- Odnoszę wrażenie, że to nie był najlepszy pomysł - Siedząca na trybunach Bianca z niepokojem spoglądała na Scoliari. Po drugiej stronie boiska ćwiczyła drużyna krukonów i właśnie dlatego Nereza wybrała ten dzień na powtórkę z umiejętności latania na miotle. Wokół było wystarczająco dużo osób, aby w razie czego udzielić jej pomocy.
- Na pewno da sobie radę - zapewniła Crow, opierająca się o barierki i co jakiś czas krzycząca słowa otuchy w kierunku przyjaciółki.
- Ale z tego, co słyszałam, to nigdy dobrze się nie kończyło... A dziś dostała zdecydowanie lepszą miotłę w porównaniu do tej, z której ostatnio korzystała.
- To było dawno temu. Na pewno tym razem pójdzie jej lepiej. W końcu fantastycznie poradziła sobie z lewitującymi platformami.
- Ale to nie były miotły...
- Dobrze radzi sobie również z testralami - kontynuowała francuzeczka.
- To nadal nie są miotły - Toleno była nadal nie przekonana. Nigdy nie miała okazji widzieć Nerezy w akcji, lecz z tego, co słyszała, to blondynka i miotła były koszmarnym połączeniem. Biorąc pod uwagę też to, że zazwyczaj wokół dziewczyny nie krążyły zmyślone historie, można było mieć pewność, że historia nie mijała się z prawdą.
- Mamy całą drużynę quidditcha , Dario i Ravena pod ręką. Z pewnością ten lot będzie znacznie mniej niebezpieczny niż pierwsze zadanie. Uśmiechnij się, Bianco - francuzeczka cała rozpromieniona, z zaróżowionymi policzkami z zimna i ubrana w ciepłą kurtkę, nie miała zamiaru tracić wiary. W tym samym czasie, kapitan grupy przeprowadził rozgrzewkę i dał sygnał do wzbicia się w powietrze, by przećwiczyć kilka manewrów. Cała siódemka zajęła odpowiednie pozycję i wtedy z ziemi został do nich wysłany kafel.
- Na to właśnie liczę - odetchnęła młodsza koleżanka, obserwując jak Scoliari wyciąga rękę ponad miotłę i stara się ją do siebie przywołać prostą komendą, którą poznał każdy na pierwszych zajęciach latania. "Do mnie". Blondynka uparcia powtarzała te dwa słowa, a magiczny przedmiot opornie unosił się w powietrze, by potem w najmniej spodziewanym momencie z powrotem opaść na murawę. - Czuję, że szykuje się długi dzień.
- Och, nie. Nie może być taki długi. Wieczorem mamy jeszcze lekcje tańca - przypomniała Crow, z szerokim uśmiechem na twarzy. Zakręciła się wokół własnej osi i wskoczyła z gracją na ławkę. Ukłoniła się i wyciągnęła rękę w kierunku Bianci - Mogę prosić panią do tańca?
- Z przyjemnością, tajemniczy nieznajomy - Śmiech trzecioklasistki dotarł do uszu reprezentantki Hogwartu. Bardziej jednak od pląsających po ławkach przyjaciółek interesowało ją względne opanowanie tej nieznośnej kupy złomu. Zachowywała się gorzej niż poprzednia miotła, na której w końcu udało się jej zaliczyć zajęcia. Póki co, wyglądało na to, że poniesie porażkę.
- Accio, miotła - rzuciła w końcu poirytowana zaklęcie. Jakby nie było, każdy sposób był dobry, aby osiągnąć sukces. Nie mówiąc już o tym, że nie miała wystarczająco dużo czasu, by swoją powtórkę zatrzymać na stałe na etapie przywoływania. Powinna znaleźć się tam, na górze, i doskonalić swoje umiejętności latania. A chociaż upierała się za odświeżeniem tego przedmiotu, to w głębi ducha ciemno widziała swoje poczynania.
- Scoliari? Zapraszam, twoja kolej - Nauczyciel prowadzący zajęcia zaprosił pierwszoroczną na środek. Była jedną z ostatnich, które w trakcie tej lekcji miała zaliczyć swój pierwszy lot. Widziała jak robią to inne dzieci i była pewna, że jej również się powiedzie. Zgodnie ze wcześniejszymi instrukcjami, wyciągnęła rękę przed siebie.
- Do mnie - wypowiedziała wyraźnie, lecz cicho, swym dziecięcym głosem. W tamtych czasach wyglądała jeszcze dość uroczo i niewinnie. Trochę przyduża szata, a spod spodu widać było kołnierzyk białej koszuli, na dole zaś czubki czarnych lakierek. Blond włoski, równo przystrzyżone, nie sięgające wtedy nawet do ramion, okiełznała ciemnogranatową opaską. Taka szara, dobrze ubrana, kujonowata myszka. - Do mnie - powtórzyła nieco głośniej. Nie rozumiała. Wszystko robiła poprawnie, a miotła ani drgnęła. Zupełnie jakby jej nie słyszała. Dziewczynka zmieszała się. Była krukonką. Miała obowiązek wszystko wykonywać dobrze. Przecież każdy z jej domu posiadał rozległą wiedzę i szczycił się niemałymi umiejętnościami. Nie mogła im przynieść wstydu.
- Spróbuj głośniej - zachęcał nauczyciel. W ręku trzymał pióro i pergamin, na którym notował wyniki podopiecznych. Niecierpliwi ślizgoni spoglądali na nią z pogardą. Nic dziwnego, praktycznie wszystkim udało się zaliczyć śpiewająco. Nawet klasowe półgłówki miały szczęście i dały radę. Chwilowo znajdowała się w mniejszości, z której jak najszybciej pragnęła wybrnąć. Co powie opiekunka domu? A jej brat? I matka? Bardzo przeżywała całe zajście. To był jeden z pierwszych tygodni w szkole. Jesień ogarnęła szkolne błonia, a po trawie przemykały gnane chłodnym wiatrem, złociste liście.
- Do mnie - Nie dało się ukryć lekko drżącego tonu. Poczerwieniała po same końcówki uszu. Chciała być jak najlepsza. Złośliwość rzeczy martwych ją jednak przerastała. - Proszę? - dodała jeszcze z nadzieją, lecz i teraz miotła była nieugięta. - Ech... - opuściła smętnie głowę, nie potrafiąc spojrzeć nauczycielowi w oczy. Skuliła się nieznacznie i zaczęła przestępować z nogi na nogę, nie wiedząc, co dalej z nią będzie. Podejrzewała, ze dostanie Trola i poprawienie tej oceny nie będzie proste. Ba, wręcz niemożliwe. Oczami wyobraźni widziała same najgorsze scenariusze.
- Do mnie - wypowiedziała wyraźnie, lecz cicho, swym dziecięcym głosem. W tamtych czasach wyglądała jeszcze dość uroczo i niewinnie. Trochę przyduża szata, a spod spodu widać było kołnierzyk białej koszuli, na dole zaś czubki czarnych lakierek. Blond włoski, równo przystrzyżone, nie sięgające wtedy nawet do ramion, okiełznała ciemnogranatową opaską. Taka szara, dobrze ubrana, kujonowata myszka. - Do mnie - powtórzyła nieco głośniej. Nie rozumiała. Wszystko robiła poprawnie, a miotła ani drgnęła. Zupełnie jakby jej nie słyszała. Dziewczynka zmieszała się. Była krukonką. Miała obowiązek wszystko wykonywać dobrze. Przecież każdy z jej domu posiadał rozległą wiedzę i szczycił się niemałymi umiejętnościami. Nie mogła im przynieść wstydu.
- Spróbuj głośniej - zachęcał nauczyciel. W ręku trzymał pióro i pergamin, na którym notował wyniki podopiecznych. Niecierpliwi ślizgoni spoglądali na nią z pogardą. Nic dziwnego, praktycznie wszystkim udało się zaliczyć śpiewająco. Nawet klasowe półgłówki miały szczęście i dały radę. Chwilowo znajdowała się w mniejszości, z której jak najszybciej pragnęła wybrnąć. Co powie opiekunka domu? A jej brat? I matka? Bardzo przeżywała całe zajście. To był jeden z pierwszych tygodni w szkole. Jesień ogarnęła szkolne błonia, a po trawie przemykały gnane chłodnym wiatrem, złociste liście.
