sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 20 - Łut szczęścia

   Parę razy zacisnęła dłonie w pięść. Bez słowa odebrała od mężczyzny zwinięty rulonik. Nad nimi unosiło się kilka świetlistych kulek, mających rozproszyć ciemność panującą w tunelu. Odgłosy dochodzące ze stadionu zdawały się być w tym miejscu mocno przytłumione. Najwyraźniej zastosowano jedno z zaklęć, aby reprezentanci w spokoju i skupieniu mieli okazję zapoznać się z zawartością pergaminu.
   - Gotowa? Wszystko jasne? - Scoliori pokiwała głową. - W takim razie możesz zerwać pieczęć. Pamiętaj, piętnaście minut. Nie mniej, nie więcej. Powodzenia - odsunął się, a dziewczyna natychmiast oderwała zastygły wosk wraz ze wstążką. Odrzuciła te rzeczy na bok. Pospiesznie rozwinęła papier. Wzięła jeszcze jeden głęboki wdech nim spojrzała na tekst. Jej oczom ukazało się eleganckie i staranne pismo układające się w kolejne słowa, zdania i cyfry. Nie było opcji, aby reprezentant nie był w stanie czegoś rozczytać, jednak ze stresu Scoliari miała problem ze skupieniem uwagi. Bezwiednie przemykała wzrokiem od początku do końca formuły nie będąc w stanie niczego zapamiętać. Bardzo obawiała się zadania związanego z eliksirami, a teraz ten koszmar się spełniał. Musiała uwarzyć coś sama, pod presją. Zamknęła oczy i zmusiła się do skupienia uwagi. Spojrzała na całość jeszcze raz, tym razem zmuszając się do przeczytania kolejno każdej linijki. Czas uciekał, nie powinna dłużej się wahać. Każda sekunda mogła ją wiele kosztować. Może się okazać, że przez to nie zdąży skończyć przygotowywać specyfiku. Zgłębiając przepis nie była w stanie rozgryźć, do czego ma ta substancja służyć. Bez tego znacznie trudniej zapamiętywało się ciąg, niemal bezsensownego, tekstu. Im dłużej mu się jednak przyglądała, tym bardziej rzucały się w oczy drogie składniki.
   - Dziesięć gram sproszkowanego rogu jednorożca, trzy skrawki kory z drzewa winngenowego, zielone jagody marmontii... - mamrotała pod nosem, starając się, aby w jej pamięci utkwiło jak najwięcej. Gdy wybiegnie na stadion, nie może pozwolić sobie na jakiekolwiek rozproszenie. Nie będzie to łatwe, biorąc pod uwagę szalejący tłum. Z pewnością utrudni to jasne myślenie. W dodatku nie wiedziała jak ma zdobyć poszczególne składniki. Nie sądziła, aby stały tak po prostu w szafce. Tu musiał być jakiś haczyk. Może znajdował się w samej liście? Przyjrzała się jej jeszcze raz. Nie, to raczej niemożliwe. Kojarzyła praktycznie wszystko, co zostało na niej wymienione. Miała co prawda pewne wątpliwości, czy rozpozna kocankę, ale... Nie, nie mogła myśleć w ten sposób. Musiała być pewna swoich czynów. To pierwszy krok do sukcesu. Tylko dzięki niezłomności będzie w stanie przetrwać Turniej. Obiecała, nie mogła zawieść swych przyjaciół. Ani innych ludzi ze szkoły... O ile ktoś spośród nich wierzył w sukces Krukonki. Zdawała sobie sprawę, że pozostała dwójka kandydatów była faworytami. Liczyła na to, że nie została całkiem przekreślona na wstępie. Choć nie chciała brać udziału w Turnieju... Choć się bała... Choć zdawała sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji... Wraz z upływającym czasem czuła, że wewnątrz niej rozwijał się bojowy duch, który poprowadzi ją w odpowiednią stronę. Po prostu to wiedziała. Być może później nawet zacznie czerpać radość z całego wydarzenia, lecz póki co, lepiej było to chwilowo przemilczeć.
