Nie oglądając się za siebie wskoczyła w gęstwinę. Była bardzo ostrożna i czujna. Nie mogła sobie pozwolić na to, aby dać się zaatakować. Uważnie patrzyła pod nogi, by nie stanąć na żadnym patyku, którego odgłos łamania narobiłby niepotrzebnego hałasu. Już dawno temu powinna tu przyjść. Tymczasem zwlekała i w pewnym momencie nawet przestała próbować przechytrzyć nauczyciela. I tak zawsze jakimś dziwnym trafem wiedział, kiedy chce wejść do Zakazanego Lasu. Tym razem mu się nie udało jej zatrzymać. A może po prostu nie chciał? Może chciał się w ten sposób dowiedzieć, po co ją tak tu ciągnie. Scoliari jednak poruszała się cicho i sprawnie pomiędzy drzewami. Ci, którzy wcześniej tu nie byli, mieliby problem z nadążeniem za dziewczyną.
Zsunęła się po zwalonym pniu i zeskoczyła na ziemię. Rozejrzała się wokół siebie szukając ścieżki, która dla przeciętnego czarodzieja była zupełnie niewidoczna. Bez zawahania skręciła w prawo, zmierzając jeszcze głębiej w las. Istoty tu mieszkające, z pewnością już wiedziały, że czarodziej wszedł na ich terytorium. Niektóre z pewnością się zbliżyły, by sprawdzić kto ośmielił się zakłócić ich spokój. Żadne jednak nie robiło jej krzywdy. Krążyły w bezpiecznej odległości. Krukonka słyszała szelesty i ciche pomrukiwania żądne krwi. To była niebezpieczna wyprawa. Jeszcze bardziej niż spotkanie z trójgłowym psem. Tu mogła mieć do czynienia z co najmniej tuzinem różnych stworzeń. Jako piątoklasistka z pewnością nie miała najmniejszych szans na odparcie ataku ich wszystkich. Jej wiedza i umiejętności były na zbyt niskim poziomie, choć były naprawdę imponujące jak na Krukona przystało. To z łatwością mogło naprowadzić dociekliwych na trop. Dziewczyna skrywała sekret. Musiała posiadać coś, dzięki czemu swobodnie poruszała się po lesie lub był tu ktoś, kto był w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo. A może jedno i drugie? Czy tak łatwo odgadnąć prawidłową odpowiedź?
Szerokim łukiem ominęła stado testrali, które tej nocy zaszło wyjątkowo daleko, aż nad krystalicznie czyste jezioro. Nad wodą unosiła się jasna poświata, choć korony drzew były tak gęste i rozłożyste, że zasłaniały niebo. Ciężko przez to było określić jaka jest pora dnia. Kilka ciemnych rumaków, przypominających żywe trupy, podniosło swe łby i spojrzało w kierunku Scoliari swoimi mętnymi oczami. Wydawało się, że nie mają źrenic i są ślepe. Jednak nic bardziej mylnego. W dodatku ich wygląd... Odstraszał on zwykłych ludzi. Były to jednak z najłagodniejszych stworzeń. Łatwe do oswojenia i wytresowania. Mogły je jednak zobaczyć tylko osoby, które widziały czyjąś śmierć. Tym bardziej źle się kojarzyły i czarodzieje woleli się trzymać od nich z daleka.
Zdarzało się jednak, że czasem któryś mugol natrafił na jednego z testrali. Zazwyczaj trwało to tylko chwilę i przypominało przywidzenie. Jednak przez wieki powstało wierzenie, że to właśnie tak wyglądają rumaki Śmierci i są one złym omenem. Kiepska reputacja, ale ze względu na bezpieczeństwo zwierząt, Ministerstwo nie próbowało ingerować w tę legendę.