- Do mnie - Nie dało się ukryć lekko drżącego tonu. Poczerwieniała po same końcówki uszu. Chciała być jak najlepsza. Złośliwość rzeczy martwych ją jednak przerastała. - Proszę? - dodała jeszcze z nadzieją, lecz i teraz miotła była nieugięta. - Ech... - opuściła smętnie głowę, nie potrafiąc spojrzeć nauczycielowi w oczy. Skuliła się nieznacznie i zaczęła przestępować z nogi na nogę, nie wiedząc, co dalej z nią będzie. Podejrzewała, ze dostanie Trola i poprawienie tej oceny nie będzie proste. Ba, wręcz niemożliwe. Oczami wyobraźni widziała same najgorsze scenariusze.
- Może samo latanie pójdzie ci lepiej - zasugerował pan Gabriel, pokazując, aby podniosła miotłę z ziemi. Przełożyła nogę ponad drążkiem. Jakoś nie spodziewała się cudów. - Delikatnie odbij się od ziemi - instruował dalej mężczyzna. Uczniowie go uwielbiali. Był byłym pałkarzem w drużynie narodowej. Najlepszy na świecie. Kochał to, co robił i z przyjemnością przekazywał wiedzę uczniom. Pierwsze roczniki nie wiedziały jednak jeszcze, że jeśli chodzi o same rozgrywki, to nie znał litości. Ale nie o tym teraz.
Nereza wykonała polecenie Wingtona, zamykając przy tym oczy. Spodziewała się nie ruszyć, albo bardzo delikatnie unieść i spaść zaraz na ziemię. Tymczasem to, co się wydarzyło przeszło najśmielsze oczekiwania zarówno profesora jak i zebranych. Miotła, niczym rozjuszony byk wystartowała do przodu, taranując przy tym grupkę uczniów. Wywijąc esy floresy, rzucając się do przodu i tyłu z piszczącą dziewczynką na sobie, która kurczowo przytrzymywała się uchwytu, gnała przed siebie, starając się zrzucić z siebie krukonkę. Scoliari nie miała zielonego pojęcia, co powinna zrobić. Liczyła na to, że nauczyciel za chwilę ściągnie ją z tej karuzeli. Nim jednak pan Gabriel otrząsnął się z szoku, niepozorna miotła Zefir 5, postanowiła się wybrać na dalszą wycieczkę, wysoko w przestworza, po drodze odwiedzając jeszcze zamek i zaglądając do okien sal lekcyjnych. Aż w końcu blondyneczka uderzyła głową o jeden z rzygaczy i poczuła jak zamroczona traci czucie, a ręce powoli wypuszczają przedmiot z rąk. Czuła się jednocześnie przerażona i upokorzona.
Więcej z tego lotu nie pamiętała. Gdy już otworzyła oczy, znajdowała się na dole, oparta o mury zamku, otoczona przez pielęgniarkę, opiekunkę domu oraz nauczyciela latania na miotle i kilku ciekawskich uczniów. Szczęśliwie nic jej się nie stało, lecz ze względu na bolącą głowę nie zapamiętała zbyt dobrze, co się do niej mówiło. Od tego czasu na kolejnych lekcjach uzbrojona została w najstarszą i jednocześnie najsłabszą miotłę, jaką tylko można było znaleźć. Nic dziwnego. Nikt nie chciał ryzykować powtórki z rozrywki...
Więcej z tego lotu nie pamiętała. Gdy już otworzyła oczy, znajdowała się na dole, oparta o mury zamku, otoczona przez pielęgniarkę, opiekunkę domu oraz nauczyciela latania na miotle i kilku ciekawskich uczniów. Szczęśliwie nic jej się nie stało, lecz ze względu na bolącą głowę nie zapamiętała zbyt dobrze, co się do niej mówiło. Od tego czasu na kolejnych lekcjach uzbrojona została w najstarszą i jednocześnie najsłabszą miotłę, jaką tylko można było znaleźć. Nic dziwnego. Nikt nie chciał ryzykować powtórki z rozrywki...
Nie trudno się zatem dziwić, że dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty na powrót do latania. Gdyby nie Turniej, za nic w świecie nie tknęłaby miotły. Za każdym razem, gdy przypominała sobie tamten nieszczęśliwy zbieg okoliczności, czuła palący wstyd. Co prawda od tamtej chwili bardzo się zmieniła. Nie uważała już, że Krukoni są nieomylni. Pojęła, że nie ma istot idealnych i nie każdy musi wszystko umieć. Stała się również odważniejsza i bardziej pewna siebie, co nie było łatwym procesem. Podchodziła do tego z wielką niechęcią, lecz dzięki wytrwałości brata i przyjaciół, udało jej się dokonać kroku w odpowiednią stronę. Z perspektywy czasu wcale tego nie żałowała. W innym wypadku przypominałaby pewnie nieszczęsną Mayę albo i gorzej.
- Dasz sobie radę. Wierzę w ciebie - zapewnił brat, stojący w bezpiecznej odległości.W dłoni trzymał miotłę, aby w razie czego ruszyć dziewczynie z pomocą. Nie wybaczyłby sobie, gdyby stała się jej krzywda. W końcu byli rodziną i zawsze o siebie dbali. - Pamiętaj, powoli i delikatnie..
- Wiem, wiem... - skupiła się. Powoli wypuściła powietrze. Spokojnie, nie nerwowo. Przez cały czas starała się uspokoić przyspieszone bicie serca. Jedna noga, druga... Najwolniej jak tylko potrafiła odbiła stopy od podłoża. Wyprostowała się i starała trzymać w bezruchu. Magiczny przedmiot dość opornie uniósł ją do góry. Niezbyt wysoko, co najwyżej pół metra. Biorąc pod uwagę jednak pierwszy w życiu lot, to ten zapowiadał się znacznie lepiej.
- Świetnie ci idzie! - krzyknął Raven. - Tylko tak dalej, a na pewno wszystko będzie w porządku! - Z pewnością łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Ostrożnie przechyliła się do przodu. Teoretycznie powinna zacząć przesuwać się do przodu. Póki co, to założenie się sprawdzało. Przemieszczała się w iście żółwim tempie, ale chociaż bezwypadkowo.
- Dobrze, to teraz zakręcimy - powiedziała sama do siebie. Ten manewr wbrew pozorom nie był taki prosty. Wymagał od krukonki skupienia i dobrej koordynacji ruchów. Przesunęła ciężar ciała spodziewając się, że miotła będzie współpracować tak samo jak dotychczas. Niestety, zawiodła się. W przedmiot jakby sklątka tylnowybuchowa wstąpiła. Bez większego powodu runęła w dół. Scoliari syknęła z bólu i złości. Dziękowała tylko za to, że wysokość nie była zbyt duża i na paru siniakach powinno się skończyć. Podniosła się i powtórnie dosiadła miotły. Jako Nereza Scoliari nie podda się tak łatwo. Byle przedmiot nie będzie nią pomiatał. Już ona dopilnuje by im się dobrze współpracowało... Albo i nie. Tym razem po ostrożnym odbiciu od ziemi, miotła wystartowała z głuchym hukiem, wzbijając w górę leżący śnieg, prosto w kierunku chmur.
- To są kpiny! - krzyknęła. Przecież zrobiła wszystko wedle instrukcji, a i tak Zefir X postanowił się zabawić według własnych zasad. Kurczowo trzymała się drążka, przechylając się tak, by zmusić miotłę do powrotu na ziemię. Bezskutecznie. A dodatkowo jak na złość zaczęła się zsuwać. - O nie... nie powinnam była tego robić... - skarciła się po tym, gdy spojrzała w dół, by sprawdzić jak jest wysoko. Jedno spojrzenie wystarczyło by ocenić, że znajdowała się zdecydowanie zbyt daleko od ziemi i jeśli spadnie to pogruchocze wszystkie kości. Martwiąc się, by się nie puścić, nie próbowała nawet sięgnąć po różdżkę. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że paraliżował ją dokładnie ten sam strach, co za pierwszym razem.
- Nerezo, trzymaj się! - usłyszała za sobą. W sercu zatliła się iskierka nadziei. Dario kierował się ku niej na pomoc. Oby tylko zdążył, bo miotła leciała niemal pionowo do góry, a dziewczyna ześlizgnęła się o kolejne kilka centymetrów.
