił się jeden głos osoby. Jedynej, która była na tyle przytomna, aby ratować reprezentantkę. Do ziemi było jednak już bardzo blisko...

sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 19 - Hrabia Bufon, Nieopierzony Kruczek i Skryta Psychopatka

2 komentarze
   Chociaż zimna jesień nie była najprzyjemniejszą porą roku, to wydarzenia, które miały miejsce w tych ponurych miesiącach, skutecznie rekompensowały zarówno uczniom jak i nauczycielom wszechobecną pluchę i wieczną nudę. Oczywiście nie licząc szlabanów, testów i licznych prac domowych, które miały zachęcić młodych czarodziejów do nauki. Jak jednak powszechnie wiadomo, te praktyki spełzały niemal na niczym. W Hogwarcie, tak jak każdej innej szkole byli tylko nieliczni nauczyciele oraz przedmioty potrafiące samym swym istnieniem zmobilizować swych podopiecznych do jakiegokolwiek wysiłku intelektualnego. Z pewnością do tej grupy dało się zaliczyć profesora Nevilla Longbottoma. Był dość konsekwentny w swych działaniach, ale potrafił również nieba uchylić, jeśli następowała taka potrzeba. Innym reprezentantem tej grupy mógł być także Rebeus Hagrid, Adriana Rakhena oraz najnowszy nabytek placówki edukacyjnej, Micheal Tarento. Każde miało swoje wady, lecz dzielili się pasją i potrafili zachęcić do samodzielnej pracy, co było nie lada osiągnięciem. Z pewnością wszystkim umilało to ciągnące się godziny zajęć.
   W ciągu ostatnich kilku dni, na stadionie przeznaczonym dla Turieju, zaczęło się coś dziać. Mieszkańcy czterech domów oraz ich goście mogli zauważyć obcych czarodziei, zarówno robotników jak i formalistów z teczkami pełnych papierów. Jak zawsze Ministerstwo starało się dopilnować organizacji najlepiej jak tylko umiało, aby nikomu nie stała się krzywda. Wszystko, od śrubki w siedzeniu widza po stroje reprezentantów, zostało dokładnie sprawdzone. Nie było miejsca na oszustwa czy ewentualne zamieszki, gdyby atmosfera na trybunach zrobiła się zbyt gorąca. W ramach przygotowań przećwiczono ewakuację oraz przeprowadzono szkolenie ściągniętych  aurorów i zespołu medycznego. W szkole tymczasem zorganizowano krótkie zajęcia z pierwszej pomocy. Polegały one na nauczeniu się kilku prostych zaklęć mających na celu utrzymanie przy życiu poszkodowanych do przybycia lekarzy. Starsi uczniowie znali je już na pamięć i nie wywierały na nich wrażenia. Tylko pierwszaki uczęszczały na nie podekscytowane. Dla nich to był znak, że Turniej zbliża się wielkimi krokami.
 
   Tego dnia mało kto uważał na zajęciach. Uczniowie tęsknie spoglądali w kierunku okien i wyjść z klasy. Pragnęli, aby dzisiejsze, wyjątkowo skrócone zajęcia jak najszybciej dobiegły końca. Byli wyraźnie podnieceni. Z plecaków niektórych wystawały zwinięte plakaty, trąbki i inne przedmioty dzięki którym mogli okazać swoje wsparcie reprezentantów,  którym kibicowali. Parę osób pokusiła się nawet o pomalowanie twarzy choć nie dla wszystkich skończyło się to dobrze. Część nauczycieli machnęło na to ręką, rozumiejąc energię rozpierającą młodzież, inni zaś zafundowali podopiecznym szlabany i karne prace domowe w ramach nieodpowiedniego ubioru i lekceważenia prowadzącego oraz zajęć. Nikt jednak tym się specjalnie nie przejął. Pierwsze zadanie było ważniejsze. Wreszcie każdy będzie miał okazję na żywo podziwiać umiejętności trójki wybrańców. Dodatkowo, raptem kilka dni wcześniej, odbył się mecz quidditcha pomiędzy ślizgonami i puchonami więc ludzie żądni byli atrakcji i towarzyszącym im adrenalinie. Ta niepewność kto wygra... Naprawdę, wielu miało wątpliwości kto jest w tej trójce najlepszy. Dopiero po dłuższym zastanowieniu wybierano hrabiego, który wydawał się najbardziej pewny wygranej, a siły jaką emanował nie dało się nie zauważyć. Większy dylemat pojawiał się, gdy miano wskazać lepszą dziewczynę. Tu ludzie spierali się między sobą podając kolejne za i przeciw działające na korzyść jednej lub drugiej uczennicy.
   Nic zatem dziwnego, że wraz z ostatnim dzwonkiem młodzież wysypała się z klas i przekrzykując zmierzali w kierunku wyjścia ze szkoły. Tylko pojedynczy maruderzy cofali się do domów, aby porzucić zbędne podręczniki. Oznaczało to jednak dla nich, że na stadionie zajmować najgorsze miejsca, z których mało co będzie widać, a dopchanie się do pierwszego rzędu będzie równać się z cudem.
   - Crow! Pospiesz się! Jeśli będziesz się stroić dalej to nie zdążymy wejść na stadion przed zakończeniem zadania! - Pod schodami do dziewczęcego dormitorium stał Raven. Z istnie cierpiętniczą miną oczekiwał przyjścia francuzeczki.
   -  Och, nie jęcz! Przecież nie pokażę się tam ludziom w szkolnych szatach! - odkrzyknęła mu - Wszyscy muszą widzieć, że dopingujemy naszą reprezentantkę!
   - Dobrze, ale już chodź, ceremonia otwarcia nie będzie na ciebie czekać.
   -  Wiem, wiem... Idę! - Słychać było jak dziewczyna wyskoczyła na kamienne schody i zbiegała po nich szybko na dół, starając się przy tym nie przewrócić. Z ostatnich trzech zeskoczyła, wpadając prosto w ramiona przyjaciela. Chłopak nie wyglądał na zaskoczonego całym zajściem. Przyzwyczaił się już do niecodziennych wybryków Crow.  Teraz ciągnęła za sobą sporej wielkości transparent, a sama była ubrana na niebiesko, wyraźnie zaznaczając, z którego domu pochodzi i komu kibicuje.
   - Pomóc ci? - spytał retorycznie,  a w ramach odpowiedzi w ręce wciśnięto mu przedmiot, który niosła. W podskokach ruszyła do wyjścia poganiając chłopaka. Nagle jednak zatrzymała się i Perez wpadł na nią. Przeklął pod nosem. - O co chodzi? Jeszcze czegoś zapomniałaś?