Tymczasem Scoliari pozostawiła stado w tyle i skierowała swoje kroki w stronę nienaturalnie krzywo rosnącego drzewa. Jego korzenie wychodziły z ziemi, tworzyły pętle i potem niespodziewanie ponownie znikały w glebie. Poskręcane gałęzie owijały się wokół pnia i pięły wysoko do góry. Dziewczyna weszła pomiędzy ten cudaczny labirynt, starając podejść jak najbliżej konaru. Z każdym krokiem mogła dostrzec coraz to więcej drobnych rozwijających się kwiatów. Wyglądało na to, że reagowały na obecność żywych istot i dopiero przy nich odkrywały swe prawdziwe piękno. Z pozoru zaschniętych łodyg, zmieniały się w zielone rośliny z pojedynczymi listkami. Kielichy posiadały jasnoniebieskie płatki i blado żółte, lekko świecące pręciki.
- Miło cię widzieć, Azynie - Dziewczyna w pewnej chwili uśmiechnęła się tajemniczo i odwróciła do tyłu. Z tego spotkania cieszyła się jak z żadnego innego. Czekała na nie z niecierpliwością od zakończenia poprzedniego roku szkolnego. Były wyjątkowe. Nikt inny w szkole nie miał okazji doświadczyć czegoś podobnego. Żałowała, że nie pojawiła się szybciej od przyjazdu do Hogwartu we wrześniu, lecz teraz nie miało to znaczenia.
- Gratuluję ci dostania się do Turnieju - odpowiedział jej melancholijny głos. Spod jednej z pętli wyłoniła się niezwykle wysoka postać. Wokół rozległo się ciche stąpanie końskich kopyt. Powoli weszła w światełka kwiatów. - Choć nie jesteś z tego powodu zadowolona. - Dokończył. Na przeciw Scoliari stał centaur. Ukłoniła się przed nim, a on odwzajemnił jej gest.
- Nie, ale staram się z tym pogodzić - Dumna postawa, do której tak bardzo się przyzwyczaiła. Niezwykły spokój ducha, dzięki któremu mogła się uspokoić. Czas w trakcie tych spotkań zdawał się biec zupełnie innym tempem. Wolniej, bez wizji obowiązków, bez stresu.
- Wypijesz ten eliksir? - spytał jak gdyby nigdy nic. Nereza już dawno temu odpuściła sobie rozgryzienie zagadki, jakim cudem centaur wiedział o wszystkim, co dotyczyło życia zarówno jej jak i na zamku i w świecie. To była jego niezwykła umiejętność. Kiedyś powiedział, że to dzięki gwiazdom. Ile w tym prawdy? Sama nie wiedziała.
- Tak - odpowiedziała po chwili milczenia. Teraz nie była zła. Wchodząc w las miała okazję wszystko jeszcze raz przemyśleć. Zarówno przyjaciele jak i opiekun mieli rację. Musiała odpocząć. Choć uczyła się intensywnie i czuła korzyści z tego płynące, to niestety doświadczała też nieprzyjemnych efektów takiego wysiłku. - Powinnam była wcześniej to uczynić.
- Przejdźmy się - centaur skinął głową w geście aprobaty. Takiej odpowiedzi oczekiwał od dziewczyny. Ruszył pierwszy, cicho krocząc pomiędzy skręconymi korzeniami, odgarniając gałęzie z drogi jeśli zaszła taka potrzeba, aby jego towarzyszka nie miała problemów z przejściem. Podążała za nim, w pełni mu ufając. Znała go już tyle czasu... W dość skomplikowanych okolicznościach trafiła na niego w lesie, niedługo po rozpoczęciu pierwszego roku w Hogwarcie. To była jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie jej się tu przytrafiły. Między innymi właśnie dlatego nie żałowała Ignaspherii, aż tak bardzo. Idąc tam, nie miałaby okazji spotkać Azyna. Zawsze słyszała, że większość centaurów mieszkających w Zakazanym Lesie jest dość sceptycznie nastawiona do ludzi. Trzymają się z daleka, a jeśli wpadną na kogoś to tylko, aby zaatakować, bądź poprosić o opuszczenie tego miejsca. Pamiętała też jak czytała, że większość z nich jest mocno obrośnięta sierścią, a ich kolory to głównie kary, kasztan albo gniady. To po to, by dobrze maskować się z otoczeniem. Tymczasem jej niezwykły przyjaciel mocno odbiegał od tych informacji. Przychodził do niej, gdy tego potrzebowała. Rozmawiał i potrafił odgadnąć niewypowiedziane przez nią myśli. Jego ludzka połowa miała śniadą cerę, praktycznie bez dodatkowego futra. Wyglądał na młodego, niewiele od niej starszego, choć była pewna, że to mylący obraz. Ostre rysy twarzy, zielone oczy, rzadko kiedy okazywał emocje. Miał też urocze końskie uszy, które jednak przez większość czasu ginęły w ciemnych włosach. Natomiast jego końska część była maści siwej jabłkowatej. Niespotykanie jasna. Mimo to, Azyn doskonale potrafił się ukrywać. Jeśli tylko chciał, mógł pozostać niezauważony stojąc nawet bardzo blisko osoby, która go szukała.
