sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 27 - Z Gryfem u boku

5 komentarzy

   "Śnieg prószył, okrywając świat puszystą kołderką. Pomimo późnej pory, na ulicy nadal można było spotkać wielu ludzi. Rodziny z dziećmi, młode małżeństwa, staruszków... Wystawiali ręce przed siebie, by złapać zimne płatki. Potem śmiali się i rozcierali dłonie. Zadowoleni z życia szli dalej przed siebie.  Dziewczynka złapała swojego brata za rękę i pociągnęła za sobą. Oboje, śmiejąc się, biegali wokół rodziców udając ptaki. Jedno ze skrzydlatych stworzeń siedziało na ramieniu ich matki i wtulało się w futrzany kaptur. Vartij był jeszcze bardzo młody i wciąż niepewnie spoglądał na otaczający go świat. Miało minąć wiele czasu nim dorośnie. Tymczasem dzieci zziajane zatrzymały się w końcu. Chłopak uśmiechnął się podstępnie i ulepił śnieżkę, którą rzucił w kierunku siostry. Ta pisnęła zaskoczona, ale zaraz zrewanżowała się tym samym. Znów rozpoczęli biegi dookoła swoich rodzicieli. Nie wszystkie kulki trafiały w swój cel. Część lądowała na nogach dorosłych, a inne trafiały w betonowe ściany budynków. Dzisiaj nikt nie prawił tej dwójce kazań na temat bezpiecznej zabawy. Był pierwszy dzień świąt. 
  - Mamo, chodźmy zobaczyć choinkę na skwerku! - Chłopak zatrzymał się gwałtownie, przez co ścigająca go mała, wpadła na jego plecy. Naburmuszona roztarła swój noc i dopiero wtedy na powrót uśmiechnęła. Oboje czekali na odpowiedź złotookiej kobiety. Jej miłą twarz spowijały delikatne loki jasnych włosów. Przez chwilę zastanawiała się, marszcząc przy tym cienkie brwi. W końcu pokiwała głową. Nie potrafiła odmówić swoim pociechom. Wzięła je za ręce i przeprowadziła na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się park. Nad drzewami tam rosnącymi, górowała choinka ozdobiona złotą gwiazdą na szczycie. Ustawiona na obrotowym podeście kręciła się wkoło. Oświetlała najbliższą okolicę różnokolorowymi lampkami, zawieszonymi na jej gałęziach. Pośród zielonych igieł można było znaleźć także wiele innych ozdób. Teraz nikogo poza czteroosobową rodziną tu nie było. Dziewczynka w czerwonym płaszczyku puściła dłoń matki i pobiegła do przodu, by z bliska przyjrzeć się świątecznemu drzewku. Z jej punktu widzenia było ono niezwykle duże. Musiała dobrze zadrzeć głowę by zobaczyć jego szczyt i jaśniejącą gwiazdę. Z zachwytem oglądała wiszące bombki o misternych wzorach i drewniane oraz słomiane laleczki. Najbardziej zachwyciły ją aniołki, które miały skrzydła wykonane z prawdziwych piór. Wydawać by się mogło, że postacie te zerwą się zaraz do lotu i odlecą w stronę nieba. To, teraz lekko zachmurzone, wcale nie wywoływało podłego nastroju u ludzi. Czasem, gdy chmury były rzadsze, można było dostrzec gwieździste niebo.        - Czy to aniołki sprawiają, że pada śnieg? - zapytała z dziecięcą niewinnością. Brat uśmiechnął się słysząc teorię małej
.   - Tak, kochanie - kobieta podeszła do swojej córki i wskazała palcem w kierunku nieba. - Mają ze sobą woreczki z magicznym pyłem. Gdy sypną go na chmury, ten zamienia się w śnieg i spada na ziemię, by cieszyć ludzi. Aniołki są szczęśliwe, gdy udaje im się wywołać uśmiechy na naszych twarzach.
   - A co, jeśli ktoś nie lubi zimy? - spytała zaniepokojona. Odwróciła wzrok od nieba i przeniosła go na wszechwiedzącą rodzicielkę. Matka znała odpowiedź na każde jej pytanie. - Smucą się?
   - Nie, maleńka. Wiedzą, że każdy jest inny i starają się go rozweselić w inny sposób.
   - Na przykład makowcem? - oczy dziecka zabłysły wesoło.

   - Tak, na przykład ciastem z naszej cukierenki - zaśmiała się wesoło, słuchając teorii swojej córki. Była taka niewinna.

   - Mamusiu, a czy każdy może zostać Aniołkiem? - znów spojrzała w niebo. Płatki śniegu wirowały na wietrze i mijało sporo czasu nim opadały na ziemię.

   - Tylko Ci, którzy będą chcieli pomagać innym. Musisz umieć wywołać uśmiech na twarzy zupełnie obcych ci ludzi. Dopiero wtedy będziesz gotowa by wzbić się w górę. Dostaniesz wtedy swoje skrzydła i wraz z innymi będziesz tworzyć śnieg.
   - To ja się będę bardzo starać - Z zacięciem na twarzy mała kiwnęła głową. Odbiegła w stronę ojca i brata, pozostawiając za sobą kucającą matkę. -Słyszałeś, tato? Będę mogła zostać Aniołkiem!
   - Będziesz na pewno najpiękniejszym z nich wszystkich! - mężczyzna złapał dziecko i wziął je na ręce. Złotooka córka wtuliła się w niego i przymknęła powieki zmęczona. Długi spacer dawał o sobie znać. Oddech uspokoił się i powoli odpływała w objęcia Morfeusza.
    - Wracamy? - z boku dało się słyszeć szept blondynka. Wskazał przy tym na zasypiającą siostrę. Rodzice popatrzyli po sobie i zgodnie pokiwali głowami. Kobieta podniosła się i otrzepała ze śniegu. Po raz ostatni obejrzała się na choinkę i dołączyła do swojej rodziny.
   To były ostatnie wspólne święta.
   Nikomu nie mówiła o swojej chorobie, by nikogo nie martwić. Dopiero, gdy syn znalazł ją nieprzytomną na podłodze w kuchni wszystko się zmieniło. Wbrew jej woli została zawieziona do szpitala i poddana bolesnemu leczeniu. Było jednak na nie zbyt późno. Mąż wielokrotnie zadręczał się pytaniem, czemu nie powiedziała im wcześniej. Zawsze przy tym złotooka uśmiechała się delikatnie i kręciła przy tym głową. Twierdziła, że w ten sposób spędziła najpiękniejsze chwile ze swoją rodziną. Nie martwiła się o to, co będzie potem, a żyła chwilą. Chciała uniknąć pobytu w szpitalu. Wolała, by najbliżsi nie zapamiętali jej ostatnich miesięcy życia w postaci nieustannych badań i ciągłego pobytu na oddziale onkologicznym.
   Przecież lekarstwo przedłużyłoby jej życie tylko o rok. Cały rok spędzony w łóżku, gdzie byłaby podłączona bez przerwy do aparatury, mierzącej jej czynności życiowe. Nie chciała takiego życia. Wolała odejść szybciej, ale spędzić pozostały jej czas najlepiej jak tylko potrafiła dając szczęście innym.
   Dwa tygodnie odeszła w obecności swojej rodziny. Choroba rozwijała się coraz bardziej i złotooka nie była już w stanie prawie mówić, ale wyczuła zbliżającą się śmierć i poprosiła ich, by przyszli ją pożegnać. Powoli zamknęła swoje wiecznie radosne oczy. Z uśmiechem na twarzy zasnęła już na zawsze.
   W ręku trzymała aniołka zrobionego przez jej córkę.
   - To ty będziesz najpiękniejszym Aniołkiem na niebie - Mała wyszeptała z trudem te kilka słów. Nieustannie płynące łzy, zamazywały obraz otaczającego ją świata. Starała się uśmiechać, tak samo jaj jej matka, ale nie była tak silna. Upadła na kolana kryjąc twarz w swoich malutkich dłoniach. Tak bardzo chciała wierzyć w to, co teraz powiedziała. Nie w to, ze jest to tylko zły sen i zaraz się obudzi, a przy niej będzie matka z jej ukochanym miśkiem w ręku. Wiedziała jaka jest kolej rzeczy. Czuła się jednak porzucona. Nie było nikogo, kto byłby w stanie ją teraz pocieszyć. Ojciec starał się zachować kamienną twarz i poszedł z lekarzem do pokoju obok, by podpisać dokumenty. Tak bardzo potrzebowała wsparcia drugiej osoby...
   Blondynek otarł piąstkami oczy i klęknął obok siostry by ją przytulić. Musiał być silny. W końcu ktoś musiał się zająć Nicole. Opowiadać jej o Aniołkach i Wróżkach ze stawu z lasku. Snuć historie o przygodach odważnego tygryska. Nie mógł płakać. Jednak smutek był silniejszy i łzy znów popłynęły po jego policzkach..."


    - Witaj, czarny króliku - usłyszała obok siebie zgodny chórek. - Czy jesteś bardzo zajęta?
   - Czytam - odpowiedziała zdawkowo, nie odrywając wzroku od tekstu. Wczuła się w czytaną książkę, przyniesioną ostatnio z mugolskiego świata, a rodzeństwo Lupin wyrwało ją z zadumy w jednym, jak dotychczas, najbardziej przygnębiających fragmentów. Nie była z tego zachwycona. Wczuła się w postać i teraz w duszy czuła zagubienie, gwałtownym sprowadzeniem do rzeczywistości. Ukradkiem otarła czającą się łzę. 
    - Chcemy, żebyś nam pomogła.
    - Mowy nie ma - Scoliari włożyła przekładkę i zamknęła tomik. Pochyliła się w ich stronę. Aż ją ciarki przeszły. Wyglądali całkiem niewinnie. Dodatkowo na pozór miłe zachowanie i urocze gesty, obcym osobom nie pozwalało uwierzyć w ciemną naturę dzieci. - Jesteście koszmarnymi, małymi diabłami, które dogadały się z Irytkiem, co jest naprawdę niezwykłym osiągnięciem.
   - Dziękujemy, to przyjemność słyszeć takie komplementy - rozpromienieli się. Ewidentnie byli dumni ze swoich poczynań. Z każdego psikusa i żartu. Nigdy nie wiadomo było co kryje się w tych małych główkach. Niezbyt odległy śmiech poltergeista upewniał ją tylko w przekonaniu, że bliźniakom za żadne skarby świata nie wolno ufać. Na pewno coś knuli i wyczekiwali teraz tylko ofiary. Z pewnością nie chciała nią zostać, ani przyczynić się do podłożenia kogokolwiek.
   - Chcieliśmy tylko żebyś nam coś sprawdziła...
   - Widzieliśmy, że masz wstęp do działu ksiąg zakazanych...
   - Od profesora Tarento...
   - I nie wyglądało na to, żebyś uczyła się z tamtych książek do Turnieju - Na twarzach trzecioklasistów malował się lisi uśmieszek. Te małe gnomy śledziły ją i brata. Pół biedy, że wiedzieli o zezwoleniu. Pewna grupa uczniów takie posiadała. Intrygowało ją jednak skąd się dowiedzieli, co konkretnie oglądała i w jakim celu. Sprawdzenie tych informacji nie powinno być zbyt proste. Bibliotekarka w końcu nie notuje jakie książki przegląda się w bibliotece. Jedynie co zostało z niej wyniesione lub zwrócone.
   - Nie od razu wszystko da się znaleźć - Na wszelki wypadek trzymała się oficjalnej wersji. Może rzeczywiście wiedzieli coś więcej a może tylko pogrywali.
   - Tak, oczywiście.
   - Naprawdę brzmi przekonywująco - zawtórowała mu Noel. - Ale chyba wolisz nam pomóc i dalej w spokoju szukać informacji o zaklęciu o złotej barwie niż...
    - Po prostu zastanawiałam się czy coś takiego istnieje.
    - I poświęcasz temu swój cały wolny czas?
    - Nie dam się zastraszyć - Nereza dumnie uniosła głowę. -  To za mało bym wam uległa. Nawet jeśli rozpowiecie innym, to wciąż nie będzie brzmiało to podejrzanie.
     - Dobra jesteś - przyznał młody Lupin. Podrapał się za uchem szukając nowej taktyki.
    - Jest wiele innych osób, które możecie podręczyć. Nie mówiąc o tym, że sami z pewnością jesteście w stanie załatwić sobie pozwolenie - westchnęła Scoliari i spróbowała wrócić do lektury.
    - Po ostatnim wybryku... Nie sądzę. Bibliotekarza chciała nas zjeść żywcem.
    -  Wyglądała wspaniałe!  Taka czerwona jak piwo nią na twarzy...
   - Poruszała się jak błyskawica. W życiu nie miała tyle ruchu... To jak, pomożesz nam? -  Chłopak ponownie pytanie.
   - Nie. Mowy nie ma - Krukonka była niewzruszona.
   - Nawet nie zapytałaś czego chcemy - zauważyła Puchonka.
    - Znając życie czegoś strasznego lub obrzydliwego. Najlepiej jedno i drugie. Do tego nie muszę być jasnowidzem. Sio, czytam.
   -  Szykujemy wielką niespodziankę na bal - zdradzili jej. Najwyraźniej bardzo chcieli się z nią podzielić swoim sekretem.
   - Ha! Wiedziałam! - zza rogu wychyliła się znajoma postać ślizgonki. Jej twarz wykrzywiał nieprzyjemny uśmiech.
    - Wpadliście - mruknęła blondynka.
   -  Wiedziałam, że musicie mieć jeszcze kogoś z kim współpracujecie. Jak opiekunowie się o tym dowiedzą... A dyrektor... -  rozmarzyła się Malfoy. - Z pewnością zdyskwalifikują cię z turnieju.
     - Co? -  Scoliari odwróciła się zaskoczona w jej kierunku - Co ty bredzisz? Tylko z nimi rozmawiałam i wręcz odmówiłam jakiejkolwiek współpracy.
    - Teraz to się kryjesz - Dziewczynka odrzuciła do tyłu włosy. Wysoko zadarła głowę. - Jestem pewien, że twój brat będzie rozczarowany. A mój dom dostanie dodatkowe punkty za zdemaskowqnie cię. Domyślałam się, że kryjesz jakiś sekret.
   - Shareto...! - zanim jednak skończyła reprymendę, przerwały jej bliźnięta.
   -  Zostaw to nam - uśmiechnęli się podstępnie. - Już my dopilnujemy by nie rozpowiadała takich głupot. Złapali się za ręce i spokojnie ruszyli w kierunku ślizgonki. Ta czuła się niezwykłe pewnie. Jednak tylko do czasu. A tak konkretnie do momentu, gdy chichoczący złośliwie Irytek przytargał ze sobą wiadro pełne lodowatej wody i bezceremornialnie wylał ją na paplającą uczennicę z domu węża. Wrzask i pisk jaki temu towarzyszyły były nie do opisania. Nereza aż zatkała uszy by nie ogłuchnąć. Nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu na widok przemoczonej do suchej nitki Sharety.
  - Irytku,  a co powiesz na kisiel? -  zaproponowała niewinnie Noel, a poltergeist natychmiast to podłapał i zniknął gdzieś z wiadrem.
    - Jesteście bezczelni! - oburzyła się mała - Zrobiliście mi krzywdę! Na pewno teraz będę chora!
    - Och, nie histeryzuj - Noel przewróciła oczami.
    - Nie będzie wam do śmiechu jak traficie do kozy!
    - Bu~! - Raphael stanął nią twarzą w twarz, a ta się zachwiała na wysokich szpilkach. Nie mając jednak świadków, którzy poświadczyliby wszystkie wydarzenia na jej korzyść, złorzecząc okrutnie, pozostawiając za sobą mokry szlak, oddaliła się. Powiedzmy sobie szczerze, nauczyciele nie mieli większego wpływu na duchy. Każdy był w stanie uwierzyć, że Irytek robił głupie żarty. Jeżeli Scoliari tak by przedstawiła przebieg wydarzeń... Tak, prawdopodobnie Shareta nie mogłaby z tym zbyt wiele zrobić.
    - Do usług - Lupin skłonili się w kierunku Krukonki - Mamy nadzieję, że dasz się jeszcze przekonać przed balem...
     - Dziękuję, dobry sposób na przepędzenie ślizgonki - pokręciła głową, nie dowierzając, że taka mała istotka może tak bardzo napsuć komuś krwi. - Co nie zmienia faktu, że nadal wam odmawiam.
    - Och, no trudno. Będziemy jednak próbować - pomachali jej zgodnie i po chwili ruszyli w przeciwnym kierunku niż Malfoy, gwiżdżąc podejrzanie radośnie.