   - Można to chyba tak... - z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy cofnęła się do jednego z regałów i odsunęła zasłonę. Na parapecie jak gdyby nigdy nic, dziergając na szydełku, z anielskim spokojem siedziała Nereza. Mamrotała coś tylko cicho pod nosem, lecz zdawała się być najspokojniejszą istotą na świecie. - Merd!* Nerezo! Co ty tu jeszcze robisz?! - krzyknęła przerażona. - Powinnaś już od dawna być na stadionie z pozostałymi reprezentantami!
   - Robię breloczek w kształcie dyni - zaprezentowała przyjaciółce swoją pracę.
   - Postradałaś rozum! - wybałuszyła na nią oczy - Chodź, szybko! - złapała Scoliari za rękę i pociągnęła za sobą.- Doprawdy, co ty sobie myślałaś? - karciła ją surowo. - Przynajmniej się zdążyłaś przebrać...
   -  Spokojnie, wyrobiłabym się bez najmniejszego problemu...
   -  Och, doprawdy? Mam inne zdanie na ten temat! - Choć La Mettrie była malutka, drobna i miała na sobie buty na obcasach to okazało się, że jest najszybsza z całej gromadki. Nereza truchtała za nią, w jednej ręce trzymając nadal włóczkę w pomarańczowym kolorze i szydełko. Trójka krukonów pospiesznie wybiegła z opustoszałego już zamku i najszybciej jak to możliwe biegła w stronę odpowiedniego stadionu, skąd dobiegały już krzyki, jakieś wiwaty, muzyka i wystrzały sztucznych ogni, których na dziennym niebie nie było widać zbyt dobrze. Potężny obiekt zajmował naprawdę dużo miejsca. Szczęśliwie tereny przyległe do szkoły były naprawdę rozległe i spokojnie ten kilkupiętrowy moloch miał gdzie się zmieścić.
   - Crow, ja...-zaczęła blondynka lecz przyjaciółka jej przerwała.
   - Posłuchaj, masz się dobrze bawić i nie dać zabić, zrozumiałaś? - położyła ręce na jej ramionach.- A jeśli jeszcze raz spróbujesz zrobić coś takiego to sumiennie ci obiecuję, że do końca życia będziesz chodziła w różowym.
   - Dziękuję... Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła - przytuliła ją do siebie. - To się tyczy też ciebie, Raven.
  -  Do usług - skinął głową. - A teraz uciekaj do namiotu. Wszyscy chcemy cię zobaczyć jak ucierasz nosa tamtej dwójce - mruknął do niej.
   -  Nie zawiodę was - wzięła głębszy wdech i ruszyła w odpowiednim kierunku. Stresowała się. Nie miała specjalnie okazji aby obcować z pozostałą dwójką reprezentantów. Szczególnie z Danielle, gdzie udało im się zaledwie wymienić uścisk dłoni i kilka przelotnych spojrzeń. Odchyliła połeć materiału i weszła do namiotu. Niemal od razu wpadła na jakiegoś czarodzieja, lecz usunął jej się z drogi widząc z kim ma do czynienia. Ner rozejrzała się wokoło szukając jakiejś podpowiedzi, co powinna zrobić. Wyglądało jednak na to, że uczniowie zostali praktycznie pozostawieni sami, a ich opiekunowie wyszli na zewnątrz na ceremonię otwarcia.
   - Tym masz zamiar wygrać Turniej, kruczku? - usłyszała kpiąca uwagę. Hrabia w ogóle zdawał się nie denerwować. Robił oszałamiające wrażenie. Z pewnością niejednej pannie ugną się kolana na jego widok. Dopasowany strój w czarnych i bordowych barwach podkreślał budowę ciała i wydawał się wyższy niż w rzeczywistości. Długie włosy jak zawsze spiął w kucyk i tylko pojedyncze kosmyki grzywki opadały na jego twarz. - Co to niby jest?
   - Dynia. Proponuję zaopatrzyć się w okulary - odparła ze stoickim spokojem.
   - Doprawdy, potrafisz człowieka rozbawić. I co niby ta ozdoba ma zrobić? - spoglądał na nią swoimi drapieżnymi oczami.
   - To breloczek... Mam zamiar nosić go na szczęście - pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Doprawdy, nie miała zielonego pojęcia czym mu, aż tak zaszła za skórę, że nie dawał jej spokoju. Przecież już zdążyła przeprosić i podziękować za wszystko, co się dało. A do tego, co było niezgodne z jej kodeksem moralnym, nie miała nigdy zamiaru wracać. W tym wypadku ich złośliwe rozmowy były już na porządku dziennym.
   - Z pewnością ci się przyda, szczególnie w starciu ze mną. - Stwierdził dumnie podchodząc bliżej Scoliari.
   - Tego akurat się nie obawiam. Jeszcze nie miałeś okazji poznać moich umiejętności.
   - Tak samo jak ty moich, kruczku.
   - Przypominam, że mam imię i brzmi ono Nereza. - Wznowił swoją pracę nad swoją robótką. Zignorowała jego złośliwe uwagi. Zgrabnie tworzyła kolejne rządki, szybko zbliżając się do końca.
   - Dla mnie pozostaniesz nieopierzonym kruczkiem. Jeszcze masz szansę się wycofać.
   - Twoje groźby nie robią na mnie wrażenia...- dostrzegła w namiocie jeszcze kogoś - Twoja luba czeka. Chyba nie powinieneś jej zostawiać samej na zbyt długo - zwróciła mu uwagę dostrzegając Gabrielę. Scoliari coraz częściej widziała tę dziewczynę u jego boku. Na pewno był ku temu powód. Szczególnie, że hrabia nigdy jej nie odtrącił.
   - Przez chwilę da sobie radę sama... - przeniósł wzrok na młodą Weasley, która zarumieniona siedziała przy stoliku i coś ściskała w swoich dłoniach.
   - Jak na moje wyczucie, to chyba chce ci coś dać.
   - To już nie jest twój interes i nie wtrącaj się do moich spraw.
   - Dokładnie to samo mogę powiedzieć tobie - uśmiechnęła się niewinnie. - Jesteśmy chyba zatem kwita.
   - Nie czuj się tak pewnie. Dużo ci do mnie brakuje - wyciągnął rękę w jej stronę, lecz rozmyślił się z tego, co chciał zrobić, dostrzegając kogoś za Krukonką. Dziewczyna odwróciła się.
   - Jewel! - nie kryła, że jego obecność bardzo ją uradowała.- Przyszedłeś kibicować swojemu przyjacielowi?
   - Od kiedy jesteście na "ty"? - Ace zmrużył gniewnie oczy spoglądając to na jedno, to na drugie.
   - Witaj, Nerezo - chłopak ukłonił się lekko przed nią - Odkąd poznaliśmy się na statku i okazało się, że to niezwykle miła i czarująca młoda czarownica - odpowiedział spokojnie Stark. - Prawdę powiedziawszy, przyszedłem kibicować wam obojgu. Jesteście stworzeni do tego Turnieju.