- Próbuję! Długo tak nie wytrzymam! - W tym momencie użycie różdżki zdecydowanie odpadało.
- Ufasz mi?
- Bezgranicznie - pisnęła, kiedy miotła wykonała kilka obrotów wokół własnej osi, a sama zsunęła się niemal na wysokość witek.
- Gdy doliczę do trzech, puścisz się.
- Co? Nie, nie ma mowy! - spanikowała Nereza.
- Postaram się ciebie złapać.
- Postarasz? - nie kryła oburzenia - A jak spudłujesz?
- To przejmie cię Raven.
- A jak on nie da rady?
- To mamy jeszcze siedem osób na miotłach.
- Och, i mam liczyć na odrobinę szczęścia? - wizja rozbicia się, jakoś do niej nie przemawiała. Ufała bratu, lecz nie zmieniało to faktu, że znalazła się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Przydałyby jej się teraz skrzydła. Chyba powinna na poważnie rozpatrzyć pozostanie animagiem. Gdyby już teraz posiadała te umiejętności, z pewnością by się tak nie bała.
- Trzy! - wyrwało ją ze spirali paniki. Zawsze mu posłuszna, teraz również automatycznie wykonała polecenie, choć serce i rozum krzyczało, aby się nie puszczała.
- A gdzie jeden i dwa? - rozniósł się jej przerażony krzyk, kiedy to runęła w dół. Intuicyjnie zakryła rękoma twarz, choć z pewnością wiele to nie pomoże, gdy zostanie z niej już tylko naleśnik. - Ugh... - zakrztusiła się, kiedy poczuła mocne uderzenie w brzuch.
- Mam cię - W głosie prefekta dało się słyszeć niewyobrażalną ulgę.
- Jak się cieszę, że mnie złapałeś - odpowiedziała. Poczuła jak chłopak mocno ją przytrzymuje i oboje powoli zaczęli opadać na dół.
- Obiecałem.
- Dziękuję.
- Chyba zgodzisz się ze mną, że dalsza powtórka z nauki latania jest niewskazana?
- Do końca życia nie wsiądę na miotłę - zapewniła brata. - W ogóle nie powinnam była rozpatrywać pomysłu, aby spróbować ponownie lekcji latania... - skrzywiła się i zamilkła. Potulnie czekała, aż zostanie odstawiona na ziemię, gdzie już z niecierpliwością oczekiwały na nią koleżanki, które również zdawały się być porządnie wystraszone. Dla nich także musiało być to traumatyczne przeżycie, gdy zobaczyły jak miotła zaczęła żyć własnym życiem.
- Mon Merlin! Nigdy więcej mnie tak nie strasz! - francuzeczka złapała ją za ramiona i potrząsnęła. - Jamais!
- Je te promets - odpowiedziała Nereza posługując się ojczystym językiem wystraszonej przyjaciółki. Dopiero szczera obietnica wypowiedziana po francusku ukoiła zszargane nerwy dziewczyny.
- Mam taką nadzieję... Jesteś cała? Wszystko w porządku? - obeszła ją dookoła, sprawdzając, czy nie widać jakichś widocznych obrażeń.
- Na szczęście nic mi nie dolega. W tym roku ziemia kocha mnie ponad wszystko i koniecznie chce zrobić ze mnie naleśnika - zaśmiała się niemrawo, lecz nawet to przypomniało o tym, jak boleśnie wylądowała na miotle brata. Z cichym jęknięciem złapała się za brzuch. - Błagam, niech kolejne zadania nie będą związane z lataniem na miotle, obawiam się, że w końcu tego nie przeżyję.
- Uważaj, bo wykraczesz - Bianca zdawała się być znacznie spokojniejsza niż druga Krukonka.
- Nawet tak nie mów - Natychmiast została zbesztana przez starszą koleżankę. - Teraz mogą już być tylko zadania, które będą pestką dla Nerezy.
- Byłoby miło, ale jakoś nie jestem tego tak pewna... - Scoliari obejrzała się za bratem, który w międzyczasie poszedł oddać cały sprzęt. Nieposłuszny Zefir, po tym jak zrzucił z siebie dziewczynę, opadł na zaśnieżone boisko i znów wydawał się być całkiem niewinną miotłą. Zupełnie nie przejawiał morderczych zapędów, kiedy był odnoszony do składzika. - I to by było na tyle.
- Nie martw się. Nadal jest wiele innych rzeczy, w których możesz się podszkolić. Z pewnością masz co najmniej tuzin podręczników z zaklęciami, a także musisz znaleźć czas na ćwiczenia fizyczne...
- Ugh... Nie chcę, ale muszę... - Scoliari uniosła głowę spoglądając na drużynę Quidditcha. Zazdrościła im. Miotły ich się słuchały, a niebo zdawało się być ich drugim domem. Byli jak ptaki, z łatwością manewrujące i grające piłkami. Niestety, jej nie było dane posiadać choć odrobiny tych umiejętności. Trochę rozczarowana oderwała od nich wzrok. Znowu musiała być ratowana. Czuła się z tym niezbyt komfortowo. Przysparzała tylko problemów swoim najbliższym. Tak nie powinno być.
Schowała ręce do kieszeni. Przynajmniej zwierzęta ją lubiły i mogła latać na testralach. Chociaż w ten sposób starała się pocieszyć. Z ulgą przyjęła objęcie ramieniem przez brata. Trochę podniesiona na duchu, nie słuchając zbytnio tego, co się do niej mówi, ruszyła z pozostałymi na zamek, aby ochłonąć po całym wydarzeniu. Dopiero wtedy zabierze się za robienie czegoś, co jej wychodzi.
***
W pokoju wspólnym krukonów jak zawsze było bardzo spokojnie. Uczniowie uczyli się, bądź cicho ze sobą rozmawiali, jakby byli w bibliotece. Nikt nikomu nie przeszkadzał. Czasem ktoś sporadycznie przeszedł przez pomieszczenie, kierując się do wyjścia bądź w drugą stronę do dormitorium. Przy tak przyjemnej atmosferze, stojących gdzieniegdzie kubkach z ciepłymi napojami, rozłożonymi ciepłymi kocami i wesoło trzaskającym ogniem w kominku, zupełnie nie odczuwało się zimy.
- Nie! - rozpaczliwy krzyk dobiegający z jednej z sypialni, zburzył dotychczasowy spokój. Ludzie zaintrygowani, a poniektórzy obruszeni takim zakłócaniem przyjemnego popołudnia, odwrócili głowy w kierunku schodów prowadzących do dziewczęcego dormitorium. Spodziewali się, co najmniej katastrofy na skalę kraju. Bo jaki to błahy powód mógł sprawić, że krukon darł się wniebogłosy? Jedynie nauka mogła doprowadzić do takiej rozpaczy. Przynajmniej tak im się wydawało. Tymczasem w pokoju piątego rocznika, La Mettrie zasłaniała właśnie dłonią usta Nerezy i starała uspokoić, nim znowu zacznie się załamywać.
- Zapomniałam! Na śmierć zapomniałam! - Scoliari w końcu udało się wyrwać z uścisku przyjaciółki i padła na łóżko chowając twarz w poduszce. - Dzisiaj jest koszmarnie zły dzień. Nie powinnam była nawet wstawać z łóżka.
- To przecież nic strasznego. Co roku obserwujesz innych i widzisz jakie to proste. Z pewnością sobie poradzisz. Całość może trwa co najwyżej pięć minut.
- A w trakcie dochodzą kolejne osoby. W pewnym momencie już nikt nie będzie zwracał na ciebie uwagi - zapewniała Bianca, która była niewzruszona wybuchem paniki koleżanki i wciąż czytała podręcznik do zielarstwa, przygotowując się tym samym na kolejne zajęcia.
- Łatwo wam mówić... Crow, ty miałaś zajęcia w Beaxbaton przez cały rok, uczęszczałaś na nasze zajęcia przed każdym turniejem i jeszcze miałaś w dzieciństwie lekcje, które zorganizowali ci rodzice w ramach dobrego wychowania młodej damy. Natomiast ty Bianco, co wakacje uczęszczasz na kurs...