Wydawałoby się, że Krukonka przyszła tu, aby spytać go o przyszłość i dowiedzieć się czegoś, co pomogło by jej w Turnieju. Jednak to było niemożliwe. Centaur nigdy nie zdradzał tego, co miało się wydarzyć. Kiedyś, gdy była trochę młodsza, spytała się go o to. Odpowiedział jej wtedy, że nie wolno ingerować w wydarzenia, jeśli zna się koleje losu. Szczególnie centaury miały surowy zakaz na takie działania. Podobno każdy, kto starał się zmienić przyszłość, ponosił konsekwencje swoich czynów. Cena była zatem niezwykle wysoka i często zbyt okrutna. Po tym, co usłyszała nie drążyła tematu i nigdy do niego nie wróciła. Nie przychodziła więc po informacje. W Lesie szukała spokoju. Starała się odnaleźć harmonię i siłę, dzięki którym mogła stawiać czoło kolejnym przeszkodom.
Prowadził ją przez gęstwinę skręcając co jakiś czas. Las był magicznym miejscem. Można było się w nim zarówno łatwo zgubić jak i znaleźć. Scoliari nie raz tego doświadczyła. Nigdy nie miała problemu z odnalezieniem miejsca spotkania. Choć nie wiedziała jak, zawsze wiedziała którędy należy się udać, aby dotrzeć do starego Senema, między którego konarami rosło malutkie i całkiem młode drzewo wiggenowe*. Powrót stamtąd nie był taki łatwy. Tylko dzięki centaurowi trafiała w końcu na obrzeża lasu, skąd już wiedziała, którędy należy się udać, aby trafić na zamek. Nigdy jednak nie pamiętała ścieżki, którą ją prowadził. Za każdym razem szedł inaczej. Ten spacer był już ich małym rytuałem. Zazwyczaj milczeli, tak jak teraz. Zdarzały się jednak dni, kiedy Nereza mogła wyrzucić z siebie wszystkie żale bądź po prostu porozmawiać z przyjacielem.
- Czy mój opiekun starał się dowiedzieć, czemu kręcę się przy lesie? - dręczyło ją to od pierwszej próby spotkania. Wiedziała, że nie powinna kusić losu i innym czarodziejom zdradzać swojego sekretu, ani tym bardziej ścieżki w najbardziej niezwykłe miejsca. Były zbyt cenne, aby pierwszy lepszy człowiek się o nich dowiedział.
- Nie osobiście i nie od początku. Wie, że las jest zaklęty.
- Powinnam była bardziej uważać. Innych interesowało tylko, abym się trzymała jak najdalej stąd. Uczniów łatwo zwieść. Z nim mam problemy...
- Jesteś zdolną czarownicą. Lecz nawet najzdolniejsi nie są w stanie w ciągu jednej chwili posiąść lat doświadczenia.
- Czy to oznacza, że jeśli za bardzo będę się starać to tylko pomogę mu rozwiązać zagadkę? - Centaur skinął głową. - Tylko, że mam wrażenie, że jeśli nic nie robię to jest mu nawet łatwiej i rozgryzie mnie jeszcze szybciej.
- Nie zawsze należy tym się martwić. Czasem te najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze...
- Wiem, choć w tym wypadku ciężko mi się do tego dostosować.