   - Przeceniasz jej możliwości, Jewelu.
   - Tu akurat mogę się z tobą zgodzić - mruknęła krukonka. - ale będę się starać.
   - Same chęci to za mało - pouczył ją hrabia.
   - To się jeszcze okaże.
   - A wy znowu się drażnicie - westchnął ciężko przyjaciel Nobilara - Naprawdę, moglibyście dać już sobie  z tym spokój. Gdybyście tylko darowali sobie złośliwości, moglibyście dojść do porozumienia.
   - Ależ my dochodzimy - wtrąciła Nereza. - Tylko trochę bardziej okrężną drogą.
   -  Tak, gdzie co drugie zdanie macie się ochotę nawzajem pozabijać.
  - Nie zniżyłbym się do takiego poziomu, powinieneś mnie lepiej znać. A jeśli to był żart, to wyjątkowo słaby - Nobilar obejrzał się na Gabrielę. Ruda nerwowo poprawiają kosmyki włosów. Zagadywana przez pracowników, grzecznie odpowiadała i wyglądało na to, że nie planuję stąd szybko wyjść. Po chwili hrabia uznał, że rozmowa została zakończona i wrócił do panny Weasley, uśmiechając się lisio i rzucając jakąś celną uwagę, która wzbudziła jej śmiech.
   - Nerezo, uważaj na siebie w trakcie zadania. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. - Wykazał zaniepokojenie. Jak zawsze, gdy rozmawiał z Krukonką.
   - Nic mi nie będzie - zapewniła - zrobiłam sobie amulet na szczęście - zaprezentowała dopiero co skończoną dynię.
   - Sama ją wykonałaś? - wziął do ręki breloczek - Wyszedł naprawdę dobrze. Widzę, że posiadasz wiele ciekawych umiejętności. - Pochwalił ją i chciał zwrócić przedmiot, lecz został powstrzymany przez Nerezę.
   - Dziękuję za komplement. To bardzo miłe z twojej strony. - podziękowała, choć nie była pewna czy na niego zasługuje - Mam prośbę, - przygryzła wargę, wahając się czy dobrze robi - zatrzymaj dynię dopóki nie skończy się pierwsze zadanie. Wrócę po nią gdy tylko uda mi się je zaliczyć.
   - Jesteś pewna? W końcu to twój amulet na szczęście.
   - Coś czuję, że lepiej się sprawdzi, jeśli ty go przypilnujesz.
   -  Skoro tak uważasz... Spełnię zatem twoje życzenie,  tylko wróć cała - poprosił a dziewczyna pokiwała głową.
    - Powodzenia na Turnieju - niespodziewanie podeszła do nich Danielle i wyciągnęła rękę w kierunku Nerezy. Jak zawsze, włosy ognistego ptaka zasłaniały większą część jej twarzy i nie wyglądało na to że chciałaby z nimi coś zrobić. Ciężko Scoliari było określić co ta druga tak naprawdę myśli. Teraz jednak zachowywała się jak na reprezentanta przystało więc krukonka uścisnęła jej dłoń.
   - Tobie również.
   - Mam nadzieję, że jesteś szybka - dodała jeszcze. Nereza mogła dostrzec niebezpieczny błysk w jej oczach, gdy na moment odgarnęła grzywkę.
   -  Co chcesz przez to powiedzieć?
   - Przekonasz się - przeniosła wzrok na Jewela, który już chciał coś powiedzieć - Nie martw się o swoją dziewczynę. Nic jej nie zrobię... Nie mam w zwyczaju ostrzegać swych ofiar przed atakiem - wsunęła ręce do kieszeni ciepłej pikowanej kamizelki, którą miała na sobie. - Co to za przyjemność, gdy daję komuś uciec? Żadna - odpowiedziała na swoje pytanie. Odeszła, pozostawiając ziarno niepewności w duszy Scoliari.
   -  Dziwnie się zachowuje...
  -  Niczym skryty psychopata - Stark przyznał jej rację.  - Również osoby, z którymi się zadaje są niespełna rozumu.
   -  Skąd wiesz?
  -  Popytałem trochę tu i tam... Ten chłopak, który zawsze jej towarzyszy to Olaf. Osoba o najgorszej z możliwych reputacji w swojej szkole. Uczniowie Ignaspherii się go obawiają i starają mu nie wchodzić w drogę. Podobno kiedyś upatrzył sobie Danielle jako swą ofiarę.
   -  Coś jednak chyba nie wyszło...
   -  Nikt nie wie, co się stało, ale tworzą zabójczy duet. Nie czują potrzeby przyjaźnienia się z kimś innym. Potrafią sporo namieszać...
   -  A ich dyrektor? Wydaje się być uprzejmy.
   -  Nie znam niestety jego relacji z Morande.  Przepraszam - westchnął - Nie jestem w stanie udzielić ci dokładniejszych informacji.
   - Ależ nie musisz. Jestem ci niezwykle wdzięczna, że przekazałeś mi, aż tyle. Nigdy tego od ciebie nie oczekiwałam.
   -  Czuję się jednak zobowiązany. - upierał się przy swoim dżentelmen. W tym momencie do namiotu powrócił minister wraz z opiekunami reprezentantów. Znów było słychać głośniejsze krzyki dochodzące z widowni. Oczekujący tam ludzie nie mogli się doczekać rozpoczęcia widowiska.
    -  Prosiłbym, aby goście opuścili już namiot i powrócili na swoje miejsca na stadionie, - zwrócił się do zebranych dobrotliwie minister. -  Musimy zaczynać. Czas najwyższy aby zebrani tu reprezentanci dowiedzieli się z czym będą mieć dziś do czynienia.
   -  Powodzenia, Nerezo - Jewel jeszcze raz Uścisnął jej dłonie i opuścił ogromny, piętrowy namiot. Zaraz za nim wyszedł Olaf, który skończył szeptać o czymś z Danielle. Ostatnia była panna Weasley. Ucałowała hrabiego w policzek i jąkając się starała mu dodać otuchy. Razem wyglądali naprawdę uroczo. Scoliari westchnęła ciężko, gdy ruda w końcu ją minęła i wyszła na zewnątrz.
   - Jeśli na arenie będzie cała nasza trójka, trzymaj się z dala od Morande - Ace zwrócił się cicho do Krukonki, gdy podchodzili na środek namiotu. - Walkę z nią zostaw mnie.
   -  Dlaczego? - spytała podejrzliwie. Nie otrzymała jednak odpowiedzi. Uczeń wyglądał tak jakby nic nie mówił. Zaintrygowało to dziewczynę. Naprawdę Danielle była tak niebezpieczna? A może powiedział to tylko ze względu na Jewela? Nie była do końca pewna. W każdym razie, co by się nie działo, nie powinien wykazywać aż takiej... Troski. Inaczej tego Scoliari nie potrafiła określić.