***

   "Otumanieni fani opieszale odwracali się, widząc duży cień, którego tu nie powinno być. Aura, którą roztaczała ta postać sprawiała, że ludzie dostawali gęsiej skórki. Olbrzymi ptak sfrunął z nieba. Nikt go wcześniej nie dostrzegł, nie wychwyciła żadna kamera. Kto by się spodziewał ataku tego typu? Ochroniarze zareagowali najszybciej i czym prędzej ściągnęli gwiazdora ze sceny. Zaraz za nim ruszyła Rosjanka, a pomiędzy materiałem kurtyny dało się dostrzec grube futro bestii o czarno białych paskach. Pierwszy atak był nieskuteczny. Zwierzę, które pojawiło się na stadionie, wzniosło się wyżej. To otrzeźwiło ludzi. Pierwsze krzyki rozniosły się echem po obiekcie. Gryf rozejrzał się zaniepokojony. Nie miała pojęcia jak ptak jest związany z misją. A może nie był w to zamieszany wcale i miało tu miejsce coś o czym nie miała pojęcia. Fani zaczęli się wycofywać. Do tej pory szczęście i odrobina zadumy została zastąpiona przez przerażenie. Ptak zdecydowanie wyszukiwał kogoś w tłumie i najwyraźniej jego celem nie był występujący dziś człowiek. Blondynka zamarła widząc jego jedno oko pokryte bielem, kiedy odwrócił swą głowę.
   - Leno! - usłyszała krzyk swego znajomego. Próbował się do niej przedostać pomiędzy gwałtownie cofającymi się ludźmi. Przyciągnęła ręce do siebie skrzyżowała na piersiach, aby odnieść jak najmniejszą ilość obrażeń. Lada moment powinna dostać informacje od swego przełożonego, która miałaby jej pozwolić na walkę. To było duże wydarzenie. Niezależnie od wszystkiego, wszystkie Gryfy i Rekruci byli zobowiązani do chronienia cywili. Czas wydłużał się, dziewczyna spodziewała się, że to przez to, że nieznany jej Vartij jeszcze nikogo nie zaatakował.
   - Leno, chodź tutaj!  - ponaglający krzyk pośród wszystkich innych. Odwróciła się. Wyciągnęła rękę w kierunku młodzieńca. To był odruch bezwarunkowy. Zarówno ona jak i on starali się oprzeć sile tłumu i dotrzeć do siebie. Na marne. Blade został pociągnięty w stronę wyjścia, a młoda dziewczyna musiała pochylić się i lawirować pomiędzy ludźmi, aby nie zostać zadeptaną. Nie może zostać tu na dole. Oparła się o ramiona dwóch następnych nadbiegających osób i odbiła się do góry. Złapała duży haust powietrza i podciągnęła wyżej. Nikt nie okazał oburzenia, kiedy przebiegała im po barkach, aby tylko dostać się do wciąż stojących barierek. Złapała się ich pewniej. Nadal nie otrzymała informacji z góry. Co się działo z  Seth? Przygryzła wargę. Szef nigdy ich jej nie zawiódł.
   - Nicole, gdzie biegniesz?! - obok siebie usłyszała krzyk. Spojrzała w tamtym kierunku. Dostrzegła ciemnowłosą dziewczynę ubraną w niezwykle skąpy strój wykonany z czarnej lateksowej skóry. Nie trzymała się zbyt pewnie w kozaczkach na obcasie, które miała właśnie na sobie. - Nicole, wracaj! - Jej wysoki głos sprawił, że Gryf przekręciła głowę. Wwiercał się głęboko w uszy i ogłuszał. - Co jej znowu strzeliło do głowy? Tatiana mnie zabije, jeśli coś jej się stanie... - Kociooka przeskoczyła przez barierki i pobiegła dalej pchając się pomiędzy ludźmi, odprowadzana przez wzrok Leny. Imię, które wypowiedziała fanka dało jej do myślenia. Szybko skojarzyła fakty. Najwyraźniej obie dziewczyny były Rekrutkami Akademii.
   - Mamo...! - obok barierek schowała się dziewczynka. Za rękę trzymała chłopczyka, prawdopodobnie młodszego brata. Podobieństwo jakie ich łączyło nie pozostawiało żadnych złudzeń, że są krewnymi. Ptak ponownie wzniósł się w górę i zanurkował, tym razem lądując pomiędzy lożą dla honorowych gości, a sektorem, który zazwyczaj zapełniali najbogatsi fani. Kilkanaście osób zostało poturbowanych, kiedy usiadł na ziemi. Blondynka wzięła głębszy wdech. Tym razem zmuszona jest działać bez rozkazu.
   - Pomogę wam - ukucnęła obok dzieci - Złapcie się mnie mocno - poleciła. Choć była im całkiem obca, wolały jej zaufać niż zostać tutaj pośród przerażonego tłumu, który z łatwością mógł je skrzywdzić. Pozwoliła im objąć się nogami w pasie. Dzięki temu wyciągnięcie ich z całego zamieszania i odstawienie na puste obecnie miejsca na trybunach, nie było zbyt skomplikowane. - Traficie do wyjścia? - wskazała im przejście, którędy już dawno uciekli stąd widzowie. Starsza dziewczynka skinęła głową. Gryf mógł wracać do pracy. Musiał obezwładnić bądź przepędzić nieznanego Vartija. Wysłała sygnał do swojego Strażnika. Powinien pojawić się w każdej chwili. Zgarnęła włosy i spięła je w ciasny kucyk. Nie mogły jej teraz rozpraszać. Wskoczyła na przelatującą platformę, akurat w chwili, gdy zauważyła jak osoba znacznie bliżej sceny aktywuje swoją broń. Ciężko było nie dostrzec z daleka płomiennej chusty. Użytkownik zmierzał w kierunku potężnego ptaka. Kto z Rekrutów był na tyle szalony, aby to zrobić?! Nie miał żadnych szans w tym starciu. Pierwszy atak wzniósł sporo pyłu w górę. Szybko jednak rozwiany przez startującego Vartija. Teraz Lena dostrzegła, czemu uczeń zaatakował. W szponach zwierzęcia znajdował się człowiek, który bezskutecznie starał się wyrwać z tego morderczego uścisku.
   Dziewczyna o zielonych oczach, którą widziała wcześniej, również aktywowała swoją broń. Miała teraz w rękach dwa pistolety. Ukucnęła i jedną rękę zgięła w przedramieniu, aby służyła drugiej za podpórkę. Lekko zmrużyła jedno oko i oddała kolejno kilka strzałów. Kule ginęły w grubej warstwie piór. Wyglądało na to, że nawet nie zraniły Vartija. Tymczasem różowo włosa, najprawdopodobniej Nicole, jak zrozumiała blondynka, zacięcie atakowała ptaka i wykrzykiwała coś raz po raz. Wyglądała na słodką dziewczynkę, lecz tak naprawdę była całkiem niezłym wojownikiem o oślim uporze. Szkoda tylko, że brakowało jej lat doświadczenia. Bez tego raczej nic nie wskóra.
   Lena podleciała najbliżej jak to tylko możliwe. Bez wahania zeskoczyła z platformy. Wyciągnęła ręce na bok i wtedy została przywołana jej broń, z której rzadko korzystała. Na głowie pojawił się metaliczny hełm, wykonany z mniej znanego, lecz niezwykle wytrzymałego tworzywa. Chował on włosy i zakrywał górną część twarzy. Na ramionach znajdowały się teraz części zbroi ochraniające barki i ręce aż do ramion. Nie zabrakło również części osłaniającej brzuch, która asymetrycznie szła w górę, skrywając pod sobą dostęp do serca użytkownika. W rękach dzierżyła długi i dość szeroki miecz. W tej chwili zdawało się, że wojowniczka nic nie widzi, choć było to dość mylne stwierdzenie. Wzbudzało jednak niepewność w przeciwniku, czego Gryf nigdy nie omieszkał nie nie wykorzystać.
   - Z drogi - rzuciła chłodno, lądując obok starszej Rekrutki.
   - Nie będziesz mi rozkazywać!
   - Milcz - krótkie, ostre słowo, zamknęło chwilowo usta dziewczynie. Przestała ona strzelać i dała wolną drogę Gryfowi, którego nie chciała słuchać i sprzeciwiała się jego rozkazom. Przebiegła kilkanaście metrów po ziemi, by potem wyskoczyć. Z pomocą aktywowanej broni była w stanie wznieść się znacznie wyżej niż przeciętny człowiek. Poruszała się też szybciej. Minęła różową i zadała pewny cios w kierunku łap potwora. Wpierw musiała uwolnić cywila.
   - Uważaj! - usłyszała ostrzeżenie. W jej stronę zmierzało właśnie jedno z niezwykle długich piór, z ogona Strażnika. Wykonała salto w powietrzy i wylądowała kawałek dalej. Ptak zaledwie zadrżał pod wpływem ataku i praktycznie nic sobie z tego nie robił. Gryf musiał przyznać, że był rzeczywiście silny. - Jesteś pełnoprawnym członkiem? - Nicole wylądowała obok, z trudem trzymając się na nogach. Spróbowała się otrzepać z pyłu, lecz skończyło się tylko na tym, że bardziej rozmazała go na swojej skórze i ubraniach.
   - Znasz tego Vartija? - Lena zignorowała jej pytanie.
   - Tak, zaatakował jakiś czas temu w centrum miasta. Trafiłam do szpitala. Choć tak naprawdę to został on wtedy sprowokowany do walki.
   - Sprowokowany? W jaki sposób?
   - Zaatakował go chłopiec, sądząc, że da sobie z nim radę.
   - A ja znasz? - wskazała na cywila.
   - Nie - padła krótka odpowiedź. Uzbrojona dziewczyna nie ciągnęła dalej przesłuchania. Potem będzie na to czas.
   - Ze'ev! - wykrzyknęła, jakby wyczuwając, że jej Strażnik jest tuż obok. Rzeczywiście, z tunelu wyskoczył Opiekun. Warknął krótko, nawet nie oglądając się na dziewczynę. Ta dobiegła do niego w kilku susach i znalazła na jego grzbiecie. Szczęśliwie dla nich, ptak był na tyle duży, że nie mógł wzbić się szybko w powietrze. Ta dłuższa chwila wystarczyła, aby wilkowate stworzenie przeskoczyło na jego plecy. Kolejna pozwoliła ocenić, że nie było z Vartijem nikogo, kto by nim rozkazywał, a jeszcze następna umożliwiła Gryfowi zsunięcie się po łapach ptaka, aż do trzymanej dziewczyny.
   - Znam cię - usłyszała - Widziałam cię w Akademii - Dziewczę o fiołkowych oczach i krótkich ciemnych włosach utkwiło wzrok w osobie, która znalazła się obok niej. Nie wyglądało na to, że ma wątpliwości odnośnie tego, z kim ma do czynienia.
   - Zamknij oczy, postaram się ciebie uwolnić - Gryf był opanowany. Wiedział, że unoszą się coraz wyżej. Nie miała jednak latającego Vartija. Powrót na ziemię z pewnością nie będzie należał do najłatwiejszych, jeśli szybko się z tym nie upora. - Ze'ev, wracaj na stadion - rzuciła krótką komendę do swojej bestii. Wilk wahał się tylko przez moment. Dla niego to była ostatnia szansa. Inaczej lądowanie byłoby zbyt twarde. Nawet teraz z trudem wylądował na dachu obiektu, ślizgając się po nim przez chwilę, nim udało mu się w końcu złapać równowagę.
   - Jak wrócimy na dół? - spytała zaniepokojona porwana dziewczyna. Nigdy nie miała lęku wysokości. Bez cienia strachu latała na swym Vartiju. Lecz teraz go nie było. Zamknęła oczy. Nie była pewna, co planuje Gryf. Tymczasem Lena wystukała krótki kod na mieczu, który zmienił teraz swój kształt. Dwa łańcuchy oplotły się wokół szponów ptaka.
   - Detonacja bomby - wydała rozkaz, wzbudzając tym samym niepewność uwięzionej. Chwilę później rozległo się dość głośne pufnięcie i niewidzialna siła rozchyliła łapy Strażnika, który wypuścił teraz swą ofiarę.
   - Nie...! - krzyknęła krótko ciemnowłosa. Nim jednak spadła, została złapana za wyciągniętą rękę, przez obcą sobie dziewczynę. Wisiała w powietrzu i niespokojnie bujała. Przełknęła ślinę. Nie była w stanie nic powiedzieć. Czuła, że kończyny marzną jej ze strachu. Bardzo się bała i z trudem zachowywała zimną krew. Szczególnie teraz, gdy obcy Opiekun zorientował się, że utracił ofiarę i wściekły przekręcił łeb. Zaskrzeczał donośnie ogłuszając zarówno ją jak i Gryfa. Nie została jednak wypuszczona. Zwierze przekręciło się gwałtownie w powietrzu próbując zrzucić z siebie nadprogramowego pasażera i złapać wypatrzoną ofiarę. Przy kolejnym manewrze, została wciągnięta z powrotem na łapę. Kurczowo trzymała się dłoni obcej.
   - To będzie nieprzyjemne, ale zaufaj mi.
   - Zaufać...? Właśnie atakuje nas rozdrażniony Vartij. Nawet, jeśli skoczymy, on podąży za nami. Jak mamy go przepędzić?
   - Ty na pewno nie dasz rady tego zrobić.
   - Jestem Rekrutem!
   - Więc gdzie twoja broń, Rekrucie?! - porwana została ostro skarcona. To jedno pytanie sprawiło, że poczuła się jak mała szara myszka. Gryf miał rację, nie była w stanie mu teraz pomóc.
    - Mam latającego Vartija...
    - Gdzie on jest?
    - W hotelu, nie wzięłam go na koncert - przygryzła wargę.
    - Jak ci na imię?
   - Violette.
   - Dobrze... Czeka nas szybki i gwałtowny lot na dół. W jego trakcie postaram się odstraszyć tego Opiekuna. Jeśli mi się nie uda, masz natychmiast biec do podziemi stadionu i czekać na mnie, bądź innego Gryfa. Rozumiemy się?
   - Jasne jak słońce... - ledwo skończyła mówić, a została objęta w pasie i pociągnięta w kierunku ziemi. Zarówno ona jak i wojowniczka spadały z zawrotną prędkością. Violette widziała zbliżającą się coraz szybciej ziemię. Nigdy wcześniej nie obawiała się takiego pikowania. Nie była pewna, czy jest bezpieczna. Obejrzała się. Widziała jak Vartij zawraca i podąża za nimi. Wyciągał w ich stronę swe ostre i zabójcze szpony. Już prawie je miał. Czuła na sobie niebezpieczne spojrzenie stworzenia wpatrzone tylko w nią. Lenie również to nie umknęło. Wciąż go widziała kątem oka. Gdy uznała, że nadszedł odpowiedni moment, odwróciła się w powietrzu i wypuściła kilka kulek, które po chwili zostały zdetonowane. Wybuch każdej kolejnej, wzmacniał działanie poprzedniej. Ptak w pierwszej chwili został spowolniony, a potem otoczony przez coś nienamacalnego. Młócił powietrze skrzydłami i wyciągał głowę w kierunku dziewcząt. Szczęśliwie jednak dla nich w końcu zrezygnował z pościgu. Ostatnia bomba ogłuszyła niemal wszystko, co znajdowało się w zasięgu kilkudziesięciu metrów. Na twarzy Gryfa pojawił się nieprzyjemny grymas. Nie lubił z tego korzystać.
   - Violette...? - spojrzała na trzymaną Rekrutkę, lecz ta była nieprzytomna. Znacznie gorzej zniosła uderzenie fali dźwiękowej. Lena mocniej przyciągnęła ją do siebie. To utrudniało lądowanie. Zostały jej ułamki sekund. - Poziom trzeci, poziom siódmy, poziom szósty...! - wydawała kolejne polecenia, a zbroja co chwilę się zmieniała wraz z bronią. Wszystko po to, by postarać się wytracić jak najwięcej prędkości, żeby nie skończyć jako naleśnik po uderzeniu w ziemię - Ze'ev! - krzyknęła w końcu, będąc na wysokości dachu.
Bu bum.
Bu bum.
Bu..."