- Już dawno byś się nauczyła, gdybyś tylko zechciała uczestniczyć w trakcie zajęć. Wolałaś siedzieć pod ścianą - wytknęła jej francuzeczka. - Sama sobie zgotowałaś ten los.
- Masz rację, to trochę moja wina... Co nie zmienia faktu, że jest to dla mnie zmorą i zrobię dosłownie wszystko, aby tego uniknąć.
- Przestań! Taniec to nie koniec świata, a ty jako reprezentantka masz obowiązek wystąpić! Poza tym, mam już dla ciebie gotową piękną suknię na ten dzień. Projektowałam ją od dnia, gdy dowiedziałam się, że zostałaś wybrana. Merd... - Crow ugryzła się w język - Za dużo powiedziałam. To miała być niespodzianka.
- A może uda mi się znaleźć kogoś, kto zechce wypić eliksir wielosokowy i zamienić się we mnie na godzinę? - spytała z nadzieją Scoliari.
- Twój plan ma dwie luki... - przypomniała młodsza koleżanka. - Po pierwsze, masz za mało czasu na uwarzenie eliksiru. Po drugie, Crow nie pozwoli obcej osobie wystąpić w specjalnie dla ciebie przygotowanej kreacji i spodziewam się, że będzie śmiertelnie obrażona, jeśli się nie pojawisz. Och, i trzeci powód: to twój obowiązek jako reprezentanta.
- Może uda się zamówić? Jestem skłonna wydać całe kieszonkowe...
- Nerezo! - skarciły ją jednocześnie.
- Kocham was - odetchnęła blondynka. - I waszą bezwzględność...
- Wiemy - Crow usiadła obok niej - Pójdziesz dzisiaj na zajęcia, nauczysz się tych kilku prostych kroków, a potem po prostu zatańczysz na sali w trakcie balu. To tylko brzmi strasznie, ale zanim się obejrzysz będzie już po wszystkim.
- A skąd wytrzasnę partnera? Zaraz, chwila... Mogę iść z bratem.
- Nie wypada ci - odpowiedziała. W jej głowie zaś zaświtała szaleńcza myśl, którą koniecznie przy pierwszej okazji musiała skonsultować z Arielle.
- To poproszę Ravena, na pewno się zgodzi. W końcu potrzebuję go tylko do jednego tańca.
- Najważniejsze, abyś była obecna na tej uroczystości. Zbieraj się. Pan Neville z pewnością chce cię zobaczyć - poklepała ją po ramieniu, a następnie wyciągnęła rękę, by pomóc wstać. Scoliari przyjęła jej pomoc i już po chwili przebierała się w coś luźniejszego, by nic nie krępowało jej ruchów w trakcie ćwiczeń.
Bal. Całkiem wyleciało jej to z pamięci. Ciągle skupiała się jedynie na zadaniach i wszelkie inne wydarzenia z tym związane jej umknęły. Do tej pory co roku chodziła na ćwiczenia jedynie po to, by popatrzeć jak idzie innym i aby dotrzymać towarzystwa bratu i przyjaciołom. Lekcje nie były obowiązkowe. Mimo to cieszyły się sporą popularnością i przychodzili na nie niemal wszyscy, którzy chcieli brać udział w uroczystości. Dwutygodniowy trening podzielono na sześć zajęć. Niektórzy zjawiali się tylko raz, dla przypomnienia. To młodsze roczniki głównie dominowały swoją obecnością. Z podekscytowaniem oczekiwali rozpoczęcia lekcji, przez co w dużej sali zapanował niemały harmider. Pod jedną ze ścian stał dobrze większości osób znany drewniany stolik, a na nim stary jak świat gramofon. Jego czasy świetności dawno minęły, lecz Longboton, był do niego zbyt przywiązany, aby zmienić sprzęt na coś bardziej nowoczesnego.
- Witam wszystkich! - W końcu próg przekroczył nauczyciel, niosąc pod ręką wysłużoną winylową płytę. Uśmiechał się, gdy przechodził koło uczniów, a ci odwzajemniali jego entuzjazm i nie czekając na wytyczne, podzielili szybko się na dziewczęta i chłopców. Każda z grup zajęła jedną stronę sali. Panie, jak zawsze pod ścianą, zaś panowie obok okien. Sam środek dużego pomieszczenia, z łukowatym sklepieniem, pozostał pusty, jako miejsce do przyszłych ćwiczeń.
- Nerezo, zapomniałam, załóż - szepnęła Crow, wciskając w ręce przyjaciółki parę butów. I to nie byle jakich.
- Przecież, ja w tym chodzić nie będę mogła...
- Będziesz w tym również skakać i biegać. Musisz się nauczyć w nich tańczyć.
- Czemu? Wiesz, że nie lubię...
- Obcasów. Tak, ale zaplanowałam takie do twojej kreacji, więc nie marudź. I na Merlina, pospiesz się. - Francuzeczka syknęła ponaglająco. Widziała, jak profesor z namaszczeniem umieszcza płytę, a iglica została chwilowo przytrzymana przez jednego z uczniów.
- Cieszę się, że tak licznie przybyliście na te ważne zajęcia - rozpoczął swoje krótkie przemówienie. Niektórzy twierdzili, że jest niezwykle podobne do tego, które wygłaszała pani profesor McGonagall. - Bal bożonarodzeniowy należy to tradycji turnieju Trójmagicznego od samego początku. W ten wieczór wigilijny wraz z naszymi gośćmi, spotkamy się w Wielkiej Sali, aby razem bawić się i tańczyć do rana - przeszedł się wzdłuż sali, obserwując podekscytowanych podopiecznych. Część panów udawała, że nie wie o co chodzi, a panie jak zawsze poprawiały swój wygląd, aby wyglądać jak najbardziej korzystnie. - Wszyscy reprezentujemy szkołę, więc od każdego z was będę oczekiwać przykładnego prowadzenia się. I to dosłownie, ponieważ każdy bal to są przede wszystkim tańce - Słowa te wzbudziły jak zawsze zarówno zachwyt jak i niepewność. Niektórzy wciąż mieli nadzieję, że jednak tradycja się zmieni. Na próżno. - W tańcu pozwólcie ciału oddychać. W każdej pannie drzemie piękny łabędź pragnący wyrwać się na wolność i polecieć - mężczyzna wskazał ręką na uczennice. Wszystkim zawsze podobało się to określenie i z przyjemnością słuchali przemówienia. - A w każdym młodzieńcu mężny lew prężący się do skoku. Nerezo, zapraszam do mnie - Profesor gestem zaprosił młodą krukonkę do siebie. Scoliari nie była przekonana czy jest to dobry pomysł. Dopiero co założyła nowe buty i nie czuła się w nich zbyt pewnie. Była szczęśliwa, że chociaż umiała w nich ustać w miejscu. Nie miała jednak wyboru. Z miną skazańca ruszyła ku nauczycielowi zielarstwa i ujęła jego dłoń. Pierwsze kroku stawiała dość sztywno, jakby miała kołki zamiast nóg. Jednak, gdy przytrzymała się prowadzącego, poczuła się pewniej i zaczęła poruszać się swobodniej, choć jej ruchy pozostawiały wiele do życzenia.
- Też pomysł by to reprezentant pierwszy pokazywał jak się tańczy - Z boku dało się słyszeć obruszony głos Sharety, która stała z założonymi rękoma na piersiach i w butach z obcasem wyższym niż u Nerezy. - Powinien wybrać najlepszą osobę. Mnie - podkreśliła stanowczo. Nawet nie wiedziała, że krukonka z chęcią by się zamieniła z nią miejscami. Albo z kimkolwiek innym, aby tylko oszczędzić sobie tych tortur. - Ręka na moje ramię - poinstruował ją życzliwie, ustawiając w pozycji wyjściowej. Drugą ujął i wyciągnął w bok. - Proszę się rozluźnić. W tańcu musimy zaufać partnerowi. Jeśli będziemy oporni, nieufni, wtedy nic z tego nie wyjdzie. A teraz... Proszę o puszczenie muzyki - Uczeń czekający przy gramofonie z namaszczeniem opuścił iglicę i w ścianach sali rozbrzmiała przyjemna i radosna muzyka szkolnego walca. Praktycznie nie było osoby, która by jej nie znała. - Raz, dwa, trzy... - zaczął naliczać, aby ułatwić krukonce skupienie się. Powoli pokazywał którą nogę gdzie i kiedy ma postawić. Szybko zorientował się, że dziewczyna nie ma zielonego pojęcia o czym mówi i pomimo wysiłków raz po raz się gubiła i stawała mu na nogę, co wzbudzało chichoty pozostałych uczestników.