   Cała trójka wybrańców zebrała się wokół pana Thimoty'ego. W rękach trzymał trzy zwinięte w rulonik pergaminy. Zostały zalakowane pieczęcią Ministerstwa. Nie ulegało zatem wątpliwości, że będą częścią czekającego ich zadania.
   - Wszyscy są? Bardzo dobrze, możemy zatem zaczynać - chrząknął - Waszym celem jest uważenie eliksiru. - zdradził w końcu po dłuższej chwili milczenia. Morande prychnęła cicho pod nosem zaś Nobilar zdawał się być niewzruszony. Scoliari zaś przeklinała w duchu wszystkie świętości. To była dziedzina, której wybitnie nie trawiła. Wszelkie substancje wychodziły jej tylko po długich godzinach ćwiczeń, z przepisem i kimś do pomocy. W innym wypadku była zgubiona. - Jednak to nie będzie tak proste jakby się wam wydawało. Na tych pergaminach znajduje się lista składników oraz sposób przyrządzenia. Na arenę wychodzicie pojedynczo. Kolejność podam za chwilę.- tłumaczył powoli - z pewnością jednak chcecie wiedzieć jaki jest haczyk. Od otwarcia zwoju macie piętnaście minut na zapoznanie się  z jego treścią, później tekst zaczyna stopniowo znikać. Jesteście zatem ograniczeni czasowo i własną pamięcią. Zadanie uznaje się za zakończone przed czasem, gdy uważycie substancje bądź piętnaście minut po zniknięciu całego przepisu. Obyście nigdzie się nie pomylili i zakończyli z sukcesem tworzenie eliksiru. Jest on potrzebny do trzeciego zadania, Miejcie to na uwadze - zastrzegł. - Inną kwestią jest jego zaliczenie. Pani Humphrey - zwrócił się do swojej asystentki, poproszę o listę.
   - Ależ oczywiście, już podaję - kobieta wyciągnęła odpowiedni formularz i wręczyła swojemu przełożonemu.
   - Pierwsza będzie pani Danielle, następnie pani Nereza, a na koniec pan Ace. Czy wszystko jest jasne, moi drodzy? Jakieś pytania? Nie? - czujnie im się przyjrzał przez szybki okularów. Jednak ci pokręcili głowami. - Doskonale. Panno Morande, proszę o przejście do kolejnego pomieszczenia - minister wskazał na przejście w kierunku areny. - Piętnaście minut i ani chwili dłużej. Zbierasz składniki i przygotowujesz eliksir. - Przypomniał zasady wchodząc z nią w długi korytarz. Ich głosy zostały stłumione, a po chwili ucichły. Scoliari splotła nerwowo palce. Zaczęła kręcić się po dużym namiocie, omijając rozstawione krzesła, stoliki i szafki. Omijała też schody prowadzące na kondygnację wyżej. Nie wolno im było obejrzeć występów innych reprezentantów. Wszystko po to, aby sobie wzajemnie nie podpowiadali. Żeby nie mieli łatwiej. Żeby nie oszukiwali...
   - Mogłabyś usiąść - odezwał się w końcu hrabia oparty o jedną z belek. Stał tak ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach i zamkniętymi oczami. W jednej z dłoni trzymał swoją różdżkę. Był zdecydowanie gotowy na to, co dla nich przygotowano.
   - Przykro mi, jeśli cię to irytuje - odparła Scoliari. Nie przerwała jednak spaceru. W pamięci powtarzała nie tylko nazwy wszystkich składników jakie poznała w swoim życiu, ale i zaklęcia. Minister powiedział, że będą musieli je zdobyć. Jak? To akurat była zagadka. 
   - Nie, ale tobie z pewnością to nie pomaga.
   - Skąd niby możesz to wiedzieć? - podniosła jedną brew. - Nie znasz mnie zbyt dobrze.
   - Znam się na ludziach.
   - Śmiem wątpić. 
   - Jak chcesz... - przerwał - Zaczęło się - do namiotu wdarły się głosy uczniów skandujących nazwisko reprezentantki włoskiej szkoły. Pierwsze piętnaście minut minęło. Teraz zaczął się wyścig z czasem. Danielle musiała zdobyć jak najszybciej wszystkie składniki, a następnie stworzyć eliksir. Wszystko to zanim zniknie tekst. Ewentualnie mogła pozwolić sobie na przedłużenie, ale tylko i wyłącznie wtedy, gdy była pewna swej pamięci. W innym wypadku sporo ryzykowała swoją pomyłką.
   - Dobry jesteś z eliksirów? - zagadnęła.
   - Sądzisz, że ci powiem zdradzając swoje słabe i mocne strony? - parsknął.
   - Nie. Ale spróbować pociągnąć rozmowę zawsze mogę. 
   - Wymyśl w takim razie inny temat.
   - Chcesz zatem ze mną dyskutować? - spytała nieufnie.
   - Z chęcią wysłucham, co masz takiego do powiedzenia, nieopierzony kruczku...
   - Nerezo - poprawiła go automatycznie.
   - Bo być może po tym zadaniu się wycofasz i ze wstydu zapadniesz się pod ziemię.
   - Zrobię ci na złość i nie wykonam żadnej z tych rzeczy - uniosła dumnie głowę.
   - Tak? Czyli planujesz stchórzyć już teraz? - uśmiechnął się lisio, otwierając oczy i spoglądając na nią ciekawie.
   - Nie. Przejdę to i następne dwa zadania i pokażę ci, że nie jestem taką ofiarą losu za jaką mnie masz.
   - I jak masz zamiar to zrobić? - spytał, a Scoliari podeszła do niego pewnie.
   - Zobaczysz - odparła tajemniczo. 
   - Powodzenia, kruczku.
   - Nerezo.
   - Kruczku brzmi bardziej odpowiednio - oboje odwrócili się, słysząc poruszenie przy wejściu. Jednak nic więcej się nie wydarzyło. Dziewczyna cofnęła się i przysiadła na fotelu stojącym z boku. Czas mijał nieubłaganie. Chociaż Minister przekazał im wszelkie ważne informacje, nie byli w stanie do końca określić ile czasu może trwać przebieg całej akcji dla jednej osoby. Nikt im nie zdradził ile czasu tekst będzie znikał. Sądząc jednak po tym, co działo się na zewnątrz, Danielle nie miała większych problemów i powoli zbliżała się do końca. 
   - Nereza Scoliari? - W końcu pojawił się jeden z pracowników - Zapraszam, teraz twoja kolej.