- A teraz?
- Jestem tu.
- Jak?
- Poniósł mnie gniew. Przestałam zwracać na wszystko uwagę. Spodziewałam się porażki.
- Lecz?
- Udało się... Azynie, ale nie mogę tak ciągle myśleć. Raz wyszło, lecz czy i kolejne będą tak skuteczne?
- O tym przekonasz się w swoim czasie- odparł tajemniczo. Nim się obejrzała, znajdowali się już na skraju lasu. Scoliari mogłaby jednak przysiąc, że jeszcze przed chwilą byli znacznie dalej od zamku i nie dotarli jeszcze do jeziora, gdzie odpoczywały testrale. - Jest już wystarczająco późno - utkwił wzrok w ciemnych okiennicach szkoły - Od dawna powinnaś być w łóżku.
- Będę musiała uważać, aby nikt mnie nie przyłapał... -Jeszcze raz spojrzała na magicznego przyjaciela. - Dziękuję. Naprawdę dobrze znów cię widzieć - uśmiechnęła się delikatnie, a potem rozglądając się wyszła z krzaków. Założyła kaptur na głowę, aby nikt zbyt łatwo jej nie rozpoznał. Najszybciej jak potrafiła przemierzała błonia. Gdy się zaś w pewnym momencie obejrzała za siebie, nie dostrzegła już centaura, choć była pewna, że wciąż ją obserwuje. Las i jego mieszkańcy byli niezwykli. Czas naprawdę zdawał się płynąć inaczej. Była już noc, choć gdy do niego wchodziła nadal był dzień. Nie była to jednak jej pierwsza wyprawa. Znała bezpieczne przejścia korytarzami, aby niezauważona dostać się do swojego domu...
~*~
- To o której miała zacząć się dzisiejsza lekcja? -spytała Crow, przysypiając przy swoim teleskopie. Była rannym ptaszkiem i zajęcia z astronomii w środku nocy, okazywała się być torturą.
- O pierwszej. Profesor powinien lada moment się pokazać.
- Oby. Nie mam zamiaru złapać jakiejś paskudnej choroby od stania na tym zimnie - fuknął Malfoy. Jak zawsze rozstawił się niedaleko krukonek. Bardzo dobrze zresztą wiedział, co robił. Jeśli z jakiegoś przedmiotu gorzej mu szło, zajmował miejsce blisko kujonów. Tak samo jak teraz. Z jednej strony miał kolegów i koleżanki ze swojego domu, z drugiej najlepszych krukońskich uczniów na roku. Co prawda Ner i Crow zdecydowanie się do nich nie zaliczały, lecz Velorun źle by się czuł, gdyby nie mógł komuś dogryźć.
- Przeziębienie to nie koniec świata - ziewnęła La Mettrie. Skupiona na tym, aby nie zasnąć, w pierwszej chwili nie zauważyła nauczyciela, który wślizgnął się na dach wieży. Jak zawsze zmierzył uczniów złowrogim spojrzeniem. Nachmurzył się jeszcze bardziej, widząc jak jeden po drugim zaczynają zasypiać. Dla niego to było lekceważeniem jego osoby. W końcu prowadził niezwykle istotny przedmiot w ich wykształceniu i powinni być mu wdzięczni, że osoba taka jak on, zgodziła się ich poprowadzić w tym roku.
- Gwiazdy do mnie przemówiły -odezwał się zachrypniętym i nieprzyjemnym głosem. Słysząc go, część osób ocknęła się z letargu. Zdążyli się już nauczyć, że ten ton niczego dobrego nie zapowiadał. Wiedzieli, że nie powinni przysypiać, lecz ciężko było im przezwyciężyć uczucie otępienia i bezsilności. Na co dzień w końcu, praktycznie wszyscy o tej porze śpią już w łóżkach - Zrobimy sobie zadanie na ocenę. Nie wykorzystując przy tym żadnych pomocy naukowych. - Scoliari przeklęła w duchu. Może osłem z tego przedmiotu nie była, ale z doświadczenia już wiedziała, że profesor wymagał bardzo dokładną znajomość tablic z kątami, stopniami i Merlin wie czym jeszcze, żeby tylko wyliczyć skomplikowane wzory.