   - Nic dziwnego, że ustawiają się do niego takie kolejki! - Crow pokiwała ze zrozumieniem głową. Usiadła na parapecie przy Nerezie. Młoda Krukonka, po spotkaniu z bliźniakami postanowiła przenieść się w spokojniejsze miejsce, bez ryzyka próby wciągnięcia w podejrzane figle i Sharety, chcącej ponad wszystko zdyskwalifikować ją z Turnieju. Scoliari podejrzewała, że próba była ta związana z zazdrością, która trawiła ślizgonkę. Zawsze lubiła być gwiazdą, a tymczasem to nie ona znajdowała się w centrum plotek. W dodatku, posiadając wybitne taneczne zdolności, chciała wejść jako pierwsza na bal i rozpocząć walca. Wtedy wszyscy musieliby na nią patrzeć. Rozpuszczone dziecko i tyle.
   - Jest ideałem nie tylko dla pań. Nawet my, faceci, go podziwiamy - przyznał Raven. Nereza chcąc nie chcąc, nadstawiła uszy. Była ciekawa o kim rozmawiają. Nieczęsto pojawiała się osoba, która robiła aż taką furorę.
    - Nie spodziewałabym się innej odpowiedzi. Interesuje mnie z kim przyjdzie. Dziś znowu odmówił co najmniej tuzinowi uczennic. Nawet bogatym snobom ze Slytehrinu odmawia! - ucieszyła się La Mettrie.
    - Pewnie to on chce zaprosić, a nie samemu być zapraszanym.
   - To taki typ człowieka, że nie zdziwiłabym się, gdyby kazał partnerce paść na kolana i błagać o ten zaszczyt - zaśmiała się złosliwie. - Jak myślisz, Nerezo?
   - A o kim mowa? - spytała uprzejmie dziewczyna.
   - Oczywiście, że o twoim ulubieńcu! - klasnęła w dłonie, odwracając się do przyjaciółki.
   - Ulubieńcu?
   - Jestem naj, naj, naj, zadufany w sobie... Pan zejdź-mi-z-drogi-marny-robaku - wyjaśniła barwnie francuzeczka. Poprawiła kapryśne loki i wygodniej usadowiła się na parapecie.
   - Och, hrabia Bufon. Ace - pojęła Scoliari. Wszystko, co do tej pory przyjaciele o nim powiedzieli było prawdą.  - Pewnie pójdzie z Gabrielą - uchyliła rąbka tajemnicy.
   - To miałoby sens! Widzisz? Mówiłem ci Crow. Nawet Ner się ze mną zgadza.
   - Ktoś mnie wtajemniczy w tę skomplikowaną rozmowę? - zasugerowała reprezentantka Hogwartu. Przyjaciele i ich ożywiona rozmowa coraz bardziej ją intrygowały. Nie dość, że rozmawiali o uczniu Durmstrangu, który ostatnio udzielił jej lekcji tańca, do czego swoją drogą nikomu się nie przyznała, to najwyraźniej zaczęli argumentować swoje racje wiadomościami, które ją ominęły. Cóż takiego mogło sprawić, że Ace znalazł się w jeszcze większym centrum zainteresowania niż zazwyczaj?
   - Wszyscy robią zakłady o to, z kim pojawią się reprezentanci na balu... - zaczął chłopak.
   - Ja od razu mogę powiedzieć. Sama. Tylko do pierwszego tańca muszę poprosić ciebie bądź Dario...
   - Słuchaj dalej - skarciła ją La Mettrie. - Nobilar wzbudza najwięcej zainteresowania nie tylko ze względu na to, że pochodzi z Durmstrangu, jest przystojny, utalentowany, reprezentuje swoją szkołę w Turnieju i bestia jest inteligentna, ale także dlatego, że to potomek słynnego szukającego! Prawie każdy z nas już o tym zapomniał, a on sam się nie chwalił. Artykuł w gazecie wszystkim przypomniał, że to nie byle jaka partia.
   - A skoro Gabriela Weasley jest prawnuczką Hermiony Granger to jest to wysoce prawdopodobne, że pojawią się razem na balu - zakończył zadowolony Perez. Wywód był dość imponujący i teoretycznie rozwiewał wszelkie wątpliwości. Chyba, że ktoś miał w nosie koneksje słynnych osób.
   - Świetnie, ale brakuje mi jednej zmiennej... O którego słynnego szukającego chodzi? - spytała z rozbrajającą niewiedzą Nereza. Crow załamana wzniosła modły do wszystkich najważniejszych osobistości w świecie magii. Kolega zaś tylko uśmiechnął się pobłażliwie, przyzwyczajony do tego, że blondynka w większości wypadków, nie miała zielonego pojęcia, o kim mówią. Historia była dla niej ciekawa, lecz nie dostatecznie pasjonująca, aby śledzić każdy jej szczegół.
   - Wiktora Kruma - rozwiał w końcu wszelkie wątpliwości - Przyjaciela Hermiony Granger.
   - O... - powoli zaczęła docierać do niej ta niezwykła informacja. - A...! A więc to dlatego! - oświecona pokiwała głową. - Nie miałam pojęcia. W życiu bym na to nie wpadła. Tak więc są znajomymi od dłuższego czasu - zaczęła mamrotać pod nosem - Dlatego ją toleruje. Dlatego zaprosi ją na bal. Dlatego mają się ku sobie... Hermiona i Krum też mieli... - zakończyła niemal bezgłośnie, wpatrując się w swoje kolana. Crow wybuchnęła szczerym śmiechem. Uwielbiała, gdy jej przyjaciółka przeprowadzała sama ze sobą "poważne" rozmowy. W takich chwilach wyglądała naprawdę uroczo, a pokręcony tok rozumowania był naprawdę urzekający.
   Scoliari uspokoiła się. Miała rację. Coś pomiędzy nimi było i za nic nie powinna wtrącać się w tę niecodzienną parę. Była jednak ciekawa, jak będą prezentować się podczas uroczystości. Z pewnością lepiej niż ona sama. Przynajmniej tak jej się wydawało...

***

   "... bum.
   Otworzyła oczy w chwili, gdy znajdowały się już praktycznie na ziemi zamienione w dwie krwawe plamy. W ostatniej jednak chwili, poczuła gwałtowne szarpnięcie. Coś zmieniło tor ich lotu. Gryf objął ją i osłonił głowę. Chwile później uderzenie w ziemię pozbawiło jej tchu. Odbiły się od cementowej posadzki i wzbiły ze dwa metry w górę. Ruchem paraboli, z niezwykła szybkością, pokonały następne kilkanaście metrów. Im były niżej, tym mocniej zaczepiały o barierki, które nieznacznie wytracały ich prędkość. W końcu sunąć już tylko po ziemi, niebezpiecznie kierowały się w kierunku metalowego rusztowania sceny. Violette złapała głębszy wdech. Wcisnęła głowę głębiej w ramiona osoby, która ją ratowała. Jeżeli przeżyją, to... Krótki jęk bólu, który nie padł z jej ust, pozwolił zauważyć, że zwalniają coraz bardziej. Coś starało się je ciągnąć w przeciwnym kierunku. Młoda panienka niepewnie spojrzała między rękami, obawiając się czy to nie jest przypadkiem ptak, który ją zaatakował. Nie miała pojęcia, czego od niej chciał. Bała się go jednak tak samo jak za pierwszym razem, gdy niespodziewanie pojawił się obok jej ścigacza. Nie dostrzegła tym razem małej postaci, która była jego właścicielem. Słowa, które jej wtedy napisała teraz zmieniły się w groźbę i młoda Rekrutka zaczęła mieć wątpliwości, czy próba ścigania wtedy tego ptaka była dobrym pomysłem. W końcu zatrzymały się. Ciężko dyszała. Nigdy więcej nie chciałaby tego powtórzyć. Ręce jej drżały i nie była w stanie wydobyć z siebie choćby słowa. Tak bardzo bała się, że zginie. Nie chciała umierać. A jednak żyła. Wszystko to zawdzięczała poświęceniu zupełnie obcej sobie osobie. Ostrożnie wysunęła się z jej ramion. Nie wyszła z tego bez szwanku. Pomimo starań Gryfa, była poobijana, a jej ciało pokryte zadrapaniami i drobnymi ranami. Z pewnością jednak wyglądała lepiej niż jakby sama skoczyła z takiej wysokości.
   - W porządku...? - obca wycharczała i zaniosła się długim kaszlem, starając wypluć krew i złapać powietrze jednocześnie. Jej obrażenia wyglądały na znacznie bardziej poważnie. Panienka jednak nie dostrzegła, by obca miała złamaną którąkolwiek kończynę. Kręgosłup też najwyraźniej był w porządku, bo nieznajoma usiadła, choć z nieukrywanym trudem.
   - Ta...ak - Rekrutka pokiwała niepewnie głową. Obejrzała się. Zobaczyła jak Vartij dziewczyny puszcza jej nogi. Ciepła krew spłynęła strumieniami na posadzkę. Strażnik, aby ratować Gryfa, musiał go mocno złapać za ciało, wgryzając się w nie. Gdyby w pysku znajdował się tylko materiał, zostałby on przedarty po kilku metrach i nic by to nie dało. - Jesteś ranna - otrząsnęła się. Widok krwi zmotywował ją do działania. - Potrzebujesz pomocy..."

   - Czytasz mugolskie książeczki, kruczku? - Ktoś bezczelnie wyrwał jej z rąk tomik, aby przeczytać tytuł na grzbiecie oraz urywki z miejsca, gdzie właśnie czytała.
   - Naprawdę wszyscy mi muszą dzisiaj przeszkadzać? - spytała poirytowana - Chciałam skończyć.
   - Nie ma sensu, abyś marnotrawiła swój czas, na tak niszową twórczość. W dodatku nieczarodziejskie. Przecież to ci do niczego w życiu nie będzie potrzebne.
   - Nawet jeśli nie, to sprawia mi to przyjemność. I nic ci do tego. Mógłbyś oddać mi książkę?
   - Mógłbym, ale to za chwilę - osobnik spoglądał z góry na siedzącą przy oknie dziewczynę. Zaszyła się w pomieszczeniu za zegarem, mając cichą nadzieję, że tutaj nikt nie będzie jej szukał. W końcu wszyscy byli coraz bardziej pochłonięci egzaminami i przygotowaniami do balu. Ostatnimi czasy coraz częściej była świadkiem kolejnych tworzących się par, rozmów na temat sukien i grupek osób powtarzających układ walca. Jej samej w końcu udało się dość do jako takiej perfekcji. Była z siebie niezwykle dumna. Była pewna, że da sobie radę podczas pierwszego tańca. I chociaż była reprezentantem i nie przepadała za publicznymi wystąpieniami, to im bliżej balu, tym mniej się nim przejmowała.
   - Liczę, że ta chwila nie będzie ciągnęła się w nieskończoność.
   - Mam do ciebie interes - młodzieniec uśmiechnął się przebiegle. - A ty jesteś mi coś winna. Jest to zatem propozycja nie do odrzucenia.
   - Nic nie jestem - zaperzyła się - To tylko twój wymysł.
   - Zaręczam, że to niewiele w porównaniu do tego, co jesteś i bardzo ci się spodoba.
   - Śmiem wątpić - mruknęła niechętnie.
   - Wierz mi, to najlepsza z propozycji i wszystko, co zaproponuję potem nie będzie ci się podobało - oddał dziewczynie książkę. Przyjął postawę władcy świata. Scoliari czuła, że bardzo dobrze wszystko przemyślał. Ba, z pewnością zaplanował to znacznie wcześniej, a ona odgrywała teraz rolę kukiełki. Sądząc zaś po tym, co mówił, nie kłamał. Jeśli odmówi, to potem będzie pluć sobie w brodę, że nie przystała na propozycję. Nie była jednak głupia.
   - Najpierw powiedz co takiego wymyśliłeś - spoglądała na niego czujnie. Podniosła się z miejsca, czując się mało komfortowo. Nie przepadała za tym, jak ktoś przesadnie nad nią górował. W oczach chłopaka dostrzegła niebezpieczny błysk. Sama nie wiedziała, czy ma się bać czy płakać. Pięknie, ledwo wywinęła się z problemów z bliźniakami, a znalazła sobie kolejne...
   - Chce być twoim partnerem na balu - przedstawił dobitnie swoją propozycję. 