   Ciemne litery tekstu u górze pergaminu powoli zaczęły blaknąć. Pierwszy kwadrans minął. Zwinęła przepis w rulonik i schowała pod kurteczką kombinezonu, który miała na sobie. Na znak stojącego u ujścia tunelu pracownika, ruszyła z miejsca. Do tej pory stłumione dźwięki nagle ogłuszyły ją z całą mocą, gdy tylko opuściła bezpieczną strefę ciszy. Jaskrawe słońce oślepiło ją. Warstwa chmur wcale nie przeszkadzała mu w dezorientowaniu ludzi. Podniosła rękę do oczu, aby cokolwiek zobaczyć. Nie była pewna czego powinna się spodziewać. Z kaskady odgłosów z łatwością wyłapała niechętne buczenie i gwizdy. Najwyraźniej ludzie nie byli zachwyceni wyborem, jakiego dokonała czara. Wcześniej jednak tego nie okazywali. Najwyraźniej występ Danielle dał im do myślenia i pomógł ocenić możliwości Scoliari.
   - To nie ważne, że we mnie nie wierzą... Mogą tylko krzyczeć... Nie ma ich tu na dole... - mówiła cicho do siebie ignorując wielobarwny tłum na stadionie. Tylko katem oka widziała skaczących ludzi i unoszące się transparenty. Nawet nie starała się odnaleźć pośród tych wszystkich uczniów Crow, brata i pozostałych znajomych jej twarzy. Bardziej swą uwagę skupiła na arenie, która w ciągu ostatnich dni zmieniła się nie do poznania. Wcześniej była tu tylko zielona murawa i gdzieniegdzie rosnące chwasty oraz kwiatki. Teraz widziała skaliste podłoże i pnącza czające się na brzegach boiska w cieniu. Rozejrzała się uważnie. Czyżby miała pośród tego wyszukać składników? Wyglądało na to, że nie ma innej możliwości... Jednak dobrze pamiętała, że wiele z potrzebnych jej rzeczy było zbyt bardzo rzucających się w oczy, aby tak po prostu położyć je między kamieniami. Nie mogła jednak stać w miejscu. Musiała działać. Szczególnie, że roślinka, która do tej pory rosła sobie w spokoju z boku, zaczęła się do niej zbliżać w niepokojąco szybkim tempie.
   - NEREZA! NEREZA! - rozlegało się gdzieniegdzie, zachęcając dziewczynę do podjęcia wyzwania. Wpaść w sidła pnączy? To byłoby zbyt banalne. Aż tak beznadziejnie zadania nie zakończy. Ruszyła truchtem przed siebie przyglądając się uważniej podłożu. Musiało tu coś być. Skoro Morande to rozgryzła, to ona również. W końcu trafiła do najmądrzejszego domu w Hogwarcie. Poruszając się, wyłapała pewien bardzo ważny szczegół. Nigdzie nie widziała miejsca, gdzie mogłaby przyrządzić eliksir. Zaniepokoiło ją to. Skąd niby mieli wziąć kociołek i odpowiednie narzędzia...? Zaraz jednak się skarciła.
   - Głupia ja... - przeklęła się. Od czego jest transmutacja? Całą trzecią klasę poświęcili na zmienianie martwych rzeczy w naczynia, a w czwartej udało jej się nawet zmienić gałąź w ostry nóż. Co prawda tutaj drzew nie widziała, lecz fragment skradającej się rośliny powinien w zupełności wystarczyć. Im więcej czasu spędzała na arenie, tym dokładniej układała sobie w głowie plan działania.