- Panie profesorze Erycjuszu von Ulbrechtatshitz, ale dzisiaj mieliśmy obserwować...
- Proszę mi nie przerywać, Otterling. Doskonale wiem, co jest tematem zajęć! A może chcesz się ze mną zamienić? Ha! Niedoczekanie twoje! Nauczyciel astronomii może być tylko jeden! - poirytowany podniósł głos. Zawsze tak się zachowywał. Był to nieobliczalny starszy człowiek, będący nadal w doskonałej formie.
- Tak, oczywiście, panie profesorze Erycjuszu von Ulbrechtashtitz... - Krukonka zrezygnowała z dalszego wtrącania się i jednocześnie rozwiała wszelką nadzieję na normalną lekcję.
- Widzę po was, że jesteście zupełnie nieprzygotowani! Nie wiem poco tu się pojawiliście... Na co wy jeszcze czekacie? Wyciągać pergaminy, pióra i cyrkle! Za godzinę u każdego z was chcę widzieć narysowaną dokładną mapę północnej części nieba! - podał zadanie. Z pozoru proste. Jeśli weźmiemy jednak pod uwagę, że trzeba było nie tylko pozaznaczać kropki na kartce, lecz także je podpisać, to polecenie robiło się już mało ciekawe. Trzeba było mieć naprawdę świetną pamięć, by wszystkie spamiętać. Scoliari zabrała się do pracy. Miała niezwykle mało czasu. Dobrze będzie, jeśli uda jej się wykonać chociaż najważniejsze punkty tamtej części nieboskłonu - Co to ma niby być? - profesor stanął nieopodal - Bazgroły pięciolatka? - podniósł pergamin do góry - Pracy w takim stanie ci nie przyjmę. Lepiej zacznij jeszcze raz i się postaraj - zostawił Ślizgonkę i ruszył dalej między uczniami, aby ich terroryzować kolejnymi kąśliwymi i nieprzyjemnymi uwagami. - W jakiej ty skali rysujesz? Ocknij się! Robiąc tak wielkie kropki zmieścisz co najwyżej dwa tuziny gwiazd. O ile pamiętasz, że należy zachować odległość w skali - Niezadowolony odszedł od kolejnej osoby. Skrytykował jeszcze kilka nim udało mu się dotrzeć do Crow, która naprawdę starała się, aby wyglądać nie na śpiącą, co było niezwykle trudne. - Może ci kołysankę zaśpiewać?
- Preferuję czytanie bajki, panie profesorze Erycjuszu Von Ulbrechtashtitz - odpowiedziała La Mettrie z lekką dozą sarkazmu.
- Śmiesz się ze mnie naśmiewać! To niedopuszczalne!
- Tylko odpowiadam na pytanie...
- Szlaban! Za lekceważenie nauczyciela! - Crow westchnęła ciężko. Jej przebojowość zgubiła ją. Teraz będzie musiała spędzić przynajmniej ze trzy wieczory z profesorem, aby odpracować zniewagę jakiej się dopuściła. - Radzę ci uważać na zajęciach, młoda damo...- zmrużył gniewnie oczy. Po chwili przeniósł wzrok na Scoliari, która ukradkiem zerkała na całe zajście. - Nie masz nic innego do roboty? - skarcił ją. Dziewczyna speszona wróciła do rysowania pracy, najlepiej jak tylko potrafiła, starając się oddać jak najbardziej naukowy wygląd gwiazdozbiorów. Z trudem powstrzymywała swoją artystyczną stronę, która chciała dodać coś od siebie. Tego nauczyciel z pewnością by nie zniósł. Ba, przyprawiłaby go pewnie o zawał serca...