_____

Wszystkie fragmenty "książki" pochodzą z opowiadania Kamienny Gryf, które swego czasu pisałam (rok 2011). Pierwszy załapał się na publikację. Kolejne dwa, niestety już nie.
W żadnym razie nie zostały one wybrane losowo w ramach reklamy. Zaręczam, że dopasowanie odpowiednich zajęło mi trochę czasu i są w pewien sposób wskazówkami odnośnie dalszych wydarzeń.

sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 26 - Jesteś mi coś winna

3 komentarze
   - Odnoszę wrażenie, że to nie był najlepszy pomysł - Siedząca na trybunach Bianca z niepokojem spoglądała na Scoliari. Po drugiej stronie boiska ćwiczyła drużyna krukonów i właśnie dlatego Nereza wybrała ten dzień na powtórkę z umiejętności latania na miotle. Wokół było wystarczająco dużo osób, aby w razie czego udzielić jej pomocy.
    - Na pewno da sobie radę - zapewniła Crow, opierająca się o barierki i co jakiś czas krzycząca słowa otuchy w kierunku przyjaciółki.
    - Ale z tego, co słyszałam, to nigdy dobrze się nie kończyło... A dziś dostała zdecydowanie lepszą miotłę w porównaniu do tej, z której ostatnio korzystała.
    - To było dawno temu. Na pewno tym razem pójdzie jej lepiej. W końcu fantastycznie poradziła sobie z lewitującymi platformami.
    - Ale to nie były miotły...
    - Dobrze radzi sobie również z testralami - kontynuowała francuzeczka.
    - To nadal nie są miotły - Toleno była nadal nie przekonana. Nigdy nie miała okazji widzieć Nerezy w akcji, lecz z tego, co słyszała, to blondynka i miotła były koszmarnym połączeniem. Biorąc pod uwagę też to, że zazwyczaj wokół dziewczyny nie krążyły zmyślone historie, można było mieć pewność, że historia nie mijała się z prawdą.
   - Mamy całą drużynę quidditcha , Dario i Ravena pod ręką. Z pewnością ten lot będzie znacznie mniej niebezpieczny niż pierwsze zadanie. Uśmiechnij się, Bianco - francuzeczka cała rozpromieniona, z zaróżowionymi policzkami z zimna i ubrana w ciepłą kurtkę, nie miała zamiaru tracić wiary. W tym samym czasie, kapitan grupy przeprowadził rozgrzewkę i dał sygnał do wzbicia się w powietrze, by przećwiczyć kilka manewrów. Cała siódemka zajęła odpowiednie pozycję i wtedy z ziemi został do nich wysłany kafel.
   - Na to właśnie liczę - odetchnęła młodsza koleżanka, obserwując jak Scoliari wyciąga rękę ponad miotłę i stara się ją do siebie przywołać prostą komendą, którą poznał każdy na pierwszych zajęciach latania. "Do mnie". Blondynka uparcia powtarzała te dwa słowa, a magiczny przedmiot opornie unosił się w powietrze, by potem w najmniej spodziewanym momencie z powrotem opaść na murawę. - Czuję, że szykuje się długi dzień.
    - Och, nie. Nie może być taki długi. Wieczorem mamy jeszcze lekcje tańca - przypomniała Crow, z szerokim uśmiechem na twarzy. Zakręciła się wokół własnej osi i wskoczyła z gracją na ławkę. Ukłoniła się i wyciągnęła rękę w kierunku Bianci - Mogę prosić panią do tańca?
    - Z przyjemnością, tajemniczy nieznajomy - Śmiech trzecioklasistki dotarł do uszu reprezentantki Hogwartu. Bardziej jednak od pląsających po ławkach przyjaciółek interesowało ją względne opanowanie tej nieznośnej kupy złomu. Zachowywała się gorzej niż poprzednia miotła, na której w końcu udało się jej zaliczyć zajęcia. Póki co, wyglądało na to, że poniesie porażkę.
    - Accio, miotła - rzuciła w końcu poirytowana zaklęcie. Jakby nie było, każdy sposób był dobry, aby osiągnąć sukces. Nie mówiąc już o tym, że nie miała wystarczająco dużo czasu, by swoją powtórkę zatrzymać na stałe na etapie przywoływania. Powinna znaleźć się tam, na górze, i doskonalić swoje umiejętności latania. A chociaż upierała się za odświeżeniem tego przedmiotu, to w głębi ducha ciemno widziała swoje poczynania.

   - Scoliari? Zapraszam, twoja kolej - Nauczyciel prowadzący zajęcia zaprosił pierwszoroczną na środek. Była jedną z ostatnich, które w trakcie tej lekcji miała zaliczyć swój pierwszy lot. Widziała jak robią to inne dzieci i była pewna, że jej również się powiedzie. Zgodnie ze wcześniejszymi instrukcjami, wyciągnęła rękę przed siebie.
  - Do mnie - wypowiedziała wyraźnie, lecz cicho, swym dziecięcym głosem. W tamtych czasach wyglądała jeszcze dość uroczo i niewinnie. Trochę przyduża szata, a spod spodu widać było kołnierzyk białej koszuli, na dole zaś czubki czarnych lakierek. Blond włoski, równo przystrzyżone, nie sięgające wtedy nawet do ramion, okiełznała ciemnogranatową opaską. Taka szara, dobrze ubrana, kujonowata myszka. - Do mnie - powtórzyła nieco głośniej. Nie rozumiała. Wszystko robiła poprawnie, a miotła ani drgnęła. Zupełnie jakby jej nie słyszała. Dziewczynka zmieszała się. Była krukonką. Miała obowiązek wszystko wykonywać dobrze. Przecież każdy z jej domu posiadał rozległą wiedzę i szczycił się niemałymi umiejętnościami. Nie mogła im przynieść wstydu.
    - Spróbuj głośniej  - zachęcał nauczyciel. W ręku trzymał pióro i pergamin, na którym notował wyniki podopiecznych. Niecierpliwi ślizgoni spoglądali na nią z pogardą. Nic dziwnego, praktycznie wszystkim udało się zaliczyć śpiewająco. Nawet klasowe półgłówki miały szczęście i dały radę. Chwilowo znajdowała się w mniejszości, z której jak najszybciej pragnęła wybrnąć. Co powie opiekunka domu? A jej brat? I matka? Bardzo przeżywała całe zajście. To był jeden z pierwszych tygodni w szkole. Jesień ogarnęła szkolne błonia, a po trawie przemykały gnane chłodnym wiatrem, złociste liście.
  - Do mnie - Nie dało się ukryć lekko drżącego tonu. Poczerwieniała po same końcówki uszu. Chciała być jak najlepsza. Złośliwość rzeczy martwych ją jednak przerastała. - Proszę? - dodała jeszcze z nadzieją, lecz i teraz miotła była nieugięta.  - Ech... - opuściła smętnie głowę, nie potrafiąc spojrzeć nauczycielowi w oczy. Skuliła się nieznacznie i zaczęła przestępować z nogi na nogę, nie wiedząc, co dalej z nią będzie. Podejrzewała, ze dostanie Trola i poprawienie tej oceny nie będzie proste. Ba, wręcz niemożliwe. Oczami wyobraźni widziała same najgorsze scenariusze.
  - Może samo latanie pójdzie ci lepiej - zasugerował pan Gabriel, pokazując, aby podniosła miotłę z ziemi. Przełożyła nogę ponad drążkiem. Jakoś nie spodziewała się cudów. - Delikatnie odbij się od ziemi - instruował dalej mężczyzna. Uczniowie go uwielbiali. Był byłym pałkarzem w drużynie narodowej. Najlepszy na świecie. Kochał to, co robił i z przyjemnością przekazywał wiedzę uczniom. Pierwsze roczniki nie wiedziały jednak jeszcze, że jeśli chodzi o same rozgrywki, to nie znał litości. Ale nie o tym teraz.
   Nereza wykonała polecenie Wingtona, zamykając przy tym oczy. Spodziewała się nie ruszyć, albo bardzo delikatnie unieść i spaść zaraz na ziemię. Tymczasem to, co się wydarzyło przeszło najśmielsze oczekiwania zarówno profesora jak i zebranych. Miotła, niczym rozjuszony byk wystartowała do przodu, taranując przy tym grupkę uczniów. Wywijąc esy floresy, rzucając się do przodu i tyłu z piszczącą dziewczynką na sobie, która kurczowo przytrzymywała się uchwytu, gnała przed siebie, starając się zrzucić z siebie krukonkę. Scoliari nie miała zielonego pojęcia, co powinna zrobić. Liczyła na to, że nauczyciel za chwilę ściągnie ją z tej karuzeli. Nim jednak pan Gabriel otrząsnął się z szoku, niepozorna miotła Zefir 5, postanowiła się wybrać na dalszą wycieczkę, wysoko w przestworza, po drodze odwiedzając jeszcze zamek i zaglądając do okien sal lekcyjnych. Aż w końcu blondyneczka uderzyła głową o jeden z rzygaczy i poczuła jak zamroczona traci czucie, a ręce powoli wypuszczają przedmiot z rąk. Czuła się jednocześnie przerażona i upokorzona.
   Więcej z tego lotu nie pamiętała. Gdy już otworzyła oczy, znajdowała się na dole, oparta o mury zamku, otoczona przez pielęgniarkę, opiekunkę domu oraz nauczyciela latania na miotle i kilku ciekawskich uczniów. Szczęśliwie nic jej się nie stało, lecz ze względu na bolącą głowę nie zapamiętała zbyt dobrze, co się do niej mówiło. Od tego czasu na kolejnych lekcjach uzbrojona została w najstarszą i jednocześnie najsłabszą miotłę, jaką tylko można było znaleźć. Nic dziwnego. Nikt nie chciał ryzykować powtórki z rozrywki...


   Nie trudno się zatem dziwić, że dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty na powrót do latania. Gdyby nie Turniej, za nic w świecie nie tknęłaby miotły. Za każdym razem, gdy przypominała sobie tamten nieszczęśliwy zbieg okoliczności, czuła palący wstyd. Co prawda od tamtej chwili bardzo się zmieniła. Nie uważała już, że Krukoni są nieomylni. Pojęła, że nie ma istot idealnych i nie każdy musi wszystko umieć. Stała się również odważniejsza i bardziej pewna siebie, co nie było łatwym procesem. Podchodziła do tego z wielką niechęcią, lecz dzięki wytrwałości brata i przyjaciół, udało jej się dokonać kroku w odpowiednią stronę. Z perspektywy czasu wcale tego nie żałowała. W innym wypadku przypominałaby pewnie nieszczęsną Mayę albo i gorzej.
   - Dasz sobie radę. Wierzę w ciebie - zapewnił brat, stojący w bezpiecznej odległości.W dłoni trzymał miotłę, aby w razie czego ruszyć dziewczynie z pomocą. Nie wybaczyłby sobie, gdyby stała się jej krzywda. W końcu byli rodziną i zawsze o siebie dbali. - Pamiętaj, powoli i delikatnie..
   - Wiem, wiem... - skupiła się. Powoli wypuściła powietrze. Spokojnie, nie nerwowo. Przez cały czas starała się uspokoić przyspieszone bicie serca. Jedna noga, druga... Najwolniej jak tylko potrafiła odbiła stopy od podłoża. Wyprostowała się i starała trzymać w bezruchu. Magiczny przedmiot dość opornie uniósł ją do góry. Niezbyt wysoko, co najwyżej pół metra. Biorąc pod uwagę jednak pierwszy w życiu lot, to ten zapowiadał się znacznie lepiej.
   - Świetnie ci idzie! - krzyknął Raven. - Tylko tak dalej, a na pewno wszystko będzie w porządku! - Z pewnością łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Ostrożnie przechyliła się do przodu. Teoretycznie powinna zacząć przesuwać się do przodu. Póki co, to założenie się sprawdzało. Przemieszczała się w iście żółwim tempie, ale chociaż bezwypadkowo.
   - Dobrze, to teraz zakręcimy - powiedziała sama do siebie. Ten manewr wbrew pozorom nie był taki prosty. Wymagał od krukonki skupienia i dobrej koordynacji ruchów. Przesunęła ciężar ciała spodziewając się, że miotła będzie współpracować tak samo jak dotychczas. Niestety, zawiodła się. W przedmiot jakby sklątka tylnowybuchowa wstąpiła. Bez większego powodu runęła w dół. Scoliari syknęła z bólu i złości. Dziękowała tylko za to, że wysokość nie była zbyt duża i na paru siniakach powinno się skończyć. Podniosła się i powtórnie dosiadła miotły. Jako Nereza Scoliari nie podda się tak łatwo. Byle przedmiot nie będzie nią pomiatał. Już ona dopilnuje by im się dobrze współpracowało... Albo i nie. Tym razem po ostrożnym odbiciu od ziemi, miotła wystartowała z głuchym hukiem, wzbijając w górę leżący śnieg, prosto w kierunku chmur.
   - To są kpiny! - krzyknęła. Przecież zrobiła wszystko wedle instrukcji, a i tak Zefir X postanowił się zabawić według własnych zasad. Kurczowo trzymała się drążka, przechylając się tak, by zmusić miotłę do powrotu na ziemię. Bezskutecznie. A dodatkowo jak na złość zaczęła się zsuwać. - O nie... nie powinnam była tego robić... - skarciła się po tym, gdy spojrzała w dół, by sprawdzić jak jest wysoko. Jedno spojrzenie wystarczyło by ocenić, że znajdowała się zdecydowanie zbyt daleko od ziemi i jeśli spadnie to pogruchocze wszystkie kości. Martwiąc się, by się nie puścić, nie próbowała nawet sięgnąć po różdżkę. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że paraliżował ją dokładnie ten sam strach, co za pierwszym razem.
   - Nerezo, trzymaj się! - usłyszała za sobą. W sercu zatliła się iskierka nadziei. Dario kierował się ku niej na pomoc. Oby tylko zdążył, bo miotła leciała niemal pionowo do góry, a dziewczyna ześlizgnęła się o kolejne kilka centymetrów.
   - Próbuję! Długo tak nie wytrzymam! - W tym momencie użycie różdżki zdecydowanie odpadało.
   - Ufasz mi?
   - Bezgranicznie - pisnęła, kiedy miotła wykonała kilka obrotów wokół własnej osi, a sama zsunęła się niemal na wysokość witek.
   - Gdy doliczę do trzech, puścisz się.
   - Co? Nie, nie ma mowy! - spanikowała Nereza.
   - Postaram się ciebie złapać.
   - Postarasz? - nie kryła oburzenia - A jak spudłujesz?
   - To przejmie cię Raven.
   - A jak on nie da rady?
   - To mamy jeszcze siedem osób na miotłach.
   - Och, i mam liczyć na odrobinę szczęścia? - wizja rozbicia się, jakoś do niej nie przemawiała. Ufała bratu, lecz nie zmieniało to faktu, że znalazła się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Przydałyby jej się teraz skrzydła. Chyba powinna na poważnie rozpatrzyć pozostanie animagiem. Gdyby już teraz posiadała te umiejętności, z pewnością by się tak nie bała.
   - Trzy! - wyrwało ją ze spirali paniki. Zawsze mu posłuszna, teraz również automatycznie wykonała polecenie, choć serce i rozum krzyczało, aby się nie puszczała.
   - A gdzie jeden i dwa? - rozniósł się jej przerażony krzyk, kiedy to runęła w dół. Intuicyjnie zakryła rękoma twarz, choć z pewnością wiele to nie pomoże, gdy zostanie z niej już tylko naleśnik. - Ugh... - zakrztusiła się, kiedy poczuła mocne uderzenie w brzuch.
   - Mam cię - W głosie prefekta dało się słyszeć niewyobrażalną ulgę.
   - Jak się cieszę, że mnie złapałeś - odpowiedziała. Poczuła jak chłopak mocno ją przytrzymuje i oboje powoli zaczęli opadać na dół.
    - Obiecałem.
    - Dziękuję.
    - Chyba zgodzisz się ze mną, że dalsza powtórka z nauki latania jest niewskazana?
    - Do końca życia nie wsiądę na miotłę - zapewniła brata. - W ogóle nie powinnam była rozpatrywać pomysłu, aby spróbować ponownie lekcji latania... - skrzywiła się i zamilkła. Potulnie czekała, aż zostanie odstawiona na ziemię, gdzie już z niecierpliwością oczekiwały na nią koleżanki, które również zdawały się być porządnie wystraszone. Dla nich także musiało być to traumatyczne przeżycie, gdy zobaczyły jak miotła zaczęła żyć własnym życiem.
   - Mon Merlin! Nigdy więcej mnie tak nie strasz! - francuzeczka złapała ją za ramiona i potrząsnęła. - Jamais!
   - Je te promets - odpowiedziała Nereza posługując się ojczystym językiem wystraszonej przyjaciółki. Dopiero szczera obietnica wypowiedziana po francusku ukoiła zszargane nerwy dziewczyny. 
   - Mam taką nadzieję... Jesteś cała? Wszystko w porządku? - obeszła ją dookoła, sprawdzając, czy nie widać jakichś widocznych obrażeń.
   - Na szczęście nic mi nie dolega. W tym roku ziemia kocha mnie ponad wszystko i koniecznie chce zrobić ze mnie naleśnika - zaśmiała się niemrawo, lecz nawet to przypomniało o tym, jak boleśnie wylądowała na miotle brata. Z cichym jęknięciem złapała się za brzuch. - Błagam, niech kolejne zadania nie będą związane z lataniem na miotle, obawiam się, że w końcu tego nie przeżyję.
   - Uważaj, bo wykraczesz - Bianca zdawała się być znacznie spokojniejsza niż druga Krukonka. 
   - Nawet tak nie mów - Natychmiast została zbesztana przez starszą koleżankę. - Teraz mogą już być tylko zadania, które będą pestką dla Nerezy.
   - Byłoby miło, ale jakoś nie jestem tego tak pewna... - Scoliari obejrzała się za bratem, który w międzyczasie poszedł oddać cały sprzęt. Nieposłuszny Zefir, po tym jak zrzucił z siebie dziewczynę, opadł na zaśnieżone boisko i znów wydawał się być całkiem niewinną miotłą. Zupełnie nie przejawiał morderczych zapędów, kiedy był odnoszony do składzika.  - I to by było na tyle.
   - Nie martw się. Nadal jest wiele innych rzeczy, w których możesz się podszkolić. Z pewnością masz co najmniej tuzin podręczników z zaklęciami, a także musisz znaleźć czas na ćwiczenia fizyczne...
    - Ugh... Nie chcę, ale muszę... - Scoliari uniosła głowę spoglądając na drużynę Quidditcha. Zazdrościła im. Miotły ich się słuchały, a niebo zdawało się być ich drugim domem. Byli jak ptaki, z łatwością manewrujące i grające piłkami. Niestety, jej nie było dane posiadać choć odrobiny tych umiejętności. Trochę rozczarowana oderwała od nich wzrok. Znowu musiała być ratowana. Czuła się z tym niezbyt komfortowo. Przysparzała tylko problemów swoim najbliższym. Tak nie powinno być.
   Schowała ręce do kieszeni. Przynajmniej zwierzęta ją lubiły i mogła latać na testralach. Chociaż w ten sposób starała się pocieszyć. Z ulgą przyjęła objęcie ramieniem przez brata. Trochę podniesiona na duchu, nie słuchając zbytnio tego, co się do niej mówi, ruszyła z pozostałymi na zamek, aby ochłonąć po całym wydarzeniu. Dopiero wtedy zabierze się za robienie czegoś, co jej wychodzi.