   - Idę - ukrywając strach ruszyła w kierunku wejścia do tunelu prowadzącego na arenę. Musiała przetrwać. Zrobi wszystko, aby się nie poddać. Na znak weszła do środka, pozostawiając za sobą jasny namiot z wygodnym wyposażeniem. Nie było już odwrotu. Widziała sylwetkę ministra z wyciągniętą ręką w jej stronę, w której trzymał pergamin. Scoliari pocieszała się tylko tym, że to co wymyślili nie będzie bardziej skomplikowane od eliksiru wielosokowego. W końcu mieli niecałe dwie godziny na przygotowanie, a nie cały miesiąc. Nereza cieszyła się, że nie była pierwsza, przynajmniej wiedziała ile ma mniej więcej czasu. Ta informacja z pewnością była przydatna...



_____

*Merd - cholera

Pytanie do publiczności: ktoś orientuje się, co się stało z Zimną, która prowadziła bloga Ptaki i Gady? Zniknął w ciągu ostatnich dwóch-trzech dni i przyznaję, że jestem niezwykle zawiedziona z tego powodu. 

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 18 - Pod Senemowym drzewem

2 komentarze
   Nie oglądając się za siebie wskoczyła w gęstwinę. Była bardzo ostrożna i czujna. Nie mogła sobie pozwolić na to, aby dać się zaatakować. Uważnie patrzyła pod nogi, by nie stanąć na żadnym patyku, którego odgłos łamania narobiłby niepotrzebnego hałasu. Już dawno temu powinna tu przyjść.  Tymczasem zwlekała i w pewnym momencie nawet przestała próbować przechytrzyć nauczyciela. I tak zawsze jakimś dziwnym trafem wiedział, kiedy chce wejść do Zakazanego Lasu. Tym razem mu się nie udało jej zatrzymać. A może po prostu nie chciał? Może chciał się w ten sposób dowiedzieć, po co ją tak tu ciągnie. Scoliari jednak poruszała się cicho i sprawnie pomiędzy drzewami. Ci, którzy wcześniej tu nie byli, mieliby problem z nadążeniem za dziewczyną.
   Zsunęła się po zwalonym pniu i zeskoczyła na ziemię. Rozejrzała się wokół siebie szukając ścieżki, która dla przeciętnego czarodzieja była zupełnie niewidoczna. Bez zawahania skręciła w prawo, zmierzając jeszcze głębiej w las. Istoty tu mieszkające, z pewnością już wiedziały, że czarodziej wszedł na ich terytorium. Niektóre z pewnością się zbliżyły, by sprawdzić kto ośmielił się zakłócić ich spokój. Żadne jednak nie robiło jej krzywdy. Krążyły w bezpiecznej odległości. Krukonka słyszała szelesty i ciche pomrukiwania żądne krwi. To była niebezpieczna wyprawa. Jeszcze bardziej niż spotkanie z trójgłowym psem. Tu mogła mieć do czynienia z co najmniej tuzinem różnych stworzeń. Jako piątoklasistka z pewnością nie miała najmniejszych szans na odparcie ataku ich wszystkich. Jej wiedza i umiejętności były na zbyt niskim poziomie, choć były naprawdę imponujące jak na Krukona przystało. To z łatwością mogło naprowadzić dociekliwych na trop. Dziewczyna skrywała sekret. Musiała posiadać coś, dzięki czemu swobodnie poruszała się po lesie lub był tu ktoś, kto był w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo. A może jedno i drugie? Czy tak łatwo odgadnąć prawidłową odpowiedź?
   Szerokim łukiem ominęła stado testrali, które tej nocy zaszło wyjątkowo daleko, aż nad krystalicznie czyste jezioro. Nad wodą unosiła się jasna poświata, choć korony drzew były tak gęste i rozłożyste, że zasłaniały niebo. Ciężko przez to było określić jaka jest pora dnia. Kilka ciemnych rumaków, przypominających żywe trupy, podniosło swe łby i spojrzało w kierunku Scoliari swoimi mętnymi oczami. Wydawało się, że nie mają źrenic i są ślepe. Jednak nic bardziej mylnego. W dodatku ich wygląd... Odstraszał on zwykłych ludzi. Były to jednak z najłagodniejszych stworzeń. Łatwe do oswojenia i wytresowania. Mogły je jednak zobaczyć tylko osoby, które widziały czyjąś śmierć. Tym bardziej źle się kojarzyły i czarodzieje woleli się trzymać od nich z daleka.
   Zdarzało się jednak, że czasem któryś mugol natrafił na jednego z testrali. Zazwyczaj trwało to tylko chwilę i przypominało przywidzenie. Jednak przez wieki powstało wierzenie, że to właśnie tak wyglądają rumaki Śmierci i są one złym omenem. Kiepska reputacja, ale ze względu na bezpieczeństwo zwierząt, Ministerstwo nie próbowało ingerować w tę legendę.
   Tymczasem Scoliari pozostawiła stado w tyle i skierowała swoje kroki w stronę nienaturalnie krzywo rosnącego drzewa. Jego korzenie wychodziły z ziemi, tworzyły pętle i potem niespodziewanie ponownie znikały w glebie. Poskręcane gałęzie owijały się wokół pnia i pięły wysoko do góry. Dziewczyna weszła pomiędzy ten cudaczny labirynt, starając podejść jak najbliżej konaru. Z każdym krokiem mogła dostrzec coraz to więcej drobnych rozwijających się kwiatów. Wyglądało na to, że reagowały na obecność żywych istot i dopiero przy nich odkrywały swe prawdziwe piękno. Z pozoru zaschniętych łodyg, zmieniały się w zielone rośliny z pojedynczymi listkami. Kielichy posiadały jasnoniebieskie płatki i blado żółte, lekko świecące pręciki.
   - Miło cię widzieć, Azynie - Dziewczyna w pewnej chwili uśmiechnęła się tajemniczo i odwróciła do tyłu. Z tego spotkania cieszyła się jak z żadnego innego. Czekała na nie z niecierpliwością od zakończenia poprzedniego roku szkolnego. Były wyjątkowe. Nikt inny w szkole nie miał okazji doświadczyć czegoś podobnego. Żałowała, że nie pojawiła się szybciej od przyjazdu do Hogwartu we wrześniu, lecz teraz nie miało to znaczenia.
   - Gratuluję ci dostania się do Turnieju - odpowiedział jej melancholijny głos. Spod jednej z pętli wyłoniła się niezwykle wysoka postać. Wokół rozległo się ciche stąpanie końskich kopyt. Powoli weszła w światełka kwiatów. - Choć nie jesteś z tego powodu zadowolona. - Dokończył. Na przeciw Scoliari stał centaur. Ukłoniła się przed nim, a on odwzajemnił jej gest.
   - Nie, ale staram się z tym pogodzić - Dumna postawa, do której tak bardzo się przyzwyczaiła. Niezwykły spokój ducha, dzięki któremu mogła się uspokoić. Czas w trakcie tych spotkań zdawał się biec zupełnie innym tempem. Wolniej, bez wizji obowiązków, bez stresu.