- Może jednak powinien pan wziąć kogoś innego? - spytała cicho Nereza, kiedy ponownie udało jej się krzywo stanąć i niemal skręcić nogę.
- Właśnie dlatego tym bardziej musisz ćwiczyć. Jakby nie było, reprezentujesz nas i jesteś w tym momencie najważniejszą osobą, która powinna umieć ten taniec. Jeszcze raz? - zaproponował. Skinęła głową. - Proszę, teraz panowie proszą panie - Stopniowo na sali zaczęły tworzyć się kolejne pary, które obserwowały poczynania profesora, aby zapamiętać wszystkie ruchy. W tym roku było to utrudnione przez wzgląd na nieudolną partnerkę. Mimo to, po kilku powtórzeniach były już osoby, które swobodnie wirowały w tańcu wzbudzając ogólny zachwyt. Mobilizowało to pozostałych do pracy i nieustannych powtórzeń.
Niemało tego dnia było podeptanych nóg, obitych boków i skręconych kostek. Taniec wymagał poświęceń, a pielęgniarka ze Skrzydła Szpitalnego już zdążyła się przygotować i na jej stoliku spoczywał cały zestaw bandaży i mikstur pozwalających na szybkie i bezbolesne przeprowadzanie kuracji. W szkolnych korytarzach zaś nawet po zakończeniu lekcji rozlegała się melodia walca nucona przez uczniów. Bal zbliżał się dużymi krokami i w szkole na dobre zagościła uroczysta atmosfera oczekiwania.
Miarowe tykanie zegara zdawało się być kojącą muzyką dla uszu blondynki, która zaszyła się w pomieszczeniu z jego mechanizmem. Od pierwszych zajęć tańca minęło kilka dni i nadal nie poczyniła żadnych postępów. Wciąż deptała nogi partnerowi niezależnie od tego czy był to profesor, czy Raven czy nawet jej brat. Uwielbiała muzykę walca. Znała ją na pamięć. Oczami wyobraźni również widziała poruszające się postacie. Mimo to, nie potrafiła tego odzwierciedlić w rzeczywistości. Pod tym względem była ciężkim przypadkiem i spodziewała się koszmarnego występu ze swojej strony. Z pewnością ludzie jej tego nie darują. Dlatego w jej umyśle nadal odzywał się cichutki głosik sugerujący aby jeszcze raz rozpatrzyła opcję z eliksirem wielosokowym. Wciąż do balu pozostawało sporo czasu i wystarczyłoby go na zamówienie mikstury i nakłonienie kogoś do podmiany.
Mając na nogach buty od francuzeczki weszła na środek platformy, pod którą skrywał się mechanizm zegara. Wbrew wcześniejszym uprzedzeniom, udało jej się nauczyć poruszać w tym obuwiu. Nie było to zbyt komfortowe, dlatego starała się przebywać w nich jak najkrócej. Musiała jednak przyznać, że dodawały jej paru centymetrów, a także zmuszały do utrzymania prostej postawy. W innym wypadku spotkanie z podłożem było nieuniknione.
- La, la la la la... - cicho zanuciła wyrytą w pamięci muzykę. Ułożyła dłonie w pozycji wyjściowej udając, że przed nią stoi partner. Zaczęła powoli, nie spiesząc się, spoglądając w dół na swoje stopy, sprawdzając cały czas czy dobrze je stawia. Cóż, nie szło jej zbyt dobrze. Były momenty, gdy zdawało się, że wreszcie wszystko będzie dobrze, a tymczasem popełniała błędy w najmniej oczekiwanym momencie, prowadząc do tego, że złorzeczyła na siebie i od czasu do czasu zaliczała twarde lądowanie, od czego bolały ją już cztery litery.
- Wiesz, nauka bez partnera w walcu to kiepski pomysł - Rozbawiony ton głosu sprawił, że posłała nienawistne spojrzenie w kierunku osoby, która wypowiedziała te słowa. Nereza nie miała pojęcia, że jest obserwowana i tym bardziej jak długo. Sadząc jednak po nastawieniu podglądacza, wystarczająco, aby ocenić jak beznadziejnie idzie jej taniec.
- Skoro się pośmiałeś to możesz już iść - podniosła się i otrzepała. Nie miała zamiaru stąd uciekać tylko dlatego, że ktoś przyłapał ją na tym jak próbuje się nauczyć choreografii przed balem.
- Tak, ale moje odejście nie sprawi, że zacznie ci iść lepiej.
- Sugerujesz zatem, że twoja obecność ma na mnie dobroczynny wpływ? - podniosła wyżej jedną brew. Ustawiła się w pozycji wyjściowej gotowa do kolejnego podejścia - Jak do tej pory, nie zauważyłam tego.
- Nie, ale możemy to zmienić.
- Niby jak? - spytała podejrzliwie.
- Chcesz się dowiedzieć?
- Gorzej na pewno już nie będzie... Mów - zgodziła się zrezygnowana, spodziewając się jadowitych uwag ze strony ucznia. Jednak ku swojemu najszczerszemu zaskoczeniu dostrzegła, że opuścił on miejsce przy ścianie i pewnym krokiem do niej podszedł. Świetnie, to mogło zapowiadać tylko kłopoty...
- Rozluźnij się - Objął młodszą od siebie krukonkę w pasie i ujął jej drugą dłoń.
- Co robisz? - spytała nieufnie, obserwując jego poczynania.
- Uczę cię tańca - odparł całkiem poważnie. Mogłaby przysiąc, że jest nawet z tego powodu niezwykle dumny. Dlaczego? Nie miała zielonego pojęcia. - Moje komentarze zdadzą się na nic, jeśli cię nie przypilnuję.
- Przepraszam, gwiazdka przyszła wcześniej?
- Nie dyskutuj. Staram ci się pomóc - Tym razem przyjął już bardziej szorstką postawę.
-Och, tak lepiej. Już myślałam, że coś z tobą nie tak...
- Ekhm - chrząknął znacząco przywołując ją do porządku. - Rozluźnij się i na Merlina przestań patrzeć na swoje stopy. Masz patrzeć na mnie - polecił jej. Scoliari wzięła głębszy wdech. Sama się o to prosiła. Dodając do tego, że młodzieniec wykazywał się dobrą wolą, co w jego wypadku było niezwykłe,nie wypadało jej teraz odmówić. Uniosła dumnie głowę, spoglądając prosto w jego oczy. Po uśmiechu, który przemknął przez twarz, poznała, że przyjął to nieme wyzwanie. Jeden krok. Drugi. Trzeci... I szpilka boleśnie wbiła się w stopę chłopaka. Nawet nie mrugnął. Udał, że sytuacja nie miała miejsca i kontynuował ten koślawy pląs. Nie odpowiedział na ciche "przepraszam" dziewczyny. Dzielnie znosił wszelkie deptanie, podcinanie i inne formy fizycznych obrażeń. Ba, nawet w odpowiednich momentach ujmował ją w pasie i unosił w górę pozwalając by, jak to mówił profesor Longboton, rozłożyła skrzydła.
- Jesteś masochistą? - Scoliari nie kryła ciekawości, kiedy jej but znowu wybrał się na krótki flirt ze stopą młodzieńca.
- Nie. Wszystko ze mną w porządku. Ale ty jak widzę masz zapędy sadystyczne - wytknął jej uszczypliwie. Tym razem jednak Nereza przyjęła uwagę z rozbawieniem.
- Chciałbyś. Niestety, sporo mi brakuje, aby otrzymać to miano - płynnie przeszli do kolejnego powtórzenia. Taniec naprawdę nie był długi, ale wymagał praktyki i spokoju. Oraz kogoś, kto potrafił daną osobę dobrze nakierować. Zaufanie do partnera to w końcu podstawa. Niezależnie od tego czy dotyczyło to życia codziennego, pracy czy chociażby tańca. - Przepraszam... - rzuciła szybko, kiedy pomyliła kroki i omal go nie podcięła.