***

   W pokoju wspólnym krukonów jak zawsze było bardzo spokojnie. Uczniowie uczyli się, bądź cicho ze sobą rozmawiali, jakby byli w bibliotece. Nikt nikomu nie przeszkadzał. Czasem ktoś sporadycznie przeszedł przez pomieszczenie, kierując się do wyjścia bądź w drugą stronę do dormitorium. Przy tak przyjemnej atmosferze, stojących gdzieniegdzie kubkach z ciepłymi napojami, rozłożonymi ciepłymi kocami i wesoło trzaskającym ogniem w kominku, zupełnie nie odczuwało się zimy.
   - Nie! - rozpaczliwy krzyk dobiegający z jednej z sypialni, zburzył dotychczasowy spokój. Ludzie zaintrygowani, a poniektórzy obruszeni takim zakłócaniem przyjemnego popołudnia, odwrócili głowy w kierunku schodów prowadzących do dziewczęcego dormitorium. Spodziewali się, co najmniej katastrofy na skalę kraju. Bo jaki to błahy powód mógł sprawić, że krukon darł się wniebogłosy? Jedynie nauka mogła doprowadzić do takiej rozpaczy. Przynajmniej tak im się wydawało. Tymczasem w pokoju piątego rocznika, La Mettrie zasłaniała właśnie dłonią usta Nerezy i starała uspokoić, nim znowu zacznie się załamywać.
   - Zapomniałam! Na śmierć zapomniałam! - Scoliari w końcu udało się wyrwać z uścisku przyjaciółki i padła na łóżko chowając twarz w poduszce. - Dzisiaj jest koszmarnie zły dzień. Nie powinnam była nawet wstawać z łóżka.
   - To przecież nic strasznego. Co roku obserwujesz innych i widzisz jakie to proste. Z pewnością sobie poradzisz. Całość może trwa co najwyżej pięć minut.
   - A w trakcie dochodzą kolejne osoby. W pewnym momencie już nikt nie będzie zwracał na ciebie uwagi - zapewniała Bianca, która była niewzruszona wybuchem paniki koleżanki i wciąż czytała podręcznik do zielarstwa, przygotowując się tym samym na kolejne zajęcia.
    - Łatwo wam mówić... Crow, ty miałaś zajęcia w Beaxbaton przez cały rok, uczęszczałaś na nasze zajęcia przed każdym turniejem i jeszcze miałaś w dzieciństwie lekcje, które zorganizowali ci rodzice w ramach dobrego wychowania młodej damy. Natomiast ty Bianco, co wakacje uczęszczasz na kurs...
    - Już dawno byś się nauczyła, gdybyś tylko zechciała uczestniczyć w trakcie zajęć. Wolałaś siedzieć pod ścianą - wytknęła jej francuzeczka. - Sama sobie zgotowałaś ten los.
    - Masz rację, to trochę moja wina... Co nie zmienia faktu, że jest to dla mnie zmorą i zrobię dosłownie wszystko, aby tego uniknąć.
    - Przestań! Taniec to nie koniec świata, a ty jako reprezentantka masz obowiązek wystąpić! Poza tym, mam już dla ciebie gotową piękną suknię na ten dzień. Projektowałam ją od dnia, gdy dowiedziałam się, że zostałaś wybrana. Merd... - Crow ugryzła się w język - Za dużo powiedziałam. To miała być niespodzianka.
    - A może uda mi się znaleźć kogoś, kto zechce wypić eliksir wielosokowy i zamienić się we mnie na godzinę? - spytała z nadzieją Scoliari.
    - Twój plan ma dwie luki... - przypomniała młodsza koleżanka. - Po pierwsze, masz za mało czasu na uwarzenie eliksiru. Po drugie, Crow nie pozwoli obcej osobie wystąpić w specjalnie dla ciebie przygotowanej kreacji i spodziewam się, że będzie śmiertelnie obrażona, jeśli się nie pojawisz. Och, i trzeci powód: to twój obowiązek jako reprezentanta.
    - Może uda się zamówić? Jestem skłonna wydać całe kieszonkowe...
    - Nerezo! - skarciły ją jednocześnie.
    - Kocham was - odetchnęła blondynka. - I waszą bezwzględność...
    - Wiemy - Crow usiadła obok niej - Pójdziesz dzisiaj na zajęcia, nauczysz się tych kilku prostych kroków, a potem po prostu zatańczysz na sali w trakcie balu. To tylko brzmi strasznie, ale zanim się obejrzysz będzie już po wszystkim.
    - A skąd wytrzasnę partnera? Zaraz, chwila... Mogę iść z bratem.
    - Nie wypada ci - odpowiedziała. W jej głowie zaś zaświtała szaleńcza myśl, którą koniecznie przy pierwszej okazji musiała skonsultować z Arielle.
    - To poproszę Ravena, na pewno się zgodzi. W końcu potrzebuję go tylko do jednego tańca.
    - Najważniejsze, abyś była obecna na tej uroczystości.  Zbieraj się. Pan Neville z pewnością chce cię zobaczyć - poklepała ją po ramieniu, a następnie wyciągnęła rękę, by pomóc wstać. Scoliari przyjęła jej pomoc i już po chwili przebierała się w coś luźniejszego, by nic nie krępowało jej ruchów w trakcie ćwiczeń.


    Bal. Całkiem wyleciało jej to z pamięci. Ciągle skupiała się jedynie na zadaniach i wszelkie inne wydarzenia z tym związane jej umknęły. Do tej pory co roku chodziła na ćwiczenia jedynie po to, by popatrzeć jak idzie innym i aby dotrzymać towarzystwa bratu i przyjaciołom. Lekcje nie były obowiązkowe. Mimo to cieszyły się sporą popularnością i przychodzili na nie niemal wszyscy, którzy chcieli brać udział w uroczystości. Dwutygodniowy trening podzielono na sześć zajęć. Niektórzy zjawiali się tylko raz, dla przypomnienia. To młodsze roczniki głównie dominowały swoją obecnością.  Z podekscytowaniem oczekiwali rozpoczęcia lekcji, przez co w dużej sali zapanował niemały harmider.  Pod jedną ze ścian stał dobrze większości osób znany drewniany stolik, a na nim stary jak świat gramofon. Jego czasy świetności dawno minęły, lecz Longboton, był do niego zbyt przywiązany, aby zmienić sprzęt na coś bardziej nowoczesnego.
   - Witam wszystkich! - W końcu próg przekroczył nauczyciel, niosąc pod ręką wysłużoną winylową płytę. Uśmiechał się, gdy przechodził koło uczniów, a ci odwzajemniali jego entuzjazm i nie czekając na wytyczne, podzielili szybko się na dziewczęta i chłopców. Każda z grup zajęła jedną stronę sali. Panie, jak zawsze pod ścianą, zaś panowie obok okien. Sam środek dużego pomieszczenia, z łukowatym sklepieniem, pozostał pusty, jako miejsce do przyszłych ćwiczeń.
    - Nerezo, zapomniałam, załóż - szepnęła Crow, wciskając w ręce przyjaciółki parę butów. I to nie byle jakich.
    - Przecież, ja w tym chodzić nie będę mogła...
    - Będziesz w tym również skakać i biegać. Musisz się nauczyć w nich tańczyć.
    - Czemu? Wiesz, że nie lubię...
    - Obcasów. Tak, ale zaplanowałam takie do twojej kreacji, więc nie marudź. I na Merlina, pospiesz się. - Francuzeczka syknęła ponaglająco. Widziała, jak profesor z namaszczeniem umieszcza płytę, a iglica została chwilowo przytrzymana przez jednego z uczniów.
    - Cieszę się, że tak licznie przybyliście na te ważne zajęcia - rozpoczął swoje krótkie przemówienie. Niektórzy twierdzili, że jest niezwykle podobne do tego, które wygłaszała pani profesor McGonagall. - Bal bożonarodzeniowy należy to tradycji turnieju Trójmagicznego od samego początku. W ten wieczór wigilijny wraz z naszymi gośćmi, spotkamy się w Wielkiej Sali, aby razem bawić się i tańczyć do rana - przeszedł się wzdłuż sali, obserwując podekscytowanych podopiecznych. Część panów udawała, że nie wie o co chodzi, a panie jak zawsze poprawiały swój wygląd, aby wyglądać jak najbardziej korzystnie. - Wszyscy reprezentujemy szkołę, więc od każdego z was będę oczekiwać przykładnego prowadzenia się. I to dosłownie, ponieważ każdy bal to są przede wszystkim tańce - Słowa te wzbudziły jak zawsze zarówno zachwyt jak i niepewność. Niektórzy wciąż mieli nadzieję, że jednak tradycja się zmieni. Na próżno. - W tańcu pozwólcie ciału oddychać. W każdej pannie drzemie piękny łabędź pragnący wyrwać się na wolność i polecieć - mężczyzna wskazał ręką na uczennice. Wszystkim zawsze podobało się to określenie i z przyjemnością słuchali przemówienia. - A w każdym młodzieńcu mężny lew prężący się do skoku. Nerezo, zapraszam do mnie - Profesor gestem zaprosił młodą krukonkę do siebie. Scoliari nie była przekonana czy jest to dobry pomysł. Dopiero co założyła nowe buty i nie czuła się w nich zbyt pewnie. Była szczęśliwa, że chociaż umiała w nich ustać w miejscu. Nie miała jednak wyboru. Z miną skazańca ruszyła ku nauczycielowi zielarstwa i ujęła jego dłoń. Pierwsze kroku stawiała dość sztywno, jakby miała kołki zamiast nóg. Jednak, gdy przytrzymała się prowadzącego, poczuła się pewniej i zaczęła poruszać się swobodniej, choć jej ruchy pozostawiały wiele do życzenia.
   - Też pomysł by to reprezentant pierwszy pokazywał jak się tańczy - Z boku dało się słyszeć obruszony głos Sharety, która stała z założonymi rękoma na piersiach i w butach z obcasem wyższym niż u Nerezy. - Powinien wybrać najlepszą osobę. Mnie - podkreśliła stanowczo. Nawet nie wiedziała, że krukonka z chęcią by się zamieniła z nią miejscami. Albo z kimkolwiek innym, aby tylko oszczędzić sobie tych tortur. - Ręka na moje ramię - poinstruował ją życzliwie, ustawiając w pozycji wyjściowej. Drugą ujął i wyciągnął w bok. - Proszę się rozluźnić. W tańcu musimy zaufać partnerowi. Jeśli będziemy oporni, nieufni, wtedy nic z tego nie wyjdzie. A teraz... Proszę o puszczenie muzyki - Uczeń czekający przy gramofonie z namaszczeniem opuścił iglicę i w ścianach sali rozbrzmiała przyjemna i radosna muzyka szkolnego walca. Praktycznie nie było osoby, która by jej nie znała. - Raz, dwa, trzy... - zaczął naliczać, aby ułatwić krukonce skupienie się. Powoli pokazywał którą nogę gdzie i kiedy ma postawić. Szybko zorientował się, że dziewczyna nie ma zielonego pojęcia o czym mówi i pomimo wysiłków raz po raz się gubiła i stawała mu na nogę, co wzbudzało chichoty pozostałych uczestników.
   - Może jednak powinien pan wziąć kogoś innego? - spytała cicho Nereza, kiedy ponownie udało jej się krzywo stanąć i niemal skręcić nogę.
   - Właśnie dlatego tym bardziej musisz ćwiczyć. Jakby nie było, reprezentujesz nas i  jesteś w tym momencie najważniejszą osobą, która powinna umieć ten taniec. Jeszcze raz? - zaproponował. Skinęła głową. - Proszę, teraz panowie proszą panie - Stopniowo na sali zaczęły tworzyć się kolejne pary, które obserwowały poczynania profesora, aby zapamiętać wszystkie ruchy. W tym roku było to utrudnione przez wzgląd na nieudolną partnerkę. Mimo to, po kilku powtórzeniach były już osoby, które swobodnie wirowały w tańcu wzbudzając ogólny zachwyt. Mobilizowało to pozostałych do pracy i nieustannych powtórzeń.
   Niemało tego dnia było podeptanych nóg, obitych boków i skręconych kostek. Taniec wymagał poświęceń, a pielęgniarka ze Skrzydła Szpitalnego już zdążyła się przygotować i na jej stoliku spoczywał cały zestaw bandaży i mikstur pozwalających na szybkie i bezbolesne przeprowadzanie kuracji. W szkolnych korytarzach zaś nawet po zakończeniu lekcji rozlegała się melodia walca nucona przez uczniów. Bal zbliżał się dużymi krokami i w szkole na dobre zagościła uroczysta atmosfera oczekiwania.