   - Wypijesz ten eliksir? - spytał jak gdyby nigdy nic. Nereza już dawno temu odpuściła sobie rozgryzienie zagadki, jakim cudem centaur wiedział o wszystkim, co dotyczyło życia zarówno jej jak i na zamku i w świecie. To była jego niezwykła umiejętność. Kiedyś powiedział, że to dzięki gwiazdom. Ile w tym prawdy? Sama nie wiedziała.
   - Tak - odpowiedziała po chwili milczenia. Teraz nie była zła. Wchodząc w las miała okazję wszystko jeszcze raz przemyśleć. Zarówno przyjaciele jak i opiekun mieli rację. Musiała odpocząć. Choć uczyła się intensywnie i czuła korzyści z tego płynące, to niestety doświadczała też nieprzyjemnych efektów takiego wysiłku. - Powinnam była wcześniej to uczynić.
   - Przejdźmy się - centaur skinął głową w geście aprobaty. Takiej odpowiedzi oczekiwał od dziewczyny. Ruszył pierwszy, cicho krocząc pomiędzy skręconymi korzeniami, odgarniając gałęzie z drogi jeśli zaszła taka potrzeba, aby jego towarzyszka nie miała problemów z przejściem. Podążała za nim, w pełni mu ufając. Znała go już tyle czasu... W dość skomplikowanych okolicznościach trafiła na niego w lesie, niedługo po rozpoczęciu pierwszego roku w Hogwarcie. To była jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie jej się tu przytrafiły. Między innymi właśnie dlatego nie żałowała Ignaspherii, aż tak bardzo. Idąc tam, nie miałaby okazji spotkać Azyna. Zawsze słyszała, że większość centaurów mieszkających w Zakazanym Lesie jest dość sceptycznie nastawiona do ludzi. Trzymają się z daleka, a jeśli wpadną na kogoś to tylko, aby zaatakować, bądź poprosić o opuszczenie tego miejsca. Pamiętała też jak czytała, że większość z nich jest mocno obrośnięta sierścią, a ich kolory to głównie kary, kasztan albo gniady. To po to, by dobrze maskować się z otoczeniem. Tymczasem jej niezwykły przyjaciel mocno odbiegał od tych informacji. Przychodził do niej, gdy tego potrzebowała. Rozmawiał i potrafił odgadnąć niewypowiedziane przez nią myśli. Jego ludzka połowa miała śniadą cerę, praktycznie bez dodatkowego futra. Wyglądał na młodego, niewiele od niej starszego, choć była pewna, że to mylący obraz. Ostre rysy twarzy, zielone oczy, rzadko kiedy okazywał emocje. Miał też urocze końskie uszy, które jednak przez większość czasu ginęły w ciemnych włosach. Natomiast jego końska część była maści siwej jabłkowatej. Niespotykanie jasna. Mimo to, Azyn doskonale potrafił się ukrywać. Jeśli tylko chciał, mógł pozostać niezauważony stojąc nawet bardzo blisko osoby, która go szukała.
   Wydawałoby się, że Krukonka przyszła tu, aby spytać go o przyszłość i dowiedzieć się czegoś, co pomogło by jej w Turnieju. Jednak to było niemożliwe. Centaur  nigdy nie zdradzał tego, co miało się wydarzyć. Kiedyś, gdy była trochę młodsza, spytała się go o to. Odpowiedział jej wtedy, że nie wolno ingerować w wydarzenia, jeśli zna się koleje losu. Szczególnie centaury miały surowy zakaz na takie działania. Podobno każdy, kto starał się zmienić przyszłość, ponosił konsekwencje swoich czynów. Cena była zatem niezwykle wysoka i często zbyt okrutna. Po tym, co usłyszała nie drążyła tematu i nigdy do niego nie wróciła. Nie przychodziła więc po informacje. W Lesie szukała spokoju. Starała się odnaleźć harmonię i siłę, dzięki którym mogła stawiać czoło kolejnym przeszkodom.
   Prowadził ją przez gęstwinę skręcając co jakiś czas. Las był magicznym miejscem. Można było się w nim zarówno łatwo zgubić jak i znaleźć. Scoliari nie raz tego doświadczyła. Nigdy nie miała problemu z odnalezieniem miejsca spotkania. Choć nie wiedziała jak, zawsze wiedziała którędy należy się udać, aby dotrzeć do starego Senema, między którego konarami rosło malutkie i całkiem młode drzewo wiggenowe*. Powrót stamtąd nie był taki łatwy. Tylko dzięki centaurowi trafiała w końcu na obrzeża lasu, skąd już wiedziała, którędy należy się udać, aby trafić na zamek. Nigdy jednak nie pamiętała ścieżki, którą ją prowadził. Za każdym razem szedł inaczej. Ten spacer był już ich małym rytuałem. Zazwyczaj milczeli, tak jak teraz. Zdarzały się jednak dni, kiedy Nereza mogła wyrzucić z siebie wszystkie żale bądź po prostu porozmawiać z przyjacielem.
   - Czy mój opiekun starał się dowiedzieć, czemu kręcę się przy lesie? - dręczyło ją to od pierwszej próby spotkania. Wiedziała, że nie powinna kusić losu i innym czarodziejom zdradzać swojego sekretu, ani tym bardziej ścieżki w najbardziej niezwykłe miejsca. Były zbyt cenne, aby pierwszy lepszy człowiek się o nich dowiedział.
   - Nie osobiście i nie od początku. Wie, że las jest zaklęty.
   - Powinnam była bardziej uważać. Innych interesowało tylko, abym się trzymała jak najdalej stąd. Uczniów łatwo zwieść. Z nim mam problemy...
   - Jesteś zdolną czarownicą. Lecz nawet najzdolniejsi nie są w stanie w ciągu jednej chwili posiąść lat doświadczenia.
   - Czy to oznacza, że jeśli za bardzo będę się starać to tylko pomogę mu rozwiązać zagadkę? - Centaur skinął głową. - Tylko, że mam wrażenie, że jeśli nic nie robię to jest mu nawet łatwiej i rozgryzie mnie jeszcze szybciej.
   - Nie zawsze należy tym się martwić. Czasem te najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze...
   - Wiem, choć w tym wypadku ciężko mi się do tego dostosować.
   - A teraz?
   - Jestem tu.
   - Jak?
   - Poniósł mnie gniew. Przestałam zwracać na wszystko uwagę. Spodziewałam się porażki.
   - Lecz?
   - Udało się... Azynie, ale nie mogę tak ciągle myśleć. Raz wyszło, lecz czy i kolejne będą tak skuteczne?