Dokładnie godzinę później, wampirzy czarodziej zebrał wszystkie prace za pomocą machnięcia różdżki. Pergaminy zwinęły się i ułożyły w stosik do kuferka, który nie wiadomo skąd się pojawił. Prawdopodobnie został wyczarowany w czasie, gdy uczniowie byli pochłonięci pracą. Pan Erycjusz jednak nie zabrał się jeszcze za sprawdzenie ich. Miał w zwyczaju ogłaszać wyniki dopiero na następnych zajęciach. Jeśli ktokolwiek miał jakieś obiekcje do swej oceny, mógł przyjść po zajęciach i poprosić o obejrzenie swego dzieła i przeczytać notatki, które zostały na nim nabazgrane czerwonym atramentem. Zazwyczaj wyjaśniały one wszystko i profesor nie musiał dokładać żadnego komentarza. W większości wypadków i tak się okazywało, że uczeń popełnił jakiś głupi błąd, do którego najlepiej w ogóle nie warto było się przyznawać i udać, że na dyżurze u nauczyciela było się nieobecnym.
- Skoro już rozruszaliście swoje szare komórki, możemy teraz przejść do najważniejszej części naszych zajęć. Dzisiaj na niebie możemy obserwować bardzo ciekawe zjawisko, które nie spotyka sieętak często. Każdy z was powinien wiedzieć, o co chodzi. Dla zapominalskich, przypomnę, że chodzi o minięcie Io z Europą w bardzo niewielkiej odległości. Konkretnie zaledwie czterech stopni. To ważne wydarzenie i lepiej, abyście je zapamiętali. Z pewnością będę sprawdzał waszą wiedzę z tego zakresu. - Splatając ręce za plecami przeszedł się pomiędzy uczniami - Proszę bardzo, ustawiamy odpowiednio teleskopy i rozpoczynamy obserwacje. Mijanie powinno rozpocząć się w ciągu kwadransa. Radzę wykonać dokładne notatki i niczego nie omijać. - Na dachu zaległa niemal całkowita cisza. Słychać było tylko skrobanie piór i lekkie skrzypienie metalowych części, gdy uczniowie przestawiali swoje teleskopy, by móc lepiej obserwować wskazane obiekty niebieskie. Pan profesor rzadko kiedy dawał im chwilę wytchnienia. Przez cały czas, jak trwały zajęcia, pilnował, aby mieli zadania do wykonania, od których zależała ich ocena końcowa z przedmiotu. To człowiek, którego ciężko było znieść. Z łatwością rozdzielał szlabany, a próg zaliczenia został ustawiony niezwykle wysoko. Niełatwo było zatem wybić się poza najsłabsze oceny. Ciężką pracę uczniowie byli wstanie zaakceptować, jednak jego charakteru... Zdecydowanie nie. Czasem, aż się prosiło, aby ktoś wstał i potraktował nieprzyjemnym zaklęciem, tylko po to by oprzytomniał. Jednak pozostawało to tylko marzeniem, gdyż za taki wybryk czekały ciężkie restrykcje. Nie mieli wyboru. Należało jakoś przetrwać te lekcje.
Najlepszym sposobem było poświęcenie się wykonywaniu pracy i całkowitym ignorowaniu złośliwych uwag profesora. Nie każdy jednak był ostoją spokoju i czasem komuś coś się wymsknęło w ramach odgryzienia się nauczycielowi. Kończyło się to szlabanem, tak jak w przypadku Crow, która ośmieliła się mieć własne zdanie. Równie dobrym sposobem na odreagowanie takiego, a nie innego zachowania Erycjusza Von Ulbrechshtitza, było... Szydełkowanie. Tak, dokładnie. Odrobina wełny, jeden drucik i człowiek odrywał się od rzeczywistości, skupiając swą uwagę na przekładaniu oczek i pilnowaniu, aby wykonywany przedmiot był odpowiednio luźny i nie zwijał się. Z tej właśnie opcji korzystała Nereza. Po zakończeniu astronomii w okolicach godziny czwartej rano, nie potrafiła się zmobilizować, aby pójść spać. Nadal była zła. Przekręcała się tylko w łóżku z boku na bok irytując tym samym śpiące współlokatorki. W końcu po którymś "Idź w końcu spać!", wysunęła się spod pościeli i z kłębkiem muliny oraz szydełkiem przeniosła się do pokoju wspólnego. Usiadła na wolnej kanapie po turecku. Zdecydowanie łatwiej było wykonywać robótki ręczne przy blasku wiecznie palącego się kominka, niż w ciemności na ulubionym miejscu za regałem. Mamrotała coś nie do końca zrozumiale pod nosem. Starała