***

   Miarowe tykanie zegara zdawało się być kojącą muzyką dla uszu blondynki, która zaszyła się w pomieszczeniu z jego mechanizmem. Od pierwszych zajęć tańca minęło kilka dni i nadal nie poczyniła żadnych postępów. Wciąż deptała nogi partnerowi niezależnie od tego czy był to profesor, czy Raven czy nawet jej brat. Uwielbiała muzykę walca. Znała ją na pamięć. Oczami wyobraźni również widziała poruszające się postacie. Mimo to, nie potrafiła tego odzwierciedlić w rzeczywistości. Pod tym względem była ciężkim przypadkiem i spodziewała się koszmarnego występu ze swojej strony. Z pewnością ludzie jej tego nie darują. Dlatego w jej umyśle nadal odzywał się cichutki głosik sugerujący aby jeszcze raz rozpatrzyła opcję z eliksirem wielosokowym. Wciąż do balu pozostawało sporo czasu i wystarczyłoby go na zamówienie mikstury i nakłonienie kogoś do podmiany.
   Mając na nogach buty od francuzeczki weszła na środek platformy, pod którą skrywał się mechanizm zegara. Wbrew wcześniejszym uprzedzeniom, udało jej się nauczyć poruszać w tym obuwiu. Nie było to zbyt komfortowe, dlatego starała się przebywać w nich jak najkrócej. Musiała jednak przyznać, że dodawały jej paru centymetrów, a także zmuszały do utrzymania prostej postawy. W innym wypadku spotkanie z podłożem było nieuniknione.
    - La, la la la la... - cicho zanuciła wyrytą w pamięci muzykę. Ułożyła dłonie w pozycji wyjściowej udając, że przed nią stoi partner. Zaczęła powoli, nie spiesząc się, spoglądając w dół na swoje stopy, sprawdzając cały czas czy dobrze je stawia. Cóż, nie szło jej zbyt dobrze. Były momenty, gdy zdawało się, że wreszcie wszystko będzie dobrze, a tymczasem popełniała błędy w najmniej oczekiwanym momencie, prowadząc do tego, że złorzeczyła na siebie i od czasu do czasu zaliczała twarde lądowanie, od czego bolały ją już cztery litery.
    - Wiesz, nauka bez partnera w walcu to kiepski pomysł - Rozbawiony ton głosu sprawił, że posłała nienawistne spojrzenie w kierunku osoby, która wypowiedziała te słowa. Nereza nie miała pojęcia, że jest obserwowana i tym bardziej jak długo. Sadząc jednak po nastawieniu podglądacza, wystarczająco, aby ocenić jak beznadziejnie idzie jej taniec.
    - Skoro się pośmiałeś to możesz już iść - podniosła się i otrzepała. Nie miała zamiaru stąd uciekać tylko dlatego, że ktoś przyłapał ją na tym jak próbuje się nauczyć choreografii przed balem.
    - Tak, ale moje odejście nie sprawi, że zacznie ci iść lepiej.
    - Sugerujesz zatem, że twoja obecność ma na mnie dobroczynny wpływ? - podniosła wyżej jedną brew. Ustawiła się w pozycji wyjściowej gotowa do kolejnego podejścia - Jak do tej pory, nie zauważyłam tego.
    - Nie, ale możemy to zmienić.
    - Niby jak? - spytała podejrzliwie.
    - Chcesz się dowiedzieć?
   - Gorzej na pewno już nie będzie... Mów - zgodziła się zrezygnowana, spodziewając się jadowitych uwag ze strony ucznia. Jednak ku swojemu najszczerszemu zaskoczeniu dostrzegła, że opuścił on miejsce przy ścianie i pewnym krokiem do niej podszedł. Świetnie, to mogło zapowiadać tylko kłopoty...
    - Rozluźnij się - Objął młodszą od siebie krukonkę w pasie i ujął jej drugą dłoń.
    - Co robisz? - spytała nieufnie, obserwując jego poczynania.
    - Uczę cię tańca - odparł całkiem poważnie. Mogłaby przysiąc, że jest nawet z tego powodu niezwykle dumny. Dlaczego? Nie miała zielonego pojęcia. - Moje komentarze zdadzą się na nic, jeśli cię nie przypilnuję.
    - Przepraszam, gwiazdka przyszła wcześniej?
    - Nie dyskutuj. Staram ci się pomóc - Tym razem przyjął już bardziej szorstką postawę.
    -Och, tak lepiej. Już myślałam, że coś z tobą nie tak...
   - Ekhm - chrząknął znacząco przywołując ją do porządku. - Rozluźnij się i na Merlina przestań patrzeć na swoje stopy. Masz patrzeć na mnie - polecił jej. Scoliari wzięła głębszy wdech. Sama się o to prosiła. Dodając do tego, że młodzieniec wykazywał się dobrą wolą, co w jego wypadku było niezwykłe,nie wypadało jej teraz odmówić. Uniosła dumnie głowę, spoglądając prosto w jego oczy. Po uśmiechu, który przemknął przez twarz, poznała, że przyjął to nieme wyzwanie. Jeden krok. Drugi. Trzeci... I szpilka boleśnie wbiła się w stopę chłopaka. Nawet nie mrugnął. Udał, że sytuacja nie miała miejsca i kontynuował ten koślawy pląs. Nie odpowiedział na ciche "przepraszam" dziewczyny. Dzielnie znosił wszelkie deptanie, podcinanie i inne formy fizycznych obrażeń. Ba, nawet w odpowiednich momentach ujmował ją w pasie i unosił w górę pozwalając by, jak to mówił profesor Longboton, rozłożyła skrzydła.
    - Jesteś masochistą? - Scoliari nie kryła ciekawości, kiedy jej but znowu wybrał się na krótki flirt ze stopą młodzieńca.
    - Nie. Wszystko ze mną w porządku. Ale ty jak widzę masz zapędy sadystyczne - wytknął jej uszczypliwie. Tym razem jednak Nereza przyjęła uwagę z rozbawieniem.
     - Chciałbyś. Niestety, sporo mi brakuje, aby otrzymać to miano - płynnie przeszli do kolejnego powtórzenia. Taniec naprawdę nie był długi, ale wymagał praktyki i spokoju. Oraz kogoś, kto potrafił daną osobę dobrze nakierować. Zaufanie do partnera to w końcu podstawa. Niezależnie od tego czy dotyczyło to życia codziennego, pracy czy chociażby tańca. - Przepraszam... - rzuciła szybko, kiedy pomyliła kroki i omal go nie podcięła.
    - Zapomnij o tym- skarcił ją - Patrz się na mnie. Przestań skupiać się na bezsensownym kopiowaniu ruchów. Wszystko ma swój sens, tylko musisz zauważyć co to łączy.
    - Profesor ciągle mówi o łabędziach i lwach, ale niespecjalnie to do mnie przemawia - pozwoliła by nią zakręcił. Tym razem bez żadnej skuchy. - Coś o wolności i... Hmm, umknęło mi - przyznała zamyślona.
   - A gdybyś tańczyła z bratem?
   - Wyglądałoby to równie rozpaczliwie...
   - Jesteś doprawdy ciężkim przypadkiem.
   - Dziękuję.
   - Głupia jak but, uparta jak osioł.
   - Zrzędliwy jak stara kwoka - odgryzła się natychmiast.
   - Zabolało? - uśmiechnął się podstępnie.- Pogódź się z prawdą.
   - Mam wielką ochotę zrobić ci krzywdę i jako szanująca się dziewczyna powinnam to zrobić - zrobiła zamach, aby wyciągnąć różdżkę i potraktować partnera do tańca mało przyjemnym zaklęciem.
    - Ładnie to tak? Nie powinnaś traktować wybawcy w ten sposób - udaremnił jej zamach poprzez zmuszenie, aby dalej z nim tańczyła. - Jakby nie było, jesteś mi coś winna.
    - Nie przypominam sobie - zwęziła podejrzliwie oczy. - Nie lubię jak się mnie okłamuje.
    - Wcale tego nie robię. Co mówiłem?
    - Rozluźnij się - odparła czując, że tym razem spogląda na nią wzrokiem karcącego nauczyciela. To nie było takie proste, gdy samą rozmową podnosił jej ciśnienie. Im dłużej jednak ze sobą przebywali i im dłużej zmuszał ją do tego, aby powtarzała układ, szło jej coraz lepiej. Scoliari pochłonięta odgryzaniem się i próbowaniem odgadnięcia co kryje się w jego główce wcale tego nie zauważała. Tak naprawdę umiała tańczyć, lecz w chwili, gdy starała się zbyt bardzo, ta umiejętność całkowicie znikała. Na twarzy tymczasowego korepetytora malował się triumf. Udało mu się doprowadzić do tego, że krukonka mu zaufała i nieustannie pląsała po platformie w jego ramionach. W pewnej chwili wróciła nawet do nucenia melodii, co wcześniej ukróciła, gdy tylko dowiedziała się o tym, że jest obserwowana. Nie miało znaczenia, że są rywalami i na co dzień za sobą nie przepadają. Tym razem udało im się dojść do porozumienia, co sprawiło, że nie zwracali uwagi na płynący czas.
    - Przepraszam? Och, tutaj jesteś... - Te niezwykłe chwile przerwała niepozorna ruda dziewczyna ubrana w ciepłą kurtkę i zimowe buty. - Bardzo przepraszam, że wam przeszkadzam... - zdawała się być niezwykle zawstydzona faktem samego pojawienia się w tym pomieszczeniu. Odezwała się w chwili, gdy krukonka znajdowała się w powietrzu. Jedno słowo gryfonki sprawiło jednak, że szybko znalazła się na dole. Nikt nie musiał mówić tego na głos. Wiedziała, że lekcja dobiegła w tym momencie końca. - Obiecałeś, że pójdziemy razem do Hogsmeade, pamiętasz?
   - Tak, jak najbardziej. Która godzina?
   - Nie pojawiłeś się punktualnie, więc zaczęłam cię szukać... Martwiłam się, że coś ci się stało, Ace.
   - Przepraszam, nie będę wam przeszkadzać - wymamrotała Nereza, która pospiesznie zebrała swoje rzeczy. W takim układzie czuła się jak piąte koło u wozu. W końcu między hrabią, a Gabrielą coś ewidentnie było, natomiast Nereza miała jedynie rolę rywalki w Turnieju. - Dziękuję za wskazówki... I pomoc w opanowaniu tańca... Hrabio Bufonie - dodała na koniec, tak jak to miała w zwyczaju.
    - Zatańcz tak dobrze na balu, nieopierzony kruczku.
    - Postaram się to zrobić znacznie lepiej - zaśmiała się, podejmując narzucone jej wyzwanie. Opuściła wieżę zegarową we względnie dobrym humorze, choć w głębi serca miała mieszane uczucia. Złośliwy hrabia z Durmstrangu jej pomógł. Tak po prostu. Spędził z nią szmat czasu, aby tylko pojęła jaki jest jej problem. Musiała przyznać, że potrafił zaskoczyć człowieka. Chociaż z toku jego wypowiedzi zrozumiała, że za to i inne uprzejmości w jej kierunku będzie musiała się kiedyś odwdzięczyć. Miała tylko nadzieję, że nie będzie chciał niczego nadzwyczajnego. Czuła się jednak niepewnie? Speszona? Rozczarowana. Tak, to chyba będzie odpowiednie słowo. Rozczarowana faktem, że ta niecodzienna lekcja musiała dobiec końca i przerwała ją właśnie Gabriela. Scoliari potrząsnęła głową wyrzucając wszystkie dziwne nieprzyjemne myśli. To urocza młoda Weasley. Nie powinna ingerować w jej szczęście.
    - Nerezo! Przestań się już zadręczać i chodź z nami! Jedziemy na piwo kremowe, chodź, rozerwiesz się! -w tłumie wychodzących ze szkoły uczniów wypatrzyła ją jak zwykle optymistycznie i niewinnie wyglądająca Arielle. Machała energicznie ręką do Krukonki, zachęcając jak tylko mogła do tego, by z nimi się zabrała.
    - Ja... - zawahała się - Za chwilę przyjdę! Pójdę tylko po kurtkę i buty! - krzyknęła w końcu w odpowiedzi. To, że tamta dwójka również tam jedzie, nie oznaczało, że sama nie mogła delektować się smakołykami ze wsi. Miała zamiar dobrze się bawić w towarzystwie znajomych. I nikt ani nic jej tego nie zepsuje.

piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 25 - Na pamiątkę

2 komentarze
   Opatuleni w ciepłe płaszcze uczniowie uwijali się przy zagrodzie obok domku gajowego. Na początku roku szkolnego, sama myśl o istnieniu tego miejsca wzbudzała popłoch. Obecnie cieszyło się sporym zainteresowaniem i wiele osób przychodziło tu po zajęciach, aby chociaż popatrzeć na zwierzęta, które się tam znajdowały. Grupka małych trójgłowych szczeniaków brykała w najlepsze. Od momentu narodzin, stały się zdecydowanie bardziej ruchliwe i hałaśliwe. Szczekały, warczały, piszczały i kotłowały się w najlepsze, nie zwracając przez większość czasu uwagi na matkę.Zdecydowanie preferowały towarzystwo ludzi i z chęcią garnęły się do młodych czarodziejów. Trzeba było jednak bardzo uważać, gdyż były całkiem spore i ciężkie. Z łatwością mogły kogoś przewrócić i mocno poturbować. Urocze, jeszcze niewinne a potrafiące narobić już sporo szkód. W sumie jak większość maluchów.
   - Nie mam zamiaru po nich sprzątać - Nonszalancki głos młodego Malfoya doskonale wyrażał jego dezaprobatę dla całego doświadczenia. Jak zawsze trzymał się z dala od zwierzaków i ze skrzyżowanymi rękoma opierał się o płot, wzrokiem próbując przepalić ogrodzenie zagrody i zabić stworzenia. Na szczęście, nie było to możliwe, więc psiaki wciąż spokojnie hasały, goniąc dużą skórzaną piłkę.
   - Ale wyrastają na doskonałych ochroniarzy - wtrącił się inny ślizgon. Nie wszyscy mieszkańcy domu węża byli tak negatywnie nastawieni do czworonogów. Co nie oznaczało, że są nimi oczarowani na tyle by przygarnąć któregoś jako swojego pupila. Widzieli w nich interes.
   - Dopóki ktoś się nie zorientuje, jak można je uspokoić - skrzywił się chłopak.
   - Twoja siostra ma jednak inne zdanie na ten temat.
   - Nie był bym tego taki pewien.
   - Ależ ja je kocham! - Niczym diabeł wyskakujący z pudełka, przy rozmówcach pojawiła się Shareta. - To wspaniałe zwierzęta, zasługujące na miłość. Chcę je mieć! - Podkreśliła dosadnie ostatnie zdanie. Najwyraźniej myliła swoje uczucia z chęcią pożądania. Albo robiła to świadomie, tylko udawała idiotkę, jak to czasem bywało w jej przypadku. Odkąd dowiedziała się o narodzinach trójgłowych piesków, nie dawała nikomu żyć. Nawet swojej rodzinie, co było dość niespotykane. Nieustannie chodziła i chwaliła się tym, że rodzice pozwolą jej zatrzymać przynajmniej jednego malca z tego miotu. Sądząc po reakcji Veloruna, mocno mijała się z prawdą. Mimo to i tak chodziła i wygłaszała swoje mocno pokręcone racje.
    - Tak, to już słyszałem - przewrócił oczami - Znowu zerwałaś się z Historii Magii.
    - Ojciec nie ma nic przeciwko temu - uniosła dumnie głowę - Uważa, że ten przedmiot jest nam do niczego nie potrzebny. Powinniśmy znać dzieje naszej rodziny, anie wszystkich innych ludzi na świecie. Poza tym, ten głupi duch Binns jest beznadziejny. Nic, tylko się śpi na jego zajęciach. A nie ma w sali nawet wygodnych ławek, żeby się na nich położyć!
    - Przecież nosiłaś ze sobą już poduszkę.
    - Nie ja, tylko moja służka. No, ta... - pstryknęła palcami starając się przypomnieć jak nazywa dziewczynę - Maszkara!
    - Na Merlina, jest nieznośna - rzuciła Crow z oburzeniem, odwracając się do przyjaciółki. - Jest bezczelna i zarozumiała. I ma zero szacunku do innych ludzi. Z każdym dniem jest coraz gorsza.
    - Mnie to mówisz? - Scoliari właśnie bawiła się z jednym ze szczeniaków. Starała nie dać się mu pożreć, co przy trzech pyszczkach było nie lada wyzwaniem. -Cieszmy się, że Hagrid nie jest chętny do rozstania się z futrzakami. Współczuję każdemu zwierzęciu, które kiedykolwiek dostało się w jej ręce...
    - Na szczęście jest od nas młodsza i nie musimy jej na co dzień znosić...Mon Merlin! - La Mettrie przyłożyła dłoń do klatki piersiowej przestraszona, gdy zobaczyła jak Shareta właśnie odepchnęła jednego z uczniów, tylko po to by mieć lepszy widok na zwierzęta. Wcale się nie przejęła tym, że delikwent omal nie rozbił głowy o kamień leżący w pobliżu. - Muszę się spytać matki czy jest możliwość wykupienia polisy na życie, która będzie obejmować tego typu wypadki.
    - Obawiam się, że nie - W końcu do uszu uczniów dobiegł upragniony dźwięk oznaczający koniec lekcji. Minęło już południe i każdy ze zniecierpliwieniem oczekiwał przerwy obiadowej. Szczególnie osoby mające zajęcia na zewnątrz były żądne znaleźć się w Wielkiej Sali, aby napić się czegoś ciepłego. - Na co masz ochotę?
   - Nie pogardzę zupą cebulową - odparła po namyśle francuzeczka. - A nasza jubilatka? - objęła Scoliari. - Czekoladowe ciasto? A może cały tort? I oczywiście wszystko, co tylko najlepsze!
   - Nie - zaśmiała się - Nic z tych rzeczy.
   - Czego w takim razie chcesz? Pizzy? Spaghetti z tym pysznym sosem z czosnkiem, suszonymi pomidorami i winem?- dopytywała podekscytowana.
   - Szczerze powiedziawszy, niczego. Nie jestem w nadzwyczajnym nastroju do świętowania...
   - Tak tylko pleciesz. Pamiętaj, że nie dostałaś jeszcze ode mnie prezentu.
   - Crow, poważnie? - westchnęła ciężko dziewczyna - Tyle razy ci powtarzałam, że niczego nie chce. Już wystarczająco dużo robisz szyjąc dla nas stroje, zapraszając do siebie na wakacje oraz przynajmniej tuzin innych rzeczy, których teraz nie wymienię.
    - Ile się już znamy?
    - Jakieś cztery lata.
    - I czy kiedykolwiek w tej kwestii cię posłuchałam?
    - Nie...
    - Widzisz? Bez dyskusji. Dostaniesz ode mnie prezent i koniec, kropka. I masz się dobrze bawić - fuknęła francuzeczka.
    - Jesteś niemożliwa - Dziewczyny przekroczyły próg zamku, jednak dopiero wkraczając do Wielkiej Sali, zaczęły rozbierać się z wierzchniego ubrania. Wbrew pozorom, zimą w murach szkoły było chłodno. Najcieplej było właśnie tutaj, w gabinetach profesorów i domach uczniów. Pozostałe pomieszczenia ogrzewano zdecydowanie słabiej.
    - Czemu jesteś taka skrzywiona? Przecież dzisiaj twoje urodziny - Raven pokazał ręką, aby usiadły obok niego. Był spokojny jak zawsze. Poza Dario, Nerezą i dwójką profesorów, nikt nie słyszał o ataku na galerię handlową, ani o ludziach w bieli. Młodą Scoliari wciąż prześladował ten widok, choć minęło od niego już trochę czasu. Oprawcy nie pojawili się więcej, a osoby poszkodowane niczego nie pamiętały i zdawało się, że nic im nie dolega. Pan Tarento miał jednak na nich oko, uważając, że to byłoby zbyt proste i coś musi się za tym kryć. Rodzeństwo go popierało i w wolnych chwilach starało się znaleźć odpowiedź na pytanie, jakie zaklęcie zostało wtedy użyte. Niestety, szkolna biblioteka nie dawała tu zbyt dużego pola do popisu, choć była wyjątkowo duża. Nawet dział ksiąg zakazanych, do którego otrzymali dostęp od opiekuna, zdawał się nie znać rozwiązania zagadki. Złota smuga pozbawiająca czarodzieja przytomności. Żadne zaklęcie nie pasowało do tego opisu. Albo szukali nie w tych miejscach, gdzie trzeba.
   - Nerezo, zobacz! -Brat wskazał w kierunku, skąd zawsze przylatywały sowy z pocztą. Zazwyczaj miało to miejsce rano, lecz ostatnio ze względu na pogodę, ptaki pojawiały się również w trakcie innych posiłków. Tak i teraz do sali wleciały zmarznięte i lekko ośnieżone zwierzęta, niosąc w dziobach i łapach wszelakiej maści przesyłki. Od małych listów na paczkach sporych rozmiarów kończąc.
    - Siedmiodźwięk! - wypatrzyła ptaka o czarnym upierzeniu, który przefrunął pomiędzy innymi sowami. Wyciągnęła rękę pozwalając, aby wylądował na jej ramieniu. - Stęskniłam się za tobą - podrapała go po smukłym łepku. W niczym nie przypominał sowy. Bliżej mu było do kruka w bardzo eleganckim i większym wydaniu, z długim ogonem składającym się z siedmiu piór. Jego nazwa w końcu skądś się wzięła. Ptaki te wykluwały się z umiejętnością wydawania z siebie zaledwie siedmiu dźwięków i były one umieszczone właśnie na piórach w ogonie, w postaci wzoru pięciolinii i zapisanych na niej nut. Im zwierzę było starsze, tym więcej traciło swych umiejętności. A gdy z ogona wypadało ostatnie pióro, był to znak, że nadszedł kres jego żywota. Na szczęście ten był jeszcze młody i wciąż posiadał komplet dźwięków.
   - Już się martwiłam, że coś mu się stało - wtrąciła się Bianca.
   - To ptak mojej matki. Jemu nie ma prawa cokolwiek się stać - Scoliari odwiązała od jego łapy list oraz małą paczkę. Była tak pochłonięta czytaniem kartki urodzinowej, że nie zwróciła uwagi, gdy obok niej wylądowało jeszcze kilka kopert. To ostatnie życzenia jakie chciała otrzymać tego dnia. Brat i przyjaciele zdążyli je złożyć z samego rana. Od nikogo więcej nie oczekiwała pamięci. Wolała kilka szczerych słów, niż sto razy powtórzone oklepane formułki.
    - Wszystkiego najlepszego - usłyszała za plecami. Ku swojemu zdziwieniu, odkryła, że głos ten należał do Danielle. Jak zawsze w towarzystwie swojego przyjaciela Olafa.
    - Dziękuję... Nie spodziewałam się po tobie takiej uprzejmości.
    - Miły gest nie gryzie - wzruszyła ramionami. - Co nie oznacza, że ci dam fory podczas Turnieju - uśmiechnęła się niebezpiecznie.
   - Nawet na to nie liczyłam. Miłego dnia, Danielle.
   - Wzajemnie - reprezentantka Ignaspherii oddaliła się w kierunku pozostałych uczniów ze swojej szkoły.
   - Była miła - stwierdziła Crow. - A mówi się o niej, że jest zdrowo walniętą psychopatką.
   - Najwyraźniej ludzie trochę ubarwiają historie o Morande, choć jak się jej posłucha, to ma swoje szaleńcze wtrącenia. Od kogo to? - spytał zaintrygowany Raven wskazując na ciemnoszarą kopertę.
    - Nic takiego - Nereza złapała list i podarła go na drobne kawałeczki. Uważając, by nie zobaczył jej żaden z nauczycieli, wyciągnęła różdżkę i spaliła przedmiot prostym zaklęciem.
    - Znowu? - spochmurniał brat. - To już trzecia w tym roku.
    - Powiecie o co chodzi? - Crow znacząco spojrzała tona jedno, to na drugie. - Jesteśmy waszymi przyjaciółmi. Wiecie, że nie zrobimy nic głupiego.
    - To listy od kogoś, z kim nie chcemy mieć nic wspólnego- wytłumaczył Dario. - Jak to się mówi... Lepiej gówna nie ruszać.
    - W sumie i prawda... - ruda pokiwała głową. - A to?
    - Ach, to kartka uprzejmościowa od babki. Wysyła taką co roku na nasze urodziny, Wielkanoc i Boże Narodzenie. Jakby się nad tym zastanowić, nigdy przy was takiej nie otwieraliśmy. Czyż nie, Dario?
    - Jakoś się nie złożyło.
    - Sądziłam, że nie utrzymujecie kontaktów z resztą rodziny - drążyła temat francuzeczka.
    - To takie coś jak życzenia od Danielle. Oficjalna uprzejmość i nic poza tym. Za tymi słowami nic się nie kryje. Są całkiem puste.
    - A co na to wasza mama? Przecież, no wiesz... - Bianca nie bardzo wiedziała jak ubrać to odpowiednio w słowa.
    - Nie jest szczęśliwa, ale nie ma na to wpływu.
    - I nie chcą niczego w zamian, więc trochę odpuściła - dopowiedział brat.
    - Rozumiem - Crow pokiwała główką, a ciemne loki, do tej pory okiełznane przez spinkę, rozsypały się po ramionach. - Och, widzę, że i Jewel do ciebie napisał - złapała jeden z listów w eleganckiej białej kopercie. - No, no, no... Pozazdrościć. Szczególnie, że nasz przyjaciel z północy wyjechał niespodziewanie niczym mugolski Kopciuszek - Teatralnie przyłożyła dłonie do swych piersi i wzniosła wzrok - Ta przyjaźń zapowiada się coraz ciekawiej. Och, a może pisze jak bardzo mu ciebie brakuje?
   - Czy ja tu słyszę o jakimś romansie? - Ni stąd ni zowąd pojawiła się Arielle i z błyskiem w oku stanęła przy francuzeczce. - Kto? Z kim? Kiedy? Gdzie?- zasypała gradem pytań.
   - Jesteście siebie warte - Scoliari pokręciła głową. - Możecie otworzyć, jak wam tak bardzo zależy.
   - Na pewno? - Lupin zaświeciły się oczy.
   - Nie mam nic do ukrycia. To wy ubzdurałyście sobie miłosne wyznanie - wzruszyła ramionami. Nim skończyła mówić, La Mettrie z namaszczeniem oderwała ciemnofioletową woskową pieczęć i wysunęła ze środka kilka stron, gęsto zapisanej papeterii.
    - Jest chłopakiem, a ma ładniejsze pismo ode mnie! - oburzyła się Arielle. - Wszyscy piszą bardziej elegancko ode mnie - naburmuszyła się.
    - Chcesz lekcję kaligrafii? - zaproponowała francuzeczka.
    - A nie, dziękuję. Lepiej pokaż, co nasz sympatyczny kolega tam zamieścił - wcisnęła się między ciemnowłosą a Ravena, aby lepiej widzieć tekst. Obie dziewczyny z zapartym tchem analizowały treść listu, w czasie gdy Nereza ze stoickim spokojem przejrzała pozostałe kartki i jadła ciepły obiad. Spokój został jednak przerwany, gdy panienki pisnęły szczęśliwe, jakby co najmniej kamień filozoficzny stworzyły.
    - Napisał, że za tobą tęskni - rzuciły jednocześnie - I nie może się doczekać waszego ponownego spotkania.
    - Wielkie mi co... - blondynka zdawała się zupełnie nie przejmować - Raven również umieszcza taką formułkę w swoich listach, a jakoś nie jest we mnie zakochany i nie jesteśmy parą.
    - Ale to Jewel - podkreśliła Lupin.
    - I właśnie dlatego nie doszukiwałabym się drugiego dna w jego słowach. Wszyscy dobrze wiedzą, że to nad podziw dobrze wychowany młody dżentelmen, który zawsze przejmuje się krzywdą innych.
    - Ależ czasami zanudzasz, ma cherie... - francuzeczka westchnęła teatralnie.
    - Jestem realistką, nie zapominaj o tym - Krukonka postukała palcem wskazującym o blat stołu.
    - A gdzie twoja romantyczna strona? - Puchonka załamała się podejściem reprezentantki Hogwartu - Taka chociażby ociupinka marzeń o romansie i księciu z bajki? Szczególnie, że masz tak idealnego kandydata do wyobrażeń?
    - Wzięła dożywotni urlop.
    - Argh... - metamorfomag uderzyła czołem o blat na tyle mocno, że okoliczne naczynia podskoczyły lekko do góry - Ta zniewaga krwi wymaga. Ja, Arielle Lupin, obiecuję ci, że szkołę... Ba! Rok szkolny zakończysz jako niepoprawna romantyczka z wymarzonym mężczyzną u boku
    - Mogę wpisać to już do dzienniczka niespełnionych obietnic, czy jednak dać ci złudną nadzieję, na to, że uda ci się dotrzymać słowa? - spytała uroczo Scoliari.
    - Crow mi pomoże!
    - Absolument! Jestem pewna, że razem uda nam się coś zdziałać w tej dziecinie.
    - Naprawdę chcesz być tak okrutna? Przecież będą cierpieć, jak nie uda im się ciebie zeswatać - spytała cicho Bianca.
    - Przeżyją - mrugnęła do niej Nereza. - Crow już trzy lata próbuje ze mnie wyciągnąć romantyzm i jakoś jej nie idzie, a nadal żyje.
    - To prawda. Cóż, niech się zatem dobrze bawią... A co zrobić jak będą chciały nas wciągnąć w tę zabawę?
    - Och, jak dla mnie możesz dołączyć wraz z Ravenem i Dario, o ile tylko tego będziecie chcieli.
    - Przydałby ci się z pewnością szpieg w ich szeregach - zaśmiała się cicho ruda, jednak swatki zupełnie nie zwróciły na nią uwagi, zbyt bardzo pochłonięte planowaniem "przypadkowych wydarzeń".
     - Arielle... Wracajmy do naszego stołu - Do rozbawionej grupy podeszła naburmuszona Mayu. Posłała Nerezie niezadowolone spojrzenie i splotła pulchniutkie rączki za plecami. Wyglądała jak stos nieszczęść z szatą zsuwającą się z jednego ramienia, przekrzywioną spódniczką i nieumiejętnie przyciętą grzywką.
      - Hmmm? Maya, moje kochanie. Chodź do nas - Lupin włączył się tryb matkowania. Zaczęła spokojnie przemawiać do gryfonki, w tym samym czasie poprawiając ubiór dziewczynki. - Ktoś z was ma nożyczki? - spytała, plotąc małej na nowo warkocze, na końcu których zawiązała czerwone wstążki.
     - Znam odpowiednie zaklęcie - zaofiarowała się Nereza. Nie przepadała za Mayą, ale to nie znaczyło, że ma ją całkowicie ignorować.
    - W porządku, to też może być.
    - To moje włosy, nie zgadzam się! - Mała zaprotestowała, zasłaniając czoło.
    - Nie masz czego się bać, Ner świetnie posługuje się zaklęciami - zapewniła Crow.
    - Pokaż grzywkę, zaraz będzie po wszystkim - Puchonka mocno złapała za nadgarstki dziewczynki, a Scoliari nie czekając na zaproszenie wyciągnęła różdżkę i jednym ruchem zrobiła porządek z obrazem nędzy i rozpaczy. Kosmyki włosów, idealnie przycięte, opadły na czoło, sprawiając, że mała wyglądała teraz znacznie lepiej.
     - Proszę, nie umarłaś - Krukonka schowała magiczny przedmiot, a następnie zebrała swoją pocztę. Ptak siedzący na jej ramieniu spał, z łepkiem schowanym pod skrzydłem.
     - Dzięki - burknęła Frakwitz. - Chociaż wolałabym, żeby zrobiła to Arielle.
     - Och wybacz, że ośmieliłam się wykonać dobry uczynek.
     - Ej, ej, nie gryźcie się. Mayu, Ner jest uprzejma. Nie musisz być złośliwa - Puchonka jakoś starała się załagodzić sytuację, lecz jak widać ta dwójka nie mogła przebywać zbyt blisko siebie dłużej niż kilka minut.
      - Postaram się. A teraz chodź ze mną - pociągnęła ją za rękę - Chcę spędzić z tobą trochę czasu.
      - Dobrze, już idę. Crow - wskazała palcem na francuzeczkę - Spotkamy się później. Ten plan musi się powieść. Teraz to mój cel w życiu numer jeden! - zapewniła jeszcze głośno na odchodne, a następnie obejmując ramieniem gryfonkę, powędrowały w kierunku pozostałych lwów.
    - Naprawdę wierzycie w to, że wam się uda? - blondynka spytała ze szczerym powątpiewaniem, nie wierząc, że ich plan kiedykolwiek może się spełnić.
    - Oczywiście, to tylko kwestia czasu. Teraz, masz serce z kamienia, poświęcasz się nauce...
    - A skoro o tym mowa - Krukonka dopiła duszkiem resztę ciepłej herbaty - Za parę minut rozpoczynają się zajęcia z transmutacji. Wolałabym się nie spóźnić - Scoliari pospiesznie zebrała wszystkie swoje rzeczy. Snakeskin im nie odpuści. Szczególnie, że po starciu jego z Tarento, obie dziewczyny miały mocno na pieńku z opiekunem gryfonów.
    - Jeszcze nie skończyłam! Nerezo, poczekaj na mnie! - Oburzona La Mettrie złapała w zęby jeszcze kawałek pizzy z grzybami i podążyła za przyjaciółką, starając się dorównać jej kroku. Taki mały, energiczny, ciemnowłosy skrzat kicający za upartą włoszką.  - Zobaczysz, że dzięki nam spotkasz miłość swojego życia. Będziesz nam za to dziękować! - odgrażała się, co kilka słów, przełykając kawałek jedzenia.
    - O ile wcześniej nie skręci karku, ciągle na mnie wpadając - Złośliwa uwaga, rzucona z ust reprezentanta Durmstrangu, jakoś nie popsuła dziewczynom nastroju. Standardowo, oboje uczestnicy zderzyli się z sobą na zakręcie.
    - Czasami mam wrażenie, że robisz to specjalnie. Czaisz się za rogiem, by w odpowiedniej chwili wyjść i zrzucić winę na mnie.
    - To samo mógłbym powiedzieć tobie, czarny króliczku.
    - Wolałam już "nieopierzony kruczku". Ale i tak byłabym wdzięczna, gdybyś w końcu zwracał się do mnie po imieniu.
    - To raczej niemożliwe - uśmiechnął się podstępnie, jak to miał w zwyczaju.
    - A możliwe byłoby twoje przesunięcie się i zrobienie nam miejsca, abyśmy mogły przejść i pójść na zajęcia? - spytała Nereza, nie ciągnąc dalej dyskusji. Tym razem nie miała czasu na te uprzejme złośliwości, które weszły im w krew.
   - Możesz przejść obok.
   - Ech... Potrzymaj - wcisnęła w ręce koleżanki swoje palto, którego nie miała czasu odnieść do wieży. Złapała niespodziewającego się takiego obrotu spraw chłopaka za ramiona i przesunęła go pod ścianę. - Dziękuję - Dodała, choć ciężko było powiedzieć, do kogo zwróciła te słowa. Crow z trudem starała się ukryć swoje rozbawienie, dlatego pierwsza ruszyła korytarzem.
    - Nikt ci nie pozwolił traktować mnie w ten sposób - rzucił oschle Nobilar.
    - Zasłużyłeś - skwitowała dziewczyna. - A teraz przepraszam, naprawdę mi się spieszy. - Nie rozumiała go, i wcale nie próbowała. Przez chwilę wydawał się dobrze bawić i nawet był skory pociągnąć rozmowę. Teraz jednak znowu stał się nieprzyjemny, ogłaszając wszem i wobec światu, jaki to on nie jest ważny. Irytujący człowiek. I musiała go znosić do końca Turnieju. Zgroza.