   W pewnej chwili dostrzegła nietypowy błysk. Natychmiast ruszyła w tamtą stronę, przeskakując nad jednym z żywych odnóży, które zaczęło wyrastać na środku areny. Nie kojarzyła tego organizmu. Nie przerabiała go na zajęciach, ani nie natrafiła na nie w książkach do zielarstwa. Musiało to być coś rzadkiego i zjadliwego. W innym wypadku nie mogło pojawić się na Turnieju. Nie ulegało wątpliwości, że jednorożców, pufków i innych słodkich rzeczy tutaj nie znajdzie. Wtedy całe wydarzenie straciłoby swój sens. Jednak to nie to miało zaprzątać jej umysł. W ostatniej chwili dostrzegła jak zdradziecka roślina próbuje ją wyprzedzić i pierwsza złapać szklany słoik, ukryty pomiędzy skałami. Potykając się o własnej nogi, co wzbudziło śmiech i kpiny na widowni, dopadła go w ostatniej chwili. Liście już zaczynały owijać się wokół pojemnika, ale Nereza wyrwała go im i odskoczyła kawałek dalej. Na razie nie było tak strasznie. Czy pozostałe składniki również się tu znajdowały? Może pojawiają się i znikają, a ona po prostu musi uważnie się rozglądać i złapać je w odpowiedniej chwili? Spojrzała na swą zdobycz. Trzynaście rogatych ślimaków. Pierwszy z jedenastu składników. Coś tu nie do końca jej grało... Odwróciła się i ze zgrozą dostrzegła, że pnącza nie próżnowały. Rozwijały się w zastraszającym tempie. Skupiona na poszukiwaniach i omijaniu odnóży znajdujących się najbliżej, nie dostrzegła tej ruchomej i złowieszczej góry zielska, która falowała, co chwila zmieniając swój kształt. Teraz to nie było tak wesołe.
  - Myśl, Nerezo, myśl... - skarciła się, wyciągając różdżkę z rękawa niebiesko srebrnej kurteczki. Powoli cofała się. Jedenaście składników, przyrządy do ważenia... Dodatkowo doszła jeszcze walka z tym czymś... - Reducto! - rzuciła zaklęcie w pnącze, które agresywnie zacisnęło się na kostce jej nogi. Góra zafalowała niebezpiecznie, jakby sycząc ze złości. To była tylko cisza przed burzą, a Scoliari miała ostatnią szansę na zrobienie wszystkiego, co musiała. Jak ma się bronić, zbierając i trzymając te wszystkie rzeczy? Sam słój ze ślimakami był duży. Nie da rady, a nie chciała ryzykować używając zaklęcia zmniejszającego. Mogła wtedy coś zgubić. Znalezienie potem tego mogłoby się okazać niemożliwe. Nie mówiąc już o tym, że zdążyłaby zapomnieć receptury, która wciąż znikała z pergaminu. Kolejne odnóże zdeptała. W jej stronę zaś podążało ich coraz więcej i szybciej. Ponownie rzuciła zaklęcie niszczące, lecz to tylko zirytowało roślinę, której pnącza zaczęły odrywać się od ziemi i szeleszcząc rzuciły w jej stronę.
   - Murmure! - wykorzystała jedno z kilku zaklęć tarczy odbijając ten niewielki atak. Z widowni wyrwał się jęk zawodu. Najwyraźniej spodziewali się, że już teraz się podda. Nie doczekanie ich. Rozpięła pospiesznie kurtkę i związała w kilku miejscach. W tym samym czasie wciąż musiała się poruszać, z każdą chwilą coraz szybciej, aby nie zostać przekąską dla tego... Czegoś. Powinna mu wymyślić jakąś nazwę. Wiedziała, że diabelskimi sidłami to nie jest. Zachowywało się zupełnie inaczej. Co prawda wolało cień, lecz słońce nie sprawiało mu większych problemów. Zaklęcie Lumos w takim razie na nie nie podziała. To tak jakby zapalać dodatkową żarówkę w oświetlonym pomieszczeniu. Nad dziewczyną przemknął cień. Jeden, drugi...Jednak w pierwszej chwili zignorowała to zakładając prowizoryczną torbę przez ramię. Wrzuciła do tej niby sakiewki słój wraz z przepisem. Teraz zdecydowanie łatwiej mogła się poruszać.