   - O tym przekonasz się w swoim czasie- odparł tajemniczo. Nim się obejrzała, znajdowali się już na skraju lasu. Scoliari mogłaby jednak przysiąc, że jeszcze przed chwilą byli znacznie dalej od zamku i nie dotarli jeszcze do jeziora, gdzie odpoczywały testrale. - Jest już wystarczająco późno - utkwił wzrok w ciemnych okiennicach szkoły - Od dawna powinnaś być w łóżku.
   - Będę musiała uważać, aby nikt mnie nie przyłapał... -Jeszcze raz spojrzała na magicznego przyjaciela. - Dziękuję. Naprawdę dobrze znów cię widzieć - uśmiechnęła się delikatnie, a potem rozglądając się wyszła z krzaków. Założyła kaptur na głowę, aby nikt zbyt łatwo jej nie rozpoznał. Najszybciej jak potrafiła przemierzała błonia. Gdy się zaś w pewnym momencie obejrzała za siebie, nie dostrzegła już centaura, choć była pewna, że wciąż ją obserwuje. Las i jego mieszkańcy byli niezwykli. Czas naprawdę zdawał się płynąć inaczej. Była już noc, choć gdy do niego wchodziła nadal był dzień. Nie była to jednak jej pierwsza wyprawa. Znała bezpieczne przejścia korytarzami, aby niezauważona dostać się do swojego domu...

~*~

   - To o której miała zacząć się dzisiejsza lekcja? -spytała Crow, przysypiając przy swoim teleskopie. Była rannym ptaszkiem i zajęcia z astronomii w środku nocy, okazywała się być torturą.
   - O pierwszej. Profesor powinien lada moment się pokazać.
   - Oby. Nie mam zamiaru złapać jakiejś paskudnej choroby od stania na tym zimnie - fuknął Malfoy. Jak zawsze rozstawił się niedaleko krukonek. Bardzo dobrze zresztą wiedział, co robił. Jeśli z jakiegoś przedmiotu gorzej mu szło, zajmował miejsce blisko kujonów. Tak samo jak teraz. Z jednej strony miał kolegów i koleżanki ze swojego domu, z drugiej najlepszych krukońskich uczniów na roku. Co prawda Ner i Crow zdecydowanie się do nich nie zaliczały, lecz Velorun źle by się czuł, gdyby nie mógł komuś dogryźć.
   - Przeziębienie to nie koniec świata - ziewnęła La Mettrie. Skupiona na tym, aby nie zasnąć, w pierwszej chwili nie zauważyła nauczyciela, który wślizgnął się na dach wieży. Jak zawsze zmierzył uczniów złowrogim spojrzeniem. Nachmurzył się jeszcze bardziej, widząc jak jeden po drugim zaczynają zasypiać. Dla niego to było lekceważeniem jego osoby. W końcu prowadził niezwykle istotny przedmiot w ich wykształceniu i powinni być mu wdzięczni, że osoba taka jak on, zgodziła się ich poprowadzić w tym roku.
   - Gwiazdy do mnie przemówiły -odezwał się zachrypniętym i nieprzyjemnym głosem. Słysząc go, część osób ocknęła się z letargu. Zdążyli się już nauczyć, że ten ton niczego dobrego nie zapowiadał. Wiedzieli, że nie powinni przysypiać, lecz ciężko było im przezwyciężyć uczucie otępienia i bezsilności. Na co dzień w końcu, praktycznie wszyscy o tej porze śpią już w łóżkach - Zrobimy sobie zadanie na ocenę. Nie wykorzystując przy tym żadnych pomocy naukowych. - Scoliari przeklęła w duchu. Może osłem z tego przedmiotu nie była, ale z doświadczenia już wiedziała, że profesor wymagał bardzo dokładną znajomość tablic z kątami, stopniami i Merlin wie czym jeszcze, żeby tylko wyliczyć skomplikowane wzory.
   - Panie profesorze Erycjuszu von Ulbrechtatshitz, ale dzisiaj mieliśmy obserwować...
   - Proszę mi nie przerywać, Otterling. Doskonale wiem, co jest tematem zajęć! A może chcesz się ze mną zamienić? Ha! Niedoczekanie twoje! Nauczyciel astronomii może być tylko jeden! - poirytowany podniósł głos. Zawsze tak się zachowywał. Był to nieobliczalny starszy człowiek, będący nadal w doskonałej formie.
   - Tak, oczywiście, panie profesorze Erycjuszu von Ulbrechtashtitz... - Krukonka zrezygnowała z dalszego wtrącania się i jednocześnie rozwiała wszelką nadzieję na normalną lekcję.
    - Widzę po was, że jesteście zupełnie nieprzygotowani! Nie wiem poco tu się pojawiliście... Na co wy jeszcze czekacie? Wyciągać pergaminy, pióra i cyrkle! Za godzinę u każdego z was chcę widzieć narysowaną dokładną mapę północnej części nieba! - podał zadanie. Z pozoru proste. Jeśli weźmiemy jednak pod uwagę, że trzeba było nie tylko pozaznaczać kropki na kartce, lecz także je podpisać, to polecenie robiło się już mało ciekawe. Trzeba było mieć naprawdę świetną pamięć, by wszystkie spamiętać. Scoliari zabrała się do pracy. Miała niezwykle mało czasu. Dobrze będzie, jeśli uda jej się wykonać chociaż najważniejsze punkty tamtej części nieboskłonu - Co to ma niby być? - profesor stanął nieopodal - Bazgroły pięciolatka? - podniósł pergamin do góry - Pracy w takim stanie ci nie przyjmę. Lepiej zacznij jeszcze raz i się postaraj - zostawił Ślizgonkę i ruszył dalej między uczniami, aby ich terroryzować kolejnymi kąśliwymi i nieprzyjemnymi uwagami. - W jakiej ty skali rysujesz? Ocknij się! Robiąc tak wielkie kropki zmieścisz co najwyżej dwa tuziny gwiazd. O ile pamiętasz, że należy zachować odległość w skali - Niezadowolony odszedł od kolejnej osoby. Skrytykował jeszcze kilka nim udało mu się dotrzeć do Crow, która naprawdę starała się, aby wyglądać nie na śpiącą, co było niezwykle trudne. - Może ci kołysankę zaśpiewać?
   - Preferuję czytanie bajki, panie profesorze Erycjuszu Von Ulbrechtashtitz - odpowiedziała La Mettrie z lekką dozą sarkazmu.
   - Śmiesz się ze mnie naśmiewać! To niedopuszczalne!
   - Tylko odpowiadam na pytanie...