***


   Pomyliła się. Zgrozą to dopiero były zajęcia, podczas których pan Snakeskin za punkt honoru postawił sobie zmęczenie umysłowe uczniów, a w szczególności dwóch Krukonek, aż w końcu, któraś popełniłaby błąd podczas rzucania zaklęcia. Wielu osobom plątał się już język, ręce drżały, a po skroniach spływał pot. W sali zrobiło się niezwykle duszno i wcześniejsze ciche chichoty już dawno umilkły. Raz po raz, spod rąk uczniów wychodziły różne nieudane eksperymenty, ale szczęśliwie nie tak brutalne, jak to zostało im jakiś czas temu zaprezentowane.
   Panu Gregorowi sprawiało przyjemność dręczenie uczniów w ten specyficzny sposób. Chodził po klasie i gdy komuś zaklęcie się powiodło, cofał je i nakazywał wykonać ponownie. Po paru takich powtórzeniach, klasa już wiedziała, że tak łatwo nie odpuści. Jednak jako, że byli to Puchoni oraz Krukoni, nie mieli zamiaru łatwo się poddać i wciąż wykonywali jego polecenia.
   Szczęśliwie, zajęcia nie mogły trwać wiecznie i choć nauczyciel starał się ich przetrzymać niemal przez całą przerwę, to w końcu musiał odpuścić, gdyż uczniowie mieli jeszcze jedną lekcję.
   - We wtorek czeka was sprawdzian. Radzę wam się do niego bardzo dobrze przygotować - zapowiedział nim młodzież opuściła salę. - Zbliżają się SUM-y, czas najwyższy sprawdzić jak dobrze do nich się przygotowujecie.
   - Mam dziwne wrażenie, że najchętniej każdemu wpisałby Trolla - szepnęła Crow, chowając swoją różdżkę i zapinając plecak. 
   - Na pewno to zrobi... - Wtrącił się Elti, znajomy Arielle. Prawdę powiedziawszy dopóki nie poznały bliżej Lupin, to wcale z nim nie rozmawiały. Przynajmniej jeśli chodzi o Nerezę. Francuzeczka była znacznie bardziej towarzyską osobą. Z pewnością nie raz zdążyła już go zadręczyć swoimi pytaniami.
   - Muszę zacząć przygotowywać się powoli do drugiego zadania, nie mam czasu na dodatkowe sprawdziany, które mają na celu obniżenie nam stopni - Uczniowie opuścili w końcu klasę. Choć nikt tego głośno i wyraźnie nie powiedział, to pan Snakeskin z pewnością dostrzegł jak wielką niechęcią teraz do niego pałają i jak bardzo im nie na rękę test. 
   - Z tego co mi wiadomo, taryfa ulgowa reprezentantów nie obowiązuje - wytknął jej chłopak.
   - Tak, ale po co mam zarywać noc ucząc się do czegoś z czego i tak dostanę słaby stopień, niezależnie od tego jak bardzo dobrze się do tego przygotuję?
   - Jesteś dobra z zaklęć. Jako jedna z nielicznych w naszej grupie masz naprawdę szansę na coś, co będzie oznaczało zaliczenie.
    - Na zajęciach z transmutacji mam co do tego wątpliwości... - westchnęła.- Jak to dziś pan powiedział? Bez porażki nie ma sukcesu?
    - Nie, to brzmiało bardziej jak... Tylko porażki pozwolą osiągnąć sukces - wtrąciła Crow, udając nauczyciela. - Mniej więcej sprowadzało się do tego, że póki nie popełni się błędu, to nam nie odpuści. 
   - Wcale nie podoba mi się to, że muszę zrobić z siebie ofiarę, aby tylko go zadowolić.
   - Ktoś musi być mądrzejszy - Chłopak wzruszył ramionami. - Lepiej teraz, niż żeby później robił ci problemy.
   - W sumie i racja - zgodziła się Scoliari.
   - Erm... Nerezo, ma cherie, dokąd idziesz? - Francuzeczka spojrzała z niepokojem za przyjaciółką, która skręciła według niej, w nie ten korytarz co trzeba.
   - Na zajęcia z klubu pojedynków.
   - Masz jeszcze siły? Przecież Snakeskin nas zamęczył w trakcie swoich zajęć... I czy my mamy jeszcze jakąś lekcję? - spytała rozkojarzona.
    - Puchoni z Gryfonami mają. Wy jesteście wolne - wtrącił się Elti. - Do zobaczenia następnym razem.
    - Oby Arielle cię nie dorwała - rzuciła na pożegnanie Nereza.- To tak... Mamy koniec listopada. Potrzebuję jeszcze powtórzyć latanie, eliksiry chwilowo odpuszczę... - Scoliari bez reszty pochłonęło planowanie najbliższych tygodni. Miała bardzo dużo do zrobienia, a niezwykle mało czasu. Nic dziwnego, że z niechęcią podchodziła do humorów nauczyciela i odpuszczała sobie klasówkę. Innym razem nadrobi stracone punkty. Ubolewała tylko nad tym, że średnia ocen z przedmiotu będzie niższa i być może nie będzie potem mogła kontynuować dalej transmutacji, pomimo swoich umiejętności. Podobne wątpliwości miała odnośnie obrony przed czarną magią. Z jednej strony dobra nauczycielka, ale z drugiej nie do końca była zachwycona ze wszystkich aspektów w jaki sposób przebiegały zajęcia. Cóż, nie można było mieć wszystkiego. Niektóre rzeczy należało pozostawić, a inne wziąć takimi jakie były. Tylko nie mogła takiej decyzji zostawiać na ostatnią chwilę.
    - Nerezo, czy ty mnie w ogóle słuchasz...? - Crow raz po raz starała się zwrócić na siebie uwagę przyjaciółki, lecz na marne. Zaśmiała się. Kiedy Scoliari wchodziła do swojego malutkiego świata, zdawała się być całkiem nieobecna. Tworzyła wtedy dziwne obliczenia, harmonogramy i Merlin wie, co jeszcze. Natomiast La Mettrie lubiła wierzyć, że jej przyjaciółka w takich chwilach zadumy rozmyśla również o przyjemniejszych aspektach przyszłości. Jak na przykład o tym, co będzie jak zakończy szkołę i jaką założy rodzinę.

***

   Nigdy nie oczekiwała drogich prezentów od najbliższych. Cieszyły ją drobne rzeczy i gesty. Większą przyjemność sprawiało jej obdarowywanie innych, a gdy sama dostawała coś, co przechodziło jej najśmielsze oczekiwania, czuła się wtedy zobowiązana wobec tej osoby, aby spłacić "dług". 
   W ciszy i spokoju, siedząc na łóżku w dormitorium rozpakowywała właśnie upominki. A to bombonierkę z czekoladkami, a to małą figurkę kota... Symboliczne drobiazgi, które znaczyły dla niej więcej niż tysiąc galeonów. Chociaż były też osoby niereformowalne jak Crow, która to nie rozumie słowa umiar i obecnie znacznie powiększyła kolekcję książek i perfum Nerezy. Nie można także zapomnieć o Jewelu, który wraz z listem przysłał pudełko z przyborami do rysowania. Scoliari uśmiechnęła się pod nosem gładząc pokrywkę. Był naprawdę dobrym przyjacielem. Cieszyła się, że poznała taką osobę jak on. Nie to, co Ace Nobilar. Dziewczyna fuknęła pod nosem. Nawet Danielle wykazała się większym taktem i złożyła jej życzenia. Ale czego mogła się spodziewać? W końcuto hrabia.
   Najwięcej jednak radości sprawił jej prezent od matki. Znajdował się wraz z listem w jednej kopercie. Srebrny łańcuszek z zawieszką niepozornego kluczyka, zdobionego drobnymi kryształkami. Może nie był najpiękniejszy, wręcz tandetny, ale dla niej był najwspanialszy na świecie. Został podarowany przez jej rodzicielkę, a ją Nereza ceniła ponad wszystko. Z tej właśnie prostej przyczyny ta niepozorna ozdoba stała się najważniejszą pamiątką z urodzin dziewczyny.
   Bo przecież matkę mamy tylko jedną.
   I musimy ją cenić.
   Ponad wszystko.
   A życie lubi płatać figle...