się uporządkować wszystkie myśli, których ostatnimi czasy nazbierało się całkiem sporo. Korzystała z rad centaura, odrzucając swoją niechęć i obawy jak najdalej. Z każdym kolejnym rządkiem było coraz lepiej. Nerwowe i pospieszne ruchy dłoni stawały się coraz wolniejsze i spokojniejsze. Z coraz większą wprawą przerzucała kolejne oczka i dziergała następne rzędy tworząc długi szalik. Tym razem okazała się być zbyt leniwa, by spróbować czegoś bardziej skomplikowanego jak gwiazdki, kwiaty czy inne sympatyczne ozdoby. Raz na jakiś czas spoglądała na całokształt dzieła, by je ocenić i sprawdzić czy gdzieś się nie pomyliła. Gdyby tak się stało, musiałaby spruć kawałek, a nigdy nie należało to do najprzyjemniejszych czynności. W końcu wizja zrobienia jeszcze raz tego samego nie napawała optymizmem. Tak samo było teraz z Nerezą. Po kolejnym skorygowaniu szalika dała sobie w końcu spokój. Ziewając i przeciągając się, wstała i zabrała swoje rzeczy zmierzając do dormitorium. W końcu była wystarczająco zmęczona i czuła, że zaśnie upragnionym błogim snem, nawet bez wykorzystania eliksiru otrzymanego od opiekuna.
W domu Krukonów zrobiło się pusto, cicho i bardzo spokojnie. Wszyscy uczniowie spali w swych łóżkach oddychając miarowo bądź chrupiące i śniąc o niebieskich migdałach. I tylko Szara Dama przemykała bez słowa między pokojami, sprawdzając czy mieszkańcom nie dzieje się żadna krzywda.
Najlepszym sposobem było poświęcenie się wykonywaniu pracy i całkowitym ignorowaniu złośliwych uwag profesora. Nie każdy jednak był ostoją spokoju i czasem komuś coś się wymsknęło w ramach odgryzienia się nauczycielowi. Kończyło się to szlabanem, tak jak w przypadku Crow, która ośmieliła się mieć własne zdanie. Równie dobrym sposobem na odreagowanie takiego, a nie innego zachowania Erycjusza Von Ulbrechshtitza, było... Szydełkowanie. Tak, dokładnie. Odrobina wełny, jeden drucik i człowiek odrywał się od rzeczywistości, skupiając swą uwagę na przekładaniu oczek i pilnowaniu, aby wykonywany przedmiot był odpowiednio luźny i nie zwijał się. Z tej właśnie opcji korzystała Nereza. Po zakończeniu astronomii w okolicach godziny czwartej rano, nie potrafiła się zmobilizować, aby pójść spać. Nadal była zła. Przekręcała się tylko w łóżku z boku na bok irytując tym samym śpiące współlokatorki. W końcu po którymś "Idź w końcu spać!", wysunęła się spod pościeli i z kłębkiem muliny oraz szydełkiem przeniosła się do pokoju wspólnego. Usiadła na wolnej kanapie po turecku. Zdecydowanie łatwiej było wykonywać robótki ręczne przy blasku wiecznie palącego się kominka, niż w ciemności na ulubionym miejscu za regałem. Mamrotała coś nie do końca zrozumiale pod nosem. Starała się uporządkować wszystkie myśli, których ostatnimi czasy nazbierało się całkiem sporo. Korzystała z rad centaura, odrzucając swoją niechęć i obawy jak najdalej. Z każdym kolejnym rządkiem było coraz lepiej. Nerwowe i pospieszne ruchy dłoni stawały się coraz wolniejsze i spokojniejsze. Z coraz większą wprawą przerzucała kolejne oczka i dziergała następne rzędy tworząc długi szalik. Tym razem okazała się być zbyt leniwa, by spróbować czegoś bardziej skomplikowanego jak gwiazdki, kwiaty czy inne sympatyczne ozdoby. Raz na jakiś czas spoglądała na całokształt dzieła, by je ocenić i sprawdzić czy gdzieś się nie pomyliła. Gdyby tak się stało, musiałaby spruć kawałek, a nigdy nie należało to do najprzyjemniejszych czynności. W końcu wizja zrobienia jeszcze raz tego samego nie napawała optymizmem. Tak samo było teraz z Nerezą. Po kolejnym skorygowaniu szalika dała sobie w końcu spokój. Ziewając i przeciągając się, wstała i zabrała swoje rzeczy zmierzając do dormitorium. W końcu była wystarczająco zmęczona i czuła, że zaśnie upragnionym błogim snem, nawet bez wykorzystania eliksiru otrzymanego od opiekuna.