- Zapomnij o tym- skarcił ją - Patrz się na mnie. Przestań skupiać się na bezsensownym kopiowaniu ruchów. Wszystko ma swój sens, tylko musisz zauważyć co to łączy.
- Profesor ciągle mówi o łabędziach i lwach, ale niespecjalnie to do mnie przemawia - pozwoliła by nią zakręcił. Tym razem bez żadnej skuchy. - Coś o wolności i... Hmm, umknęło mi - przyznała zamyślona.
- A gdybyś tańczyła z bratem?
- Wyglądałoby to równie rozpaczliwie...
- Jesteś doprawdy ciężkim przypadkiem.
- Dziękuję.
- Głupia jak but, uparta jak osioł.
- Zrzędliwy jak stara kwoka - odgryzła się natychmiast.
- Zabolało? - uśmiechnął się podstępnie.- Pogódź się z prawdą.
- Mam wielką ochotę zrobić ci krzywdę i jako szanująca się dziewczyna powinnam to zrobić - zrobiła zamach, aby wyciągnąć różdżkę i potraktować partnera do tańca mało przyjemnym zaklęciem.
- Ładnie to tak? Nie powinnaś traktować wybawcy w ten sposób - udaremnił jej zamach poprzez zmuszenie, aby dalej z nim tańczyła. - Jakby nie było, jesteś mi coś winna.
- Nie przypominam sobie - zwęziła podejrzliwie oczy. - Nie lubię jak się mnie okłamuje.
- Wcale tego nie robię. Co mówiłem?
- Rozluźnij się - odparła czując, że tym razem spogląda na nią wzrokiem karcącego nauczyciela. To nie było takie proste, gdy samą rozmową podnosił jej ciśnienie. Im dłużej jednak ze sobą przebywali i im dłużej zmuszał ją do tego, aby powtarzała układ, szło jej coraz lepiej. Scoliari pochłonięta odgryzaniem się i próbowaniem odgadnięcia co kryje się w jego główce wcale tego nie zauważała. Tak naprawdę umiała tańczyć, lecz w chwili, gdy starała się zbyt bardzo, ta umiejętność całkowicie znikała. Na twarzy tymczasowego korepetytora malował się triumf. Udało mu się doprowadzić do tego, że krukonka mu zaufała i nieustannie pląsała po platformie w jego ramionach. W pewnej chwili wróciła nawet do nucenia melodii, co wcześniej ukróciła, gdy tylko dowiedziała się o tym, że jest obserwowana. Nie miało znaczenia, że są rywalami i na co dzień za sobą nie przepadają. Tym razem udało im się dojść do porozumienia, co sprawiło, że nie zwracali uwagi na płynący czas.
- Przepraszam? Och, tutaj jesteś... - Te niezwykłe chwile przerwała niepozorna ruda dziewczyna ubrana w ciepłą kurtkę i zimowe buty. - Bardzo przepraszam, że wam przeszkadzam... - zdawała się być niezwykle zawstydzona faktem samego pojawienia się w tym pomieszczeniu. Odezwała się w chwili, gdy krukonka znajdowała się w powietrzu. Jedno słowo gryfonki sprawiło jednak, że szybko znalazła się na dole. Nikt nie musiał mówić tego na głos. Wiedziała, że lekcja dobiegła w tym momencie końca. - Obiecałeś, że pójdziemy razem do Hogsmeade, pamiętasz?
- Tak, jak najbardziej. Która godzina?
- Nie pojawiłeś się punktualnie, więc zaczęłam cię szukać... Martwiłam się, że coś ci się stało, Ace.
- Przepraszam, nie będę wam przeszkadzać - wymamrotała Nereza, która pospiesznie zebrała swoje rzeczy. W takim układzie czuła się jak piąte koło u wozu. W końcu między hrabią, a Gabrielą coś ewidentnie było, natomiast Nereza miała jedynie rolę rywalki w Turnieju. - Dziękuję za wskazówki... I pomoc w opanowaniu tańca... Hrabio Bufonie - dodała na koniec, tak jak to miała w zwyczaju.
- Zatańcz tak dobrze na balu, nieopierzony kruczku.
- Postaram się to zrobić znacznie lepiej - zaśmiała się, podejmując narzucone jej wyzwanie. Opuściła wieżę zegarową we względnie dobrym humorze, choć w głębi serca miała mieszane uczucia. Złośliwy hrabia z Durmstrangu jej pomógł. Tak po prostu. Spędził z nią szmat czasu, aby tylko pojęła jaki jest jej problem. Musiała przyznać, że potrafił zaskoczyć człowieka. Chociaż z toku jego wypowiedzi zrozumiała, że za to i inne uprzejmości w jej kierunku będzie musiała się kiedyś odwdzięczyć. Miała tylko nadzieję, że nie będzie chciał niczego nadzwyczajnego. Czuła się jednak niepewnie? Speszona? Rozczarowana. Tak, to chyba będzie odpowiednie słowo. Rozczarowana faktem, że ta niecodzienna lekcja musiała dobiec końca i przerwała ją właśnie Gabriela. Scoliari potrząsnęła głową wyrzucając wszystkie dziwne nieprzyjemne myśli. To urocza młoda Weasley. Nie powinna ingerować w jej szczęście.
- Nerezo! Przestań się już zadręczać i chodź z nami! Jedziemy na piwo kremowe, chodź, rozerwiesz się! -w tłumie wychodzących ze szkoły uczniów wypatrzyła ją jak zwykle optymistycznie i niewinnie wyglądająca Arielle. Machała energicznie ręką do Krukonki, zachęcając jak tylko mogła do tego, by z nimi się zabrała.
- Ja... - zawahała się - Za chwilę przyjdę! Pójdę tylko po kurtkę i buty! - krzyknęła w końcu w odpowiedzi. To, że tamta dwójka również tam jedzie, nie oznaczało, że sama nie mogła delektować się smakołykami ze wsi. Miała zamiar dobrze się bawić w towarzystwie znajomych. I nikt ani nic jej tego nie zepsuje.
- Też pomysł by to reprezentant pierwszy pokazywał jak się tańczy - Z boku dało się słyszeć obruszony głos Sharety, która stała z założonymi rękoma na piersiach i w butach z obcasem wyższym niż u Nerezy. - Powinien wybrać najlepszą osobę. Mnie - podkreśliła stanowczo. Nawet nie wiedziała, że krukonka z chęcią by się zamieniła z nią miejscami. Albo z kimkolwiek innym, aby tylko oszczędzić sobie tych tortur. - Ręka na moje ramię - poinstruował ją życzliwie, ustawiając w pozycji wyjściowej. Drugą ujął i wyciągnął w bok. - Proszę się rozluźnić. W tańcu musimy zaufać partnerowi. Jeśli będziemy oporni, nieufni, wtedy nic z tego nie wyjdzie. A teraz... Proszę o puszczenie muzyki - Uczeń czekający przy gramofonie z namaszczeniem opuścił iglicę i w ścianach sali rozbrzmiała przyjemna i radosna muzyka szkolnego walca. Praktycznie nie było osoby, która by jej nie znała. - Raz, dwa, trzy... - zaczął naliczać, aby ułatwić krukonce skupienie się. Powoli pokazywał którą nogę gdzie i kiedy ma postawić. Szybko zorientował się, że dziewczyna nie ma zielonego pojęcia o czym mówi i pomimo wysiłków raz po raz się gubiła i stawała mu na nogę, co wzbudzało chichoty pozostałych uczestników.
- Może jednak powinien pan wziąć kogoś innego? - spytała cicho Nereza, kiedy ponownie udało jej się krzywo stanąć i niemal skręcić nogę.
- Właśnie dlatego tym bardziej musisz ćwiczyć. Jakby nie było, reprezentujesz nas i jesteś w tym momencie najważniejszą osobą, która powinna umieć ten taniec. Jeszcze raz? - zaproponował. Skinęła głową. - Proszę, teraz panowie proszą panie - Stopniowo na sali zaczęły tworzyć się kolejne pary, które obserwowały poczynania profesora, aby zapamiętać wszystkie ruchy. W tym roku było to utrudnione przez wzgląd na nieudolną partnerkę. Mimo to, po kilku powtórzeniach były już osoby, które swobodnie wirowały w tańcu wzbudzając ogólny zachwyt. Mobilizowało to pozostałych do pracy i nieustannych powtórzeń.