   - Cholera...! - wyrwało się jej, gdy wściekłe pnącza natarły na nią z całą siłą. Ogromna góra, która do tej pory pięła się ku górze, runęła w dół, ewidentnie za cel obierając sobie uczennicę. Scoliari nie czekała, biegiem ruszyła w przeciwległy kraniec rozległej areny, ścigana przez kotłującą się roślinę, która wzbijała w powietrze odłamki skał i tony kurzu. Teraz żałowała, że przygotowania do Turnieju w dużej mierze spędziła na czytaniu książek i rozwiązywaniu zadań. Powinna była przełamać swoje lenistwo i zacząć sumiennie ćwiczyć. Pół godziny biegania czy innego rodzaju ruchu z pewnością wzmocniłoby jej kondycję. Ale nie. Panna Nereza oczywiście wiedziała lepiej. Stłumiła głos rozsądku i krzyczącą w wniebogłosy intuicję, chowając się w zakamarkach Pokoju Wspólnego. Nic dziwnego, że już po krótkim biegu zaczęły łapać ją duszności. Duch może i chciałby więcej, czując zew wolności, lecz płuca nie wyrabiały z niespodziewaną zmianą trybu życia. Do tego akurat nie była przystosowana. To sprawiało, że coraz mniej osób skandowało jej imię, a szydziło z marnych poczynań.
   - Accio! - wskazała na różdżkę na gromadkę małych kamieni, które za pomocą zaklęcia szybko znalazły się w jej dłoniach. To były przyszłe przyrządy. Nie miała jednak zielonego pojęcia jak w spokoju uda jej się przygotować eliksir. O to jednak pomartwi się za chwilę, gdy znajdzie wszystkie składniki. - Nosz... Ah! - krzyknęła, gdy gałąź grubości jej ciała z całym impetem uderzyła tuż obok niej i zwaliła ją z nóg, posyłając kawałek dalej. Boleśnie upadła na kamieniste podłoże. Mając na górze tylko jasną bokserkę, szybko zdobyła cała kolekcję zadrapań i siniaków. Nie dane było jej użalać się nad sobą. Odepchnęła się od podłoża zdobywając kilka rozcięć, ale uniknęła w ten sposób zmiażdżenia. Zatoczyła się niebezpiecznie. Ukradkiem sprawdziła, czy słój wciąż jest cały. Nie chciała stracić zdobytych rzeczy. Wyglądało na to, że nie miała szans na zapas. Wszystko zostało dokładnie odmierzone. Nie było zatem miejsca na jakiekolwiek pomyłki.
   - Ner! Za tobą! - dobiegło ja gdzieś z boku. Dałaby sobie rękę uciąć, że to był głos Crow, który jakimś cudem przebił się przez krzyki reszty tłumu. Nie musiała oglądać się za siebie. Omal nie skręcając nogi, ruszyła biegiem do przodu. Pnącza były coraz bardziej agresywniejsze, a Scoliari nie była w stanie obserwować ich wszystkich jednocześnie. Tylko dzięki intuicji i dużej dawce szczęścia, mogła je omijać i przeskakiwać nad nimi. W tym zamieszaniu z pewnością nie znajdzie pozostałych rzeczy, chyba że... Kolejny cień przemknął nad nią. Wcześniej przekonana była o tym, że są to balony lub spadające transparenty. Dlatego nie zwracała na nie uwagi. Szukając jednak rozwiązania, biegnąc uniosła głowę do góry. Szybko pojęła czemu wcześniej tłum ją wyśmiewał i skazywał na porażkę. Dotarło również do niej czemu zniknęła elegancka murawa i gdzie należy szukać kolejnych przedmiotów. Zmuszając się do nieludzkiego wysiłku skierowała się w kierunku środka areny, gdzie leżał sporej wielkości głaz, wyglądający jak kieł wystający z ziemi. Jeśli tylko wystarczy jej sił i uda się umknąć sidłom... Jeszcze raz przyspieszyła, tracąc niemal całkowicie zdolność oddychania. Z rozpędu wbiegła na skałę wyciągając przed siebie rękę z różdżką.