W domu Krukonów zrobiło się pusto, cicho i bardzo spokojnie. Wszyscy uczniowie spali w swych łóżkach oddychając miarowo bądź chrupiące i śniąc o niebieskich migdałach. I tylko Szara Dama przemykała bez słowa między pokojami, sprawdzając czy mieszkańcom nie dzieje się żadna krzywda.
Cześć!
OdpowiedzUsuńO, jaki długaśny i ciekawy rozdział. Wreszcie dowiedzieliśmy się, po co Nereza chodzi do tego Zakazanego Lasu, rzecz jasna, poza buntowniczym skłonnościami :) Też chciałabym mieć kumpla centaura, ale z drugiej strony pewnie irytowałyby mnie ich wieczne zagadki i fakt, że znają przyszłość, ale nic nie powiedzą. Ja wiem, efekt motyla i tak dalej, ale mimo wszystko szkoda byłoby nie skorzystać z takiej okazji :) Tak czy inaczej, to korzystna i ciekawa znajomość.
Mam wrażenie, że w Twoim opowiadaniu wszyscy profesorowie są groźni i nieprzyjemni :) Ten pan z dziwacznym nazwiskiem jest tego dobrym przykładem. Nie dość, że uczniowie muszą siedzieć po nocach, to jeszcze ich stresuje. Ech, ciężki los ucznia.
Szydełkowanie… Czy jest coś, czego Nereza nie potrafi? Ale każdy sposób na zrelaksowanie się jest dobry. Zwłaszcza przed Turniejem.
A, zauważyłam w tekście mały błąd – było wspomniane, że Nereza nie grzeszyła wiedzą jak na Krukonkę przystało czy coś takiego – ale sformułowanie „nie grzeszyć czymś” oznacza, że dana osoba tego czegoś posiada bardzo niewiele, czyli wychodziłoby na to, że Nereza wiedzy nie miała lub posiadała ją w znikomym stopniu jak wzorowy Krukon :) Coś tu zgrzyta.
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Poza wiecznymi zagadkami i znajomością przyszłości, centaury zawsze były dla mnie ucieleśnieniem ludzkiego sumienia. Niby nic nie powie, a naprowadzi swoimi pytaniami na dobrą drogę bądź wzbudzi poczucie winy u rozmówcy. Lubię je odkąd pamiętam, więc i w tym opowiadaniu nie mogło zabraknąć przedstawiciela tej rasy :3
UsuńOch, to nieprawda, że u mnie są sami straszni nauczyciele ^^ Mamy w końcu Hagrida... Ok, jego lekcje potrafią być nieprzewidywalne, ale nauczyciel sam w sobie jest poczciwy. Nie zapominajmy też o profesorze od historii magii, poczciwy duszek pozwalający spać na zajęciach. I Longbottom, troszkę wymaga, ale ogólnie to sympatyczny człowiek. I Zygfryd, o którym wspominałam, ale nie miał okazji jeszcze zabłysnąć oraz pan Weasley ^o^ Ale wiadomo, ci źli zawsze utkną w naszej pamięci na dłużej.
Błąd poprawiony :3
A teraz niech się zacznie gra! Ohohoho~! *odchodzi z wielkim uśmiechem na twarzy*