Niemało tego dnia było podeptanych nóg, obitych boków i skręconych kostek. Taniec wymagał poświęceń, a pielęgniarka ze Skrzydła Szpitalnego już zdążyła się przygotować i na jej stoliku spoczywał cały zestaw bandaży i mikstur pozwalających na szybkie i bezbolesne przeprowadzanie kuracji. W szkolnych korytarzach zaś nawet po zakończeniu lekcji rozlegała się melodia walca nucona przez uczniów. Bal zbliżał się dużymi krokami i w szkole na dobre zagościła uroczysta atmosfera oczekiwania.
***
Miarowe tykanie zegara zdawało się być kojącą muzyką dla uszu blondynki, która zaszyła się w pomieszczeniu z jego mechanizmem. Od pierwszych zajęć tańca minęło kilka dni i nadal nie poczyniła żadnych postępów. Wciąż deptała nogi partnerowi niezależnie od tego czy był to profesor, czy Raven czy nawet jej brat. Uwielbiała muzykę walca. Znała ją na pamięć. Oczami wyobraźni również widziała poruszające się postacie. Mimo to, nie potrafiła tego odzwierciedlić w rzeczywistości. Pod tym względem była ciężkim przypadkiem i spodziewała się koszmarnego występu ze swojej strony. Z pewnością ludzie jej tego nie darują. Dlatego w jej umyśle nadal odzywał się cichutki głosik sugerujący aby jeszcze raz rozpatrzyła opcję z eliksirem wielosokowym. Wciąż do balu pozostawało sporo czasu i wystarczyłoby go na zamówienie mikstury i nakłonienie kogoś do podmiany.
Mając na nogach buty od francuzeczki weszła na środek platformy, pod którą skrywał się mechanizm zegara. Wbrew wcześniejszym uprzedzeniom, udało jej się nauczyć poruszać w tym obuwiu. Nie było to zbyt komfortowe, dlatego starała się przebywać w nich jak najkrócej. Musiała jednak przyznać, że dodawały jej paru centymetrów, a także zmuszały do utrzymania prostej postawy. W innym wypadku spotkanie z podłożem było nieuniknione.
- La, la la la la... - cicho zanuciła wyrytą w pamięci muzykę. Ułożyła dłonie w pozycji wyjściowej udając, że przed nią stoi partner. Zaczęła powoli, nie spiesząc się, spoglądając w dół na swoje stopy, sprawdzając cały czas czy dobrze je stawia. Cóż, nie szło jej zbyt dobrze. Były momenty, gdy zdawało się, że wreszcie wszystko będzie dobrze, a tymczasem popełniała błędy w najmniej oczekiwanym momencie, prowadząc do tego, że złorzeczyła na siebie i od czasu do czasu zaliczała twarde lądowanie, od czego bolały ją już cztery litery.
- Wiesz, nauka bez partnera w walcu to kiepski pomysł - Rozbawiony ton głosu sprawił, że posłała nienawistne spojrzenie w kierunku osoby, która wypowiedziała te słowa. Nereza nie miała pojęcia, że jest obserwowana i tym bardziej jak długo. Sadząc jednak po nastawieniu podglądacza, wystarczająco, aby ocenić jak beznadziejnie idzie jej taniec.
- Skoro się pośmiałeś to możesz już iść - podniosła się i otrzepała. Nie miała zamiaru stąd uciekać tylko dlatego, że ktoś przyłapał ją na tym jak próbuje się nauczyć choreografii przed balem.
- Tak, ale moje odejście nie sprawi, że zacznie ci iść lepiej.
- Sugerujesz zatem, że twoja obecność ma na mnie dobroczynny wpływ? - podniosła wyżej jedną brew. Ustawiła się w pozycji wyjściowej gotowa do kolejnego podejścia - Jak do tej pory, nie zauważyłam tego.
- Nie, ale możemy to zmienić.
- Niby jak? - spytała podejrzliwie.
- Chcesz się dowiedzieć?
- Gorzej na pewno już nie będzie... Mów - zgodziła się zrezygnowana, spodziewając się jadowitych uwag ze strony ucznia. Jednak ku swojemu najszczerszemu zaskoczeniu dostrzegła, że opuścił on miejsce przy ścianie i pewnym krokiem do niej podszedł. Świetnie, to mogło zapowiadać tylko kłopoty...
- Rozluźnij się - Objął młodszą od siebie krukonkę w pasie i ujął jej drugą dłoń.
- Co robisz? - spytała nieufnie, obserwując jego poczynania.
- Uczę cię tańca - odparł całkiem poważnie. Mogłaby przysiąc, że jest nawet z tego powodu niezwykle dumny. Dlaczego? Nie miała zielonego pojęcia. - Moje komentarze zdadzą się na nic, jeśli cię nie przypilnuję.
- Przepraszam, gwiazdka przyszła wcześniej?
- Nie dyskutuj. Staram ci się pomóc - Tym razem przyjął już bardziej szorstką postawę.
-Och, tak lepiej. Już myślałam, że coś z tobą nie tak...
- Ekhm - chrząknął znacząco przywołując ją do porządku. - Rozluźnij się i na Merlina przestań patrzeć na swoje stopy. Masz patrzeć na mnie - polecił jej. Scoliari wzięła głębszy wdech. Sama się o to prosiła. Dodając do tego, że młodzieniec wykazywał się dobrą wolą, co w jego wypadku było niezwykłe,nie wypadało jej teraz odmówić. Uniosła dumnie głowę, spoglądając prosto w jego oczy. Po uśmiechu, który przemknął przez twarz, poznała, że przyjął to nieme wyzwanie. Jeden krok. Drugi. Trzeci... I szpilka boleśnie wbiła się w stopę chłopaka. Nawet nie mrugnął. Udał, że sytuacja nie miała miejsca i kontynuował ten koślawy pląs. Nie odpowiedział na ciche "przepraszam" dziewczyny. Dzielnie znosił wszelkie deptanie, podcinanie i inne formy fizycznych obrażeń. Ba, nawet w odpowiednich momentach ujmował ją w pasie i unosił w górę pozwalając by, jak to mówił profesor Longboton, rozłożyła skrzydła.
- Jesteś masochistą? - Scoliari nie kryła ciekawości, kiedy jej but znowu wybrał się na krótki flirt ze stopą młodzieńca.
- Nie. Wszystko ze mną w porządku. Ale ty jak widzę masz zapędy sadystyczne - wytknął jej uszczypliwie. Tym razem jednak Nereza przyjęła uwagę z rozbawieniem.
- Chciałbyś. Niestety, sporo mi brakuje, aby otrzymać to miano - płynnie przeszli do kolejnego powtórzenia. Taniec naprawdę nie był długi, ale wymagał praktyki i spokoju. Oraz kogoś, kto potrafił daną osobę dobrze nakierować. Zaufanie do partnera to w końcu podstawa. Niezależnie od tego czy dotyczyło to życia codziennego, pracy czy chociażby tańca. - Przepraszam... - rzuciła szybko, kiedy pomyliła kroki i omal go nie podcięła.
- Zapomnij o tym- skarcił ją - Patrz się na mnie. Przestań skupiać się na bezsensownym kopiowaniu ruchów. Wszystko ma swój sens, tylko musisz zauważyć co to łączy.
- Profesor ciągle mówi o łabędziach i lwach, ale niespecjalnie to do mnie przemawia - pozwoliła by nią zakręcił. Tym razem bez żadnej skuchy. - Coś o wolności i... Hmm, umknęło mi - przyznała zamyślona.
- A gdybyś tańczyła z bratem?
- Wyglądałoby to równie rozpaczliwie...
- Jesteś doprawdy ciężkim przypadkiem.
- Dziękuję.
- Głupia jak but, uparta jak osioł.
- Zrzędliwy jak stara kwoka - odgryzła się natychmiast.
- Zabolało? - uśmiechnął się podstępnie.- Pogódź się z prawdą.
- Mam wielką ochotę zrobić ci krzywdę i jako szanująca się dziewczyna powinnam to zrobić - zrobiła zamach, aby wyciągnąć różdżkę i potraktować partnera do tańca mało przyjemnym zaklęciem.