   - Szlaban! Za lekceważenie nauczyciela! - Crow westchnęła ciężko. Jej przebojowość zgubiła ją. Teraz będzie musiała spędzić przynajmniej ze trzy wieczory z profesorem, aby odpracować zniewagę jakiej się dopuściła. - Radzę ci uważać na zajęciach, młoda damo...- zmrużył gniewnie oczy. Po chwili przeniósł wzrok na Scoliari, która ukradkiem zerkała na całe zajście. - Nie masz nic innego do roboty? - skarcił ją. Dziewczyna speszona wróciła do rysowania pracy, najlepiej jak tylko potrafiła, starając się oddać jak najbardziej naukowy wygląd gwiazdozbiorów. Z trudem powstrzymywała swoją artystyczną stronę, która chciała dodać coś od siebie. Tego nauczyciel z pewnością by nie zniósł. Ba, przyprawiłaby go pewnie o zawał serca...
   Dokładnie godzinę później, wampirzy czarodziej zebrał wszystkie prace za pomocą machnięcia różdżki. Pergaminy zwinęły się i ułożyły w stosik do kuferka, który nie wiadomo skąd się pojawił. Prawdopodobnie został wyczarowany w czasie, gdy uczniowie byli pochłonięci pracą. Pan Erycjusz jednak nie zabrał się jeszcze za sprawdzenie ich. Miał w zwyczaju ogłaszać wyniki dopiero na następnych zajęciach. Jeśli ktokolwiek miał jakieś obiekcje do swej oceny, mógł przyjść po zajęciach i poprosić o obejrzenie swego dzieła i przeczytać notatki, które zostały na nim nabazgrane czerwonym atramentem.  Zazwyczaj wyjaśniały one wszystko i profesor nie musiał dokładać żadnego komentarza. W większości wypadków i tak się okazywało, że uczeń popełnił jakiś głupi błąd, do którego najlepiej w ogóle nie warto było się przyznawać i udać, że na dyżurze u nauczyciela było się nieobecnym.
   - Skoro już rozruszaliście swoje szare komórki, możemy teraz przejść do najważniejszej części naszych zajęć. Dzisiaj na niebie możemy obserwować bardzo ciekawe zjawisko, które nie spotyka sieętak często. Każdy z was powinien wiedzieć, o co chodzi. Dla zapominalskich, przypomnę, że chodzi o minięcie Io z Europą w bardzo niewielkiej odległości. Konkretnie zaledwie czterech stopni. To ważne wydarzenie i lepiej, abyście je zapamiętali. Z pewnością będę sprawdzał waszą wiedzę z tego zakresu. - Splatając ręce za plecami przeszedł się pomiędzy uczniami - Proszę bardzo, ustawiamy odpowiednio teleskopy i rozpoczynamy obserwacje. Mijanie powinno rozpocząć się w ciągu kwadransa. Radzę wykonać dokładne notatki i niczego nie omijać. - Na dachu zaległa niemal całkowita cisza. Słychać było tylko skrobanie piór i lekkie skrzypienie metalowych części, gdy uczniowie przestawiali swoje teleskopy, by móc lepiej obserwować wskazane obiekty niebieskie. Pan profesor rzadko kiedy dawał im chwilę wytchnienia. Przez cały czas, jak trwały zajęcia, pilnował, aby mieli zadania do wykonania, od których zależała ich ocena końcowa z przedmiotu. To człowiek, którego ciężko było znieść. Z łatwością rozdzielał szlabany, a próg zaliczenia został ustawiony niezwykle wysoko. Niełatwo było zatem wybić się poza najsłabsze oceny. Ciężką pracę uczniowie byli wstanie zaakceptować, jednak jego charakteru... Zdecydowanie nie. Czasem, aż się prosiło, aby ktoś wstał i potraktował nieprzyjemnym zaklęciem, tylko po to by oprzytomniał. Jednak pozostawało to tylko marzeniem, gdyż za taki wybryk czekały ciężkie restrykcje. Nie mieli wyboru. Należało jakoś przetrwać te lekcje.
   Najlepszym sposobem było poświęcenie się wykonywaniu pracy i całkowitym ignorowaniu złośliwych uwag profesora. Nie każdy jednak był ostoją spokoju i czasem komuś coś się wymsknęło w ramach odgryzienia się nauczycielowi. Kończyło się to szlabanem, tak jak w przypadku Crow, która ośmieliła się mieć własne zdanie. Równie dobrym sposobem na odreagowanie takiego, a nie innego zachowania Erycjusza Von Ulbrechshtitza, było... Szydełkowanie. Tak, dokładnie. Odrobina wełny, jeden drucik i człowiek odrywał się od rzeczywistości, skupiając swą uwagę na przekładaniu oczek i pilnowaniu, aby wykonywany przedmiot był odpowiednio luźny i nie zwijał się. Z tej właśnie opcji korzystała Nereza. Po zakończeniu astronomii w okolicach godziny czwartej rano, nie potrafiła się zmobilizować, aby pójść spać. Nadal była zła. Przekręcała się tylko w łóżku z boku na bok irytując tym samym śpiące współlokatorki. W końcu po którymś "Idź w końcu spać!", wysunęła się spod pościeli i z kłębkiem muliny oraz szydełkiem przeniosła się do pokoju wspólnego. Usiadła na wolnej kanapie po turecku. Zdecydowanie łatwiej było wykonywać robótki ręczne przy blasku wiecznie palącego się kominka, niż w ciemności na ulubionym miejscu za regałem. Mamrotała coś nie do końca zrozumiale pod nosem. Starała się uporządkować wszystkie myśli, których ostatnimi czasy nazbierało się całkiem sporo. Korzystała z rad centaura, odrzucając swoją niechęć i obawy jak najdalej. Z każdym kolejnym rządkiem było coraz lepiej. Nerwowe i pospieszne ruchy dłoni stawały się coraz wolniejsze i spokojniejsze. Z coraz większą wprawą przerzucała kolejne oczka i dziergała następne rzędy tworząc długi szalik. Tym razem okazała się być zbyt leniwa, by spróbować czegoś bardziej skomplikowanego jak gwiazdki, kwiaty czy inne sympatyczne ozdoby. Raz na jakiś czas spoglądała na całokształt dzieła, by je ocenić i sprawdzić czy gdzieś się nie pomyliła.  Gdyby tak się stało, musiałaby spruć kawałek, a nigdy nie należało to do najprzyjemniejszych czynności. W końcu wizja zrobienia jeszcze raz tego samego nie napawała optymizmem. Tak samo było teraz z Nerezą. Po kolejnym skorygowaniu  szalika dała sobie w końcu spokój. Ziewając i przeciągając się, wstała i zabrała swoje rzeczy zmierzając do dormitorium. W końcu była wystarczająco zmęczona i czuła, że zaśnie upragnionym błogim snem, nawet bez wykorzystania eliksiru otrzymanego od opiekuna.
   W domu Krukonów zrobiło się pusto, cicho i bardzo spokojnie. Wszyscy uczniowie spali w swych łóżkach oddychając miarowo bądź chrupiące i śniąc o niebieskich migdałach. I tylko Szara Dama przemykała bez słowa między pokojami, sprawdzając czy mieszkańcom nie dzieje się żadna krzywda.