   - Ascendio! - wychrypiała. Powiedziała to tak niewyraźnie, że magiczny przedmiot mógł jej nie usłuchać. Tyle że różdżka Krukonki była niezwykle wierna i podatna na wyjątkowe umiejętności dziewczyny. Tak więc i tym razem usłuchała, ciągnąc niewidzialną siłą Scoliari w powietrze, w kierunku... Jednej z licznych platform, które zostały stworzone z fragmentów boiska. Mniejsze i większe, poruszające się w różnym tempie i pnące się wysoko niemal ponad granice stadionu. To tam Scoliari powinna teraz zmierzać. Jak najszybciej, aby nie dać szansy pnączom na dorwanie jej. Póki co znajdowała się zbyt nisko, a platformy poruszały się bez żadnego konkretnego schematu. Jeśli trafi na zły układ i pozostałe będą za daleko, utknie. Rozejrzała się po tej, na której stała w poszukiwaniu pozostałych dziesięciu przedmiotów. Tym razem nic nie zauważyła, a unoszących się w powietrzu fragmentów ziemi było znacznie więcej.
   -  Zostaw mnie, ty uparta roślino! - warknęła  zła, gryząc pnącze, które ośmieliło się złapać ją za nadgarstek. Ku własnemu zaskoczeniu, dostrzegła, że i ta metoda była skuteczna, choć roślinka do najsmaczniejszych nie należała. Z obrzydzeniem wypluła kilka kropli soku, które dostały jej się do ust. Złapała chwilę oddechu. Trwało to zaledwie moment, lecz zdobyła dzięki temu siły bu zmusić się do dalszego ruchu. Ponownie wyskoczyła w powietrze za pomocą zaklęcia. Niestety, tym razem dość niefortunnie spadła na platformę i niemal całkiem się z niej zsunęła, trzymając się brzegu zaledwie rękoma. Zacisnęła zęby. Nie planowała spadać. Tłum na chwilę przestał krzyczeć oczekując rozwoju wydarzeń. Dół boiska już niemal w całości był pokryty przez zielone żywe morze. Puszczenie się, niemal w stu procentach oznaczało przegraną.
   - Argh...! - z ciężkim sapnięciem podciągnęła się i trochę niegramotnie wturlała się na platformę. - Biorę urlop jak tylko skończę tę rozrywkę... Och... -  zauważyła metalowe pudełeczko. Zajrzały do środka. Nie było to jednak nic czego potrzebowała. Rzuciła je więc na dół, aby przypadkiem go nie wzięła. Podniosła się rozglądając za kolejnym stopniem. Od teraz szło jej już całkiem nieźle. Kurczowo trzymając różdżkę, przeskakiwała z jednego na drugi kawałek ziemi. Przestała jęczeć przy każdym upadku, czy uderzenia od rośliny. Jeszcze będzie miała okazję płakać i narzekać na swój stan, a jej osobą zajmie się szkolna pielęgniarka, która sprawi, że wszystkie kontuzje znikną  z pomocą kilku mikstur i tabletek.
   Dzięki swojej determinacji zdobywała kolejne składniki, które umieszczała w prowizorycznej torbie. Łuska chimery w skórzanym woreczku, bukiet kwiatów kocanki, fioleczka z drogocennym sproszkowanym rogiem jednorożca... W międzyczasie udało jej się nawet zmienić jeden z kamieni w chochlę oraz wyczarować szklany pojemnik, w którym zamknie przyrządzony eliksir. Wytwarzanie kociołku przerwały jej pnącza uderzające o spód platformy. Wściekle rozrywały ziemię i Scoliari nie mogła pozwolić sobie na dłuższe pozostanie na niej. Co gorsze, kończyła jej się droga ucieczki. Jeszcze kilka stopni i nie będzie miała, gdzie dalej skakać. Nie była wystarczająco szybka, aby przed nimi się ukryć i zdobyć wystarczająco dużo czasu by przygotować wywar z trapidry, który miał być bazą eliksiru. Wielka, czerwona jagoda, pokryta ciemnymi plamami wciąż spoczywała w kurteczce, a Nereza wychodziła z siebie, aby jej nie zmiażdżyć. Musiała ją wycisnąć do kociołka i gotować około pięć minut. Następnie zamieszać chochlą trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i zacząć dodawać kolejne rzeczy, manewrując jednocześnie przy ogniu i mieszając w odpowiednim kierunku. Z pewnością było to niemożliwe w obecnych warunkach.