- Ładnie to tak? Nie powinnaś traktować wybawcy w ten sposób - udaremnił jej zamach poprzez zmuszenie, aby dalej z nim tańczyła. - Jakby nie było, jesteś mi coś winna.
- Nie przypominam sobie - zwęziła podejrzliwie oczy. - Nie lubię jak się mnie okłamuje.
- Wcale tego nie robię. Co mówiłem?
- Rozluźnij się - odparła czując, że tym razem spogląda na nią wzrokiem karcącego nauczyciela. To nie było takie proste, gdy samą rozmową podnosił jej ciśnienie. Im dłużej jednak ze sobą przebywali i im dłużej zmuszał ją do tego, aby powtarzała układ, szło jej coraz lepiej. Scoliari pochłonięta odgryzaniem się i próbowaniem odgadnięcia co kryje się w jego główce wcale tego nie zauważała. Tak naprawdę umiała tańczyć, lecz w chwili, gdy starała się zbyt bardzo, ta umiejętność całkowicie znikała. Na twarzy tymczasowego korepetytora malował się triumf. Udało mu się doprowadzić do tego, że krukonka mu zaufała i nieustannie pląsała po platformie w jego ramionach. W pewnej chwili wróciła nawet do nucenia melodii, co wcześniej ukróciła, gdy tylko dowiedziała się o tym, że jest obserwowana. Nie miało znaczenia, że są rywalami i na co dzień za sobą nie przepadają. Tym razem udało im się dojść do porozumienia, co sprawiło, że nie zwracali uwagi na płynący czas.
- Przepraszam? Och, tutaj jesteś... - Te niezwykłe chwile przerwała niepozorna ruda dziewczyna ubrana w ciepłą kurtkę i zimowe buty. - Bardzo przepraszam, że wam przeszkadzam... - zdawała się być niezwykle zawstydzona faktem samego pojawienia się w tym pomieszczeniu. Odezwała się w chwili, gdy krukonka znajdowała się w powietrzu. Jedno słowo gryfonki sprawiło jednak, że szybko znalazła się na dole. Nikt nie musiał mówić tego na głos. Wiedziała, że lekcja dobiegła w tym momencie końca. - Obiecałeś, że pójdziemy razem do Hogsmeade, pamiętasz?
- Tak, jak najbardziej. Która godzina?
- Nie pojawiłeś się punktualnie, więc zaczęłam cię szukać... Martwiłam się, że coś ci się stało, Ace.
- Przepraszam, nie będę wam przeszkadzać - wymamrotała Nereza, która pospiesznie zebrała swoje rzeczy. W takim układzie czuła się jak piąte koło u wozu. W końcu między hrabią, a Gabrielą coś ewidentnie było, natomiast Nereza miała jedynie rolę rywalki w Turnieju. - Dziękuję za wskazówki... I pomoc w opanowaniu tańca... Hrabio Bufonie - dodała na koniec, tak jak to miała w zwyczaju.
- Zatańcz tak dobrze na balu, nieopierzony kruczku.
- Postaram się to zrobić znacznie lepiej - zaśmiała się, podejmując narzucone jej wyzwanie. Opuściła wieżę zegarową we względnie dobrym humorze, choć w głębi serca miała mieszane uczucia. Złośliwy hrabia z Durmstrangu jej pomógł. Tak po prostu. Spędził z nią szmat czasu, aby tylko pojęła jaki jest jej problem. Musiała przyznać, że potrafił zaskoczyć człowieka. Chociaż z toku jego wypowiedzi zrozumiała, że za to i inne uprzejmości w jej kierunku będzie musiała się kiedyś odwdzięczyć. Miała tylko nadzieję, że nie będzie chciał niczego nadzwyczajnego. Czuła się jednak niepewnie? Speszona? Rozczarowana. Tak, to chyba będzie odpowiednie słowo. Rozczarowana faktem, że ta niecodzienna lekcja musiała dobiec końca i przerwała ją właśnie Gabriela. Scoliari potrząsnęła głową wyrzucając wszystkie dziwne nieprzyjemne myśli. To urocza młoda Weasley. Nie powinna ingerować w jej szczęście.
- Nerezo! Przestań się już zadręczać i chodź z nami! Jedziemy na piwo kremowe, chodź, rozerwiesz się! -w tłumie wychodzących ze szkoły uczniów wypatrzyła ją jak zwykle optymistycznie i niewinnie wyglądająca Arielle. Machała energicznie ręką do Krukonki, zachęcając jak tylko mogła do tego, by z nimi się zabrała.
- Ja... - zawahała się - Za chwilę przyjdę! Pójdę tylko po kurtkę i buty! - krzyknęła w końcu w odpowiedzi. To, że tamta dwójka również tam jedzie, nie oznaczało, że sama nie mogła delektować się smakołykami ze wsi. Miała zamiar dobrze się bawić w towarzystwie znajomych. I nikt ani nic jej tego nie zepsuje.
Cześć!
OdpowiedzUsuńAch, ta Crow - jak zawsze jest rozbrajająca. I jak prawdziwa przyjaciółka, nigdy nie traci wiary w Nerezę.
Ja tam nie przejmowałabym się, że komenda nie działa. Zawsze można po prostu się schylić i wziąć tę miotłę ;p Gorzej z lataniem. Podoba mi się, że Nereza jednak nie jest we wszystkim idealna i ma swoje słabości, które mieliśmy okazję dzisiaj podziwiać. No, może wyszło to odrobinę przesadnie, ale sam fakt jest obiecujący. Szkoda, że jednak się nie udało, możemy mieć tylko nadzieję, że miotła już nigdy nie przyda się Nerezie, a jeśli już to może przestawi się na latające dywany? :p
Panika Nerezy w stosunku do tańca też zrobiła dobre wrażenie. W końcu nie można zawsze być twardzielem, no nie? Pewnie nawet Voldek by wymiękł w takiej sytuacji.
Nereza jest zdecydowanie zbyt przyklejona do swojego brata. Mam nadzieję, że wkońcu zdarzy się jej jakiś romans, w końcu ile można wisieć na braterskim ramieniu?
Haha, nie mogę uwierzyć, że Neville został instruktorem tańca xD "Pozwólcie ciału oddychać"... Nieee no, to dla mnie zbyt wiele.
No, romans Ace'a z Nerezą to by było COŚ :) Jestem jak najbardziej za i cieszę się, że Scoliari była świadoma swojego rozczarowania. W porządku, jasne, Gabriela jest przesłodka, ale pozostała dwójka lepiej by razem wyglądała. Mogliby jednocześnie całować się i obrzucać obelgami, czy to nie wspaniałe?
Z pozdrowieniami
Eskaryna
PS. Nominowałam Cię do LBA, więc jeśli miałabyś ochotę się w to pobawić, to zapraszam tu: http://na-skraju.blogspot.com/p/lba-2.html
Hej, hej :3
UsuńMoże rzeczywiście trochę przesadziłam w tej scenie. Nie mogłam się jednak powstrzymać, szczególnie, że wizja nieposłusznej miotły nie dawała mi spokoju i bardzo wyraźnie widziałam ją w swoich wyobrażeniach. Chciałabym ci móc obiecać, że miotła jej się nie przyda, ale różnie to bywa z moimi pomysłami :)
Mon Merlin, tańczący Voldemort! To by dopiero było coś. A może jako uczeń kiedyś musiał? Może nadal istnieje myślodsiewnia Albusa i można sprawdzić? Och... Wspaniała wizja.
Neville nadaje się do tej roli idealnie. W końcu na balu bożonarodzeniowym bawił się naprawdę wyśmienicie. Nie mogłabym odebrać mu tej przyjemności. A ze słowami Minerwy w ustach jest po prostu rozbrajający.
"Mogliby jednocześnie całować się i obrzucać obelgami, czy to nie wspaniałe?" - You made my day! Padłam ze śmiechu i nie podniosłam się. To najbardziej trafne określenie tej dwójki, jakie w swym życiu słyszałam :)
Aw, dziękuję za nominację. Odpowiedziałam na pytania na jednej ze stron i odnośnik jest na samej górze przy Kąciku Artystycznym.
Pozdrawiam cieplutko!
Blog został dodany do Biblioteki Hogwartu! Przepraszamy, że dopiero teraz.
OdpowiedzUsuń