   - Hmm... Jakby się dostać na najwyższą platformę? - spytała sama siebie. Była znacznie wyżej niż pozostałe. Dotychczasowe zaklęcie nie wystarczy. Aż takiej odległości nie pokona. Zmęczenie dawało się we znaki i czary nie były już tak silne jak na samym początku. Mogłaby co prawda pobawić się w Pottera i przywołać miotłę, lecz... To na pewno nie skończyłoby się dobrze. Złamałaby sobie kark jak nic. - Ciszej tam! - fuknęła poirytowana w kierunku tłumu, który domagał się, aby w końcu na coś zdecydowała. Najwyraźniej dotychczasowe działania już go znudziły. Zauważyła jednak, że nieliczna grupa osób wciąż ją dopinguje. Najwyraźniej nie wszyscy przekreślili szanse Scoliari na wygraną.  - A co, jeśli...? - obejrzała miejsce, w którym stała i spojrzała na najwyżej położone miejsce. - Jeśli nie schrzanię zaklęcia i będzie odpowiednio silne, to powinno się udać - oceniła krytycznie odległość. - Gorzej jak nie wyjdzie... - uchyliła się przed uderzeniem złośliwej rośliny, tak, że aż strzyknęło jej coś w kręgosłupie. Z trudem się wyprostowała. Jak tak dalej pójdzie to nie będzie czego  z niej zbierać. Raz kozie śmierć... Magiczna roślina nie dała jej więcej czasu do namysłu. Z cała mocą ruszała mając zamiar ją zmiażdżyć. Dziewczyna stanęła pośrodku platformy i skierowała różdżkę pod siebie. Jeśli się uda, to pan Tarento powinien jej postawić wybitny na koniec roku. Planowała bowiem użyć ponadprogramowego zaklęcia, które znalazła w jednej z ksiąg, kiedy się przygotowywała do tego zadania. Zdecydowanie wykraczało poza zakres ich umiejętności. Parę razy go przećwiczyła, lecz z marnym skutkiem. Będzie  miała dużo szczęścia, jeśli tym razem będzie inaczej.
   - Aqua Agmena! - krzyknęła zaklęcie głośno i wyraźnie. Przez chwilę nic się nie działo. Nereza z niepokojem patrzyła na miejsce, do którego chciała dotrzeć. Albo czar nie wyszedł, albo wyjdzie słabo, albo opóźniony i wtedy uderzy z impetem o spód kolejnego stopnia, który zaczął przepływać nad nią. Nagle ziemia zadrżała. Ta na dole, na stadionie. Ludzie z niepokojem rozejrzeli się szukając źródła trzęsienia. Czy to roślina, która zaczęła przedzierać się przez zaklęcia osłonne? Nie, to było coś zupełnie innego. Zielone pnącza rozstąpiły się w jednym miejscu, robiąc sporej wielkości koło. - Szybciej! - ponagliła Nereza wciąż trzymając różdżkę w jednej pozycji. Jeśli ją poruszy, czar się rozproszy. Patowa sytuacja, bo miała dosłownie kilka sekund, zanim wielka gałąź ją zmiecie z platformy.
    Krzyknęła krótko z zaskoczenia, gdy od dołu nastąpiło uderzenia i stopień bardzo szybko zaczął piąć się w górę. Pnącze minęło ją dosłownie o włos. No... Prawie. Na ramieniu pojawiła się długa rana, która zaczęła obficie krwawić.
   - Trzy... Dwa... Jeden... - odliczała cicho. Kątem oka widziała zbliżające się miejsce przeznaczenia. Nie będzie przyjemnie, oj nie... Obie platformy zderzyły się ze sobą, sprawiając, że Nereza upadła na kolana, a zaklęcie przerwało się. Blondynka była jednak na tyle przytomna, żeby ruszyć się z miejsca i przeskoczyć na drugi kawałek ziemi. Natomiast ten, na którym dotychczas się znajdowała zaczął kruszyć się i spadać w kierunku boiska. Dopiero teraz mogła zobaczyć jak gejzer wody, który wyczarowała szybko opadał i znikał w dziurze pośrodku areny.
   - Jestem genialna - pochwaliła siebie z zaskoczeniem. Spodziewała się raczej spotkania z zielskiem na dole i połamania co najmniej połowy swoich kosteczek. Kolejny świst oprzytomnił ją. Nie miała wiele czasu zanim pnącza osiągną odpowiednią długość by ją tu dosięgnąć. Wyciągnęła większy kamień. Zmieniła go w niewielki kociołek. - Fiamma - zapaliła pod nim ogień. Wszystko musiała robić niezwykle szybko i precyzyjnie, a najlepiej kilka rzeczy na raz. Wycisnęła jagodę. Z niecierpliwością oczekiwała momentu, gdy sok zacznie bulgotać. Powoli zaczynała mieć tego dość. Była obolała, obita, zmęczona... Rzeczy, które ze sobą dźwigała były wbrew pozorom ciężkie. Nie łatwo było z nimi się poruszać przez cały ten czas. Sukces, że wytrwała, aż do tego momentu. Ba, nawet publiczność dała jej odczuć swoje uznanie za ostatni wyczyn. Będzie miała czasu na słuchanie pochwał i oszczerstw jeszcze sporo. Teraz jednak najważniejszy był eliksir. Ponownie zamieszała chochlą, spychając jednocześnie nogą jedno z pnączy. Dodała listki, korę, zmiażdżone ślimaki... Nożem przyszpiliła pnącze, które chciało ukraść jeden ze składników. Zdecydowanie nie było szczęśliwe, bo wydało z siebie paskudny piszczący odgłos. Krukonka co do jednego była pewna, tego w swoim ogródku nie będzie hodować.
   Zmniejszyć ogień, powiększyć ogień... Czytała ostatnie linijki z pergaminu, które jeszcze nie zniknęły. W kilku miejscach miała wątpliwości, czy dobrze zapamiętała recepturę. Sądząc jednak po tym, że kociołek jeszcze nie wybuchł, musiała robić miksturę prawidłowo. Tylko to się liczyło. Jeszcze tylko minuta i wszystko będzie gotowe.
   - Reducto! Reducto...! - likwidowała kolejne wijące się zielone gałęzie. Uważała, by nie przewrócić gorącego pojemnika. - Szybko, ostatni przedmiot... - złapała flakonik ze sproszkowanym rogiem jednorożca. Skupiła się na tym na tyle, że nie zauważyła pewnego niepokojącego faktu.
   Bardzo niepokojącego.
   Niebo zasnuł nadzwyczajny cień. Mroczny i ponury. Falujący. Z rządzą zemsty za wszystkie krzywdy. Krukonka skupiona na zadaniu nie zwróciła na niego uwagi, ani na to, że roślinność w końcu zdawało by się, że dała jej spokój. Na trybunach zapadła cisza. Zjawisko robiło imponujące wrażenie i wzbudzało grozę praktycznie w każdym. Nawet najbardziej zaciekli kibice umilkli. Poniektórzy cofnęli się, bądź schowali za barierkami. Zupełnie jakby miało ich to uratować... Raczej marny pomysł.
   - Jest! Gotowe! - klasnęła w dłonie Nereza widząc, jak płyn zmienia swą barwę na turkusową. Przelała pospiesznie go do przygotowanej wcześniej fiolki. Gdy schowała ją w kieszeni spodni, dotarło do niej, że coś jest mocno nie tak. Przełknęła ślinę widząc ścianę roślinności wokół siebie. Niepewnie podniosła głowę do góry. Teraz była tylko ona, pnącza i jedna jedyna platforma na której stała.
   - Kurwa - wymknęło jej się. Znajdowała się w wielkiej żywej kopule. Nikt z zewnątrz nie miał szans zobaczyć, co dzieje się w środku. Nic zatem dziwnego, że Scoliari zignorowała dobre wychowanie i przeklęła soczyście.
   W tym momencie pnącza zaczęły się zwijać tworząc u góry olbrzymi kolec, którym ewidentnie miała zostać przebita.
    Wszystko runęło na dziewczynę.
    Nawet nie zauważyła, kiedy uniosła rękę z różdżką.
    Miała marne szanse na przetrwanie.
    Dosłownie chwile dzieliły ją od zmiażdżenia, rozerwania i Merlin wie czego jeszcze.
    Tłum zamarł nie wiedząc, co się dzieje.
   Nauczyciele i organizatorzy jak we śnie podnieśli się z miejsc, nie dowierzając temu, co widzą. Ospale starali się pomóc reprezentantce, nie wiedząc jednak od czego zacząć.
    Opiekun Krukonów bliżej podbiegł barierki wyciągając swoją różdżkę i otwierając usta, by wypowiedzieć zaklęcie.
    Bu bum.
    Bu bum.
    Bu bum...
    Serca zebranych zastygły spodziewając się krwawego końca.
    W tej właśnie chwili cała kula zapłonęła niczym żywa pochodnia. Z piersi kibiców wyrwało się krótkie "Och!", a następnie cofnęli się odepchnięci przez żar. Ogień zniknął równie szybko jak się pojawił. Ciemne, spalone na węgiel pnącza rozsypały się przy pierwszym podmuchu wiatru.
    Nereza Scoliari, osmalona, mocno zraniona i z wciąż uniesioną różdżką do góry, straciła przytomność i runęła do tyłu, spadając tym samym z ostatniej platformy i mknąc nieuniknienie w kierunku ziemi.
    - Mobilicorpus...! - przez krzyki ludzi przebił się jeden głos osoby. Jedynej, która była na tyle przytomna, aby ratować reprezentantkę. Do ziemi było jednak już bardzo blisko...

2 komentarze:

  1. Cześć :)
    Ach, Turniej trwa, więc umieram z ciekawości. Cóż to się wydarzyło w pierwszym zadaniu i co dalej?
    Bardzo podobał mi się opis sytuacji, w której znalazła się Nereza, odpieczętowawszy pergamin. Człowiek zestresowany zachowałby się identycznie - chciałby zapamiętać jak najwięcej, przebiegając wzrokiem listę od początku do końca, chociaż i tak pewnie wszystko wyparowałoby mu z głowy. Potem spróbowałby opanować panikę i wziąć się w garść, żeby nie wypaść źle. Lubię takie realistyczne szczegóły, więc rozdział od początku przypadł mi do gustu :)
    Logiczne rozumowanie Nerezy też było super. Takie krukońskie i z żądzą walki. Do boju! :p
    Przebieg zadania też był super. Mam wrażenie, że wzbiłaś się tu na wyżyny :) Wszystko było przemyślane, logiczne i wcale nie przesłodzone. Nereza myślała, zachowała zdrowy rozsądek, nie była idealna, przeciwności losu działały w międzyczasie, publiczność w większości jej nie kibicowała... Jak dla mnie - świetnie.
    Doskonale zaplanowałaś ten rozdział, więc nie dość, że czytało się go wspaniale, to jeszcze ani na chwilę nie poczułam, że coś jest nie tak, że przesadziłaś. Wszystko było na miejscu. Jeśli kolejne zadania też będą tak realistyczne i emocjonujące, to już nie mogę się doczekać! :)
    Mam nadzieję, że tym jedynym rozsądnym był profesor Tarento. Ja wiem, że przyjaciele kochają Nerezę, ale kto byłby równie rozgarnięty? :) Mam nadzieję, że okaże się już wkrótce.
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem szczęśliwa, że opis zadania ci się spodobał. Opisywanie scen akcji, walk, mordów i tym podobne, są moimi ulubionymi. Zawsze sprawiają mi najwięcej przyjemności. Z trudem powstrzymuję się, by całość nie była w tym duchu, bo inaczej skończyłabym opowiadanie w niecałe piętnaście rozdziałów, a to nie na tym miało polegać... ^.^"
      Tak, brawo! To opiekun Krukonów się wykazał ^^ Co prawda wiem, że wątek trochę podobny do tego, jak Harry zleciał z miotły, ale wręcz nie mogłam się powstrzymać, aby nie zrobić z niego bohatera. A dodatkowo biorąc pod uwagę jego przeszłość i próby przekonania do siebie uczniów, wręcz wskazane, aby się wykazał w tak ważnej chwili.

      Pozdrawiam!

      Usuń